„Był piękny, mały, różowiutki, ale jakby nie mój. Jakby dali mi do popilnowana czyjegoś synka” – wspomina Magda. Czy można nie kochać swojego dziecka? Pytam o to trzy mamy.
Ciąża i poród wiążą się z całym wachlarzem emocji. Ale czy można NIE czuć miłości wobec swojego dziecka? Doświadczenia moich rozmówczyń pokazują, że tak. Że można trzymać na piersi maleńkiego człowieka, karmić go, głaskać, a jednocześnie… nie czuć nic. Jakby to był obcy człowiek. W tym zamrożeniu szybko dochodzą do głosu strach, ból, poczucie winy. Jak sobie z tym radzić? Kiedy udać się po pomoc specjalisty?
Zuza Skrzyńska, autorka e-booków, #notatekzzmacierzyństwa, webinarów opowiedziała o swoich trudnych początkach i depresji. Magda (nazwisko znane redakcji) podzieliła się ze mną swoją historią o tym, co czuła, kiedy „magiczny” wystrzał oksytocyny po porodzie nie zadziałał. Joanna Frejus (@omatkodepresja) zrelacjonowała lęki kobiet z perspektywy psychoterapeutki i doradziła, jak pomóc sobie samej w takiej sytuacji, a kiedy szukać pomocy.
Zuza Skrzyńska, wysoko wrażliwa mama dwóch córek, Oli (4,5 roku) i Alicji (2,5 roku). Z niezgody na to, co mówi się matkom o macierzyństwie zaczęła działać w Internecie. Pisze e-booki, robi #notatkizmacierzyństwa, nagrywa webinary, prowadzi klub online. Opowiedziała mi o trudnych początkach swojego macierzyństwa. O zagubieniu, strachu i potwornym poczuciu winy. Bo jak można nie kochać swojego dziecka…
Urodziłaś, położyli Ci dziecko na piersi a Ty… Jak nazwiesz to, co czułaś? Spodziewałaś się, że można nie kochać nowonarodzonego dziecka czy to było totalne zaskoczenie?
Zacznę trochę od końca, bo to, jak wyobrażałam sobie moment pierwszego spotkania z dzieckiem, nie miało w moim przypadku nic wspólnego z rzeczywistością. Nastawiałam się na najpiękniejszy moment w życiu, falę ciepła i miłości, o której wspominasz, a czułam… ból, przerażenie. Byłam zagubiona, nie wiedziałam, co robić. Po trudnym dla mnie porodzie i szyciu naciętego krocza, jak się później okazało, bez znieczulenia, byłam w szoku. Wśród tych wszystkich trudnych emocji nie znalazłam tego grzejącego w serduszko zalewu miłości, o którym czytałam w Internecie i słyszałam w opowieściach innych mam…
Wyrzuty sumienia
Panuje przekonanie, że miłość do dziecka pojawia się „od razu”. Nawet jeśli nie było jej wyraźnie „czuć” jeszcze w ciąży, to z pewnością spłynie falą po porodzie. A co jeśli tak nie jest? Czułaś się winna? Że to nienormalne? Że jesteś złą mamą?
Moja podświadomość po mistrzowsku wypiera to, co się działo wtedy w mojej głowie. Nie pamiętam wszystkiego, ale nigdy nie zapomnę tego poczucia bycia wyrodną matką. No bo jak to? Widzę dziecko i nic?! Widzę dziecko i zastanawiam się, czy wszystko z nim w porządku, skoro jest takie fioletowe? Tak więc wyrzuty sumienia, ale też… rozczarowanie. Nie tylko własnymi emocjami, ale też porodem i całą atmosferą wokół niego. Trochę tak, jakby ktoś zniszczył moje największe marzenie. Gdybym miała to do czegoś porównać, to porównałabym to do wymarzonego ślubu na Hawajach, który okazuje się przyjęciem w salonie u babci. Jednym słowem, nic nie było tak, jak chciałam i jak planowałam. I to mnie przerażało – świadomość, że będąc mamą nie mam kontroli nad wszystkim. I nie będę jej miała, bo to zwyczajnie niemożliwe.
Jak długo trwał ten stan? Czym to niekochanie w pierwszych dniach po porodzie różni się od baby bluesa? Utarło się przekonanie, że baby blues to taka chwilowa huśtawka emocji, zaraz przejdzie, a tu mówimy chyba o czymś innym?
Zupełnie naturalnym jest odczuwanie różnych emocji po porodzie. I to normalne, że ta miłość do dziecka, ta relacja, nie pojawia się od razu. To znaczy u niektórych ona faktycznie jest, a niektóre mamy potrzebują czasu, żeby sobie to wszystko poukładać. Myślę, że to zależy od wielu czynników.
Jakich?
Wyobrażam sobie, że mamie, która ciążę przeszła bez komplikacji, która dobrze zniosła poród, może być łatwiej skontaktować się z tymi pozytywnymi emocjami w obliczu zmiany, jaką jest urodzenie dziecka i zostanie mamą. Niemniej jednak, gdy pomyślimy o mamie, która ciążę miała zagrożoną, poród z powikłaniami i problemy zdrowotne dziecka zaraz po urodzeniu, to wydaje mi się, że nagromadzenie stresu, napięcia i trudnych emocji może wybijać się bardziej na pierwszy plan. Chociaż z pewnością nie ma tu reguły. Natomiast ważne jest, żeby mamy wiedziały, że na ich emocje i samopoczucie wpływa wiele czynników. Emocje po prostu są i o czymś nas informują, ale na pewno nie o tym, jakimi jesteśmy matkami.
Czy „to” już depresja?
Jak było u Ciebie?
U mnie, jak się okazało po niemal trzech latach od pierwszego porodu, pojawiła się depresja poporodowa. I tu faktycznie przez wiele miesięcy trudno było mi czerpać radość z kontaktu z dzieckiem. Myślałam, że to baby blues, ale baby blues „podręcznikowo” nie trwa dłużej niż 14 dni. Natomiast gdy obniżone samopoczucie i trudność z odczuwania przyjemności z obcowania z maluchem utrzymują się dłużej, to jest już ważna informacja dla nas, że warto pogadać z psychiatrą. Sprawdzić, czy to nie depresja, którą na szczęście można leczyć, również wtedy, gdy karmi się dziecko piersią. Ja tego nie wyłapałam, tłumaczyłam sobie, że jestem niewyspana i że tak wygląda macierzyństwo. Bo przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo, a inne mają gorzej i nie narzekają. Do tej pory jest mi żal, że depresja przez tyle czasu odbierała mi radość z bycia mamą. A przecież nie musiało tak być, gdybym się od razu leczyła.
Jak radzić sobie z tą dezorientacją, poczuciem straty, uczuciem pustki? Jak sobie pomóc w tym trudnym czasie? Trudno zmusić się do miłości. Dałaś sobie przyzwolenie na ten braku uczuć? Miałaś nadzieję, że to w końcu minie? Szukałaś wsparcia partnera, bliskich, jakiejś pomocy?
Nie jestem tutaj dobrym przykładem do naśladowania, bo swoje trudne emocje tłamsiłam, wypierałam, a finalnie nieświadomie rozładowywałam je na mężu czy dziecku. Tymczasem nic w przyrodzie nie ginie, tylko zmienia miejsce. Albo wychodzi z nas w najmniej odpowiednim momencie, poza naszą kontrolą albo zżera nas od środka, albo obie te opcje, jak u mnie przez pierwsze lata macierzyństwa. Próbowałam o tym rozmawiać z bliskimi, ale sama dokładnie nie wiedziałam, co czuję i trudno było mi to wyjaśnić innym. Czułam się totalnie samotna w tej nowej rzeczywistości. Miałam wrażenie, że nikt nigdy mnie nie zrozumie, że jestem zdana na tę smutną wersję siebie i to jedyne wsparcie, jakie mi zostało.
Bez samobiczowania
Co powiedziałabyś tamtej Zuzie?
W pierwszej kolejności doradziłabym odpierdolenie się od siebie i zaprzestanie samobiczowania, że „dziecko to największy skarb i jego uśmiech wszystko wynagradza, więc dlaczego ja tego nie czuję, nie potrafię docenić….”, a potem spotkanie z psychiatrą albo rozmowę z psychologiem. I proszenie o pomoc, szukanie kontaktu z ludźmi, ale to w drugiej kolejności. Bo jak depresja przejmuje dowodzenie, to wsparcie specjalisty jest kluczowe i bez niego może okazać się, że żadne inne strategie nie zadziałają.
Coś jeszcze?
Budowanie swojej wioski. Bo to nieprawda, że jesteśmy zdane na te osoby, które mamy w swoim otoczeniu. I nawet jeśli nie mamy wsparcia i zrozumienia bliskich, wciąż możemy szukać go gdzieś indziej. Ja szukałam w Internecie, wśród innych mam, dla których macierzyństwo nie było bajką. I znalazłam je. W tamtym czasie bardzo mi to pomogło.
Zaopiekowałam się sobą
Jeśli ten brak matczynej miłości pojawił się przy pierwszym dziecku, to obawiałaś się podobnej sytuacji w drugiej ciąży? To zniechęcało do decyzji o kolejnym dziecku?
Uśmiecham się, bo o to często pytają mnie dziewczyny na Instagramie. „Jak to się stało, że po takich doświadczeniach zdecydowałaś się na drugie?” I… nie mam na to pytanie żadnej racjonalnej odpowiedzi. Serio! Po prostu kiedyś poczułam, że chcę drugiego dziecka, a że mąż też zawsze chciał mieć dwójkę, to nie mieliśmy wątpliwości. Zbiegło się to w czasie z moim powrotem do pracy, a więc wyjściem z domu, powrotem do innych ról. Znowu byłam bardziej Zuzą. Wciąż mamą, ale już nie „tylko”. Odzyskałam kawałek dawnego życia. Zaczęłam trochę lepiej spać, gdy pierworodna podrosła. Jeździłam do biura, robiłam w pracy to, co lubię, piłam ciepłą kawę, nie gadałam o pieluchach. I mogłam zamknąć się w toalecie bez obaw, że zaraz ktoś będzie płakać pod drzwiami. Myślę, że takie ogólne polepszenie się mojej sytuacji, a co za tym idzie, również samopoczucia, mogło mieć spory wpływ na decyzję o drugim dziecku.
A powrotu depresji się bałaś?
Nie bałam się, bo… ciągle ją miałam, tylko nie byłam jej świadoma. Moja depresja była depresją długotrwałą, taką, która ma na przemian lepsze i gorsze okresy. Łatwiej ją zbagatelizować, trudniej wyłapać. Po drugim porodzie znacznie się pogorszyła. Gdy poszłam po wsparcie do psychoterapeuty, by uporać się ze swoimi emocjami, okazało się, że to depresja poporodowa, ciągnąca się za mną jeszcze od pierwszego porodu.
Jak na to wszystko patrzysz z perspektywy czasu?
Myślę, że drugie dziecko, drugi poród i pogorszenie się mojego stanu to był ogromny punkt zwrotny. W końcu zwróciłam się… ku sobie. Zaopiekowałam się sobą. Nie wiem, czy zrobiłabym to, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Być może wciąż tkwiłabym w głębokim smutku i przekonaniu, że tak już musi być. A nie musi! Teraz moje córki mają 4,5 i 2,5 roku, a ja jestem wciąż zmęczona i niewyspana, ale sto razy bardziej szczęśliwa jako mama niż kiedyś. I tego życzę innym mamom. Odzyskania czy też powrotu do siebie z pamięcią o tym, że pierwszy krok ku sobie musimy postawić my same. Nikt inny za nas tego nie zrobi.
Historia Magdy (nazwisko znane redakcji) mogłaby być opowieścią wielu mam. Stabilna sytuacja zawodowa, finansowa, nowy dom. Oboje z mężem po trzydziestce. Do szczęścia brakowało tylko jednego – dziecka. Małżonkowie czuli, że to już, ten moment. Magda szybko zaszła w ciążę. „Tak się cieszyłam, że nad ranem obudziłam Tomka, żeby pokazać dwie kreski na teście”.
Nie moje dziecko
W ciąży pojawiły się komplikacje, ale to poród był dla Magdy krytycznym momentem. Ciągnący się godzinami ból, w końcu nieplanowane cesarskie cięcie. Odarcie z intymności. I kiedy położono jej na piersi Stasia, wyczekanego synka poczuła coś dziwnego, niespodziewanego.
„Był piękny, mały, różowiutki, ale jakby nie mój. Jakby dali mi do popilnowana czyjeś dziecko. To jedyne, co wtedy czułam” – wspomina. I do tego skrajne zmęczenie. „Ja chciałam spać! Nie miałam na nic siły, a już na pewno nie na zajmowanie się dzieckiem”. Do tego doszły jeszcze problemy z laktacją, więc Staś spadał na wadze. Magdę dobiło karmienie sztucznym mlekiem. „Co ze mnie za matka” – myślała.
Automat bez uczuć
Sytuacja nie poprawiła się po powrocie do domu, bo Magda była… sama. Mąż zajął się wykańczaniem nowego domu. A ona karmiła, przewijała, usypiała, ale tak jakoś bez serca. „Nie kochałam go. Opiekowałam się nim, ale bez miłości. Wszystko robiłam jak automat. Miałam wrażenie, że ktoś zabrał moje życie, mój czas. Winiłam za to dziecko. Nie rozumiałam, co się dzieje. Przecież go chcieliśmy! Byliśmy świadomi, że może być trudno. Ale że można nie kochać swojego dziecka…? Tego się nie spodziewałam” – opowiada Magda.
Sytuację pogarszały wyrzuty sumienia. Bo jak to, nie kocham mojego dziecka?! „A za chwilę karmiłam synka i ryczałam, że jest taki malutki i całkiem zależy ode mnie. „Po tej huśtawce miałam iść do psychologa, bałam się, że to depresja”.
Miłość przyszła sama
Ale przyszedł przełom. Zaniepokojony Tomek zaczął skupiać się na żonie i dziecku. Magdzie przybywało pokarmu, mały więcej jadł, lepiej spał. Sytuacja zaczęła się stabilizować. Magda poczuła się pewniej, bezpieczniej i wkrótce pojawiły się i matczyne uczucia. „Nie wiem, kiedy to się stało. Nie potrafię wskazać konkretnego momentu. Ta miłość przyszła sama. Niespodziewanie. Bez wielkiego bum i confetti. Po prostu wstałam rano i wiedziałam, że jest już jest tak, jak powinno być”.
„To” nie powróciło w drugiej ciąży. Kilka lat później Staśkowi urodził się brat. Też wyczekany. A Magda, już spokojniejsza, nie bała się powtórki koszmaru. Wiedziała już, że nawet jeśli z początku nie zaleje jej fala miłości, to ten stan przejdzie, jest chwilowy. A jeśli nie, to będzie wiedziała, gdzie szukać pomocy.
O tym, kiedy i gdzie szukać pomocy opowiada Joanna Frejus, psycholożka, psychoterapeutka poznawczo-behawioralna, która wspiera kobiety w powrocie do równowagi, budowaniu poczucia bezpieczeństwa i odporności psychicznej. Prowadzi profil o zdrowiu psychicznym w ciąży i macierzyństwie @matkodepresja i podcast psychologiczny Radio Czułość.
Urodziłam i… nie zalała mnie fala miłości. Pani też tego doświadczyła.
Mój poród nie należał do prostych i przyjemnych. Dużo było w nim niepokoju, awaryjnych sytuacji, z którymi musieliśmy się zmierzyć i ja, i mój syn (no i mój partner, który przez cały czas był ze mną na sali porodowej). Straciłam dużo krwi, miałam przez to problemy z rozpoczęciem karmienia piersią. Potrzebowałam zostać na oddziale szpitalnym jeszcze przez 5 dni. Kilka razy przetaczano mi krew. Pamiętam, że to był dla mnie najtrudniejszy czas. Nie czułam wsparcia ze strony położnych. Z utęsknieniem wyglądałam tej, która jako jedyna się mną interesowała, kiedy była akurat na dyżurze.
Co pani czuła?
Pamiętam salę bez światła słonecznego, poczucie ogromnego osamotnienia i lęk, że nie wiem, czy dobrze opiekuję się tym miniaturowym człowieczkiem, który leży obok mnie. Byłam w szoku, bólu, osłabiona i nieporadna, zdana na pomoc innych osób. To wszystko bardzo utrudniało mi koncentrację na naszej relacji. Myślę, że prawdziwe budowanie więzi zaczęło się w naszym przypadku z chwilą powrotu ze szpitala do domu. W bezpiecznych warunkach, we własnym łóżku, w kontakcie skóra do skóry, z dostępem do naturalnego światła, ulubionych posiłków (mój partner nauczył się nawet gotować kilka z nich specjalnie na tę okazję), zaczęłam się uspokajać i powoli poznawać się z moim synem. I tak się poznajemy i umacniamy naszą więź do dziś.
To normalne!
W sieci i w gabinecie terapeutycznym wspiera pani mamy w macierzyńskich trudnościach, też związanych z brakiem miłości wobec nowonarodzonego dziecka. Co, z perspektywy psychoterapeutki, jest dla nich najtrudniejsze?
Często najtrudniejsze jest poczucie niespełnienia jakichś oczekiwań – własnych lub społecznych. Poczucie zawodzenia własnego dziecka, niedopasowania do „roli matki”. Na szczęście macierzyństwo to nie rola. Tutaj nie ma jednego scenariusza, jednej właściwej drogi. Każda z nas doświadcza go na swój sposób. I to jest w porządku.
Za „normalne” przyjmuje się, że – poza wyjątkami spowodowanymi np. depresją albo niechcianą ciążą – matka kocha dziecko od początku. Powiedzmy więc jasno – ten brak uczuć też jest normalny.
Zazwyczaj chodzi nam o „magiczne” działanie oksytocyny, która, zalewając kobietę po porodzie i w trakcie karmienia piersią, ułatwia budowanie relacji pomiędzy mamą a dzieckiem. Pamiętajmy jednak, że poród i karmienie piersią, to sytuacje, które mogą mieć bardzo różny przebieg, w niektórych przypadkach osoba rodząca czy karmiąca doświadcza ogromnego stresu, nierzadko traumy czy przemocy położniczej. W takich warunkach adrenalina może hamować oksytocynowy wyrzut i przełączać nas w tryb walki, ucieczki lub zamrożenia, w których trudno o zalew „matczynych uczuć”. Każda mama, każde dziecko, każdy poród i każda „mleczna droga” to indywidualne historie. Nie wolno nam oceniać, która z nich jest lepsza czy gorsza.
Pomoc specjalisty
Co czuje kobieta, która nie czuje miłości do swojego nowonarodzonego dziecka?
Myślę, że można się czuć na bardzo wiele różnych sposobów. U osób, które spotykam w swoim gabinecie zazwyczaj przeważają zagubienie i lęk, ale smutek, poczucie winy czy złość też mogą się przecież pojawiać. Co więcej, możemy czuć te wszystkie rzeczy niemal jednocześnie.
Szukać szybko pomocy czy cierpliwie poczekać, aż ten stan minie, a uczucia w końcu przyjdą same?
To zależy. Jeśli to, co czujemy lub to, czego nie czujemy, utrudnia nam codzienne funkcjonowanie i opiekę nad dzieckiem, nie warto czekać. Jeśli obserwujemy u siebie objawy stresu pourazowego (flashbacki, intruzywne wspomnienia np. porodu, koszmary, stałe podenerwowanie, poczucie zagrożenia, unikanie miejsc i sytuacji, które kojarzą się z sytuacją traumatyczną, np. szpitala, kontaktu z lekarzem, badania ginekologicznego itp.) i nie przechodzą one samoistnie w ciągu 1. miesiąca, to również nie czekamy dłużej, zgłaszamy się psychologa psychoterapeuty lub psychiatry.
Sieć wsparcia
Jak pomóc samej sobie w przeżywaniu takich trudności?
Przede wszystkim pamiętać, że moment zostania mamą, to wielka rewolucja. W kontekście takiej zmiany mamy prawo doświadczać wszystkich emocji świata i to z wielką, być może nieznaną do tej pory intensywnością. Nie ma w tym nic dziwnego, że potrzebujemy chwili na zaadaptowanie się do nowej sytuacji, dojście do siebie, wypracowanie nowych strategii radzenia sobie. Często dopiero kiedy opadnie kurz pierwszych emocji, jesteśmy w stanie powoli zacząć budować więź z dzieckiem. Bądźmy w tym dla siebie czułe.
To znaczy jakie?
Nie róbmy sobie wyrzutów, że z czymś nie dajemy rady, że powinno być inaczej, że inne mamy to na pewno nie mają takich trudności. To jest nasze doświadczenie, wyjątkowe i inne od wszystkich innych. Tym, co będzie bardzo pomocne, jest pamiętanie również o własnych potrzebach – odpoczynku, regularnego jedzenia, ruchu, świeżego powietrza, szczerej, wspierającej rozmowy z przyjaznymi osobami. Wiem, że wczesne, ale czasami też późniejsze macierzyństwo zachęca nas do skoncentrowania się w 100% na potrzebach dziecka. Pamiętajmy jednak, że nie będziemy w stanie zadbać o nikogo, dopóki same nie będziemy miały spełnionych podstawowych potrzeb.
W zaspokojeniu potrzeb czasem trzeba prosić o pomoc.
Bardzo ważne jest sięganie do naszej sieci wsparcia – rodziny, przyjaciół, zaufanych specjalistów i specjalistek, grup wsparcia. Czasami wydaje nam się, że jako mamy ze wszystkim musimy sobie radzić same. Nic bardziej mylnego. Właśnie teraz ta wioska powinna mieć szansę się wykazać.
Co na to partner?
Jak partner/bliska rodzina/przyjaciółka może wesprzeć mamę w tej emocjonalnej pustce?
Myślę, że są co najmniej dwa obszary, w których można wspierać osobę w każdym kryzysie, również we wczesnym macierzyństwie. Wsparcie instrumentalne to takie, w ramach którego gotujemy gar ciepłej pożywnej zupy, żeby mama w połogu mogła sobie zjeść coś dobrego. To też zabranie dziecka na spacer czy zajęcie się nim w nocy, żeby mama mogła spokojnie odpocząć.
A drugi obszar?
Wsparcie emocjonalne, kiedy zajmujemy się bardziej emocjami danej osoby. W obydwu przypadkach najważniejsze jest, żeby, zanim wykonamy jakikolwiek ruch, który nam wydaje się wspierający, usłyszeć, jakie potrzeby zgłasza ma sama mama. Albo zapytać wprost: co mogę dla Ciebie zrobić?
Dla partnera trudność w odczuwaniu miłości przez mamę też może być wyzwaniem?
Może tak być. Może on być zarówno zaniepokojony trudnościami w relacji pomiędzy jego partnerką a dzieckiem, może się martwić własnymi trudnościami w nawiązaniu kontaktu z dzieckiem, ale może go też poruszać nagłe znalezienie się poza orbitą tej kształtującej się więzi matka-dziecko. To może być trudne doświadczenie, jeśli nie będziemy pamiętać, że jest tymczasowe.
Pozwolić sobie na… niekochanie
Czy da się, jeszcze w ciąży, przygotować się na taką ewentualność? Są
jakieś sytuacje/uczucia, które mogą być jak zapalenie lampki kontrolnej?
Myślę sobie, że na doświadczenie porodu czy ogólnie – zostania mamą, bardzo trudno się przygotować. Warto mieć w sobie dużą elastyczność. Nawet jeśli przeczytam wszystkie książki, które wpadną mi w ręce, skonsultuję się z najlepszymi specjalistami i specjalistkami, podpiszę umowę z wymarzoną położną i zabiorę ze sobą na salę porodową wspaniałą doulę, to nadal doświadczenie macierzyństwa może być przytłaczające, a sam jego początek po prostu trudny i nie wpisać się w bajkowe podania o tym, że „jak zobaczysz dzidziusia, to zapomnisz o całym bólu i stresie, zakochasz się od razu i będziecie żyli długo i szczęśliwie”.
Po prostu, pozwolić sobie na to, że mogę… nie kochać.
Może być różnie, może być i pięknie, i trudno, niektóre uczucia będą potrzebowały czasu, żeby do nas przyjść i to też jest ok. Oddychajmy, dbajmy o siebie, rozmawiajmy z bliskimi osobami, monitorujmy nasz stan, wypełniając Edynburską Skalę Depresji Poporodowej i jeśli nie dzieje nic niepokojącego, po prostu dajmy sobie czas, żeby pozwolić działać hormonom i biologicznym mechanizmom budowania więzi pomiędzy mamą a jej dzieckiem.



