Tworzą nietuzinkową przestrzeń dla artystów i entuzjastów fotografii. Według nich fotografia nie musi mieć wyznaczonych granic estetyki, poprawności i pomysłu – tworzą duszą i oczami codzienności. Ola i Łukasz Klimek, fotografowie, rodzice, twórcy i propagatorzy ruchu fotograficznego Unposed.
Ruch Unposed to zbiór zdjęć o charakterze humanistycznym, rodzinnym, utrzymanych w duchu reportażu fotograficznego. Fotografia Unposed niesie ze sobą spory powiew świeżości i lekkości, których często brakuje w otaczającym nas świecie, tym bardziej w dzisiejszych social mediach. Zapraszamy na rozmowę z Olą i Łukaszem, organizatorami konferencji Family Unposed.
Konferencja Family Unposed to wydarzenie dedykowane fotografom wykonującym sesje w tym nurcie oraz wszystkim osobom zainteresowanym fotografią rodzinną, naturalną i intymną. Już w październiku rusza trzecia edycja konferencji Family Unposed. W dniach 19-21.10 w klubokawiarni Hevre na krakowskim Kazimierzu będziecie mogli poznać tajniki fotografii w stylu Unposed, wysłuchać inspirujących wykładów, napić się kawy i po prostu porozmawiać. W dwóch poprzednich edycjach konferencji (2020 i 2021) jako prelegenci wystąpili m.in.: Irmina Walczak, Monika Szewczyk-Wittek i Kasia Sagatowska W tym roku będziecie mogli wysłuchać również Tomasza Tomaszewskiego, Agnieszki Pajączkowskiej, Joanny Kinowskiej i nie tylko! Harmonogram wydarzenia jest podzielony na dwa dni, pierwszego dnia możemy spodziewać się spotkań artystycznych, drugiego dominować będą wątki biznesowe. Tegoroczna edycja rozpocznie się wieczorem otwarcia, w którym będziecie mogli uczestniczyć! Zapiszcie w kalendarzach, żeby nie umknęła wam ta data.
Olu, Łukaszu, może najpierw coś o was. Wiem, że jesteście rodzicami, fotografami, twórcami. Jesteście również partnerami w życiu i w pracy. Jak widzicie siebie nawzajem?
Ola: To może ja zacznę. Myślę, że w obydwu tych rolach na pewno się docieraliśmy. W sumie nadal się docieramy. Taka relacja – dobra relacja w małżeństwie i w biznesie, to ciągły proces. Nigdy się nie kończy i warto nad nim stale pracować. Mnie bardzo dobrze pracuje się z mężem (śmiech) – myślę, że się dopełniamy. Jesteśmy dobrzy w różnych rzeczach i to się jakoś uzupełnia. Ja jestem takim człowiekiem od porywów serca, gdzieś tam sobie wymyślam szaloną wizję, a Łukasz musi to potem wszystko „zmontować” – dosłownie i w przenośni. Prowadzenie naszej działalności spoczywa na jego barkach, gdyby nie było go na pokładzie, wszystko to, co się dzieje w naszej firmie, działoby się dużo wolniej (śmiech).
Łukasz: Zgodzę się z tym, co powiedziała Ola. Wiesz, jestem z natury człowiekiem spokojnym, choć bywa tak, że są sytuacje stresowe i się nie dogadujemy. Ale ja wielu rzeczy od Oli się uczę. Ola jest osobą, która empatycznie podchodzi do wielu spraw i jest naprawdę emocjonalna – to ma dobre i złe strony. Dobre jest to w kwestii relacji, nawiązywania kontaktów i wychowywania dzieci – tego się właśnie od niej uczę. Natomiast często ta emocjonalna strona ma tę wadę, że Ola jest łatwym celem dla różnych kwestii kryzysowych. Jest dużym nerwusem, a ja jestem w głębi bardzo stonowany i często wprowadzam element spokoju do tego chaosu. Wydaje mi się, że to dobrze funkcjonuje. Jeszcze się nie pozabijaliśmy, więc raczej działa (śmiech).
A jak wygląda sprawa „niezgodności”? Zdarza wam się mieć zupełnie inne koncepcje?
Ola: Wszystkie konflikty staramy się twórczo wykorzystywać. Ta dyskusja nie kończy się obrazą, tylko próbujemy znaleźć na to wspólne rozwiązanie.
Łukasz: Jeśli chodzi o kwestie wychowania dzieci, tutaj jesteśmy zgodni.
Ola: Tak, dzieci są takim obszarem, w którym mocno się zgadzamy.
Łukasz: Czasem zdarza się sytuacja mocno nacechowana emocjonalnie, ale potem – kiedy kurz opada, szybko znajdujemy kompromis. Po prostu rozmawiamy. Mam wrażenie, że i ja, i Ola mamy w sobie coś takiego, że dużo wyczuwamy. Wyczuwamy drugą osobę. Więc jeśli widzę, że coś trapi Olę, to wiem, że musimy to przegadać.
Ola: Przebywając z dziećmi, też staramy się to pielęgnować. Nasza córka Tosia jest dzieckiem wysoko wrażliwym, emocje bywają naprawdę napięte i często jesteśmy nieidealni w tym, co robimy. Chcemy pokazać naszym córkom, że też popełniamy błędy i potrafimy się do nich przyznać. Siadamy, rozmawiamy i przepraszamy, jeśli zrobiliśmy coś nie tak. Mamy bardzo partnerską relację ze sobą i z naszymi córkami.
Powiedzcie mi proszę, czy to wasze partnerstwo pomaga wam w pracy?
Łukasz: Powiem tak, jakiejś wielkiej różnicy nie ma – między tym, jacy jesteśmy sami, a jacy z klientami, kiedy robimy im sesje. To, jak rozmawiamy z naszymi dziećmi, osobami, z którymi pracujemy, i przyjaciółmi, nie różni się od tego, jak rozmawiamy ze sobą.
Ola: Darzymy siebie po prostu szacunkiem. Dużo się wiąże z tym, że mamy zachowany balans w pracy i w życiu prywatnym. Wystarczy się przyjrzeć temu, jak wygląda u nas podział obowiązków – Łukasz zazwyczaj siedzi w kuchni, ja praktycznie nie zajmuję się gotowaniem (śmiech). Tak naprawdę dzięki temu, że mamy te obowiązki podzielone i znajdujemy czas dla siebie, zyskują na tym relacje w biznesie. Mamy wtedy przestrzeń w głowach, żeby zająć się tematami związanymi z pracą.
Łukasz: Chyba, że mamy ciężki tydzień. Wtedy jest ciężko ze wszystkim (śmiech).
Podoba mi się to, że mówicie o tym z taką lekkością. Temat konfliktów nie jest czymś łatwym, ludzie często nie potrafią przyznać, że mają gorszy czas albo że po prostu mają z czymś kłopot.
Łukasz: Takie jest życie. To normalna rzecz, myślę, że każdy ma takie momenty.
Ola: Trzeba podchodzić z akceptacją do tego, że gorsze dni będą. I tyle. Tak samo tłumaczymy to naszym studentkom, że w życiu i w sztuce fotografii pojawią się dni, kiedy będą szorować doły. To też jest okay – to oznacza, że jest się od czego odbić.
Fotografia jest obecna w waszym życiu od dawna. Opowiedzcie mi, jak to się zaczęło?
Łukasz: W sumie zaczęło się ode mnie. Oli origin story zaczęła się w momencie, kiedy się poznaliśmy. W tracie moich studiów doszedłem do wniosku…
Ola: … że religioznawstwo jest niekoniecznie dobrym pomysłem na życie (śmiech).
Łukasz: Zacząłem też dodatkowo studia z fotografii i po ich ukończeniu pracowałem jako fotograf. Jak poznaliśmy się z Olą, miałem już jakieś zaplecze, były też zlecenia. Ola wtedy miała ogromną zajawkę na stylizację.
Ola: Nie oszukujmy się, przede wszystkim podobało mi się, że jesteś fotografem (śmiech).
Łukasz: Podryw na fotografa (śmiech). Ale wtedy tak naprawdę mieliśmy pomysł, że Ola będzie się zajmowała stylizacją, bardziej w stylu zdjęć studyjnych. Zacząłem trochę Olę przyuczać fotografowania – oblała mi aparat ketchupem, w sumie do tej pory się przyciski lepią (śmiech). Ola uczyła się, jak robić zdjęcia, i zaczęliśmy fotografować głównie śluby.
Ola: Założyliśmy działalność i ustaliliśmy, że rozwijamy się typowo w fotografii ślubnej. To było bardzo ciekawe. Potem zaszłam w ciążę z Tośką i w ciągu kilku miesięcy okazało się, że te śluby nas jednak bardzo męczą (śmiech).
Łukasz: Ale poczekaj, poczekaj. Z tymi ślubami to było tak, że mamy jakiś swój konkretny rodzaj estetyki. Z jednej strony mam ambiwalentny stosunek do kiczu. Kicz, ale taki kicz ciężki bardzo mi się podoba – jest zabawną i rozrywkową formą. Gorzej, jeśli kicz jest traktowany bardzo poważnie i ktoś uważa, że kiczowate zdjęcia są najlepsze na świecie. Bądźmy szczerzy, polskie wesela są trochę kiczowate (śmiech)! W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że to nie jest nasz świat. Z racji tego, że mieliśmy z Olą takie przydomowe studio, rozpoczęliśmy współpracę z małą, rodzinną firmą, zajmującą się sprzedażą akcesoriów dla dzieci. To było czysto barterowe rozwiązanie, ze względu na to, że akurat Tosia była w drodze. Dostaliśmy propozycję, żeby zrobić zdjęcia „a’la” reportażowe – obraz rodziny, która założyła tę firmę. Będąc na tej sesji i robiąc te zdjęcia, poczuliśmy naprawdę dobrą energię.
Ola: To wszystko było bardzo na luzie. Bez żadnego ustawienia, pozowania. Te dzieci biegały i bawiły się, była taka naprawdę fajna atmosfera. Mocny, lifestyle’owy feeling. Pomyśleliśmy sobie wtedy, że to naprawdę świetny pomysł. Przychodzić do ludzi i po prostu robić im zdjęcia. Na luzie.
Czy to był ten moment, który zainspirował was do poszukiwań, a w końcu do stworzenia ruchu Unposed?
Łukasz: Tak. Pierwsza taka myśl: gdyby można było przychodzić do rodzin i robić w taki reportażowy, nieustawiany sposób zdjęcia.
Ola: Myśleliśmy wtedy, że odkryliśmy Amerykę. A w Ameryce to już było (śmiech).
Łukasz: Kiedy szukaliśmy informacji, to tak naprawdę nikt tego nie robił, ale w pewnym momencie się okazało, że ktoś jednak robi (śmiech). Już wtedy w Stanach był cały nurt documentary family photography. Zaczęliśmy oglądać i słuchać ludzi, którzy się tym zajmowali, i stwierdziliśmy, że to jest dla nas. Wtedy w Polsce była bardzo mała grupa ludzi, która zaczęła pracować w tym nurcie, ale szybko się wycofała. Nie było to na tyle popularne, a więc też mało dochodowe. Od tego czasu, czyli od jakieś 7 lat, mocno w tym jesteśmy. Wiele się zmieniło. Nasze pierwsze sesje miały mocno lifestyle’owy feeling, były trochę krótsze – trwały około czterech godzin.
Ola: Teraz już wiemy, że jeśli chcemy mieć naprawdę dobre zdjęcia, to musimy dłużej zostać u danej rodziny. Około kilkunastu godzin, całej doby lub czasem i dłużej.
Łukasz: To było coś nowego, egzotycznego. Na początku ludzie nie za bardzo wiedzieli, o co nam chodzi. Sesja trwająca kilkanaście godzin? Nie byli pewni, co tak naprawdę chcemy pokazać.
Jakie były ich największe obawy?
Ola: To zależy. Obawy się różnią w zależności od tego, czyje są. Czy mamy, czy taty. Mamy często zastanawiają się nad swoim wyglądem. Myślą o tym, jak wyjdą – jest też strach przed swego rodzaju ośmieszeniem.
Łukasz: Rodzice boją się, że przedstawimy ich w złym świetle.
Jakie myśli im towarzyszyły finalnie, kiedy widzieli już zdjęcia?
Ola: Często towarzyszyły im niemałe zdziwienia, że lubią siebie na tych zdjęciach. Mimo zmęczenia, braku makijażu czy odpowiedniego ustawienia – chcą na siebie patrzeć, te fotografie są dla nich ważne.
Łukasz: Te zdjęcia nabierają wartości z czasem. Mama je ogląda i przypomina sobie chwile karmienia piersią czy zabawy z dziećmi. Mówimy, że są one trochę jak wino – im starsze, tym większą wartość mają dla rodziny.
Jaka misja stoi za stworzeniem ruchu Unposed?
Łukasz: Często jest tak, że ludzie się porównują z innymi. W dobie Instagrama, Facebooka – wszyscy są fajni, szczęśliwi, wypoczęci i mają wysprzątany dom…
Ola: … i piją ciepłą kawę! (śmiech)
Łukasz: My widzimy tylko te obrazki, zdjęcia – nie widzimy tła.
Ola: To jest bardzo szkodliwe. Nie tylko dla młodych matek, ale dla każdego człowieka, który jest w mocno wrażliwym momencie swojego życia. Powiedzmy sobie szczerze, ten czas po urodzeniu dziecka jest szczególny – człowiek jest w silnych emocjach. Skrajnie niewyspany, wymęczony nowym trybem życia. I taką naszą misją jest właśnie to, żeby rodzice na każdym etapie swojego życia rodzinnego widzieli obrazki bardziej prawdziwe, a nie ten wyidealizowany świat. Naszą misją jest to, żeby rodzice myśleli o sobie dobrze.
Łukasz: Ważne jest to, żeby wiedzieli, że mogą pozwolić sobie na błędy, że oni i dzieci mają prawo także do innych emocji, nie tylko tych pozytywnych. I właśnie oglądając siebie na tych zdjęciach – tych prawdziwych i niepozowanych, dużo sobie uświadamiają. Najważniejsze jest jednak to, kiedy dostrzegają, że są po prostu dobrymi rodzicami.
Skąd nazwa Unposed?
Łukasz: Długo to przerabialiśmy. Problem z nazywaniem tych sesji jest taki, że sesja reportażowa czy dokumentalna w polskim języku jest inaczej nacechowana niż w języku angielskim. Bardziej negatywnie, a może po prostu bardziej poważnie.
Ola: Ludziom sesje reportażowe kojarzą się z frontem wojennym czy dokumentacją sądową. Po stworzeniu konferencji promującej ten nurt zaczęliśmy mówić na nasze sesje Unposed – wydaje nam się, że jak ludzie mają jedno słowo, którym można coś określić, łatwiej jest im potem to znaleźć.
To wpada w ucho, myślę, że też dobrze wygląda jako hashtag. Przewinął się temat konferencji, powiedzcie o niej coś więcej.
Łukasz: Konferencja powstała po to, żeby promować ten styl fotografii wśród fotografów.
Ola: Ale jak to się stało, że w ogóle do niej doszło – hmmm… pamiętam, że w 2019 roku skarżyliśmy się naszej mentorce Irminie Walczak, że nie potrafimy tego promować – masa czasu schodziła na tłumaczenie, o co w tym chodzi, dlaczego jest warte uwagi, i że już nie wiemy co robić i jak. Irmina powiedziała nam wtedy, że nie możemy tego robić sami, że musimy wymyślić coś, co sprawi, że stworzy się społeczność. Społeczność, która będzie robić to razem z nami. Jakiś czas potem pojawiła się relacja z eventu Off Wedding i napisałam wtedy, że szkoda, że nie ma takiej konferencji dla fotografów rodzinnych. W odpowiedzi dostałam – to zrób! I to był właśnie jeden z tych momentów, kiedy powiedziałam do Łukasza „zróbmy konferencje!”.
Łukasz: Czas wybraliśmy „idealny”. Listopad 2019 – wszyscy wiemy, co się wtedy działo! Tyle stresu się przy tym najedliśmy!
Ola: Po pierwsze, nie mieliśmy żadnego doświadczenia w organizowaniu eventów. Po drugie, nie mieliśmy w ogóle pojęcia, czy ktokolwiek będzie chciał wziąć w tym udział – z góry było wiadome, że konferencja musiałaby być biletowana. A po trzecie, nie wiedzieliśmy, czy w ogóle przyjadą prelegenci. My nie byliśmy wtedy jakoś super „znani”, a w dodatku nie mieliśmy też dużego poparcia w szerokim autorytecie.
Łukasz: I zaraz zaczął się lockdown.
Ola: To był tak stresujący rok w naszym życiu. Pamiętam, że pierwszy termin konferencji był na lipiec – ale już w kwietniu wiedzieliśmy, że nie damy rady.
Łukasz: Lipiec był optymalny ze względu na obostrzenia, ale wakacje nie są dobrym momentem na biletowaną konferencję, zwłaszcza podczas lockdownu, gdzie ludzie nie wiedzieli, co będzie dalej – nie sprzedaliśmy wystarczającej liczby biletów, więc przenieśliśmy termin na jesień. Mieliśmy ogromne szczęście, konferencja zakończyła się dzień przed wprowadzeniem czerwonej strefy w Krakowie. Totalny fart.
Ola: Wiesz, jak mamy jakieś gorsze momenty z organizacją konferencji czy czegokolwiek związanego z naszą działalnością – przypominamy sobie tamten czas i tych wspaniałych ludzi, których napotkaliśmy na swojej drodze. Dostaliśmy tyle dobra, taką pomoc. Ludzie są naprawdę niesamowici!
Łukasz: Ja muszę tylko zaznaczyć, że konferencja od pierwszej edycji odbywa się w Hevre i to jest naprawdę magiczne miejsce. Gdyby nie pomoc Izy, która sprawuje pieczę nad wszystkim, nie ogarnęlibyśmy tego.
Ola: Iza odpowiadała na każde nasze pytania, nawet te najbardziej irracjonalne. Iza – jesteś naszym aniołem.
Iza, pozdrawiamy!
Łukasz: To wydarzenie sprawia nam radość. Fajne jest to, że zapraszamy fotografów, których sami też chcemy posłuchać i poznać. Mam wrażenie, że ściągnęliśmy naprawdę inspirujące osoby!
Ola: Konferencja ma w sobie naprawdę dobrą energię! Jest podzielona na dwie części – pierwszą są rozmowy o fotografii i rady, a druga część jest bardziej biznesowa.
Łukasz: Osoby, które chcą wejść w ten rodzaj fotografii, dostają wskazówki od fotografów, jak to wszystko robić, żeby działało.
To bardzo duże ułatwienie, wy tego nie mieliście. Uczyliście się na swoich błędach.
Ola: Tak właśnie było. Najpierw robiliśmy coś źle, a potem wyciągaliśmy z tego lekcje.
Łukasz: W sumie nadal tak jest (śmiech).
Co dalej? Jakie macie plany, marzenia związane z Unposed?
Ola: Mamy plany, powiemy?
Łukasz: Myślimy o zmianie kształtu konferencji. To są dość poważne plany i chyba wolimy na razie nie zdradzać szczegółów, by nie zapeszyć. Ale obiecujemy, że na pewno się dowiecie, jeśli tylko się uda!
Trzymam kciuki! Dziękuję za rozmowę.
























