„Chyba będziesz miała synka – tak pięknie wyglądasz, córki odbierają urodę”. „Tylko królowe rodzą synów”. Kobiety w ciąży słyszą podobne komentarze od życzliwych mam, ciotek, babć i koleżanek. Czy to dlatego synów traktuje się inaczej niż córki? A może wcale nie ma takiej reguły?
Instagramowe konto Ładnego Bebe zapłonęło po publikacji fragmentu wywiadu z Zuzą Ciszewską. Rozmówczyni opowiada o tym, jak inne było dla niej doświadczenie wychowania syna w porównaniu z wychowaniem córek. Zuza stwierdziła, że córki ją challengują, podczas gdy syn akceptuje taką, jaka jest. Ukłuło mnie to zdanie. Jak się później okazało – nie mnie jedną. Jednak czytając komentarze, które wyrastały pod postem jak grzyby po deszczu, doszłam do wniosku, że nie są one o rozmówczyni, tylko o doświadczeniach komentujących. Bardzo mocnych i ważnych doświadczeniach, bo związanych z najważniejszą i najbardziej kształtującą nas więzią, czyli relacją z matką. To jak to jest z tymi boy mum i girl mum – jesteśmy z innej gliny?
Różni już od życia łonowego
Nie ma zbyt wielu badań poświęconych dostosowywaniu stylu wychowania do płci dziecka. Natknęłam się za to na ciekawy artykuł Andrzeja Galbarczyka „Syn córce nierówny, czyli o wpływie płci urodzonych dzieci na fizjologię i zdrowie matki” („Kosmos. Problemy Nauk Biologicznych”, 2019). Autor pisze, że ciąża, której efektem jest syn, jest dla kobiecego ciała większym wyzwaniem. Poza tym, że chłopcy są więksi i szybciej rozwijają się w łonie matki, mają też większy wpływ na funkcjonowanie układu immunologicznego. Błony komórkowe męskiego płodu wydzielają antygeny, przeciwko którym antygeny matki rozwijają konkretną odpowiedź immunologiczną. Te przeciwciała chłopców wykrywane są we krwi matek nawet 20 lat po porodzie! Co więcej, podejrzewa się, że wyprodukowane przez matkę przeciwciała mogą prowadzić do częstszych poronień w kolejnych ciążach. Podsumowując – z poziomu biologicznego urodzenie chłopca jest trudniejsze i teoretycznie zmniejsza szanse na kolejne ciąże. A co to ma wspólnego z wychowaniem? Być może ujawnia się tu atawizm – matka może bardziej dbać o potomka, którego sprowadzenie na świat wiązało się z takim trudem.
Autor powołuje się również na badania, które pokazują, że kobiety zapadają na depresję poporodową częściej po urodzeniu dziewczynki niż chłopca. Szybko jednak prostuje, że zostały one przeprowadzone w Indiach, Iranie i Nigerii, czyli krajach, w których kulturze bardziej pożądany jest potomek płci męskiej. Depresja poporodowa może nie być więc obiektywnie związana z płcią, ale z kulturowymi oczekiwaniami wobec matek.
Oczekiwania kulturowe
I tu pojawia się rola kultury, która dawniej premiowała potomków płci męskiej. Joanna Kuciel-Frydryszak w książce „Chłopki. Opowieści o naszych babkach” opisuje proste zależności, które w polskim kręgu kulturowym ugruntowały przekonanie, że syn jest trochę lepszą rodzicielską inwestycją. Córkę bowiem chowa się dla kogoś – potomkini odchodzi przecież z domu rodzinnego. Syna zaś wychowujemy dla siebie. W pańszczyźnianej Polsce to on zostawał na ojcowiźnie i od jakości relacji z matką zależało, czy pozwoli jej zostać na gospodarstwie, czy ją wypędzi, gdy przejmie schedę po ojcu gospodarzu. Samotna stara kobieta na polskiej wsi była najniższym szczeblem drabiny społecznej i najczęściej kończyła marnie. Urodzenie potomka płci męskiej nie było więc szansą na realizację swojej wizji macierzyństwa, ale kwestią życia lub śmierci! Z kolei w los córki, od momentu jej urodzenia, wpisana była zdrada – w zgodzie lub wbrew swojej woli musiała przecież w końcu opuścić rodziców i zacząć pracę dla innej rodziny i innego gospodarstwa.
Czasy pańszczyzny szczęśliwie minęły, ale klisze kulturowe i przekonania utrwalone przez kilka pokoleń nie odchodzą w zapomnienie tak szybko jak orka koniem. Trzymając się rolniczych porównań – tak głęboko zakorzenione kody kulturowe najtrudniej wyplenić. To tym bardziej ciekawe, że dziś to właśnie córki zwykle przejmują role opiekuńcze wobec własnych rodziców – mimo wszystko nie zmienia to rodzinnej dynamiki w wielu relacjach.
Jesteś moim lustrem
W komentarzach pod instagramowym postem na profilu Ładnego Bebe pojawiły się też sugestie, że kobiety patrzą na córki jak na kogoś znanego i oswojonego. Wszystkie były przecież kiedyś córkami i wiedzą, z czym się wiąże jej rozwój, rozumieją stawiane przed nią oczekiwania. Matka i córka należą do tego samego wszechświata. Syn z kolei jest inną galaktyką, obcym terytorium, które dopiero poznają, a jego doświadczeń nie znają z autopsji.
Z tego samego powodu łatwiej bagatelizować doświadczenia córek i innych kobiet – w myśl zasady „też to przeżywałam i jakoś dałam radę”. Nie bez kozery wiele kobiet wybiera męskich ginekologów – są delikatniejsi! Czy to oznacza, że kobiety mają wobec innych kobiet mniej empatii?
Jak to zwykle bywa – wszystko zależy od osobistych przekonań i doświadczeń. W rozmowie o psychowashingu, opublikowanej na stronie Ładne Bebe, psycholożka Agnieszka Olchowik tłumaczyła, że jeśli kobieta miała zimną i odrzucającą matkę, często próbuje nadrobić własne deficyty w relacji ze swoją córką. Z kolei psycholożka Zofia Milska-Wrzosińska w wywiadzie dla serwisu Wysokie Obcasy zaznacza, że na jakość relacji z własną potomkinią bardzo wpływa nasza samoocena. Kobieta zadowolona ze swojego życia nie będzie wychowywała córki na własne podobieństwo i wyznaczała jej misji naprawiania własnych błędów, tylko z życzliwą ciekawością będzie się przyglądała jej wyborom. Nie będzie szukać w oczach córki odbicia siebie.
Z kolei kobieta, która nie czuje się wystarczająca w oczach męża czy partnera, będzie próbowała nadrobić swoje braki właśnie w oczach syna i może traktować go jak własne lustro. Takie, w którym chciałaby się przejrzeć, widziana oczami kochającego mężczyzny.
Dynamika relacji znacznie się zmienia, gdy mowa o rodzinach, w których wychowuje się zarówno córka, jak i syn. Tu poza osobistymi doświadczeniami rodziców w grę wchodzą role płciowe, które wciąż predestynują właśnie dziewczynki do zajęć domowych, opieki, dbania o relacje i mir domowy. W takim układzie chłopcy są beneficjentami kulturowych klisz, w ramach których niewiele się od nich wymaga, a jednocześnie wciąż darzy niezmiennym podziwem, tylko za fakt bycia chłopcem. To właśnie dlatego uznaje się, że dziewczynki się wychowuje, a chłopców kocha. Taki model wychowania z kolei znacząco wpływa na relacje matek z córkami. Dziewczynki, które wszelkimi sposobami próbują dostosować się do oczekiwań rodziców, są nadal na przegranej pozycji – to rodzi konflikty i resentyment. Ten resentyment wybrzmiewał wyraźnie w komentarzach pod postem Ładnego Bebe – „byłam taką córką w cieniu syna, nikomu tego nie życzę”.
Kobieta kobiecie
Żyjemy w świecie, w którym życzliwe relacje między kobietami nie są premiowane. Wychowywane na bajkach, w których roi się od złych macoch i podłych sióstr, a mężczyzna jest najwyższą wygraną w życiowym wyścigu, jesteśmy poddawane nieustannej antyfeministycznej propagandzie. Ta szkodliwa tendencja także może wpływać na relacje matek i córek. Ale nie musi! Chociaż kultura podpowiada nam, że to dziewczynki znajdują się w mniej korzystnej sytuacji w domach, w których wychowuje się zarówno syn, jak i córka, to z badań Włodzimierza S. Kowalskiego, który analizował percepcję postaw rodzicielskich przez córki i synów w wieku 18-20 lat, wynika, że dorastające córki mają poczucie, że matki w pełni je akceptują i kochają bezwarunkowo, z kolei synowie częściej matkom niż ojcom przypisują postawę odrzucającą.
Nieznane terytoria
No dobrze, ile z was uniosło brwi w trakcie lektury tego materiału? Ile czuło wewnętrzny sprzeciw, czytając o okrutnych różnicach w wychowaniu chłopców i dziewczynek przez matki, a nawet zwerbalizowało go okrzykiem „Ja taka nie jestem!”? Ile sklęło mnie w myślach (lub na głos), zastanawiając się, co to za kocopoły, które nie mają nic wspólnego z waszą rodzicielską rzeczywistością? I dobrze! Bo teoria i stereotypy nie przekładają się przecież w 100% na rzeczywistość. W końcu doświadczenie rodzicielstwa z każdym dzieckiem, niezależnie od płci, jest czymś wyjątkowym i nieporównywalnym. Czy mamy inne więzi z synami i córkami – oczywiście. Tak jak inne relacje łączą nas z dwiema różnymi córkami i dwoma różnymi synami. Jednak nieuświadomione przekonania, zakorzenione we własnej przeszłości lub nawet przeszłości naszych przodków, mogą te relacje znacząco podkopywać. Świadomość tych odwiecznych praw i instynktownych stylów wychowania synów i córek nie jest przecież aktem oskarżenia wobec matek. Za to może być wskazówką i pomocą w byciu lepszym rodzicem. Bo przecież ci najlepsi nie są idealni, ale świadomi własnych przekonań. Dobry antropolog i antropolożka to tacy naukowcy, którzy potrafią wyjść ze swojej kultury i w sposób nieskażony własnym doświadczeniem opisać inną. A gdyby tę zasadę zastosować do rodzicielstwa i założyć, że zarówno syn, jak i córka to nieznane terytorium, które chcemy poznać, kierowani ciekawością, miłością i otwartością na Innego? Tym bardziej że to bardzo wyjątkowy Inny – bo jednak nasz.





