Rozmowa o macierzyństwie z Magdą Mikołajczyk - Ładne Bebe

Rozmowa o macierzyństwie z Magdą Mikołajczyk

– Słuchajcie, pewnych rzeczy nie potrafiłam i pewnie nadal nie potrafię – mówi swoim córkom Magda, autorka bloga i profilu Matko Jedyna. Poznajcie ją, może pozwolić Wam przemyśleć kilka spraw.

Magda jest autorką bloga, profilu na Instagramie, pisarką i mamą dwóch córek, Nataszy (12 lat) i Zoi (10 lat). W przeszłości wiele z nas mogło znać Magdę jako aktorkę estradową, a dziś – jako autorkę książki „Jestem dość”.

Przez lata byłam czytelniczką jej macierzyńskiego bloga, pamiętam też jej gorzki, skłaniający do refleksji spot Niepierdol, od którego swego czasu zawrzało w Internecie. Dziś czytam Magdy książkę, która czyści mi przegrzane zwoje mózgowe i pozwala odetchnąć. I myślę, że Magda ma prawdziwą pasję: życie. Mimo trudności, mimo kryzysów, ciągle na nowo je wybiera. Dba o to, żeby było dobre. Dobre to znaczy jakoś wystarczające, bez poddawania się narracji, że ma być natychmiast lepsze, a my – idealni.

W sieci można posłuchać podcastu, w którym Magda opowiada o depresji i o normalizacji tematu chorób psychicznych. Ale mniej można się dowiedzieć o samej Magdzie, o jej drodze do momentu rozwoju, w którym jest, i do takiego macierzyństwa, które ma w sobie normalność i dużo odpuszczenia. Co było po drodze?

Magdo, skąd ty się wzięłaś jako mama? Pytam, bo w jednym z wywiadów wspomniałaś, że nie miałaś skąd czerpać wzorów do bycia mamą. A dziś dla wielu czytelniczek, na pewno dla mnie, jesteś źródłem pomysłów, wskazówek, jak sobie z macierzyństwem dobrze radzić. Jak je fajnie przeżywać.

Po tym, jak zdecydowaliśmy się z mężem na dziecko, czekaliśmy na nie 3 lata. Nie mogłam zajść w ciążę, szukaliśmy więc pomocy w różnych miejscach, w ramach różnych metod. I wreszcie wylądowałam we Wrocławiu, u ginekolożki dr Preeti Agrawal. Po jej artykułach byłam przekonana, że przyjdę i będę tam ukochana, dostanę wsparcie, zrozumienie i ciepło. A dostałam w sumie ze cztery zdania i jedno z nich brzmiało: Pani dziecko już jest w kosmosie, tylko jeszcze nie wie, że pani jest jego mamą. I pani się musi nauczyć być mamą. I wysłała nas między innymi na psychoterapię. Wtedy sobie uświadomiłam, że noszę w sobie lęk, że nie potrafię być mamą, nie wiem jak to robić. Ten lęk pozamykał we mnie możliwość zostania mamą na wszystkich poziomach. Zrozumieliśmy z mężem, że oprócz technicznego sposobu powołania dziecka na świat, potrzebne jest zadbanie również o inne sfery – emocjonalną, mentalną, duchową. Że trzeba sobie zrobić na to miejsce i niektóre rzeczy po prostu zaakceptować, a niektórych się nauczyć. I wtedy pojawiła się Natasza. Nadal nie wiedziałam, jak być mamą, ale miałam gotowość się tego nauczyć.

Wspomniałaś, że miałaś wiedzę, jaką mamą nie chcesz być. To jest czerpanie z pustego.

To już jest coś. Poza tym była też moja teściowa. W „Biegnącej z wilkami” jest przypowieść o brzydkim kaczątku: mamą nie musi być ta, która dała życie. W różnych momentach życia zbierasz doświadczenia innych mam i to staje się doświadczeniem zastępczym, zamiast twojej prawdziwej mamy. I moja teściówka to jest moja mama zastępcza, która mnie trochę nauczyła, jak być mamą. Kiedy Natasza przyszła na świat, mojej mamy już nie było. Na koniec jej życia miałyśmy dobrą relację i mogłabym wtedy zapytać ją o wiele rzeczy, mogłabym z nią o macierzyństwie porozmawiać. Bo też moja mama, zanim odeszła, bardzo mi pomogła zrozumieć, jak mamą być i jak na bycie mamą się otworzyć.

Jak to zrobiła?

Podzieliła się ze mną swoimi traumami. Swoimi trudami. Żeby umówić się na wizytę do dr Preeti Agrawal, trzeba wypełnić obszerny formularz z pytaniami o poród twojej mamy, a jak się da – to jeszcze babci. Zadzwoniłam do mamy z tymi pytaniami a ona powiedziała: Dziecko, nie chcę ci o tym mówić. – Mamo, ja tego potrzebuję, żeby zostać mamą. Długo milczała, a potem wzięła oddech i opowiedziała. Wiem, że gdyby żyła, to zbudowałaby fajną relację z moimi dziećmi. I ze mną też, od nowa. Moi mama i tata nie do końca udźwignęli rodzicielstwo. Poradzili sobie najlepiej, jak mogli w tamtym momencie, ale ja i mój brat mierzyliśmy się z brakami. Z nieobecnościami rodziców, niekoniecznie fizycznymi, mierzymy się w pewien sposób do dziś. Jestem spoko mamą, nieidealną, czasami fajną, czasami mniej fajną, ale wystarczającą i dość-mamą. I cały czas się mierzę ze swoimi deficytami, również jako matka.

Rozmawiasz o tym z dziećmi?

Tak. Mówię: Słuchajcie, pewnych rzeczy nie potrafiłam i pewnie nadal nie potrafię. Pewne rzeczy potrafię bardzo dobrze, np. czasem krzyknąć. Przy was dopiero się uczę, że można inaczej. Tak naprawdę razem się tego uczymy, przy czym w tej relacji to ja jestem dorosła i to ja biorę odpowiedzialność za bycie matką, za stawianie granic i naukę. Jednak one wiedzą, że nie jestem wszystkowiedząca i ze wszystkim sobie  radząca.

W małżeństwie też się uczysz?

Mój brat kiedyś powiedział: Jeżeli przetrwaliście z Bartkiem to, co się działo w waszym życiu w związku z chorobą Nataszy, to jesteście w stanie przetrwać wszystko. Myślałam, że to prawda, ale dopiero potem nadeszły różne kryzysy. Jak już dziecko było zdrowe, jak już my byliśmy inni. Tylko że nasza relacja z mężem jest oparta na tym, że oboje chcemy ze sobą być. Mamy to przegadane, ustalone ze sobą i z pomocą z zewnątrz, zapytani o to, mówimy: tak, chcemy. W trudnych momentach musimy tylko wymyślić jak. Podczas kryzysów pamiętam właśnie o tym, że oboje chcemy. I on, i ja. Kiedy zmiata któreś z nas, przypominam sobie, co ustaliliśmy. I że to jest tylko trudny moment. Oraz co możemy zrobić, żeby z niego wyjść. Nauczyłam się też na swoich terapiach, żeby się nie zamykać w swoich schematach, np. w tym, że się obrażam jak dziecko. Próbuję sobie wtedy uświadomić: aha, czyli jestem teraz obrażona i mój mechanizm działania jest taki, że czekam, aż ktoś wyciągnie rękę. To może tym razem wyciągnę ją pierwsza? To jest bardzo trudne, ale przełamuję się, zmieniam schematy. Ciągle się tego uczę – złapać te myśli, uświadomić sobie, kto we mnie akurat mówi: zostawione dziecko czy krytykujący dorosły. I negocjować z nimi. Wyłapać, czy to, co myślę, mi służy. Jak nie, to przemienić. Jak tak – zostawić. To jest świetna lekcja. Podam ci przykład. Od 15 minut scrolluję w telefonie, robię to automatycznie. Dlaczego? Co się wydarzyło? I jakie działanie powinno iść za świadomością tego, w jakim jestem teraz stanie?

Masz dwie podrośnięte córki, w tym roku skończysz 45 lat, dużo nad sobą pracujesz. Bardzo się zmieniłaś przez ostatnie lata?

Widzę, że jestem innym człowiekiem. Zamiast być roszczeniowa w stosunku do życia, zaczęłam działać w takim kierunku, żeby było mi dobrze. I o dziwo do działania popchnęło mnie właśnie to, że było źle, byłam w depresji. Zaczęłam się leczyć. Nadal są dni, że chciałabym nie żyć, a mimo wszystko wybieram życie. Pracuję nad tym, żeby było bardziej tak, jak chcę, nawet jeśli nie do końca jest. I wiem już, czego chcę, poza schematami zaciągniętymi z dzieciństwa.

Tu cię znowu zapytam o małżeństwo w tym układaniu życia.

Mój mąż to jest wyjątkowy człowiek, który bardzo dba o swój dobrostan. Medytuje, rozwija się, dba o swoje emocje i myślę, że gdybym nie miała takiego wspierającego człowieka obok siebie, to i mnie nie byłoby tak bezpiecznie się rozwijać. Nasze dziewczyny czerpią to od taty. Od niego mają wiarę, że w środku człowiek jest dobry. Tata to jest ten, który rozumie i ma w sobie spokój. I przyjmuje wydarzenia bez ekstremalnych reakcji. To jest fajne, że mężczyzna potrafi dać im ukojenie dla zdenerwowania, dla ich niepewności. To da im dobre zaplecze na później.

Jesteście z Bartkiem spójni wychowawczo czy musicie negocjować?

Ufamy sobie, jedno nie zrobi niczego, co drugie by zanegowało. Zdarzają się sprawy, w których coś się nam nie podoba, to są zwykle drobiazgi i rozmawiamy o tym. Np. ja mówię: Uważam, że nie powinieneś przy dzieciach podważać mojego zdania. A on mówi: Dlaczego uważasz, że tylko ty coś możesz zrobić, ja też mogę. W naszej rodzinie jest też moja teściowa, która weszła w nasz sposób bycia z dziećmi. I na przykład nie daje dzieciom słodyczy, tylko kupuje owoce. Kiedy Natasza miała urodziny, to dziewczyny dostały egzotyczne owoce – mango, pomelo. Mama znalazła firmę, która graweruje na jabłkach i kupiła jabłka z napisami. Gdy przestaliśmy jeść mięso, to mama z nami. I tak bardzo, bardzo nam towarzyszy i uczestniczy we wszystkim. Jest czujna i wiele się od niej uczę. Jestem wdzięczna, że mogę ją obserwować.

Używasz słowa „mama”. To coraz rzadsze w relacji z teściowymi.

Bo to jest moja mama. To jest osoba, która mnie nauczyła prawie wszystkiego w domu. Nie umiałam pokroić cebuli. Nie powiedziała: źle kroisz cebulę. Tylko: świetnie pokroiłaś, dzisiaj zjemy tak, a może następnym razem spróbujemy tak pokroić, zobacz, czy nie jest łatwiej. Jakie to jest cudne. Nie spinam się, nie wycofuję, że już nigdy nie pokroję cebuli, tylko mówię: a to spróbujmy. To jest takie dobre, ciepłe i mądre. No i działa.

Czy twój mąż to fajnie wychowany syn?

Moja teściówka świetnie wychowała swoje dzieci. Choć nie lubię słowa „wychowała”, więc może powiem: dobrych ludzi wypuściła w świat.  Mądrych, empatycznych, myślących. Mój mąż i jego siostra są bardzo odpowiedzialni, ale oprócz tego mają w sobie radość, potrafią się wygłupiać. Miałam w sobie przekonanie, że jak ktoś jest odpowiedzialny i mądry, to się nie wydurnia. A moja teściowa zna pińcet kawałów i przyśpiewek. To jest super.

Twoja tożsamość jako mamy kształtowała się z traumą po drodze. Natasza była bardzo chora.

To jest choroba autoimmunologiczna leczona onkologicznie, rzadka, nieznana, chimeryczna. Zacznę od tego, że od początku mówimy, że Natasza zdrowieje, a nie choruje. Taką postawę przyjęliśmy z inicjatywy mojego męża: nie zamykać się w chorowaniu, tylko dążyć do zdrowia. Postanowiliśmy nie robić z choroby bożka, zrezygnować z myślenia: ona jest chora, ona nie może. Natasza i tak nie mogła wielu rzeczy: zjeżdżać ze zjeżdżalni, siedzieć w piasku, kąpać się w basenie ani w wannie, jeśli nie miała zabezpieczonego cewnika Broviaca, czyli tego kabla, który jej wisiał z żyły głównej. Nie mogła mieć kontaktu z rówieśnikami. Mimo to staraliśmy się robić inne rzeczy normalnie, żeby mentalnie nie zrobić z niej osoby chorej. Natasza dopiero niedawno dowiedziała się, jak się nazywa jej choroba i co tak naprawdę znaczy. Kiedy miała dwa lata, wiedziała po prostu, że musimy jechać do szpitala, bo dbamy o zdrowie i takie są zasady. Ona była i jest bardzo, bardzo dzielnym dzieckiem, takim zgodnym. Wystawiała pani pielęgniarce rękę i mówiła: Bardzo się boję, ale nie zabiorę ręki, bo wiem, że tak trzeba. Była taka maluśka. Mówiła, co czuje. Pamiętam, jak jej powiedziałam: Słuchaj, Nataszka, teraz będziesz jechała na narkozę. Lekarze cię zabiorą, dostaniesz tam takie mleko w strzykawce i pójdziesz spać. I ona przyjmowała to. Płakała i mówiła: Czy możesz być ze mną do końca? Tam rodzice już nie mogli wchodzić, ale anestezjolog mnie czasem wpuszczała, bo to dwu- czy trzyletnie dziecko pytało: Czy moja mama może ze mną być aż nie zasnę? Albo dawała jej zastrzyk na łóżku prawie w drzwiach, Natasza odpadała, ale jeszcze mnie widziała, jak macham.

Kiedy Nataszę zdiagnozowano, byłaś w siódmym miesiącu ciąży.

Ten pierwszy pobyt Nataszy w szpitalu trwał 5 czy 6 tygodni. Spało się wtedy przy dziecku na leżaku ogrodowym. Byłam opuchnięta i z brzuchem, więc przy Nataszy spał tata. Świetnie się nią zajmował. Mój mąż jest bardzo skrupulatny i pomógł endokrynologom ustawić leczenie, przeliczał jej dawki leków. Wieczorami wracałam do hotelu szpitalnego, przy Nataszy byłam od szóstej rano.

Trochę się tak żachnęłaś, jak przed chwilą użyłam słowa trauma.

Może nikt tego nie nazwał traumą do tej pory, a jest. Może ja sama sobie nie pozwoliłam tego tak nazwać. Bardzo się trzymałam w ryzach, bo byłam Nataszy potrzebna obecna. Płacząc, smucąc się – nijak bym nie pomogła. Choroba jest jej. Nie moja. Moim (naszym) zadaniem było i jest Nataszę przez to przeprowadzić. I doprowadzić do zdrowia.

Rozchorowałaś się dopiero, kiedy Natasza była stabilna.

Natasza przez 8 lat była na chemioterapii. Od dwóch lat jest bez chemii i jest kontrolowana, jest zaleczona. Ja od sześciu leczę się na depresję.

Zoja, wasza młodsza córka, przyszła, kiedy walczyliście o życie Nataszy.

Zoja zaczęła się rodzić w piątym miesiącu ciąży. Założono mi krążek pessar, powinnam była leżeć, nic nie dźwigać. Tymczasem wylądowałam z dwulatką w szpitalu, nie wiedząc, czy nie stracę obu. Wieczorem kładłam się w tym szpitalnym hotelu razem z trzema mamami w czteroosobowym pokoju i uświadamiałam sobie, że nie wiem, czy Zoja w brzuchu się dzisiaj ruszała. Po prostu nie miałam czasu tego poczuć. Płakałam i ją przepraszałam.

Słowo Zoja znaczy życie. Zoja okazała się radością, życiem, zdrowiem. Po prostu wszystkim tym, o czym myślałam, że jej nie dałam w tej ciąży. Mała Zoja była w tym naszym jeżdżeniu do szpitala, w tym, że Natasza czegoś nie może . W tej kwestii było u nas solidarnie. Jak nie idziemy na basen, to nie idziemy, choć Zoja przecież mogła. Poczekaliśmy na czas, kiedy wszyscy mogą. A kiedy Natasza w zabiegowym na onkologii dostawała „nagrody”, zawsze pytała, czy może wziąć też dla siostry. Wracała 500 km po chemii, po takim ciężkim, trudnym dniu i w dwóch rączkach trzymała zaciśnięte dwie gumy mamby. Przyjeżdżała do domu i dopiero wtedy razem jadły. Były w tym jakoś razem i są razem do tej pory. Jak się jednej coś dzieje w szkole, to druga natychmiast jest za plecami. Taką relację sobie zbudowały przez te trudne przeżycia.

Wasz wpływ na pewno tu działa.

Wpływ mam tylko na swoje wybory. Nie mam wpływu na to, czy mam depresję, czy nie mam, ale mam wpływ, na co świecę swoim światłem. Na co zwracam uwagę, na czym się skupiam. Zamiast w sobie pielęgnować, że dzisiaj mi było z czymś trudno, mogę pomyśleć też, że byłam dość, kiedy działałam bez presji. I że kiedy wydawało mi się, że to, co robię, jest nienormalne, jednak było normalne. I to jest ustawianie kadru tam, gdzie ja chcę. A nie tam, gdzie zabiera mnie mój wir, który cały czas w sobie mam.

Co wybierasz teraz dla siebie, na najbliższy czas, na najbliższe lata?
Wybieram dla siebie trud realizacji tego, co mi się wydawało niemożliwe. Chciałabym skończyć moją drugą książkę. Chciałabym pisać książki – po prostu. Marzy mi się pisanie do jakiegoś magazynu. Pisanie nie tylko dla siebie, nie tylko dla swojej społeczności, lecz szersze, większe. Chcę zrealizować pomysł, który wydawał mi się niemożliwy, bo brak mi odwagi. A tak naprawdę chodzi nie tylko o odwagę, ale też o zadanie sobie trudu realizacji. Chcę sprawdzić, czy to marzenia, czy cele do zrealizowania.

Będę cię wspierała myślami w tym wysiłku.

Dziękuję. Często myśli się o przywilejach, o tym, co mamy, a czego nie mamy, o możliwościach… Zapominam, że trzeba jakiegoś wysiłku, żeby nie zamknąć się w przekonaniach typu: u nas to jest niemożliwe, ja tak nie mogę, ja pochodzę z rodziny, która nie ma takich tradycji… Mam takie motto, którym się podpieram, zdanie, które powiedział Sartre: Nie jest ważne, co z nami zrobiono, ale co sami zrobiliśmy z tym, co z nami zrobiono. Mogę przerwać łańcuchy trudności, które były w moim życiu, w mojej rodzinie. Mogę je zauważyć, mogę coś zatrzymać. To jest praca, która nie wygląda jak praca, ale nią jest.

Jest. À propos ustawiania kadru w dobrym miejscu – macie pieska?

Mamy szczeniaka. Ponieważ pracuję z domu, piesek jest ze mną. Właśnie wynajęłam sobie pomieszczenie do pisania, bo z domu mi się ciężko pisze, no i to się złożyło w czasie. Zarzucałam sobie: Jeju, jak ja tego nie przemyślałam! A moja pani terapeutka powiedziała: Pani Magdo, pierwszy raz ma pani biuro do pisania i pierwszy raz ma pani psa. Skąd pani mogła wiedzieć, że będzie pani z pieskiem w domu siedzieć? No tak. Warto zdjąć z siebie trochę tej odpowiedzialności, poczucia, że cały świat jest ode mnie zależny i że powinnam wszystko wiedzieć. Uczę się. Mam prawo popełnić błąd, mam prawo nie wiedzieć.

Postaram się też o tym pamiętać. Hej, mam prawo popełnić błąd.

Koniecznie! A pieska mamy od trzech tygodni. Zawsze chciałam, ale mieliśmy z różnych powodów tylko koty. Zoja, moja młodsza córka, to osoba związana z planetą niewyobrażalnie. Kiedy idzie jeździć na rowerze, mówi, że idzie podrapać ziemię. Rozmawia z roślinami, z drzewami, kocha wiatr. Wybiega na dwór, kiedy pada, i się wita ze swoim przyjacielem deszczem. Zwierzęta do niej lgną. Podchodzi do koni i one jej nic nie robią. Mała dziewczynka odpycha wielką głowę, bo koń chce się dobrać do owsa, który ona niesie w piąstce i wtedy ona mówi: Przestań, weź ten łeb. Nasz piesek jest więc wyczekany, dziewczyny wstają i o siódmej rano z nim wychodzą, wszystkie kupy wyzbierane, piesek zaopiekowany. No ale mimo wszystko piesek jest ze mną w chacie… Ale to fantastyczna rzecz, mieć więź ze zwierzęciem. To jest obopólna radość. Ktoś się cieszy na twój widok. Ktoś się cieszy, że się obudziłaś. A szczeniak się zachowuje jak niemowlak. Jak się pobawi, to idzie spać. Jak się obudzi, to siku, natychmiast. Spać, jeść i bawić się. Cóż, dzieci wyrosły, to trzeba nam było wziąć pieska.

Dziękuję ci bardzo za tę rozmowę.

 

38EC8B43-959E-4B5E-B45D-B4A42AF1686F-1.jpg38EC8B43-959E-4B5E-B45D-B4A42AF1686F-rotated.jpg556E901E-60FC-4589-9FD5-FDD2EEB488E8.jpg743E7886-4529-47EF-828A-08A8274C457B.jpg68168A65-F42D-4B27-9BD8-68EAFCE6FA64.jpgCDE99676-7036-448A-B90A-5D7853DBE62E.jpgD8CEA31D-A223-4A1C-9C1C-32B28017FDE9.jpgF1873545-B5F4-4A41-B249-DEA657771319.jpgFullSizeRender-1-scaled.jpgFullSizeRender-scaled.jpgIMG-0571-scaled.jpgIMG-0930-scaled.jpgIMG-0950.jpgIMG-1042.jpgIMG-2084-scaled.jpgIMG-2155-scaled.jpgIMG-2481.jpgIMG-2482.jpgIMG-2949-scaled.jpgIMG-5503-scaled.jpgIMG-5620-scaled.jpgIMG-6437-scaled.jpgIMG-6989-scaled.jpgIMG-7012-scaled.jpgIMG-7041-scaled.jpgIMG-7695-scaled.jpgIMG-8263-scaled.jpgIMG-8294-scaled.jpgIMG-9522.jpgIMG-9652.jpgResized-20220813-134331-01-01.jpegfot.-bartek-mikolajczyk-2-Duzy.jpegfot.-bartek-mikolajczyk-Duzy.jpegmatko_jedyna_fot.Bartosz_Mikolajczyk-Duzy.jpeg1-4.png3-4.png4-3.png

Powiązane