Kaszuby są jak magnes. Rodzinne wakacje w Polsce.
Slowspotter & Avionaut w trasie
Kto ma we krwi radość odkrywania nowych miejsc, frazę rodzinne wakacje w Polsce wyszukuje zdecydowanie częściej, niż tylko przed letnim sezonem. Każdy wyjazd wzbogaca – ten prawdziwy i ten palcem po mapie w oczekiwaniu na lepszy dla podróżników czas. My Polskę przybliżamy zawsze, jest zbyt dużo magicznych miejsc, by się rozleniwiać!
Dlatego po raz kolejny wybieramy się w trasę, by pokazać wam nietuzinkowe, polecane przez nas miejsca od kuchni – punktem wyjścia jest dla nas historia gospodarzy, widziana w kadrach niestrudzonych nomadów Slowspotter. Razem z marką fotelików dziecięcych Avionaut odkrywamy kolejny region, który dla wielu jest jak magnes. Kaszuby – kto był raz, na pewno tu wraca.
Przed wami kolejny odcinek trójgłosu podróżniczego i trzy historie z zupełnie różnych i magicznych miejsc: Folwark Jackowo, Domki Szumilas i Fajne Miejsce w Dębkach. A jak się sprawdzają foteliki marki Avionaut dla maluchów w drodze? W trasie bezpieczeństwo małym globtroterom zapewniają: najlżejszy na rynku model Avionaut Pixel oraz Avionaut Aerofix.
ŻYJĘ W REMONCIE OD LAT – TO MOJA CODZIENNOŚĆ
Przenosimy się w czasie. Oto Pałac w Jackowie, którego mury pamiętają XIX wiek. Dęby, lipy czy wiązy w rozległym parku dają cień, nieprzerwanie od 300 lat. Tylko my – nie w długich sukienkach i gorsetach, ale w trampkach – biegamy lub ganiamy za dzieciakami. Bo wybieg mają tu genialny, podobnie jak ukochane przez właścicieli konie. Nicole schodzi z konia, przerwa na rozmowę w Folwarku w Jackowie!
Jesteś z wykształcenia lekarzem weterynarii, więc patrząc na wasze wspaniałe stado 21 koni, myślę: właściwy człowiek na właściwym miejscu. Ale skąd wzięłaś się tu, w tym ogromnym folwarku?
To zasługa moich rodziców. Kupili gospodarstwo z zabytkowym folwarkiem. Przez lata małymi krokami remontowali zaniedbane od dawna budynki. Ja rosłam i byłam w tym, odkąd pamiętam. Blisko tej historii i natury. Turystyka to moje dziecko, rozpoczęłam wszystko w 2010 roku i udaje się do dziś.
Stuletni pałac, budynki gospodarcze byłego PGR-u, olbrzymi park. Czuję u was miks historii i teraźniejszości. Masz poczucie, że ocalasz coś od zapomnienia? Taki remont to wyzwanie na wiele lat…
Tak, mam poczucie, że robię coś dla siebie i przy okazji dla innych. Poza tym mam trochę podejście zero waste. Lubię wykorzystywać stare przedmioty i nadawać im nowe życie i funkcje. Wystrój to także miks różnych epok. Tak jak wspomniałam, moi rodzice zaczęli remontować to gospodarstwo, a skończyć się chyba nie da! To jest wpisane w to miejsce, że ciagle coś tu trzeba naprawić, odnowić czy wymienić. Żyje w remoncie od lat, to moja codzienność.
Wyglądasz jak delikatna słowiańska amazonka na koniu, a tak naprawdę to twarda z ciebie ogarniaczka. Agroturystyka, konie (odbierasz porody!), dwójka dzieci, szklarnia. Masz czas na relaks?
Dzieci się „same chowają”. Przy nas, w trakcie pracy, w kontaktach z naszymi gośćmi. Mają swoją przestrzeń, naturalność i wolność. Moja praca jest moją pasją, cieszę się, że jest tak zróżnicowana, od końskich porodów, przez pracę w szklarni (sadzenie pomidorów), aż po remonty pokoi, rolnictwo i prowadzenie agroturystyki. Spełniam się artystycznie, planując remonty w pokojach, cieszą mnie sprawy, których efekt widać od razu.
Moje chwile relaksu to poranny spacer do szklarni, stajni i jadalni. Rozmowy przy śniadaniu z gośćmi. A jak mam potrzebę izolacji, to po prostu siadam na środku pastwiska z końmi i tylko na nie patrzę. Można tak godzinami siedzieć i oglądać to, co robią. Jak zachowują się względem siebie. To jak teatr. Jazda konno też sprawia mi dużo radości, najbardziej lubię swoją klacz, która mnie rozumie bez słów i gestów. Czyta w myślach i jedziemy zgodnie przed siebie.
Masz dwoje maluchów, dajesz im full wolności i zaufania. Dzieciaki gości znikają na pół dnia, wreszcie się mogą wybiegać!
Mam czterolatkę i trzymiesięcznego syna. Od początku nie byłam nadopiekuńczą mamą. Właściwie to mam bardzo proste podejście do moich dzieci. Daje im ogrom zaufania i wolności. Same czują, co wolno, co jest bezpieczne. Mają wrodzony instynkt, którego nie zaburzyłam. Uczy nas tego otaczająca przyroda. Melisa bardzo lubi chodzić boso, nie zabraniam jej tego nawet w październiku i kwietniu. Jeśli jest jej zimno, przychodzi i ubiera buty. Jeśli jest głodna, prosi o posiłek. W wakacje, kiedy dzieci gości czasami grymaszą przy jedzeniu, słychać ją, jak biegnie na obiad, krzycząc: „jestem głodna! Poproszę zupkę!”. W kontakcie ze zwierzętami także stawiam na kontrolowaną wolność – to oczywiste, że nie pozwalam jej robić wszystkiego samej, wie, że do stajni nie wolno wejść bez dorosłego. Że obcego psa nie wolno pogłaskać bez pozwolenia właściciela. Ale nasz pies Figa nauczył ją delikatności – jak była mniejsza i tarmosiła naszą terierkę, ta bezboleśnie ją podgryzała, pokazując, że to nie jest właściwe. Nie karciłam psa, bo nie robił dziecku krzywdy. Uczył ją respektu i szacunku.
Dla mnie jest to bardzo ważne, żeby szanować zwierzęta. W naszej stajni dzieciaki uczące się jazdy mają sporo obowiązków – koń to zwierzę, któremu należy poświecić czas i uwagę, sprawić mu przyjemność czyszczeniem, karmić, wypuszczać na pastwisko.
Rok pandemii – co w agroturystyce, ale też w was samych ten czas zmienił?
Dobre pytanie, ciężko mi powiedzieć, co zmienił w nas. Na pewno w agroturystyce zmieniły się pewne zasady podawania posiłków, zmiany sposobu sprzątania pomieszczeń. Wyposażyłam pokoje w lodówki i czajniki, aby ograniczyć przemieszczanie się gości. Nie ma u nas bufetu szwedzkiego, podajemy teraz śniadania tylko do stolików.
Jeśli chodzi o nas – rok to za mało, żeby ograniczyć moją naturę i otwartość do ludzi. Może maseczki zasłaniają twarz, ale pod nimi nadal witam gości z uśmiechem. Nie ograniczam kontaktu z nimi, ale czynię go bezpiecznym dla wszystkich!
TU, GDZIE SZUMI LAS I MORZE
Szerokie pudrowe plaże, mała nadmorska miejscowość, wciąż więcej natury, niż nas, turystów. I wciąż hałas nie zakłóca najlepszej wakacyjnej playlisty – szumu morza. Wysypujemy piasek z butów, patrzymy raz na słońce, raz na chmury, nawet nie zgadując, jaka jutro będzie pogoda. Bałtyk się kocha w każdym sezonie. Magda i Krzysiek z Domków Szumilas nie zaprzeczają.
Magda, turystyka płynie w twojej krwi, podobno wychowałaś się w ośrodkach wczasowych prowadzonych przez babcię i rodziców. Wyobrażam sobie stołówkę pełną opalonych gości i dziewczynkę, która chowa się po korytarzach.
Praca sezonowa mojej babci i rodziców nie zawsze, z perspektywy dziecka, mi się podobała. Bywało wiele chwil, kiedy babcia oraz rodzice byli zajęci całymi dniami obsługą turystów, a my wspólnie z siostrami biegałyśmy same na plażę i lody, wyczekiwałyśmy, aż dzieci naszych gości wrócą w końcu do ośrodka, aby wspólnie bawić się w lesie do późnego wieczora. Czas, kiedy rodzice byli już tylko dla nas, nadchodził wieczorami i poza wakacjami. Teraz, kiedy sama zostałam mamą, jestem w stanie dostrzec tę perspektywę. Na szczęście specyfika naszego obiektu pozwala nam na to, aby spędzać ogromnie dużo czasu z naszą córeczką – taki też był plan od samego początku powstawania Szumilasu.
Co wspominasz najchętniej?
Bardzo lubię wspomnienia o ośrodku babci w Gdyni (okres przedszkola i podstawówki). Pamiętam stołówkę i pokoje z widokiem na morze, pana, który sprzedawał muszle i bursztyny w hallu, bar z frytkami przy plaży, pierogi z jagodami, które pani Krysia – kucharka lepiła specjalnie dla mnie i moich sióstr… Dwumiesięczne wakacje pełne takich wspomnień. Po tylu latach wszystko wydaje się takie magiczne i beztroskie – ośrodek babci był przepięknym miejscem!
Z kolei w ośrodku rodziców (który działa do chwili obecnej, a rodzice nadal większość spraw ogarniają zupełnie sami!) czas już płynął dłużej, byłyśmy starsze, czasem chciałyśmy już bardzo wracać do domu, do wszystkich znajomych, którzy zostali w Trójmieście. Ale mimo wszystko ogrom wspomnień, które mam z tamtego czasu, jest niesamowity! To też czas, kiedy chłonęło się najbardziej z funkcjonowania obiektu hotelowego.
Obserwujesz tę branżę od dziecka. Widzisz jakieś zmiany w podejściu przeciętnego turysty?
Goście, którzy kiedyś – 20 lat temu – wypoczywali w ośrodkach moich rodziców i babci, podróżowali głównie po Polsce (podróżowanie to duże słowo jak na tamte czasy). Właściwie często były to wakacje finansowane z zakładów pracy lub turnusy zdrowotne. Nie mieli porównania z obiektami za granicą, a obiekty w Polsce były urządzone w podobnym standardzie, czyli zupełnie podstawowym. Nikt zatem nie miał wygórowanych oczekiwań, wystarczył bowiem pokój (nawet bez łazienki), świetna pogoda, wieczorne ognisko – i wakacje były udane!
Z czasem, kiedy otwierał się rynek, a coraz więcej osób zaczęło podróżować za granicę, pojawił się internet, goście dostrzegli, że może być inaczej, lepiej. Ich oczekiwania zaczęły zatem rosnąć. Sam gość zrobił się też bardziej wycofany, poszukujący spokoju i odcięcia od codziennego pędu. Z sentymentem i trochę nostalgią obserwuję, że czasy, kiedy goście tak mocno integrowali się na wakacjach, odeszły w zapomnienie.
Nasz Szumilas od początku był tworzony z myślą o gościach, którzy pragną ciszy i ucieczki w naturę. Którzy są zmęczeni typowymi kurortami nadmorskimi z ogromem kolorów, banerów i dźwięków. Chcieliśmy im jednak dać coś więcej niż otoczenie, w którym mamy szczęście być – postanowiliśmy zatem maksymalnie skupić się na estetyce naszych domków i stworzeniu niepowtarzalnego klimatu. I nasi goście bardzo to docenili!
Macie doświadczenie, twój mąż też prowadził hotel. Co bywa największym utrapieniem w tej turystycznej branży?
Tak, prowadził z ogromnym powodzeniem swój hostel w centrum Gdańska. On, w porównaniu do mnie, wiele zadań potrafi delegować pracownikom, za co bardzo go podziwiam i szanuję. Ja najchętniej wszystko robiłabym sama, dlatego cieszę się, że idealnie uzupełniamy się w obecnym biznesie – on potrafi negocjować, walczyć i ciągnąć wszystkie techniczne tematy, ja z kolei dbam o kontakt z gośćmi, finanse i naszą obecność w sieci.
Prowadzenie domków, wbrew pozorom i licznym opiniom, jest bardzo intensywne. Tęsknimy za tym, aby wyjść z biura i nie myśleć o pracy. Tak się niestety nie da – głową jesteś ciągle w trybie stand by, od rana do często późnych godzin wieczornych, również w weekendy. Szalenie jednak kochamy to tempo i naszą pracę.
Mieszkacie w Gdańsku, nie jesteście tu, na miejscu. Po pojawieniu się dziecka nie kusiło was, żeby się tu przenieść?
Mieszkamy w Gdańsku od zawsze – właściwie nawet nie zmieniliśmy dzielnicy. Wychowaliśmy się w mieście, kochamy Gdańsk, a właściwie to kochamy miejsce, w którym mieszkamy – pas nadmorski. Wszystko, czego potrzebujemy, jest na wyciągnięcie ręki – plaża, park, placówki, sklepy, a przede wszystkim nasi rodzice i znajomi. To jest bardzo wygodne.
Od Szumilasu dzieli nas 1,5 godziny jazdy samochodem – to niewiele, często tam bywamy. Jak tylko trafi się wolny termin, sami zamieszkujemy w jednym z domków na kilka dni. Taki układ wydaje nam się na chwilę obecną zdrowy.
Rok pandemii – podciął wam skrzydła czy może dodał energii, by działać?
Przy pierwszym lockdownie byliśmy przerażeni, podobnie jak nasi goście. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać, odwołaliśmy wszystkie rezerwacje i czekaliśmy… Miesiąc później, kiedy po majówce branża hotelowa została odblokowana, wszystko obróciło się o 180 stopni! Wszyscy nagle chcieli wyjechać na urlop, a my odetchnęliśmy ze spokojem, jednocześnie nie nadążając z odbieraniem telefonów od gości. Aż do kolejnego, jesiennego lockdownu. Postanowiliśmy jednak, że będzie to idealny czas, aby zacząć dalszą inwestycję i przekierować całe siły na jej realizację. Dorzuciliśmy sobie pracy, zmęczenia, stresu i zabraliśmy mnóstwo wolnego czasu. Lepiej! Za chwilę rodzi nam się drugie dziecko. Za kilka miesięcy zakończymy obecną inwestycję, oswoimy nowego członka rodziny i wyjedziemy na co najmniej miesięczne wakacje!
To, co nas pozytywnie zaskoczyło w całej sytuacji pandemii, to nasi goście. Stęsknieni – jak my – odpoczynku i spokoju, chcący podróżować czy pracować zdalnie, z widokiem na naturę. Dający nam niesamowicie dużo motywacji i energii, aby przetrwać trudny okres. Bez nich ten trudny czas nie miałby w ogóle sensu.
PO PROSTU BARDZO FAJNE MIEJSCE
Fajne Miejsce, to za mało powiedziane. Wyobraźcie sobie, że po powrocie z plaży siedzicie na ganku niebieskiego domku, dzieciaki hasają na jednym z placów zabaw, potem lecą na warsztaty ceramiczne lub kino pod chmurką. A wy wcinacie pączka czy naleśnika, bo jest tłusty piątek. I niczym się nie martwicie. Fajnie, co? Ewelina pędzi jak burza, czy uda nam się na chwilę ją złapać, by pogadać? OK, na chwilę…
Jesteście z Wejherowa. Kiedy odkryliście urok Dębek?
Urodziliśmy się w Wejherowie. Od 13, a nawet już rocznikowo 14 lat mieszkamy na stałe w Dębkach, zaczęliśmy tu przyjeżdżać po narodzinach naszych córek bliźniaczek.
Jaka jest wasza droga do stania się właścicielami aż kilkunastu domków całorocznych?
To był przypadek. W 2002 roku urodziły nam się bliźniaczki: Ania i Gosia. Postanowiliśmy kupić tu działkę, postawić przyczepę, żeby dzieciaki miały „błotne, sielskie” dzieciństwo. Wtedy brakowało nad morzem takich miejsc z klimatem, przyjaznych rodzinom, gdzie dzieci mają mnóstwo wolności i atrakcji. Przez płot zaczęli zaglądać turyści, szukając pokoi do wynajęcia – pomysł na Fajne Miejsce więc przyszedł sam, zrodził się z potrzeby.
Mówi się, że Dębki mają swój niepowtarzalny klimat, daleki od wizerunku nadmorskiego deptaku i zatłoczonych plaż. Czym was ta okolica urzeka i czy obserwujesz dużą zmianę Dębek na przestrzeni lat?
Wszystko się zmienia, nawet Dębki, które się rozbudowały, powstało wiele miejsc zakwaterowania. W sezonie oczywiście na plaży robi się tłoczno (choć nadal nie tak, jak w innych kurortach nadmorskich) – mamy szerokie plaże, więc można poplażować z dala od zgiełku i tłumów. Jeżeli ktoś liczy na puste plaże w lipcu lub sierpniu, to zapraszam w maju, czerwcu czy wrześniu – Dębki poza sezonem to dopiero petarda.
Ja prawie codziennie staram się bywać na plaży i zawsze jest inaczej – i zawsze bardziej rozkochuję się w tym miejscu. Każdy ma swoje miejsce na ziemi, do którego tęskni i do którego dobrze mu się powraca. Naszym miejscem na ziemi są właśnie Dębki i nasz dom, nasze fajne miejsce.
Dzieci mają tu swoje królestwo. Place zabaw, warsztaty ceramiki, letnie kino – aż zastanawiam się, czy Pippi lub Bullerbyn to twoje ulubione książki.
Nie wzorowaliśmy się na Pippi czy Bullerbyn, ale fakt, że tak zostało to nazwane przez naszych gości! Prawda jest taka, że 14 lat temu byliśmy pionierami malowania domków na inne kolory niż brązowe, piniowe i mahoniowe (śmiech). Nie mieliśmy żadnych projektantów, wizualizacji – po prostu wiedziałam, że domki mają być niebieskie i tyle. Chciałam, żeby goście poczuli się u nas jak na wakacjach w nadmorskiej wsi – sielsko i prosto, blisko natury. Stąd wszystkie nasze meble są zrobione z drzewa, domki są drewniane, a my sami mieszkamy na terenie Fajnego Miejsca w drewnianym domu. U nas dzieci śpią tak dobrze, że rodzice uważają, że za długo! Sekret to świeże, wilgotne powietrze i wygodne materace!
A wasze córki, wyrosły tu, ciągnie je do miasta czy zostają?
WRAŻENIA SLOWSPOTTER
Folwark Jackowo. W Folwarku zauroczyła nas otaczająca natura i konie, które są niewątpliwie sercem tego wyjątkowego miejsca. Dzieci mają tu mnóstwo przestrzeni do biegania, do odkrywania skarbów przyrody, do zabawy w chowanego, do czego tylko wyobraźnia dziecka poniesie. Zachwycił nas także wyjątkowy projekt apartamentu z dużymi przeszklonymi oknami połączonymi ze szklarnią. Ta bliskość natury, wpadające promienie słoneczne, zieleń zaglądająca do pokoju pozwala odpocząć i wyciszyć się. Widok na szklarnię (a w sezonie dodatkowo na rosnące warzywa) w połączeniu z przestronnym i klimatycznie urządzonym wnętrzem sprawiają, że nocleg w Folwarku to unikalne doświadczenie.
Domki Szumilas. Urzekła nas wyjątkowa atmosfera, domki są dopieszczone pod każdym względem, a do tego znajdują się w uroczej wsi Lubiatowo, 10 minut spacerkiem nad morze, gdzie plaże są dzikie, szerokie i wyludnione, a piasek pudrowy niczym na Malediwach. Cenimy takie miejsca na uboczu, gdzie możemy odetchnąć od tłumów i miasta. Podziwiamy gospodarzy za zadbanie o takie małe-wielkie rzeczy, jak klimatyczne lampeczki, biblioteczka świetnych podróżniczych książek, pakiet powitalnych informacji dla gości, a nawet możliwość zamontowania bramek wokół kominka czy na schodach. Kiedy ma się dzieci, takie rozwiązania wpływają na komfort wypoczynku. Jest to na pewno najlepsza opcja dla rodzin, które chcą być blisko natury, w spokojnej nadmorskiej wsi i cenią komfortowy wypoczynek w estetycznych wnętrzach.
Fajne Miejsce. Powiedzielibyśmy, że Bardzo Fajne Miejsce! Domki z drewna, wszystkie spójne, w różnych odcieniach niebieskiego, na placu zabaw dzieci mają swoją prywatną plażę i klimatyczną łódkę. Do tego pozytywna gospodarz – Ewelina, która powitała nas pączkami, bo w Fajnym Miejscu zawsze są tłuste piątki. Tam przenieśliśmy się w zupełnie inną krainę, gdzie słońce i kojący niebieski kolor są jak lek na wszystkie troski. Dla dzieci to raj, tu mogą poczuć się jak w bajce, biegać boso po piasku, krzyczeć „ahoj!” z tratwy, jeździć na sankach w lecie i bawić się gliną na warsztatach ceramicznych. Do tego mamy spacerkiem do plaży, która w połączeniu z ujściem rzeki Piaśnicy tworzy niesamowity widok. Tu jest klimacik. Mamy też przecieki, że gospodarze budują letnią kuchnię, nowy projekt – już nie możemy doczekać się, jakie szykują niespodzianki.
*
A my nie możemy doczekać się kolejnego odcinka z trasy Slowspotter & Avionaut – tym razem z magicznych bieszczadzkich połonin. Poprzednie podróżnicze odcinki po Polsce zobaczycie tu.
Materiał powstał we współpracy z marką fotelików Avionaut. To idealny partner w podróży – zapewnia najwyższą wygodę dzieciom już od pierwszych dni aż do 12. roku życia. Model Avionaut Pixel, dzięki zastosowaniu ekologicznych tworzyw EPP, jest aż o 45% lżejszy od innych fotelików dostępnych na rynku, a modułowa wkładka zapewnia prawidłowe ułożenie ciała dziecka. Avionaut Aerofix pozwala na jazdę tyłem i przodem do kierunku jazdy, a zastosowana pianka nie tylko absorbuje uderzenia, ale też zapamiętuje kształt ciała dziecka. Model MaxSpace sprawdzi się trasie przy starszakach – posłuży wam 7 lat!