Kierunek: Bieszczady. Rodzinnie w Polskę!
Slowspotter & Avionaut w trasie
My znowu w trasie! Kierunek góry, kierunek połoniny, kierunek Karpaty. Niezapomniane widoki, zimna woda w strumieniach, slow life z prawdziwego zdarzenia. I najpyszniejsze naleśniki. Jedziecie?
Anioły są takie ciche. Zwłaszcza te w Bieszczadach. Gdy spotkasz takiego w górach, wiele z nim nie pogadasz – śpiewało Stare Dobre Małżeństwo. Kto pamięta? W poszukiwaniu takich aniołów wybrali się nasi wysłannicy Slowspotter w ramach drugiej edycji wypraw po Polsce. Znów odkryją magiczne miejsca, a my – gospodarzy, których kręte dróżki zaprowadziły w ten rejon Karpat. Kolejny odcinek trójgłosu podróżniczego z marką Avionaut – zdradzamy, że bieszczadzkie anioły nie są bynajmniej milczkami i opowiedziały nam wiele wciągających historii.
BIESZCZADY TO MOJE DZIECIŃSTWO
Najlepiej zamknijcie oczy. Wtedy szum bystrej rzeki, która przepływa tuż obok domu, wydaje się jeszcze potężniejszy. Uwaga, może zagłuszyć wam myśli, odciąć ich gonitwę, ale to dobrze. Są takie miejsca, w których słowa dzika natura to nie chwyt reklamowy. Nowocześnie i sielsko, witajcie w Novosiele, u Piotra i Asi.
W waszym przypadku nie jest to scenariusz „rzuciłem miasto i odkryłem uroki Bieszczad”. Piotr, ty się tu wychowałeś, twój tata miał tu schronisko. Opowiedz o dzieciństwie w Bieszczadach lat 80.
Scenariusz „rzucamy miasto, znajdujemy swój raj na ziemi i żyjemy po swojemu” został zrealizowany przez moich rodziców w latach 80. Swoje miejsce znaleźli właśnie w Bieszczadach, w Bystrem, gdzie kupili schronisko. Potem pojawiłem się ja, moja siostra i schronisko zamieniło się w rodzinny dom. Czas mojego dzieciństwa to lata 90. Wychowywałem się w cudownym miejscu, otaczającą nas przyroda stanowiła naturalny wielki plac zabaw i niekończące się źródło inspiracji dla dziecięcej wyobraźni. Przeżywaliśmy fantastyczne przygody. Nasza górska rzeka była cudownym kąpieliskiem, a gdy wzbierała po deszczach, organizowaliśmy rafting z prawdziwego zdarzenia – na wielkiej dmuchanej dętce, rozbijając skonstruowane przez nas wcześniej misterne kamienne tamy i mosty. Zimą czuliśmy się jak Himalaiści, wspinając się po okolicznych skarpach z kawałkiem liny.
Widzisz zmianę w krajobrazie, w ludziach?
Czy od tamtego czasu Bieszczady się mocno zmieniły? Na pewno jest w tej chwili lepsza infrastruktura, drogi w dobrej kondycji, więcej szlaków, atrakcji, zdecydowanie bardziej rozbudowane zaplecze noclegowe i gastronomiczne. Naszym zdaniem wciąż jest za mało miejsc stawiających akcent na jakość, i właśnie takie chcemy tworzyć. W końcu nasza nazwa jest nieprzypadkowa. Novosiele to bieszczadzka sielanka, w nowoczesnym wydaniu.
Czym was te góry przyciągnęły z powrotem?
Dzieciństwo spędzane w kontakcie z przyrodą jest wspaniałym doświadczeniem. Natomiast nie mam takiego poczucia, że w mieście jest źle. Ta możliwość wyboru, gdzie chcemy spędzać czas, daje moim zdaniem obiektywne spojrzenie. Doceniamy zalety jednego i drugiego miejsca. Podjęliśmy decyzję o prowadzeniu „dwuśrodowiskowego” życia. W dzisiejszych czasach, przy możliwościach pracy i nauki zdalnej, uważamy, że jest to możliwe.
Mówi się czasem, że ludzi z Bieszczad łączy pewna filozofia życia. Jak oceniasz tempo życia tu vs w Krakowie?
Myślę, że jest to bardzo indywidualna kwestia. Znam ludzi, którzy wyjechali w Bieszczady, żeby skończyć z szybkim życiem w mieście. My filozofię slowlife rozumiemy nie jako potrzebę powolnej egzystencji, tylko znalezienia swojego własnego rytmu. W tej chwili prowadząc Novosiele, pracując nad kolejnym projektem i wychowując półroczne dziecko, mam wrażenie, że dopiero teraz moje życie nabrało prawdziwego tempa. Jestem z tego powodu szczęśliwy. Decyzja o prowadzeniu działalności w Bieszczadach nie wynikała z wypalenia zawodowego i potrzeby zwolnienia obrotów, tylko z chęci znalezienia sensu w tym, co się robi i czerpania z tego satysfakcji. Chcąc prowadzić obiekt na wysokim poziomie, zadbać o gości tak, jak na to zasługują i nie zaniedbać rodziny i przyjaciół – trudno powiedzieć, że się żyje powoli. Nie jest nam z tego powodu przykro: jesteśmy młodzi, ambitni i jeszcze nie chcemy zwalniać. Na to przyjdzie pora.
Odkąd macie dziecko, jak dzielicie logistykę, będąc rozpięci między górami a Krakowem?
Żona zawodowo zajmuję się logistyką, więc jesteśmy w tym specjalistami! Przez prawie 10 lat mieszkaliśmy w Krakowie, potem w Warszawie, teraz znowu zdecydowaliśmy się na Kraków. Odległość jest akceptowalna – niecałe 3 godziny w jedną stronę, więc można ten czas na dojazdy wykorzystać na chwilę wyciszenia, posłuchania książek itd. Córka Tosia bardzo lubi podróże, pięknie je przesypia, więc stanowi świetnego kompana. Sposób podróżowania odziedziczyła po mamie. Ostatnie miesiące w dobie Covid wiele zmieniły na rynku pracy i otworzyły się nowe ścieżki. Praca zdalna stała się bardziej dostępna i właśnie w tym kierunku chce iść Asia po skończeniu urlopu macierzyńskiego. Plan jest taki, żeby dzielić swój czas na miasto i góry. Jeśli nam się to powiedzie, w co nie wątpimy, będzie to spełnienie marzeń.
Tego wam życzę!
BĘDZIESZ TU WRACAĆ ZAWSZE LUB NIGDY
Tak o Bieszczadach mówi Andrzej, który wraz z Karoliną prowadzi bazę i oazę spokoju – 4 Nad Ranem. Niesamowite, jak te oryginalne domy wtapiają się w krajobraz, strzeliste dachy rywalizują z górami – kto wyżej dotknie rozgwieżdżonego nieba. Witajcie w Smereku, pięknie tu. I nie wiem, czy o 4 nad ranem właściciele śpiewają bluesa, ale tak, skojarzenie z piosenką nie jest przypadkowe.
4 nad ranem. Ktoś pomyśli: ot, chwytliwa nazwa, ja natomiast nostalgicznie przenoszę się do czasów liceum i piosenek Starego Dobrego Małżeństwa. To wasze klimaty?
To jak najbardziej nasze klimaty, chociaż nie z czasów nastoletnich. Już po studiach, nawet sami nie wiemy kiedy, ale w pewnym momencie, podczas kolejnych wyjazdów w Bieszczady, muzyka – a zwłaszcza teksty SDM – stały się ich integralną częścią. Idealnie, przynajmniej w naszym odczuciu, oddają klimat Bieszczad, włóczęgę po szlakach, spokój, tęsknotę, wolność, wieczory przy ognisku, koncerty na świeżym powietrzu czy noce w Siekierezadzie i Bazie Ludzi z Mgły. Wszystko w jednym. A utwór „Czarny blues o czwartej nad ranem” to chyba nasza ulubiona piosenka, i tak jakoś naturalnie, jeszcze zanim powstały domki, wiedzieliśmy jak będą się nazywać. Zresztą w pierwotnych założeniach domki miały być właśnie cztery.
Patrząc na przemyślany design, mam wrażenie, że macie za sobą niejedną wizytę w Skandynawii i pobyt w tamtejszych hytte.
Skandynawia, Islandia to jedne z naszych ulubionych kierunków wyjazdu. Niedługo po studiach objechaliśmy Skandynawię (osobówką z namiotem w bagażniku), zaczynając od Szwecji, przez całe wybrzeże Norwegii i wracając do Polski przez Finlandię. Od tego czasu wracaliśmy tam kilkukrotnie na zorze polarne i city breaks. Ale nasze domki to też efekt inspiracji ze Szwajcarii, Austrii czy Japonii. To właśnie w Tokio i Kioto pierwszy raz zetknęliśmy się z maksymalnym wykorzystaniem przestrzeni, tak aby była funkcjonalna i minimalistyczna. Tak, aby nie przytłaczała i pozwalała odpocząć. Z każdej podróży coś zostaje w naszych głowach. Ale też domki nie powstałyby, gdyby nie nasz architekt Krzysztof Niebrzydowski. To on musiał studzić nasze zapały co do formy domków, powtarzając, że można wymyślić wszystko, ale trzeba to robić tak, aby było spójne z otoczeniem. I miał rację. Chociaż nasze domki na początku budziły dużą ciekawość wśród okolicznych mieszkańców, szybko stały się integralną częścią Smereka.
Mieszkacie w Rzeszowie, obserwujecie, jak zmieniają się Bieszczady – od zupełnie dzikich połonin po letni nalot turystów. Czy możliwa jest równowaga i zachowanie tej dzikości, gdy tak wielu z nas chce po prostu jej doświadczyć?
Ostatni czas, zwłaszcza okres pandemii, to faktycznie ogromne zainteresowanie Bieszczadami. Ale wbrew pozorom jakoś bardzo się tym nie martwimy. Z Bieszczadami jest tak, że jak przyjedziesz raz, to albo będziesz już wracać zawsze, albo nigdy. Po prostu, Bieszczady nie są dla każdego. Nie ma świetnie rozwiniętego zaplecza gastronomicznego. Miasteczka takie jak Cisna czy Wetlina nie mają rynków, deptaków, gdzie można spacerować wieczorami. Po zmroku najlepiej już trzymać się swojego lokum, ponieważ można na drodze spotkać różne, mniej lub bardziej groźne zwierzaki. Generalnie Bieszczady są mało wygodne. A my też te niewygody chcemy podkreślić, bo to one nadają charakter temu miejscu. Przykładowo: przy naszych domkach nie ma żadnego oświetlenia na terenie działki. Czasami, zwłaszcza kiedy goście docierają do nas po raz pierwszy i to w nocy, narzekają, że do domku jest ciężko, albo nawet strach trafić. Ale za chwilę, jak już zaniosą bagaże, ochłonął, wyjdą na taras i zobaczą to niesamowite, rozgwieżdżone niebo, zaczynają doceniać to, że nie ma sztucznego światła.
No to jakie są te bieszczadzkie anioły? Mówi się, że ludzie z Bieszczad są „inni”. Udało wam się wtopić w lokalną społeczność?
Wtopić może nie do końca, ponieważ nie spędzamy tam tak dużo czasu, jak byśmy chcieli. Ale mamy tam wielu znajomych i przyjaciół. Ludzie w Bieszczadach są bardzo otwarci. To wynika przede wszystkim z faktu, że wszyscy – jedno, dwa pokolenie do tyłu – przywędrowali w Bieszczady za pracą, za miłością, szukając czegoś albo przed czymś uciekając. Jest też wielu ludzi z całej Polski, którzy 40 nawet 50 lat temu przyjechali w Bieszczady i już tutaj zostali. Z kim by się nie rozmawiało, każdy ma jakąś ciekawą historię do opowiedzenia, i z drugiej strony – jest bardzo ciekaw twojej opowieści. Dlatego nie ma problemu z tym, aby odnaleźć się w lokalnej społeczności.
Wasze córki chyba też świetnie się tu zaaklimatyzowały? Niezłe z nich podróżniczki.
Dziewczyny uwielbiają jeździć do 4 Nad Ranem. Ze względu na to, że są jeszcze małe i mają problemy z jazdą, zwłaszcza po drodze z serpentynami, jeździmy nocą. To już stało się naszym rytuałem, a one cieszą się na tę nocną wycieczkę, jak na przyjście Mikołaja w grudniu. Wiedzą, że w aucie usną i obudzą się w innym świecie. Wyciągniemy je opatulone kocem, przeniesiemy do domku i będą szaleć do północy. Rano wstaniemy i leniwie zrobimy razem śniadanie. Ania i Pola zupełnie inaczej podchodzą do Bieszczad latem. Biegają wtedy po górkach, bawią się w błocie. Poznały już dzieci w okolicy, więc chodzimy w odwiedziny. Zabieramy je na szlaki, chociaż tutaj bywa trudno, zwłaszcza z naszą dwulatką. Ale w tym roku pokochały też Smerek zimą. Zwłaszcza za ogromną ilość śniegu. Wystarczy się ubrać, zabrać sanki i można bez rodziców szaleć na górkach przy domkach. Ale też zabieraliśmy sanki na szlaki. Często okazywały się ogromnym wsparciem i świetną rozrywką. Dziewczyny uwielbiają kanapki na szlaku, jabłka i gorzką czekoladę. Obowiązkowo musi być też herbata z termosu, którą najchętniej wypiłyby od razu. Wizyty lisów pod oknami domków, tylko dwa rodzaje lodów w przydrożnym sklepie (przynajmniej nie ma kłótni) i ogniska w zupełnej ciemności. Cały czas jest jeszcze opór co do dłuższych wędrówek po szlakach, ale myślę, że to kwestia czasu. Muszą same odkryć z tego radość.
Powodzenia!
Z LONDYNU DO BIESZCZADZKIEJ CHATY
Co łączy Londyn i Maciejewkę? W obydwu miejscach dobrze zjecie. Jeśli macie duszę gourmanda i bliski wam odpoczynek w górach, ale z kulinarnym twistem, zajrzyjcie do Maciejewki w Zahoczewiu. Maciej w Londynie był szefem kuchni. Dziś serwuje pstrąga z tutejszej rzeki i purée z topinamburu, a parę lat temu obiad podawał dla Tony’ego Blaira i londyńskich celebrities. Czy restauracja w Londynie miała równie piękny widok na góry jak ich bieszczadzki dom? Wątpliwe. Rozgośćcie się.
Chciałabym narysować waszą życiową ścieżkę, która was zaprowadziła tu, na polanę z tym widokiem. Słupsk, Poznań, Londyn, Bieszczady. Zdradź, co ma Zahoczewie, czego nie ma Londyn?
Pochodzę ze Słupska, gdzie się urodziłem i mieszkałem do 22 roku życia, później pojechałem do Poznania, gdzie skończyłem bankowość. W Poznaniu poznaliśmy się z Ewą. Po spędzonych dwóch latach w Wielkopolsce wyjechaliśmy do Londynu. Po 8-9 latach w jednym z największych miast świata, zaczęliśmy się zastanawiać nad powrotem do Polski. Każdy urlop spędzaliśmy w ojczyźnie, poszukując miejsca, gdzie moglibyśmy się przenieść. Zahoczewie to była miłość od pierwszego wejrzenia, przyjechaliśmy tu na długi weekend, a jesteśmy już 5 lat. Oczarowała nas przyroda, piękno chat, sentymentalny krajobraz. Przyciągały nas sielankowy charakter siedliska położonego na końcu tej pięknej wioski.
Gotowałeś dla Tony’ego Blaira, Alicii Keys, nie mów, że też dla Hugh Granta? Opowiedz o twojej przygodzie z szefowaniem w michelinowskiej restauracji.
Kuchnia to serce Maciejewki, razem z Ewą staramy się gotować zdrowo i ciekawie. Ja miałem szczęście pracować z wieloma doskonałymi szefami, posiadaczami gwiazdek Michelin, np. Robertem Reidem czy szefem Tsangiem z Hong Kongu. Teraz przenosimy doświadczenie w Bieszczady, a korzystamy z lokalnych produktów.
Co u was zjemy?
Na przykład ravioli orkiszowe z lejkowcem dętym i purée z topinamburu. Serwujemy też lokalnego pstrąga czy selekcję pieczywa z mąki z pobliskiego młyna. Po daniu głównym goście mogą liczyć na jeden z naszych deserów, np. pudding daktylowy na ciepło z lodami czy zdrowy mus bez cukru z liofilizowanymi owocami.
Zastanawiam się, jak was przyjęli lokalni mieszkańcy, nie zawsze łatwo jest się gdzieś zadomowić, zwłaszcza gdy przyjeżdża się z dużego miasta.
Przyjęli nas bardzo miło, dla przykładu najbliższa sąsiadka pożyczyła nam na kilka miesięcy jedno ze swoich aut, bo my jeszcze nie zdążyliśmy kupić. Tu ludzi szanuje się za to, czy są pracowici, my raczej do takich należymy, więc szybko nas zaakceptowali. Po prostu czujemy, że Bieszczady to nasze miejsce na świecie.
Co w was zmieniły Bieszczady? Oprócz rytmu życia?
Bieszczady uczą samodzielności i polegania na sobie. Są tu duże odległości i niewielu dostępnych od ręki fachowców, całkowicie inaczej niż w dużym mieście. Niezaradność też spotyka się z dezaprobatą lokalnego społeczeństwa. Tu doświadczyliśmy bliskości otaczającej nas natury i tego, że jesteśmy jednym z jej elementów. Przyroda daje nam uczucie spokoju wewnętrznego.
Cieszę się, że go znaleźliście!
WRAŻENIA SLOWSPOTTER
Novosiele. Zachwyciło nas bardzo położenie tego miejsca. Ukryte nad szumiącą rzeką, na końcu drogi, przy samym lesie, w małej podkarpackiej osadzie Bystre. Przepięknie odrestaurowany budynek, niemalże własnoręcznie przez gospodarzy. Ponadczasowe połączenie drewna i cegły z oknami wychodzącymi na rzekę i las, czyli to, co uwielbiamy. Znajdziecie tam, można rzec, apartamenty w stylu „slow cabin” z aneksem kuchennym i antresolą, gdzie zasypialiśmy przy dźwiękach natury. Do tego klimatyczna strefa relaksu. Dla mnie jako mamy, z bolącymi plecami od noszenia dwójki maluchów, sauna i zewnętrzne jacuzzi to wybawienie. My z Laurą miałyśmy tam swój czas mamusi i córusi. Do tego gospodarz na medal, pyszne kosze śniadaniowe, estetyczne wnętrza, dużo zielonej przestrzeni z miejscem na ognisko i ta szumiąca rzeka… PS Piotrek zdradził nam, że wkrótce powstanie tam również plac zabaw!
4 nad Ranem. Jesteśmy pod wrażeniem połączenia designu z pięknymi widokami i dobrą bazą wypadową na szlaki. Domki położone są na wzgórzu Wideta, z przepiękną panoramą na Bieszczady. Gospodarze zadbali o każdy detal, co tworzy niepowtarzalny klimat: powitalny pakiet informacji o Bieszczadach i okolicach, a nawet lornetkę i na pożegnanie pamiątkowy magnesik. Chapeau bas! Na wyróżnienie zasługują również stworzone przez lokalsów (z inicjatywy gospodarzy) niesamowite szałasy na wzgórzu. Dzieci mają tu świetną kryjówkę i masę inspiracji do zabawy. Ach! Będziemy wspominać te ogniska z widokiem na magiczne Bieszczady.
Maciejewka. Cieszymy się bardzo, że trafiliśmy do Maciejewki. Miejsce absolutnie wyjątkowe w Bieszczadach. Na wzgórzu, na końcu wsi, otulone malowniczymi krajobrazami, śpiewem ptaków i szumem lasu. Znajdziecie tu dwie chaty, które przyczyniły się do przetrwania czterech innych, ponadstuletnich chat Łemkowskich. Maciek i Ewa uratowali od zapomnienia tradycyjną zabudowę tego regionu. Brawa dla nich. Połączenie drewna, kamienia, cegły, naturalnych elementów wystroju wnętrz, kowalskiego rzemiosła, ludowych malunków czyni to miejsce jedynym w swoim rodzaju. Tu niemalże każdy element wykonany jest przez lokalnych artystów i rzemieślników bądź samych gospodarzy. Bardzo to cenimy. Do tego ciepła i przyjazna atmosfera. Tu każdy może się poczuć jak w odwiedzinach u dobrych znajomych. A co najważniejsze: kuchnia. Wybitna, pomysłowa, z naturalnych składników, a każda potrawa wygląda jak dzieło sztuki. Tu dzieci mają wszystko, co potrzebne im do szczęścia: zdrową kuchnię, naturę, fajne książki, plac zabaw, pole do biegania, patyki, kamyki, pieski i kotki. A nawet może zdarzyć się, że na polanie zobaczą żubra!
*
To już drugie spotkanie na szlaku ze Slowspotter i Avionaut, a ja podejrzewam, że auto nie będzie się kurzyć. Mam przecieki, że kolejna edycja zabierze nas baaardzo daleko. I tak, będą palmy i słońce!
Materiał powstał we współpracy z marką fotelików Avionaut. To idealny partner w podróży – zapewnia najwyższą wygodę dzieciom już od pierwszych dni aż do 12. roku życia.