tata

Miłość i Nadzieja. O tacierzyństwie z Andrzejem Wroną.

Ojcostwo na Ładne Bebe

Miłość i Nadzieja. O tacierzyństwie z Andrzejem Wroną.
Archiwum prywatne

„Uświadomiłem sobie, że już do końca życia będę się o kogoś martwił. Ale przede wszystkim czuję nieograniczoną miłość do tej nowej osoby w moim życiu. Taką rozpierającą od wewnątrz” – o nowej życiowej roli i towarzyszących jej odkryciach opowiada Andrzej Wrona, siatkarz, mąż aktorki Zofii Zborowskiej i ojciec 8-miesięcznej Nadziei.

Intryguje mnie porównywanie męskiego i kobiecego podejścia do rodzicielstwa. Różnic, ale też bardzo mocnych podobieństw w emocjach i refleksjach. Po grudniowym wywiadzie na Ładne Bebe Marii Bator z Zofią Zborowską-Wroną, naturalną pokusą była więc rozmowa z męskim reprezentantem rodzinnego teamu – Andrzejem Wroną. Od naszego reprezentacyjnego siatkarza, mimo że świat wokół niespokojny, bije w czasie naszej rozmowy spełnienie i spokój. I to pomimo zmęczenia po powrocie nad ranem z wyjazdowego meczu ligowego. Nie unikamy trudniejszych wątków – bolesnych doświadczeń z czasu starań o ciąże, poświęceń związanych z nową rolą. Ale w każdym zdaniu Andrzeja słychać – nomen omen – nadzieję, a w zasadzie pewność, że w zgranej rodzinnej drużynie każdą przeszkodę da się pokonać. Zapraszam na kolejny odcinek męskich rozmów o tacierzyństwie.

Zacznę od nawiązania do jednego z waszych popularnych postów w social mediach – czy wasza córka Nadzieja przejawia już większy entuzjazm do kąpieli czy dalej musicie się przebierać?

(śmiech) Zdecydowanie się poprawiło. Nadzia cieszy się już na widok kąpieli i praktycznie bezboleśnie ją przechodzi, wręcz zaczyna się bawić w wodzie i pluskać. Podoba jej się, jak macha rękami i woda chlapie. Zosia była już nawet z nią na pierwszym basenie, podczas wyjazdu do Szklarskiej Poręby, bardzo się Nadzi podobało i chyba od tego momentu zaczęła czerpać większą radość z taplania się w wodzie.

Tak więc już się nie przebieramy. Ale była taka konieczność na początku, bo faktycznie nie było wesoło i próbowaliśmy różnych opcji, żeby jej tę kąpieli umilić. Może trochę przyćmić światło, może rozjaśnić? Może cieplejszą wodę, może chłodniejszą? Zabawki, nie zabawki…nic nie pomagało. Zawsze pojawiała się przerażona mina i płacz. Teraz jest już zupełnie inaczej, czasem wręcz siada sobie w wanience w rogu, rozkłada obie ręce na brzegach i siedzi wyczilowana jak w jakimś jacuzzi, więc jest śmiesznie.

Co określiłbyś jako największą zmianę w twoim życiu, związaną z pojawieniem się dziecka? Rozmawiałem tu o tym z Mesem, że kobieta odczuwa zmiany, choćby fizyczne, już w czasie ciąży, a dla faceta wszystko wydarza się tak realnie z porodem. Co u ciebie się zmieniło? Oprócz tego, że pewnie się nie wysypiasz…

Z wysypianiem nie ma dramatu, dzisiaj, tak jak ci wcześniej wspomniałem, wróciłem nad ranem z meczu i spałem aż do 11:00. Wszyscy moi koledzy z różnych dotychczasowych drużyn, którzy są już rodzicami od jakiegoś czasu, zawsze mi mówili: „A, zobaczysz, to jest taka zmiana, że nie da się tego opisać”. Rzeczywiście, mogę potwierdzić, coś przeskakuje w głowie i to jest niesamowite. Na pewno zmianą było uświadomienie sobie, w momencie narodzin Nadzi, że już do końca życia będę się o kogoś martwił. No i tak faktycznie jest. Non-stop mam z tyłu głowy: czy ona jest bezpieczna, czy jest najedzona, czy nic ją nie boli, czy jest zdrowa itd. Nawet w czasie moich wyjazdów przeszliśmy z Zosią już niemal wyłącznie na komunikatory video, żebym tylko mógł Nadzieję zobaczyć, a ona mnie. Ta nieustanna troska to na pewno nowy element w życiu. Oczywiście bardzo kocham Zosię i o nią również się martwiłem i nadal martwię, ale to jest inny rodzaj troski.

Ale najważniejszą zmianą związaną z Nadzieją jest przede wszystkim nieograniczona miłość do nowej osoby w moim życiu. Taka rozpierająca od wewnątrz. Siedzę sobie przy niej, patrzę na nią i myślę, jak bardzo ją kocham. I że z każdym dniem bardziej.

A nie masz takiej refleksji, że już nigdy nie będziecie we dwójkę? Nam się zdarza o tym myśleć – że część rzeczy już po raz ostatni robimy „sami”.  

Myślę, że da się to „załatwić”. Nam też się już udało. Oczywiście, nie od razu. Olbrzymim przełomem było, gdy pierwszy raz zostawiliśmy Nadzię śpiącą na piętrze, z kamerką i elektroniczną nianią, oczywiście, a sami zeszliśmy na parter obejrzeć serial. To było dla nas wielkie przeżycie, że ona śpi sama i leży tam bez nas (śmiech). Tak więc da się to ogarnąć, choć na pewno trzeba to sobie w głowie przetłumaczyć. No i jest też tak, że mamy nianię, więc czasami udaje nam się gdzieś we dwójkę wyskoczyć i powspominać sobie, jak to było kiedy jeszcze chodziliśmy na randki.

Tak, pamiętam ten post na IG o „kolejnej pierwszej randce”. To prowadzi mnie do kolejnego pytania. Jak zmieniła się twoja relacja z Zosią? Czy w ogóle się zmieniła?

Myślę, że na pewno się zmieniła. Oczywiście, też da się to wszystko poukładać, ale nie jest to od razu proste, nie ma się co oszukiwać. A propos tego, co powiedziałeś o byciu już zawsze we trójkę: my jeszcze nie doszliśmy do tego etapu, że dziecko śpi w innym pokoju, Nadzia śpi cały czas z nami. A najczęściej między nami. Co prawda mamy duże łóżko, no bo ja jestem duży, ale paradoksalnie mam tam najmniej miejsca (śmiech). Młoda śpi na środku, Zosia obok wtulona w nią i ja na skrawku tego łóżka.

No, więc na pewno ciężko jest o taką totalną intymność, stąd też nasze okazjonalne „randki” i zostawanie po nich na przykład w hotelu. Relacja jest mocno inna, ale mimo tych paru, nazwijmy to „minusów”, jeśli chodzi na przykład o intymność czy seks, moim zdaniem jest głębsza i finalnie lepsza. Związek się zmienia, ale mimo zmian jest silniejszy, mocniejszy – warto między sobą to przepracować, żeby było dobrze, po prostu.

Dość otwarcie mówiliście z Zosią, że zajście w ciążę to nie był łatwy proces.

Zgadza się, Zosia to zdaje się otwarcie opowiedziała w wywiadzie u was, że poroniła pierwszą ciążę, więc nie było łatwo. Po pierwszej euforii i układaniu sobie w głowie, że będziemy mieć dziecko, nagle wszystko się skończyło momentalnie, na dość wczesnym etapie. To było olbrzymie przeżycie dla mnie, nie wyobrażam sobie nawet, jak wielkie dla Zosi. Ona jest bardzo zdeterminowana, jeśli chodzi o dbanie o siebie w ciąży, teraz również o Nadzię, z każdej możliwej strony. Od początku drugiej ciąży starała się ją chronić badaniami, suplementami, wszystkimi innymi znanymi jej sposobami. Bardzo dużo czytała przed i w trakcie. Jestem z niej bardzo dumny i imponuje mi, jak bardzo „zadaniowo” podeszła do tego, aby zwiększyć szanse, że wszystko się uda. Jak mocno walczyła, żeby zminimalizować wszystkie okoliczności, które mogłyby sprawić, że w ciążę nie zajdzie albo ponownie tej ciąży nie donosi. A już teraz – żeby Nadzia była zdrowym i szczęśliwym dzieckiem. Poświęciła wiele i dużo siebie w to włożyła, bardzo ją za to podziwiam. Przykładowo, jest osobą, która boi się igieł, a przez całą ciążę przyjmowała zastrzyki z heparyny. W większości robiłem je ja, a kiedy mnie nie było, to ktoś ze znajomych. 

Temat zastrzyków, choć innych, też znamy z autopsji. A jak ty reagowałeś na całą tę niepewność? Jakie miałeś sposoby radzenia sobie z emocjami?

Zawsze chciałem jakoś jej pomóc, ale wpływ jest ograniczony. Robiłem co się dało, opiekowałem się, byłem przy niej, razem jeździliśmy na wszystkie USG. Po wcześniejszych doświadczeniach był oczywiście olbrzymi strach, przy każdej kontroli lekarskiej: czy wszystko będzie OK, czy to serduszko tam bije, czy nie ma żadnych powikłań… Te nasze podróże z domu do pani doktor były niestety wypełnione dużym stresem. Wtedy próbowałem pokazywać, że aż tak się nie denerwuję i uspokajać Zosię, ale sam w środku się gotowałem. Widziałem, że ona się przejmuje, czy wszystko będzie dobrze.

Wasza szczerość w tych tematach jest bardzo naturalna. Nie obawiasz się przy tym o anonimowość córki? Jak udaje się wam – osobom mocno publicznym – znaleźć balans między dzieleniem się wrażeniami a zachowaniem prywatności?

Staramy się nie pokazywać twarzy Nadzi nigdzie u siebie. Z zewnątrz też chyba nie było takich prób. Kiedyś ścigali Zosię po mieście, ale wiadomo, że nie mogą pokazać Młodej, dopóki my jej nie pokażemy. A my sobie ustaliliśmy, że zachowamy jej wizerunek tylko dla siebie. I dopóki ona nie dorośnie do tego etapu, że sama stwierdzi, że chce mieć np. konto na Instagramie, to nic w tym kierunku nie robimy. Nie wiadomo zresztą, jak to życie będzie wyglądało za kilkanaście lat, ciężko mi jest sobie na ten moment coś wyobrażać.

Rzeczywiście, jesteśmy dość rozpoznawani, podejrzewam, że ludzie są ciekawi, jak mała wygląda. Więc staramy się w taki bardziej humorystyczny sposób pokazywać, że jest bardzo podobna do mnie, wstawiając moje zdjęcie w jej ciało (śmiech). I rzeczywiście: jest bardzo podobna do mnie. Jeżeli ktoś jest bardzo ciekawy, to wygląda jak ja, tylko bez brody i jest dużo ładniejsza (śmiech). Nie mam zielonego pojęcia, jak to będzie później, nawet nie do końca wiem, jak to działa. To jest moje pierwsze dziecko i na razie aż tak daleko nie wybiegam – jak to będzie za te parę lat, kiedy ona pójdzie na przykład ze mną na mecz. Tam są przecież też zdjęcia czy telewizja. Nie wiem, czy mam wtedy traktować to jako ujawnienie jej wizerunku. Tak czy inaczej, staramy się ją chronić i będziemy robić tak, aby wszystko związane z jej wizerunkiem było jej decyzją. Czyli trzeba trochę poczekać.

A propos meczów… jak łączysz rolę ojca z karierą sportową?

Mentalnie te wszystkie pozytywne ojcowskie emocje potrafią bardzo poprawić humor i uodpornić na problemy. Siatkówka zawsze była prawie całym moim życiem i do dzisiaj jestem zawodnikiem, który się mocno przejmuje po przegranym meczu czy jakimś gorszym treningu. Występy, wyniki mają zawsze olbrzymie znaczenie. Przy czym wcześniej po porażce potrafiłem np. długo siedzieć sam w domu i rozpamiętywać, co mogłem zrobić lepiej. A teraz, w momencie, kiedy przekraczam próg mieszkania, biorę Nadzię na ręce i widzę jej radość z faktu, że tata wrócił, zapominam nawet o bolesnych porażkach. Fenomenalna terapia dla głowy, jeżeli chodzi o zostawianie świata zewnętrznego za progiem. To dla mnie duża zmiana na plus.

A czy te wszystkie emocje jakoś również rozpraszają? Wpływają na kondycje lub koncentrację przed zawodami?

Wiesz, oczywistym i ważnym składnikiem życia sportowca jest regeneracja. A teraz, wiadomo, noce są przerywane, sen nie jest do końca tak głęboki jak wcześniej. Raczej rzadko pojawiają się drzemki w ciągu dnia między treningami. Nie ma co ukrywać, że pod tym względem łatwiej jest mi grać mecze na wyjeździe, jak chociażby wczoraj, bo zawsze wyjeżdżamy dzień wcześniej i mamy ten czas w hotelu, więc organizm doznaje szoku (śmiech). W hotelu kładę się spać i wstaję dopiero z budzikiem, a nie kilka razy dodatkowo w nocy. W domu, nawet jak Zosia karmi, to ja też mam taki sen, że wstaję, raczej słyszę, co się wokół mnie dzieje. Tak samo między treningami: wcześniej kładłem się po obiedzie na kanapę, leżałem 2-3 godziny i szedłem na trening. Teraz chodzę z młodą, noszę ją na rękach, bo chcę zastąpić Zosię i po prostu chcę z Nadzią spędzić czas blisko. Efekt uboczny jest taki, że trochę to się odbija na moim kręgosłupie, dużo częściej jestem u naszego klubowego fizjo w związku z plecami, zresztą sam zobaczysz, jak to jest.

Więc myślę, że najbardziej, że tak powiem, „po dupie” dostaje regeneracja. No, ale to chyba tak po prostu jest. Z kimkolwiek nie rozmawiam z drużyny czy innych dyscyplin, u każdego jest podobnie i trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić. Nie znam wielu osób, które robią tak, że śpią w innym pokoju albo wyprowadzają się z domu na dzień przed meczem. To są może jakieś pojedyncze przypadki, ale raczej większość angażuje się też w te nocne aspekty wychowania dziecka. Więc nie mam zamiaru tutaj twierdzić, że jest jakoś superlekko i zupełnie bezproblemowo w kontekście życia sportowego, ale mam nadzieję, że z czasem będzie coraz łatwiej.

A czy planujesz dla Nadziei, kiedy podrośnie, jakiś „reżim” sportowy? Oczywiście trochę żartuję, ale na ile dla sportowego taty ważny jest sportowy styl życia dziecka?

Na razie wszyscy mówią, że Nadzia będzie oczywiście siatkarką. Bo już jest wysoka jak na swój, nazwijmy to, wiek i wiele wskazuje, że nie będzie najniższą kobietą w Warszawie. Ale ja nie chcę jej do niczego przymuszać.

Sam zostałem wychowany „w sporcie”. Mój tato, jak wracał z pracy, szedł ze mną na rower albo pograć w nogę, porzucać do kosza, na basen, czy w zimie na narty lub na deskę… Ja chciałbym z nią w ten sposób też spędzać czas, bo myślę sobie, że po pierwsze może być to nasz fajny wspólny czas we dwoje, córki z ojcem. A po drugie, aktywność fizyczna jest zwyczajnie zdrowa dla ciała i dla głowy. Ale na pewno nie planuję reżimu ani zmuszania jej do niczego. Raczej mam cichą wiarę, że ona będzie energicznym i energetycznym dzieckiem i sport będzie jej w naturalny sposób sprawiał przyjemność. I że sama będzie chciała w ten sposób też się bawić. Ale czy to przełoży się później na profesjonalne treningi siatkówki czy jakiegokolwiek innego sportu, który sobie wybierze… Z wielką chęcią ją na trening zawiozę i z niego odbiorę, ale naciskał nie będę, bo to chyba najgorsze, co można zrobić: swoje ambicje pakować w dziecko. Dopóki to będzie dla niej przyjemność – będę ją wspierał.

A jak ty wspominasz swoje dzieciństwo pod tym względem? Czy masz poczucie, że przez wczesne wejście w profesjonalny sport musiałeś coś poświęcić?

Na pewno trochę tak, ale z perspektywy czasu nie uważam, żeby to było złe. Mieszkałem w różnych częściach Warszawy i miałem różne, powiedzmy, kręgi znajomych. I często w momentach, kiedy były jakieś klasowe spotkania czy te w parku na piwo w weekendy, mnie na nich nie było, bo wyjeżdżałem na turnieje. Sporo było też sytuacji z cyklu imprezy rodzinne, urodziny czy śluby, kiedy normalnie człowiek nawet bierze wolne w pracy i idzie na ten event. Ja sporo takich okazji w życiu ominąłem, na przykład ślub mojego bliskiego przyjaciela, bo musiałem wylecieć do Chicago na Ligę Światową.

Ale zapewne dzięki temu nie miałem w dzieciństwie zbyt wiele czasu na głupoty. Rano była szkoła, po szkole wracałem do domu, jadłem obiad i jechałem na trening na Ursynów przez całą Warszawę. Wracałem o dwudziestej trzeciej, robiłem lekcje do pierwszej w nocy, coś tam się jeszcze próbowałem pouczyć, potem wstawałem rano i szedłem do szkoły. Więc nie miałem czasu na częste spotkania z kolegami i koleżankami.

Nie miałeś poczucia, że coś tracisz?

Wtedy miałem takie poczucie, ale teraz, z perspektywy czasu, wiem, że było warto. I było to finalnie pożyteczne. Byłem taką osobą, wokół której zawsze dużo się działo. I podejrzewam, że gdybym miał tego czasu więcej, to działoby się jeszcze więcej, niekoniecznie zawsze dobrego (śmiech).

Natomiast pamiętam, że przez długi czas bardzo brakowało mi wyjazdów na ferie zimowe. Do 13 czy 14 roku życia co zimę wyjeżdżałem z rodzicami na narty lub na deskę, a potem rozpoczęły się obozy siatkarskie i tych wyjazdów już nie było. Więc nart i deski brakowało mi bardzo. I dalej mi brakuje, bo od tamtej pory nie jeździłem. Dlatego czekam po cichu – nie że jakoś nie mogę wytrzymać, ale kiedy skończę grać zawodowo, to pewnie jedną z pierwszych rzeczy, które zrobię, będzie wyjazd na stok.

Słyszę w tle odgłosy waszej suczki Wiesi, którą też kojarzę z waszych sociali. My mamy kota i aktualnie mocno rozkminiamy, jak będzie wyglądać obustronna adaptacja niemowlaka, którego przywieziemy do domu, i dotychczasowego zwierzęcego lokatora. Jak to wyglądało u was?

Tak, wrzucaliśmy gdzieś pierwsze spotkanie Wiesi z Nadzią, po tym, jak przewieźliśmy ją ze szpitala. A wcześniej, zgodnie z poradami specjalistów, ja przywiozłem wszystkie pieluchy, w które Nadzia była owinięta przy porodzie, żeby przyzwyczaić psa do zapachu. Pieluch było chyba z dziesięć, porozkładałem je we wszystkich miejscach, w których Wieśka lubi sobie leżeć czy spać. Zanim przywieźliśmy Nadzię, Wieśka została wyprowadzona na spacer, bo to podobno też taki zalecany schemat, żeby pies wracał do mieszkania, w którym dziecko już jest, a nie na odwrót. No i kiedy z nią wróciliśmy, pobiegła do swojego posłania, złapała pieluchę w zęby i przyniosła ją nam i Nadzi. To było bardzo fajne i wzruszające.

Potem ta miłość nie była już aż tak wielka, bo Wieśka zawsze była psem, który lubił dużo uwagi. Leżała z nami na kanapie, zawsze ktoś ją głaskał, nawet nosił na rękach, była i dalej jest oczkiem w głowie. Więc przez pierwsze tygodnie patrzyła trochę z zazdrością, że jest ktoś nowy i nasza uwaga nie jest już skupiona wyłącznie na niej. I myślę, że do tej pory jest taką starszą siostrą. Wygląda na to, że Nadzię kocha, bo kładzie się koło niej, często jej pilnuje – kiedy Młoda płakała, Wiesia od razu przychodziła do Zośki i szczekała, że coś się dzieje. Przy czym ta miłość jest taka trochę chłodna, to znaczy kocha ją, ale z umiarem (śmiech).

Ale na pewno nie jest tak, że coś złego się dzieje. I pewnie uczucie będzie się zacieśniać, kiedy Nadzia zacznie chodzić, zrzucać jedzenie ze stołu itd. Z kolei nasza córka jest zakochana w Wiesi i cieszy się nawet na jej zdjęcia czy obrazy, które ma zawieszone w pokoiku. Na żywo też widać, że reaguje na nią bardzo żywiołowo. Więc myślę, że najlepsza część tej miłości jeszcze przed nimi. Jest potencjał.

*

Andrzej Wrona – siatkarz, wychowanek KS Metro Warszawa, wielokrotny Mistrz Polski, reprezentant Polski. W 2014 roku w katowickim Spodku wywalczył wraz z reprezentacją złoty medal Mistrzostw Świata. Dziennikarz (prowadził autorską audycję sportową „3 sety z Wroną” w Newonce.Radio). Od 2019 roku mąż aktorki Zofii Zborowskiej, a od 8 miesięcy szczęśliwy ojciec Nadziei

Wojtek Terpiłowski – domowy myśliciel, biegacz, kolekcjoner winyli, miłośnik owsianki. W przeszłości m.in. dziennikarz muzyczny, aktualnie kieruje marketingiem w jednym z klubów sportowych. Hurtowo pochłania wszystko, co da się przeczytać. W niekończącym się procesie tworzenia debiutu pisarskiego. Zafascynowany medytacją i jej okolicami. Wyczekuje syna, który anonsuje się na wiosnę 2022 roku. 

Dodaj komentarz