Piotr Szmidt, w środowisku fanów hip-hopu i nie tylko, znany jako Ten Typ Mes. Raper, tekściarz, pisarz, producent. Unika zaszufladkowania w muzycznym i mentalnym getcie. Bacznie obserwuje rzeczywistość i trafnie ją komentuje, nie stroniąc od biograficznych szczegółów. Nic dziwnego, że gdy niemal pół roku temu został po raz pierwszy ojcem, postanowił opowiedzieć o „wyczekiwaniu nowego człowieka” w imię szczerej relacji ze słuchaczami. Tak powstało najnowsze muzyczne dziecko: „Hello Baby”. Koncept album o – jak mówi sam Mes – chęci zmiany, przygotowaniach do roli ojca, nowym etapie i nowej codzienności.
Na rozmowę umawiamy się na Skype w piątkowe popołudnie. Ja nieco zmęczony adaptowaniem jednego z pokojów na dziecięcy, Mes trochę niewyspany, jak to młody rodzic. Wciąż jednak elokwentny i energiczny. Kiedy mówię mu, że za 2 miesiące na świecie ma pojawić się mój pierwszy potomek, Piotr żartuje, że pierwszy raz rozmawia z ojcem o mniejszym stażu niż on. Finalnie okazuje się bardzo merytorycznym rozmówcą, ciekawie rozpoczynającym nową odsłonę cyklu, w którym będę rozmawiał z „tatami”. Tymi znanymi wszystkim i mniej znanymi, choć nie mniej ciekawymi. O świadomym tacierzyństwie i stereotypach – aby wymienić wrażenia i podzielić się przemyśleniami. O ojcach i (nie tylko) dla ojców.
Porozmawiajmy jak przyszły ojciec ze świeżo upieczonym ojcem. Zacznijmy od ciąży. W „Akuku” z ostatniej płyty rapujesz: „Nie wywyższam się, bo w moim brzuchu tylko kebs, a mama żyje tu za dwóch, za dwie”. Czy miałeś takie odczucie, że w okresie ciąży mężczyzna siłą rzeczy jest trochę z boku, bo przeżywa ją mniej fizycznie, a bardziej teoretycznie?
Ja bym określił ciążę jako jednak pewnego rodzaju przygotowanie dla mężczyzny, możliwe, że właśnie tak działa ewolucja. To spekulacja na poły żartobliwa, ale temperamentna kobieta jest trochę jak rozkrzyczane dziecko. Może niektóre kobiety doznają jakiegoś wielkiego, mistycznego doświadczenia, czują łączność z jądrem ziemi, wyłącznie medytują i śpią, no to zazdro. Ale u mnie to była klasyczna filmowa sytuacja, że latają różne przekleństwa, zmieniają się nastroje i nie można tak po prostu się zezłościć, zareagować, jakby się zareagowało na jakieś tam zaczepki czy wybuchy, np. kumpla. Dla mnie te „problemy” domowe, ten chaos, który towarzyszy wielu ciążom, choć oczywiście nie wszystkim, to jest zapowiedź tego chaosu, który się zacznie wraz z wprowadzką nowego lokatora czy lokatorki.
Na swoim profilu na Instagramie pisałeś, że byłeś aktywnym partnerem w ciąży. Powiesz coś więcej? Przygotowanie teoretyczne, czyli książki i poradniki? Czy raczej „rozmowy i bliskość”, uspokajanie tej burzy hormonów?
Uspokajanie przede wszystkim, ale czytaliśmy też różne książki. Co prawda nie od deski do deski, odrzucaliśmy te publikacje, w których czuliśmy zbytnie uduchowienie zajeżdżające szwindlem i sektą. Raczej skupialiśmy się na medycznych podpowiedziach o tym, co dzieje się z organizmem matki na tym etapie, tym, co policzalne i co można sprawdzić. W tym czasie nagrywałem też „Hello Baby”, płytę, która kręci się wokół tych tematów, więc dużo o nich myślałem. No i z ciekawych teoretycznych rzeczy – dla mnie absolutnie interesującą zdobyczą techniczną jest USG 3D.
Byłeś pod wrażeniem?
Początkowo myślałem, że to jest jakaś hochsztaplerka, że to odbijają się jakieś promienie czegoś tam i pokazują coś w rodzaju portretu pamięciowego. Potem, w trakcie badania, zobaczyłem japę gościa w postaci jakby przeretuszowanego bohomazu, mocno umownie 3D. Dlatego naszym ogromnym zaskoczeniem było to, że ten gość, który już realnie wyskoczył z waginy, był IDENTYCZNY! Że to nie żarty były, nie bujda, że to ten gość jest. Więc w sumie to ciekawe uczucie związane z tym badaniem, że niby nie znasz jeszcze typa, ale już masz wgląd w jego wyraz twarzy.
A jak mocno realne pojawienie się „typa” zmieniło życie Tego Typa Mesa? Czujesz, że to nowy etap?
Zdecydowanie. Przy czym to się trochę zmiksowało z okolicznościami zewnętrznymi. Można powiedzieć, że Ryszard to syn pandemiczny, dodatkowo powstały z nasienia muzyka. W związku z tym, jak się domyślasz, nie był to najbardziej rozhulany koncertowo okres w mojej karierze. Byłem i nadal jestem bardzo dużo w domu, przy partnerce, na spacerach z Ryszardem itd. Więc trochę zmienił Covid, a trochę nowy, hałaśliwy i temperamentny lokator. Jakbym miał wymyślić niekonwencjonalne szkolenie dla przyszłych rodziców, to bym powiedział, żeby wybrali swojego trochę irytującego znajomego, który opowiada nieśmieszne dowcipy, jest bardzo głośny, wyżera coś z lodówki. I poprosili, żeby zamieszkał z nimi przez tydzień. Myślę, że my oboje, ja i moja partnerka, wpadliśmy jako niemowlęta do beczki z metamfetaminą, stąd u nas zawsze dużo słów, emocji – i pewnie taki będzie też Ryszard. Gaduły stworzyły kolejnego gadułę, tak to chyba będzie. Zobaczymy, jak będzie u was. A macie już wybrane imię?
Mamy.
To pamiętajcie, że bardzo dużo zależy od tego, jak ono brzmi z nazwiskiem. Nie chcę się oczywiście mądrzyć jako 5-miesięczny ojciec na pagonach (śmiech). Ale o ile ojcem jestem bardzo świeżym i niedoświadczonym, o tyle w słowach zawodowo robię od 20 lat i namawiam byście, drodzy czytelnicy, myśleli o tym, jak brzmi imię z nazwiskiem. Bo przez jakiś czas ktoś jest Jasiem, Jasiulkiem, Rysiem, Ryniątkiem… ale jednak większość życia nie jesteś dzieckiem, większość życia jesteś dorosły, stary, bardzo stary, dzieckiem jesteś chwilę. A w dorosłym życiu przedstawiasz się imieniem z nazwiskiem. I ważne jest, jak to brzmi, czy to płynie. I najważniejsze: żeby ostatnia głoska imienia nie była taka sama jak pierwsza głoska nazwiska, bo wtedy następuje buksowanie między końcem jednego wyrazu i początkiem następnego. U nas to by było np. Tomaszszsz Szszszmidt….
Czy zawód artysty jest bardziej lub mniej kompatybilny z rolą ojca od innych? Pandemia wcześniej czy później chyba się jednak skończy. Muzyk z jednej strony sam planuje swój czas, z drugiej strony – koncerty, wyjazdy… Więcej korzyści czy utrudnień?
Ja mam o tyle komfortową sytuację, że moje życie nie zależy od grania. Na początku pandemii wydałem i książkę, i płytę. Widziałem, jak łatwo jest mi promować książkę, jak to dobrze i gładko idzie, a jak trudno z kolei odwoływać próby, ponieważ anulowano kolejny festiwal. Więc gdzieś w okolicach końcówki 2020 roku zaprojektowałem swoje życie jako takie, w którym już koncertów w ogóle nie będzie. I przestanę się łudzić, przestanę dzwonić do muzyków i coś im sugerować, obiecywać, malować jakieś większe zarobki za kilka miesięcy, podczas gdy dosłownie kilka dni przed koncertem wchodzą jakieś obostrzenia. Poza, być może, jakimiś pojedynczymi featuringami, które będą się składały z mojej obecności, jest to sytuacja zamknięta. Oczywiście jest też dynamiczna, ale jednak głównie jestem w domu. Czasem pojadę na jakiś festiwal literacki, ale to oznacza, że wyjść muszę ja, a nie ja i siedmiu muzyków plus akustyk.
A co do samego zawodu… Gdyby ludzie pełni pasji, nie tylko muzycy, nie mieli dzieci, to być może uzyskalibyśmy jakieś utopijne społeczeństwo bardzo spokojnych i wyważonych ludzi. Ale jak następni inspirujący ludzie mieliby na bazie takiego przykładu wzrastać? Wojskowi jeżdżą na wojny i tam istnieje prawdopodobieństwo, że z niej w ogóle nie wrócą. Nie uważam, że im wszystkim powinno się zasupłać jaja i serwować wazektomię w ramach szkolenia wojskowego. To oczywiście jest ryzyko, które grozi dramatem, ale nie twórzmy jakiegoś utopijnego, cieplarnianego społeczeństwa. Jeżeli miałbym, jako samozwańczy cesarz nowego, nieistniejącego państwa, komuś zabronić mieć dzieci, to byliby to tylko alpiniści, których zajawki w kontekście ryzyka nie kumam.
Oczywiście ja też mam swoje słabości, zdarza mi się za późno wrócić z baru itd. Ale jednak prawdopodobieństwo, że zginę, pijąc jakiegoś stouta i potem wtaczając się do Ubera, jest znacznie mniejsze niż to, że nie wrócę z mrożonej góry. Więc tutaj wydaje mi się, że hobby ma potencjalnie większy impakt niż zawód. Ale niemal nikomu nie reglamentowałbym możliwości zakładania rodziny. Niech robią, co chcą.
Rap jako gatunek to z zasady opowiadanie o sobie. Przy czym czasem w formie wydumanych gangsta-przechwałek. Ty zaś umieszczasz w tekstach sporo szczegółów biograficznych. Jesteś też aktywny w social mediach. Czy w związku z tym myślisz czasem o anonimowości swojego syna, jej chronieniu? Czy Ryszard pojawi się w twoich przyszłych tekstach?
Myślę, że się pojawi. Jeżeli będą jakieś nadwyżki weny, bo na razie to mam głównie niedobory snu. Ale zamierzam wychować człowieka otwartego i z poczuciem humoru, więc raczej nie będę się ograniczał. I nie będę ograniczał jego, jeśli kiedyś będzie mi chciał to wygarnąć. Ale to na razie pieśń przyszłości, na ten moment wizerunek Ryszarda jest poza obiektywem. Czasem jakaś tam noga czy tył głowy mogą się pojawić, ale na takich ujęciach mogłoby być w zasadzie każde dziecko. Więc rozgrywamy to w ten sposób. I tak, chronię jego anonimowość. Ale też bez fanatyzmu. Jeżeli ktoś podchodzi do mnie, widzi, że ja to Mes i chce sobie zajrzeć do wózka, to nie zakładam mu nelsona i nie sprowadzam do parteru, każąc wykasować z pamięci obraz mojego syna. Żyjemy na osiedlu, żyjemy z ludźmi, jesteśmy otwarci. A jak mówię – wydaje mi się, że jednak lepiej jest być synem rapera niż alpinisty.
„Hello Baby” to koncept-album o ciąży i rodzicielstwie. Czy myślisz, że jeszcze bardziej pogłębiasz tym swoją opozycję w stosunku do stereotypowego, maczystowskiego wizerunku rapera? Czujesz się trochę pionierem?
Pionierem nie. Tutaj trzeba oddać szacunek Kamilowi Pivotowi, który nagrał płytę „Tato Hemingway” i w zabawny sposób, bardzo celnie opisywał swoją perspektywę już rozhulanego ojca. Jest na pewno też parę bardzo dobrych numerów rapera Kękę, który również jest zajaranym tatą. Więc nie jestem pierwszy. Czułem potrzebę podzielenia się dużą zmianą w moim życiu, co już się zdarzało, choć oczywiście w nikłym procencie. Jeżeli weźmiemy wszystkie rapowe kawałki wydane w danym roku, to tego są miliardy, z czego 995 milionów jest o tym, że ktoś chce mieć hajs wyświetlenia i narkotyki. Ale teksty na „Hello Baby” są nie tyle w awangardzie do innych raperów, co do mojej wcześniejszej twórczości. Co z kolei wynika z faktu, że chciałem zagrać fair wobec swoich słuchaczy. Płyta jest o przygotowywaniu do roli ojca, o – mówiąc brzydko – projekcie „dziecko”, o motywacjach, o chęci zmiany itd. Nie chciałem jechać na swoim starym wizerunku chlejusa i podrywacza, takim mocno sprzed 10 lat, i odcinać kupony od życia, którym już nie żyję. Więc na pewno parę osób jest tym zaskoczonych.
Czyli już nie „Kandydat na szaleńca”?
Zdecydowanie nadal kandydat na szaleńca! Jak będziesz miał wkrótce nowego lokatora, to zauważysz, ile razy w ciągu tygodnia ocierasz się o szaleństwo (śmiech). Między innymi z powodu braku snu i innych bardzo prozaicznych rzeczy, z którymi się mierzysz. Natomiast tak po prostu jest. I jako ktoś, kto wsadzał tyle wątków biograficznych do swoich płyt, byłbym nieszczery, udając, że tacierzyństwo to jakiś tam poboczny temacik. Nie tak rozumiem relację słuchacz-twórca. Nie po to przez 20 lat piszę o tym, co dla mnie ważne, żeby teraz nagrać sobie album, że wiecie – lubię wyjeżdżać na wakacje, przeczytałem nowego Houellebecqa, a tak w ogóle to słabo, że pandemia… Gdyby w piosenkach nie pojawił się ten dość, kurde, poważny faktor dziecięcy, to byłoby to słabe i nieautentyczne.
Puszczałeś Ryszardowi muzykę, kiedy był jeszcze w brzuchu? Według wielu badań to sprzyja rozwojowi dzieci, niektórzy dowodzą nawet, że kształtuje ich przyszły gust…
No, jasne. Silniej reagował na mocniejsze basy niż, na przykład, na muzykę klasyczną. Co do której ja zostałem dość mizernie wyedukowany i chciałbym, żeby Ryszard miał trochę więcej luzu w jej odbiorze. Żeby nie było tak jak u mnie, że wiesz: „O jezu, ile smyczków, muszę się skupić” (śmiech). Bardzo dużo różnej muzyki mu puszczałem. I tu dochodzimy też do ważnego wątku muzyki dla dorosłych. Trochę nie kumam takiej skrajnej infantylizacji dzieciństwa, że wszystko dla dzieci musi być wyprodukowane z myślą o dzieciach, musi być okrągłe, kolorowe i łagodne. Życie kolorowe okrągłe i łagodne nie jest. No, nie wiem, może jak się jest córką dyplomaty na Bali… Ale ogólnie rzecz biorąc, nie w Warszawie, a stworzyliśmy małego warszawiaka i w związku z tym staram się czytać mu książki dla dorosłych. Również po to, żeby kumał ciekawsze słownictwo niż to, które stosujemy na co dzień: „jeść” „spać”, „awruk” (wyraz, którego używam zamiast powszechnie znanego przekleństwa). I będę dokładał starań, żeby kultura, z którą obcuje Ryszard, nie była wyłącznie z myślą o dzieciach, żeby to nie było sekciarsko „podkloszowe”. Puszczam mu też mroczną muzykę. Moja partnerka mówi, że „to jest niepokojące”, na co ja odpowiadam: „Tak, to właśnie jest niepokojący akord i on ma niepokoić” (śmiech).
A co, jeśli Ryszard będzie kiedyś gustował w estetyce, której nie trawisz? Albo co gorsza, nie słuchał muzyki w ogóle? Przecież dla ludzi z naszego pokolenia muzyka definiowała osobowość, styl, przyjaźnie, związki. Czy to będzie „dramat” dla muzyka?
Masz rację, dla ludzi, którzy mają tak ukształtowane mózgi jak ja czy ty, jest to trudne do pojęcia. Ale czasami jadę taksówką i mówię „może zmieni Pan na radio X czy Y”. Na co taksówkarz odpowiada: „Panie, to jest dla mnie tylko taki szum”. Raz kierowca naprawdę zmienił fale na coś, co cały czas szumiało, i przez chwile myślałem, że jestem w jakimś „pranku”. Ja bym nie mógł w takich warunkach prowadzić hulajnogi, a on poruszał się sprawnie po Warszawie. Rwący hałas krzywej anteny, a ten jedzie zrelaksowany… Wracając: nie wiem, czy muzyka będzie istotna dla Rysia. Ale na razie widzę i czuję, że muzyka go uspokaja. Kiedy jest podirytowany czy wściekły, odpowiednia muzyka jest w stanie natychmiast przekierować jego uwagę na dobre emocje.
Mam dla niego całe playlisty do usypiania, ale w nich też znajdują się fragmenty z nutką niepokoju. Na przykład Roger Eno, płyta „Voices” z ’85 roku, tam jest parę takich miłych kołysanek i kilka… hmm… mniej miłych.
Jaką muzykę wybierze kiedyś Ryszard – to oczywiście jego sprawa, ale jeśli będzie chciał robić disco-polo, to proszę bardzo, to jest najłatwiejsza robota na świecie. Więc może będzie chciał po prostu cynicznie zarabiać pieniądze, a w jakiś inny sposób przyczyniać się do tego, żeby było lepiej na świecie.
Natomiast na pewno będę starał się namówić go na naukę gry na instrumencie. I spróbuję robić to intensywniej niż namawiano mnie. Bo ja dwa razy krzyknąłem że „nie chcę!”, jak miałem 6 lat, i nie uważam, że należało pójść za moją 6-letnią decyzją, tylko może pokazać mi inny instrument. Więc cieszyłbym się, gdyby Rysio chciał i umiał na czymś grać, ale jeśli będzie to trwale nienawidził, to trudno.
Nie będzie zakazu zostania artystą?
Nie. Ludzie przecież dorastają, nie wydziedziczę go za jakąkolwiek decyzję niezgodną z moim kanonem. Mnie przecież też nikt tak naprawdę nie zabraniał zostania raperem. To wynikało z mojej fascynacji gadulstwem, które się rymuje, rytmem, który jest interesujący. Jestem z lekarskiej rodziny, myślę, że wielu ludzi z takich właśnie rodzin musiało buntować się, żeby robić coś innego niż „rodzinna tradycja”. U mnie po prostu patrzono, żebym nie robił sobie krzywdy. Było trochę wątpliwości – kiedy przez swój zawód dostałem w głowę i ledwo przeżyłem – czy to jest na pewno dobra droga. Ale wyrosłem generalnie w wolnościowym klimacie i taki będę starał się też zapewnić swojej ekipie…
Czekaj… ekipie? Planujecie „towarzystwo” dla Ryszarda?
Jeśli się uda, to chciałbym, żeby miał rodzeństwo. Ludzie, którzy są ode mnie bardziej doświadczeni, twierdzą, że z dwójką czy trójką poziom wpie…lu jest 12/10, ale też zwrot inwestycji jest taki, że potem mówisz „dobra, weź idź się pobaw z siostrą czy bratem” i to się dzieje. Dziecko jest może mniej uwiązane maminej spódnicy? Zatem plan jest, ale czy los da, czy Bóg obdarzy… (śmiech)
A Ty jakim byłeś dzieckiem?
Wydaje mi się, że byłem strasznym dzieckiem, atencyjną putaną, bo nie było ojca. Takie dzieci często się narzucają, żeby zwrócić na siebie uwagę – tak było w moim przypadku. Ale na obronę moich małoletnich aktywności mogę powiedzieć, że umiałem sobie znaleźć swoje rzeczy typu klejenie modeli czy zabawy „bronią”, bo wtedy, w latach 80. popkultura była bardzo wojenna. Umiałem sobie znaleźć zajęcie i to było spoko.
Niedawno skończyłeś 39 lat. Co myślisz o dojrzałym rodzicielstwie? Można powiedzieć, że zdążyłeś się wyszumieć, ale też – że dojrzeć.
Nie kupuję polaryzacji ze względu na wiek. Z segregacji podoba mi się tylko sanitarna. Jako dziecko z rodziny lekarskiej szczepiłbym wszystkich i zawsze. Natomiast podziałów na starszych i młodszych unikam. Są młodzi ludzie, z którymi od razu łapię przelot. Z innymi nie, bo tkwią np. w bańkach gier, o których istnieniu nawet nie wiem, a to cały ich świat.
Ale podam Ci przykład: mam ex-przyjaciela, który gdzieś w okolicach 27. urodzin zaczął przepoczwarzać się we własnego ojca. Który w zasadzie nie mówi, zarabia pieniądze, ogląda telewizję i idzie spać. Jak dla mnie jego lajfstajl jest między życiem a wegetacją. Z drugiej strony: mam ojca, którego co prawda słabo znam, ale gdy okazuje się, że obaj wybieramy bez konsultacji czarne mercedesy z dużymi silnikami, a potem podczas spotkania on ze swadą opowiada co czytał, gdzie chciałby pojechać. Typ ma 77 lat i ciągle operuje, ciągle jest człowiekiem pasji, lekarzem z powołania, mam wrażenie, że jego siły witalne kasują trzech takich gości jak ten mój ex-ziomo.
Aaliyah, co prawda w zupełnie innym kontekście, śpiewała „Age ain’t nothing but a number” i ten cytat tutaj też pasuje. Wydaje mi się, że otwartość, życie „w głodzie wrażeń” dużo bardziej definiują mentalnie niż metryka, również w kontekście wychowywania dziecka.
No to na koniec: gdybyś miał teraz dedykować synowi piosenkę, taką na całe życie, to co byś wybrał?
Oooo… na pewno coś z repertuaru dwójki moich bohaterów, herosów, bogów, cesarzy, czyli albo Nate Dogg albo Devin the Dude. Z Nate’a Dogga byłoby to pewnie „No matter where I go”. (Mes zaczyna śpiewać): „No matter where I go / I’m lettin’ people know / No matter where you go / The grass is always green”.
To numer o tym, że są pewne stałe w życiu, jak przyroda, wartości. I gdy wszystko się wali, to możesz pomyśleć, że skoro te stałe przetrwały, to może i ja przetrwam. Bardzo optymistyczna piosenka jak na Nate’a.
Od Devina wziąłbym pewnie „Doobie Ashtray”, piękną balladę, która jest o tym, że dążenie do rozhulanego konsumpcjonizmu i bogactwa zwiastuje pewnego rodzaju pustkę intelektualną. Jest tam taki wers, że mam sobie ten jacht, ale on ani nie popłynie, ani nie zatonie, nikt go nie chce ode mnie odkupić… Miłość, przyjaźń, pasja mają jednak większe znaczenie. I to też będę kiedyś chętnie Ryszardowi tłumaczył. Poza tym to też świetna metoda nauki angielskiego, ja się w ten sposób sporo nauczyłem.
*
Piotr Szmidt, ur. 1982 r., bardziej znany jako Ten Typ Mes, raper, producent, autor tekstów. Współtwórca wytwórni Alkopoligamia.com zajmującej się również produkcją odzieży. W 2020 roku wydał książkę „Dwa psy przeżyły”. Tata 5-miesięcznego Ryszarda.
Wojtek Terpiłowski, domowy myśliciel, biegacz, kolekcjoner winyli, miłośnik owsianki. W przeszłości m.in. dziennikarz muzyczny, aktualnie kieruje marketingiem w jednym z klubów sportowych. Hurtowo pochłania wszystko, co da się przeczytać. W niekończącym się procesie tworzenia debiutu pisarskiego. Zafascynowany medytacją i jej okolicami. Wyczekuje syna, który anonsuje się na wiosnę 2022 roku.
*
Fotografia otwierająca materiał jest autorstwa Iwony Sokulskiej






