– „Wytrwałość” to takie proste słowo, ale megaważne. Potrafiliśmy się obudzić, otrząsnąć i zacząć kolejny dzień. I potem znowu zacząć od nowa. I po prostu iść do przodu, pomimo tego że widzieliśmy rzeczy, które nas szokowały i usłyszeliśmy wiele słów, które nas dotykały, niepokoiły, budziły lęk – mówi Aga w naszej rozmowie.
Dziś kończy się czas oczekiwania i zaczynamy Święta. W zależności od światopoglądu, minione tygodnie miały charakter duchowego oczekiwania na Dziecię, na powracające słońce, na nowe. Dla wielu osób to nowe to nadzieja, że kolejny rok będzie trochę łatwiejszy. Żyjemy w kraju i w czasach, które stawiają wiele wyzwań. Trudno nie być zmęczonym, trudno nie ulegać przygnębieniu.
Życzymy Wam wewnętrznego światła i wielu rodzinnych chwil radości. Oby miłość i nadzieja na lepsze niosły Was przez kolejne miesiące. Przytulajcie ciepło ukochane osoby. I wytrwale zmieniajcie dla nich na lepsze te fragmenty świata, na które macie wpływ.
Ten wywiad przekazujemy w wasze ręce jako promyk nadziei, że czas i nasza wytrwałość w robieniu swojego przyniosą wiele dobrego. A najbardziej świat na lepsze zmienia miłość. Aga Spencer, bohaterka tego spotkania w cyklu rozmów o macierzyństwie, opowiada o odwadze w kochaniu. O tym, że można wybrać miłość bez zabezpieczeń i po prostu oddać się drugiemu człowiekowi. Takiej odwagi w miłości życzymy Wam (i sobie). A teraz poznajcie Agę Spencer.
To Polka, która od lat mieszka w Londynie z mężem Timem, córkami Odessą i Tilly, oraz ich zwierzyńcem. Aga jest fotografką, więc naszej rozmowie towarzyszą jej przepiękne zdjęcia. Poza tym ma za sobą doświadczenie pracy w agencji – jak nazywają to Brytyjczycy – opieki społecznej. Aga już kilka razy była bohaterką publikacji na Ładne Bebe. W tej rozmowie sprzed 5 lat przeczytacie, jak to było, kiedy wraz z Timem i Odessą oczekiwali na powiększenie rodziny. Podjęli wtedy decyzję o zostaniu rodziną zastępczą dla foster child, jak nazywa się to w Wielkiej Brytanii. Co wydarzyło się w tej rodzinie i jak Aga opowiada o byciu mamą/niemamą dla swojego drugiego dziecka?
Z kogo się składa teraz wasza rodzina?
Z dwójki dorosłych i z dwóch naszych córek. Odessa właśnie skończyła 13 lat, Tilly ma 9. I mamy też czwórkę zwierząt, którą zaliczam do rodziny – jednego psa i trzy koty. To jest nasza najbliższa rodzina, bo mamy też rodzinę rozszerzoną – to przyjaciele i nasza rodzina biologiczna. Tilly ma też swoją rodzinę biologiczną, także jesteśmy układanką. Obecnie w miarę do siebie dopasowaną.
Żyjecie stadnie?
Tak. Obie dziewczyny mają swoje towarzystwo, a także dużą grupę wspólną. To mieszkanie jest wiecznie pełne dzieci. Mamy tu półlegalny ogród, bo mieszkamy na parterze. Otwieramy okno, dzieci sobie mogą z tego okna wyskoczyć i korzystać z ogromnej przestrzeni wspólnej. Wykorzystałyśmy to w czasie lockdownu i zrobiłyśmy w ogrodzie projekt recyklingowy. Zbierałyśmy rzeczy z okolicy, przemalowałyśmy je i teraz mamy tam stoły do zabaw plastycznych, różne kąciki, huśtawki, mnóstwo kwiatów… Dziewczyny mają bliskie przyjaźnie z innymi dziećmi, a ja mam bliskie przyjaźnie z ich rodzicami. To wiąże się też z tym, że moja biologiczna rodzina jest w innym kraju, więc musiałam sobie zrobić jakąś rodzinę tutaj.
Jako ekspatka doświadczasz, że rodzina to nie muszą być więzy krwi, że to jest coś więcej.
I dziś mam córkę, która nie jest ze mną biologicznie spokrewniona. To wpływa na dynamikę naszych relacji i daje inną perspektywę na to, czym jest rodzina. Bo Tilly jest moją córką, ale też ma inną mamę, ma ojca, z którym jest w kontakcie, ma rodzeństwo. Ma też Odessę i jakoś musimy się w tym odnaleźć. Ja mam biologiczną rodzinę, której prawie nie znam, i mam też ludzi, którzy są mi bardzo bliscy i myślę o nich jak o rodzinie, pomimo że nie jesteśmy spokrewnieni. Tak samo jak myślę o Tilly jako o naszym dziecku, tak samo myślę o swojej najlepszej przyjaciółce jako najbliższej rodzinie.
Jesteś z rodziny wielodzietnej?
Jestem jedynaczką. Zawsze chciałam zaadoptować dziecko. Potem spotkałam się z konceptem rodziny zastępczej. Byłam świadkiem sytuacji, kiedy znajome dzieci trafiły do opieki, zobaczyłam, jak zostają po prostu zgubione w systemie. Nie dostają równych szans, często są zaniedbane. To zabolało. Kiedy ludzie mnie pytają, dlaczego to zrobiłam, odpowiadam: bo uważałam, że mogę. Jeśli mogę, to powinnam. Czuję społeczną odpowiedzialność. Wiem, że mam ten dodatkowy pokój, że Tim i ja jesteśmy wystarczająco silni i wytrwali. Poczułam, że Odessa jest już emocjonalnie niezależna, emocjonalnie dojrzała, że jestem gotowa na to, żeby zająć się kimś, kto bardzo prawdopodobnie będzie potrzebował dużo więcej uwagi, niż Odessa kiedykolwiek potrzebowała. Nikt nie trafia do opieki, jeśli ma szczęśliwe dzieciństwo i nie ma wielu różnych problemów. Pracuję dla agencji, która zajmuje się trudniejszymi przypadkami. Ciężko takie etykietki ludziom wystawiać, to jest relatywne – kto jest trudny, a kto nie, często nie wiemy, z czym tak naprawdę dziecko się zmaga. Powiedzmy więc, że pracuję dla agencji, która zajmuje się dziećmi, dla których było trudno znaleźć dom.
Odessa ma zdiagnozowany Zespół Aspergera. I nadejście Tilly okazało się nie być dla niej takie proste.
Została zdiagnozowana, kiedy miała 5 lat. Dziś jest bardzo wysoko funkcjonująca. Jej diagnoza i lata po niej pomogły mi zobaczyć, ile można osiągnąć z dziećmi, kiedy się wkłada w to pracę, chęć zrozumienia i ambicje. Odessa zawsze była uważana za tzw. łatwe dziecko, miała pewne emocjonalne problemy, ale z wieloma rzeczami bardzo dobrze sobie radzi. Często zapominamy o tej diagnozie. Odessa nie lubi zamieszania wokół siebie i zawsze jest tą koleżanką, która się dopasuje. Nigdy nie jest zazdrosna, zaopiekuje się innymi… Dopiero teraz wychodzą konsekwencje szoku, jaki przeżyła, kiedy przyszła do nas Tilly. Odessa nie była wystarczająco wspierana, jechaliśmy na tezie, że ona sobie ze wszystkim poradzi, że się dopasuje, że powinna zrozumieć, że Tilly ma problemy, i że nawet jeżeli zachowuje się nie fair w stosunku do Odessy, to jest to jakoś zrozumiałe. „Bo ty miałaś lepiej w życiu niż ona, to ty powinnaś się dopasować i zrozumieć. Znasz jej historię”. Odessa została wtedy potraktowana trochę jak dorosła, a miała tylko 10 lat. Zapomnieliśmy o tym właśnie dlatego, że nigdy się nie domagała dodatkowej uwagi, nie obrażała się, nie złościła. I po roku nagle wyszły z niej różne emocje. Potrzebowała dodatkowego wsparcia, i od psychologa, i od nas. To też była praca – żeby do tego dojść i żeby to zrozumieć.
Masz wyrzuty sumienia wobec Odessy?
Czasami tak. Przeprosiłam ją. Przeprosiłam ją na terapii za to, że nie dostała wystarczająco uwagi, że za dużo było od niej wymagane i że nie miała przestrzeni na to, żeby po prostu się zezłościć, żeby jej było przykro, żeby jej było smutno. Że nikt jej nie dał przestrzeni na własne emocje. Przyszedł trudny okres, kiedy dziewczyny naprawdę się nie dogadywały. Jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że to jest czas prawdy w naszej rodzinie. Nikt niczego nie udaje, rzeczy są nazywane po imieniu i to jest OK. To jest OK, że czasami jesteśmy na siebie źli, i to jest OK, że Odessa mówi, że jej życie się nie zmieniło pozytywnie. To wcale nie znaczy, że nie możemy być szczęśliwą rodziną. Relacje między rodzeństwem ogólnie bywają trudne i niesympatyczne. To nie znaczy, że nie możemy funkcjonować jako szczęśliwa i zdrowa rodzina. Staramy się akceptować siebie i dać każdemu przestrzeń na własne emocje.
Jednak marzysz o tym, by dziewczyny były dla siebie ważne, miały bliski kontakt w dorosłym życiu.
Bardzo. Dla nich. I może trochę dla własnej satysfakcji, to byłoby największym potwierdzeniem, że coś osiągnęliśmy… Obydwie są cudowne, bardzo wrażliwe, mają bardzo dużo miłości w sobie. Obydwie mają potencjał, żeby być wspaniałym wsparciem dla tej drugiej, widzę na to szansę. A to są moje dzieci i chcę dla nich najlepszego. Mam nadzieję, ale też nie chcę wywierać na nie presji: macie się kochać i koniec.
Wspomniałaś o terapii.
Terapia rodzinna przyszła w parze z Tilly. To rozwiązanie systemowe, które wiele ułatwia. Ktoś nam pomaga manewrować we własnych emocjach, patrzy na nas z dystansu i pomaga w komunikacji. Bo czasami jest ciężko, każdy bywa o coś zły i miewa o coś pretensje. Każdy czasami czuje się niezrozumiany. Kiedy do nas przyszła, Tilly miała zachowania, które były totalnie nie do zaakceptowania. Pomimo wielu treningów i mojego zrozumienia dla niej, odbierałam te sytuacje jako strasznie trudne. Kiedy zachowanie Tilly naruszało nasze normy, Tim i ja nie wiedzieliśmy, co zrobić. Byliśmy w szoku i czuliśmy się bardzo zagubieni. Ludzie pytają, jak wytrzymaliśmy. Pracownicy z mojej agencji przyznali potem, że myśleli, że nie przetrwamy. Ale z Timem mamy właśnie tę wytrwałość. To jest takie proste słowo, ale megaważne. Potrafiliśmy się obudzić, otrząsnąć i zacząć kolejny dzień. I potem znowu zacząć od nowa. I po prostu iść do przodu, pomimo tego że widzieliśmy rzeczy, które nas szokowały, i usłyszeliśmy wiele słów, które nas dotykały, niepokoiły, budziły lęk. W tej sytuacji dystans jest bardzo ważny – jeżeli dziecko zachowuje się w pewien sposób, to nie znaczy, że jest złe czy niebezpieczne. To jest jego obrona i reakcja na emocje, z którymi sobie nie radzi. Musiałam żyć z takim filtrem, że przecież to jest małe dziecko i ono potrzebuje ochrony i opieki, a nie oceny. Nie było odwrotu. Nie potrafiłabym z sobą żyć, gdybym powiedziała: już nie mogę, nie daję rady. Aby przetrwać, musiałam włączyć pozytywne myślenie
Tilly jest z wami 3 lata. Możesz już odetchnąć?
Tak. Na samym początku miałam dużo poczucia winy, że nie czułam do Tilly tego, co czuję do Odessy, zupełnie nie. To jest obcy człowiek w domu, dziecko, które nie było twoją częścią przez 9 miesięcy. To jest tak samo, jak kiedy do domu przychodzi koleżanka córki. Tylko już zostaje, nikt jej nie odbierze, tylko po prostu zostaje. A mimo to wiedziałam, że muszę dziewczyny traktować tak samo. Źle jest żyć w takiej rodzinie, gdzie jest się kimś drugiego rzędu. Na szczęście czas bardzo dużo zmienia. Nagle zaczynasz się przywiązywać, nagle zaczynasz zauważać w dziecku rzeczy cudowne, które cię wzruszają i które cię fascynują. Nagle zaczynasz być dumna. Powoli kontakt robi się naturalny. Tilly potrzebowała dotyku, więc przytulałam ją, ale na początku czułam się trochę niekomfortowo, to było obce ciało, obcy zapach. Teraz przytulam ją bezwiednie, po prostu siedzi gdzieś obok i ja zarzucam jej rękę na ramię, bo czuję bliskość. Czy czuję to samo, co do Odessy? Nie, bo to nie jest ta sama sytuacja. Czy one są tak samo ważne w tej rodzinie? Tak. Czy są obie bardzo kochane? Są. To był stopniowy proces stawania się matką i stopniowy sposób stawania się moją córką.
Bo Tilly też nie była u was od początku szczęśliwa.
Pierwszy tydzień to tydzień miodowy. Było superfajnie, była rozpieszczana, zabierana w fajne miejsca… I po tygodniu Tilly podziękowała. Powiedziała, że nie podoba się jej tutaj i w ogóle, co to jest za dom. To jest mieszkanie, a nie dom. I dlaczego nie jemy mięsa, nie ma w ogóle krowiego mleka w lodówce i jemy jakieś dziwne jedzenie. Nie ma telewizji wieczorem, tutaj jest strasznie. Była niezadowolona z tego, co dostała od życia na samym początku.
Było ci przykro?
Nie, przyjęłam jej perspektywę. Gdyby ktoś mnie wsadził do innej rodziny, też nie byłabym zadowolona. Gdybym miała mieszkać na przykład z ludźmi, którzy jedzą mięso 3 razy dziennie, albo cały czas się modlą, albo robią coś, czego ja nie robię, też nie byłoby mi fajnie. Więc było mi Tilly szkoda. Mówiła rzeczy, które nie były przyjemne dla mnie, ale były konsekwencją czegoś z jej życia. Kiedy jesteś dzieckiem, zwracasz uwagę na inne sprawy. To była lekcja dla nas, żeby trochę odpuścić, trochę się dopasować. Nie będzie końca świata, jeżeli na przykład będę miała czasami jakieś słodycze w domu, bo Tilly jest do tego przyzwyczajona. Są kwestie ważne i ważniejsze. Komfort Tilly był ważniejszy niż moje staranie się o to, żeby dziewczyny zdrowo jadły. Musiałam znaleźć kompromis, choć było mi czasami ciężko odpuścić. Obydwie się siebie uczyłyśmy. Teraz nasz styl życia jest jej stylem życia, czuje się tu bezpiecznie.
Tilly jest dzieckiem, które możesz stracić, które może odejść. Nie jest ci dana tak, jak dziecko biologiczne. Czy jest granica przywiązania, którą boisz się przekroczyć?
To pytanie zadawałam sobie wcześniej i zrozumiałam, że po prostu musimy wszyscy zaryzykować. Żeby stworzyć prawdziwy dom, wchodzimy w to na całość i stajemy się rodziną. Nie rodziną zastępczą, rodziną zastępczą jest się na papierze. I nie, nie ma tu żadnych granic. Gdyby Tilly odeszła, złamałoby to nasze serca. Odczuwam natomiast lęk przed tym, jak Tilly będzie się zachowywała jako nastolatką. W tym wieku dzieci bardzo się zmieniają, to jest trudny okres, dzieciaki mają inną chemię w mózgu. Nawet dzieciom, które nie mają traumy ani emocjonalnych problemów, jest trudno. Podejmują wtedy wybory, które nie są dla nich dobre. Stają się kompulsywne. Wiem ze statystyk i ze swojej poprzedniej pracy, że to jest taki wiek, kiedy uaktywniają się różne problemy. Dzieci zaczynają być świadome tego, co im się przytrafiło. Moim zadaniem jest, żeby Tilly na to przygotować teraz, pomóc jej wykształcić mechanizmy obronne, żeby nie popełniła błędów, które byłyby trudne do naprawienia, żeby nie wpakowała się w jakąś bardzo ciężką sytuację. Myślę o tym, jaką może mieć przyszłość przed sobą, i czasami widzę pewne rzeczy, które mnie niepokoją, które mogą w przyszłości być jej problemem. Tilly już odwaliła sama kawał świetnej roboty, ma potencjał, żeby robić wielkie rzeczy na świecie. Ma charyzmę, jest świetna w rozśmieszaniu, radzi sobie na scenie, jest bardzo towarzyska. I to, by wspierać ten jej potencjał, jest dla mnie bardzo ważne. Więc z jednej strony boję się, ale też ekscytuję się tym, co może się wydarzyć. Widzę też bardzo pozytywną wersję przyszłości i tego się trzymam.
Jako rodzina zastępcza macie za sobą także trudne doświadczenia. Opowiedz mi tyle, ile możesz.
Tak, to było bardzo trudne doświadczenie. Dlatego mieliśmy długą przerwę i musiałam się upewnić, że kolejne dziecko ma szansę zostać z nami na długo, najlepiej na zawsze. Mieliśmy u siebie małą dziewczynkę. Miała 1,5 roku, kiedy do nas przyszła, i bardzo się w niej wszyscy zakochaliśmy. Minął niecały rok, a ona wróciła do swojej biologicznej rodziny. To była urzędowa decyzja, z którą się nie zgadzaliśmy, uważaliśmy, że dziewczynka nie będzie bezpieczna, że nie będzie miała właściwej opieki. Jednak system jest okrutny, a ludzie popełniają błędy. Przegraliśmy tę walkę. I musieliśmy się z tym pogodzić. To były bardzo ciężkie chwile, bo przeżyliśmy i rozstanie, ogromną bezsilność i strach przed tym, co się z tą dziewczynką stanie. Czułam się współodpowiedzialna. Byłam przecież świadkiem tego wszystkiego i widziałam rzeczy, które były bardzo niepokojące. Czułam się nadal odpowiedzialna za jej szczęście, za jej życie. Odessa była wtedy jeszcze małym dzieckiem i nie powiedzieliśmy jej, że martwimy się, co dzieje się z tamtą dziewczynką. Nie chcieliśmy jej obciążać emocjonalnie.
Jak teraz nastoletnia Odessa funkcjonuje z Tilly?
Dziś Odessa robi z Tilly lekcje i zabiera ją do parku. Wieczorami jej czyta. Myśli o niej jak o swojej siostrze. Ale przede wszystkim ma już swoje życie towarzyskie.
Jak w tym wszystkim ma się twój związek z Timem?
Nasz związek zawsze był burzliwy, zdarzały się trudne momenty. A decyzja o zostaniu rodziną zastępczą była bardziej moja niż jego, i mówimy o tym otwarcie. Tim był trochę z boku, niepokoił się, czy się w ogóle zaangażuje. Oczywiście dziś strasznie kocha Tilly, a ona – ku naszemu zaskoczeniu – najbliższą więź ma właśnie z nim. Gdzieś sobie go wybrała, są trochę do siebie podobni. Lubią zajęcia techniczne, mają podobne zainteresowania. Może miało znaczenie to, że Tim jest Anglikiem, ma ten swój akcent i sposób bycia. A może Tilly ma bardziej skomplikowane relacje z kobietami? Każdego wieczoru Tilly robi mu masaż głowy. Tim jej pozwala golić swoją głowę, siedzi z ręcznikiem dookoła szyi, a ona nakłada mu jakieś balsamy…
Tim i ja mamy mocne charaktery i silne opinie. Ciężko jest nam razem wychowywać dzieci, bo każde uważa, że wie najlepiej. Jesteśmy normalnym związkiem. A bycie rodziną zastępczą nas scaliło. Obydwoje się świetnie odnajdujemy w roli rodziców z dwójką dzieci. Obydwoje bardzo to lubimy. Lubimy mieć więcej dzieci niż jedno. Obydwoje uważamy również, że ludzie mają społeczną odpowiedzialność, żeby coś robić dla świata i coś do niego wnieść. Teraz jesteśmy w dobrym okresie. Za wcześnie powiedzieć, że zbieramy żniwa, ale nasze życie się uspokoiło, ustatkowało. Wchodzimy w etap cieszenia się sobą nawzajem.
Odpowiedzialność społeczną można rozumieć na różne sposoby, wy przyjęliście do domu obce dziecko.
Jeżeli chcesz cokolwiek zmienić na świecie, to musisz zacząć od siebie, wiadomo. Zobacz, ile dobrego by się zdarzyło, gdyby każdy tak myślał! Ile można byłoby osiągnąć. Męczyło mnie to, że szanse w życiu są rozdane meganiesprawiedliwie. Jest ogromna część społeczeństwa, która na starcie ma po prostu minimalne szanse do wyrażenia swojego potencjału. Pomaganie ma taki aspekt, że niby robisz coś dla społeczeństwa, ale działasz też z egoizmu, bo się wtedy lepiej ze sobą czujesz. I ja się lepiej ze sobą czuję – po prostu. Jedyną osobą, która w to wszystko weszła bez żadnego interesu, jest Odessa. Ona po prostu ma wielkie serce, kropka. Nie ogłosiła programu ratowania świata, nie ma statementów. Teraz już tego nie analizuję, bo po prostu jesteśmy rodziną. Tilly nie jest jakimś tam dzieckiem, któremu trzeba pomóc. To jest po prostu Tilly, moja córka.
Dziękuję ci za rozmowę.










































