asd
Klimatyczny butik z biżuterią na Saskiej Kępie, to tu spotykam się z Matyldą Zielińską, naszą kolejną tulącą mamą. To osoba, która zaraża pozytywnym podejściem do życia. Prowadzi własny biznes, z maluchem u boku i będąc w ciąży. Nie, nie usłyszycie dziś narzekań, że jest ciężko, że jest pod górę. Nawet jeśli czasem jest!
Najpierw wpatruję się z zachwytem w jej piegi i nieschodzący z twarzy uśmiech, a dopiero potem hipnotyzuje mnie ilość pięknych, delikatnych naszyjników, bransoletek i kolczyków. Wśród tego królestwa w szklanych gablotach na podłodze bawi się mały Ignaś. Wiklinowy kosz z zabawkami to dobry patent, by trochę uchronić delikatną biżuterią przed łapkami ciekawskiego dwulatka. Ignaś jest tu z Matyldą od urodzenia, w końcu od czego jest nosidło Tula. Nie dość, że mały niczego nie niszczy, to jeszcze swoim uśmiechem zachęca klientki do wejścia. Posłuchajcie, jak to jest tworzyć biznes i podążać za swoją pasją z jednym, a właściwie już prawie z dwoma maluchami na pokładzie. Oto nasz kolejny odcinek cyklu #Tuleniewtula.
Ignaś był przyczynkiem do powstania twojej marki biżuterii. Skąd taki pomysł u dziewczyny, która wcześniej zawodowo była w kompletnie innym świecie?
Ignaś był motywacją – żeby nie musieć oddawać go do żłobka i wrócić na etat. Trzeba było uwierzyć w swoje siły i spróbować czegoś, co da możliwość spędzania czasu z rodziną. Kiedy tylko zasnął, mając taką motywację pracowałam do 1:00 albo 2:00 w nocy! Mój etat był wcześniej super – nic nie mam do poprzedniej pracy, ale wolę… mojego syna. Oprócz tego, z dzieciństwa pamiętam dużo mojej mamy, była ze mną cały czas. Chciałam dać to samo Ignasiowi.
Wiesz, że kiedy urodziłam dzieci, na jakiś czas przestałam nosić biżuterię? To ciąganie za kolczyki… Poddałam się. Super, że pielęgnujesz kobiecość, często się o niej zapomina pośród pieluch, rutyny i braku czasu.
Trudno mi się do tego ustosunkować, bo ja po prostu od zawsze nosiłam dużo biżuterii. Nawet w niej śpię i rzadko zdejmuję. Kwestia przyzwyczajenia i stylu życia. Na początku, po porodzie, zdjęłam większość biżuterii, ale kiedy Ignaś zaczął już trzymać główkę sam, ozdoby przestały przeszkadzać. To, jak Ignaś bawił się biżuterią było nawet śmieszne. Teraz ma swoją sznurkową bransoletkę – często mi ją pokazuje, a potem wskazuje oczywiście na moją – że mamy „prawie” taką samą (śmiech).
Zakładanie firmy przy dziecku, przy małym dziecku, to trochę wyprawa na Mount Everest – tak myślałam. Spodziewałam się, że przytakniesz głową, a ty mówisz, że nie było tak źle! Jak pomyślę o równaniu drobna biżuteria + raczkujący ciekawski niemowlak i dwie ciekawskie łapki… Jak wspominasz te początki?
Firmę stworzyli ludzie! Klienci czy przyjaciele, którzy doceniali moją pracę. Więc to działo się stopniowo. Ich potrzeby stworzyły markę. Szczerze mówiąc, to dzień spędzam z Małym, a kiedy zaśnie, pracuję – tyle, ile potrzeba. To determinacja plus motywacja.
Ten miks się sprawdza! Masz swoje szczęśliwe kamienie albo amulety?
Mam – życie w zgodzie ze sobą i z naturą. Taka równowaga. Balans życia. Pociągają mnie metale szlachetne, biżuteria, świecidełka. Czuję się z nimi dobrze, spójnie. Nie mam jednego kamienia przewodniego albo amuletu.
A pamiętasz pierwszą rzecz, jaka powstała w ramach autorskiej marki?
To taki pierścionek z koralików na elastycznej gumce. Nic specjalnego, ale wiesz, dziewczyny nadal go uwielbiają i często zamawiają.
Wiele matek ma w głowie pomysł na własny biznes. Najczęściej kończy się na pomyśle. To trudny czas i bez wielkiej dawki wsparcia od bliskiej osoby nie zrobi się pierwszego kroku. Kto ci dodał odwagi?
Ha, ja wcale nie miałam pomysłu na biznes i wciąż chyba nie mam. Mój mąż to składa w całość. Ja po prostu gadam z kobietami, dogadzam im, raduję się z nimi wspólnymi tematami i zainteresowaniami. Nigdy nie był ze mnie dobry kreator biznesplanów. Ale mój mąż kilka lat chodził za mną i mówił, że musze coś „babkom” sprzedawać – bo tworzę niesamowite relacje – takie oparte na emocjach, a nie tylko na pieniądzach. Kiedy zobaczył, że znów próbuję czegoś nowego, dodał otuchy, pomógł… I pomaga do dziś – po nocach siedzimy razem przy jednym biurku i tworzymy tę malutką firemkę (śmiech).
Podobno nigdy nie usłyszałaś porad dobrych dusz w stylu: „Po co ci to?”, „W co ty się pakujesz z niemowlakiem na rękach?”…
Tak, nikt chyba tak mi nie mówił.
Szczęściara! Zresztą, zaraz, nie zawsze z maluchem na rękach. Synka nosiłaś i nadal nosisz w Tuli. Wielki z niego przylepka! Jak organizujesz sobie pracę i dzień z maluchem u boku?
Rozwój malucha jest tak dynamiczny, że każdego dnia strategia się zmienia. Co było charakterystyczne w moim sklepiku latem? Bobas u boku! Nie było łatwo i potrafił rozproszyć niejedną klientkę (śmiech). Wtedy Tula pomagała mi ograniczyć jego zasięg i uciekanie ze sklepu, kiedy już postawił pierwsze kroki. Ale teraz jego łapki są tak chwytne, że nie może tam być tak często. Po prostu się nudzi, on musi się rozwijać. Pomaga mi mąż i moja mama. A ja… dalej pracuję po nocach, jak Ignaś zaśnie!
Spodziewasz się drugiego dziecka, nadal zdarza ci się wkładać małego w Tulę. Może to niektóre mamy szokować, ale ciąża przecież nie wyklucza noszenia. W jakich sytuacjach najbardziej przydaje ci się Tula?
W ciąży noszę małego w nosidle. Szczególnie na krótkie dystanse, kiedy wyjmowanie i znoszenie wózka jest dużym przedsięwzięciem. Słyniemy z tego, że cały czas się kręcimy, nie możemy usiedzieć na miejscu, więc okazji jest niemało. Poza tym wakacje i wyjazdy, kiedy dużo chcemy zobaczyć, przejść lub po prostu nie zabierać wózka. Kiedy jestem w butiku z małym, wtedy jest pomocna. Głównie usypianie i chodzenie. Poza tym wszystkim – on po prostu lubi tam siedzieć i to jest miłe, bo jest blisko!
Masz w sobie duże pokłady energii, chyba tak łatwo nie zwalniasz tempa. Co jest taką rzeczą tylko dla ciebie, czymś, co robisz, gdy chcesz się zresetować?
Nie mam takiej rzeczy – to dziwne, ale tego nie potrzebuję. Odpoczywam, kiedy jestem z rodziną, i wcale mnie to nie męczy. Serio!
Matylda, co w sobie kochasz? Oprócz piegów!
Swoje serce – bo najlepiej mu idzie kochanie, a jak się kocha, to łatwiej ze wszystkim i myśleć nie trzeba za wiele. Po prostu otaczam się tym uczuciem z osobami, które na nie zasłużyły.
Zakończmy podróżą, wiem, że macie za sobą rodzinne wyjazdy samochodowe po południu Europy. Twoje ukochane miejsce to?
Paryż. Tam wpadłam na kawę podczas objazdu całej Francji. Potem rok później mąż oświadczył mi się tam na wyjeździe, w moje urodziny. Póżniej spędzaliśmy tam nasze rocznice. Lubię to miasto właśnie za wspomnienia, a dodatkowo za modę i inspiracje, który ukształtowały mój gust kulinarny i modowy. Uwielbiam Paryż, byłam tam wiele razy i wiele razy jeszcze tam wrócimy.
Żegnam się więc po parysku, merci et à bientôt!
Matylda wybrała Tulę Toddler, która świetnie komponuje się z otulaczem w liski Fox Tail.
Matylda Zielińska o sobie: jestem kobietą, żoną od czterech lat i mamą małego Ignasia. Macierzyństwo to moja najważniejsza rola w życiu. Moją pasją są podróże – uwielbiam Francję i Włochy, to chyba najbliższe memu sercu kraje. Tam powstały moje pierwsze inspiracje na biżuterię. A za trzy miesiące powitamy naszego drugiego synka!