Samotność młodych rodziców. Czy ciebie także dotknęła?
Kończymy z presją na odczuwanie samych pozytywnych emocji w rodzicielstwie
Adam – fotograf i od niedawna tata – pyta na Facebooku: Czy istnieje termin “samotność młodych rodziców”? Pod pytaniem wysyp komentarzy. „Istnieje, to zmiana, która odsuwa cię od społecznego grajdołka”. „Jedno z największych zaskoczeń rodzicielstwa”. „Jest, ale dotyczy rodziców dzieci niepełnosprawnych”. Czas omówić kolejne tabu, jakim jest poczucie alienacji i rozkładu życia towarzyskiego, dotykające rodziców po narodzinach dziecka.
O tym, że można czuć się samotnie, mając non stop towarzystwo dziecka, wie prawie każdy rodzic, choć wciąż nie wszyscy czują się komfortowo, mówiąc na ten temat głośno. W Wielkiej Brytanii aż 83% kobiet przed trzydziestką doświadcza tego stanu. Zanik życia towarzyskiego, zerowa dyspozycyjność spowodowana brakiem zastępstwa w opiece nad dzieckiem, brak znajomych posiadających dzieci lub brak znajomych w podobnej sytuacji oraz członkowie rodziny niewykazujący zrozumienia, to zaledwie niektóre z przyczyn takiego stanu ducha.
Jako istoty społeczne szukamy w ludziach odzwierciedlenia, zauważenia, ale też potwierdzenia słuszności naszych wyborów w oczach innych. „Dążymy do znormalizowania sytuacji, która wśród ludzi niemierzących się z takimi wyzwaniami jak nasze może być postrzegana jako dziwna. W Internecie osoby szukające wsparcia widzą, że są inni w analogicznym położeniu” – twierdzi socjolog, Dr Maja Sawicka z Uniwersytetu Warszawskiego. Twoje dziecko też dużo płacze, nie śpi, choruje? Szukasz podobnych rodziców do siebie. Właśnie to przyciąga młode mamy do Instagrama i zwabia na internetowe fora.
Osamotnienie nie zawsze jednak jest sytuacją beznadziejną, w której trzeba bezradnie trwać. Historie naszych rozmówców pokazują, że często to tylko przejściowy czas próby. Dla związku, dla nas samych, dla naszej rodziny. To także czas weryfikacji, kim są przyjaciele i ile nasze relacje z nimi są warte. Jeśli wy również czujecie się samotni w swoim rodzicielstwie lub jeśli chcecie zmienić perspektywę, by pomóc komuś bliskiemu – przeczytajcie.
„Półtorej godziny dziennie z dzieckiem to nie to samo, co 24 godziny non stop”
Ania Zarzycka, mama Heleny, fotografka
Ten zawód, rozczarowanie, że macierzyństwo to wcale nie rodzinny i pełen zaangażowania dziadków czas, bywa dobijające. Jesteś sama jak palec i sobie radź!
W nas – matkach – kryje się tyle emocji, że czasami jakaś drobna uwaga może mocno zranić. My robimy wszystko, żeby naszemu dziecku było dobrze.
Jesteśmy samotne. Pomyśl: cały dzień siedzisz i gadasz do kogoś – trudno nazwać to rozmową – a potem kładziesz się wieczorem, wiedząc, że czeka cię nocna zmiana. Moje dziecko potrafi się obudzić 5 razy w nocy. Mój partner stara się, jak może, pomógł mi, gdy byłam chora, ale rzeczywistość wygląda tak, że nie ma go całymi dniami, gdy ja jestem sama z dzieckiem. Gdy wraca do domu, oczywiście zajmuje się nim, ale 1,5 godziny wspólnej zabawy to nie to samo, co bycie dla kogoś 24 godziny na dobę.
„Samotność to niewidzialność”
Kobas Laksa, artysta sztuk wizualnych, reżyser, aktywista na rzecz osób z zespołem Downa, tata trójki dzieci w różnym wieku
Więcej o samotności młodego rodzica chyba mogłaby powiedzieć w tej chwili moja żona. To jej pierwsze dziecko, moje trzecie. Ja jestem trochę zaprzeczeniem tezy o samotności rodzica. Mówię o zespole Downa mojego średniego syna Jonatana głośno od jego narodzin. Może właśnie dzięki temu nie czuję się samotny? To to trochę schemat myślowy, że niepełnosprawność dziecka skazuje na osamotnienie. Może skazuje na odmienny punkt widzenia, ale nie musi tak, być że z chorym dzieckiem czujesz się zawsze sam. Chociaż oczywiście nie jest to takie proste i nie dotyczy wszystkich, zwłaszcza w Polsce.
Mówiąc o zespole Downa głośno, jeżdżąc na turnusy i spotkania dotyczące tego tematu, poznałem dziesiątki ludzi, z którymi wymieniamy się wiedzą i doświadczeniami, a których nie spotkałbym w inny sposób. Z niektórymi znamy się i lubimy do dzisiaj. Moją małżonkę, mamę najmłodszego dziecka, poznałem dzięki współpracy przy programie Down the Road, do którego zostałem zaproszony właśnie przez to, że ktoś usłyszał moją historię o Jonatanie. Inaczej nigdy byśmy się nie spotkali. Śmiejemy się dziś, że to zespół Downa nas połączył.
W przeciwdziałaniu samotności najważniejsza jest miłość. Do dziecka – wiadomo – ale także partner, bliski przyjaciel, ktoś, kto jest z tobą bez względu na ogrom pracy i problemów. Ta druga osoba, która cię „widzi” w tym wszystkim. Samotność to niewidzialność, to myśli odbijające się o wnętrze czaszki, z którymi nie masz się z kim się podzielić, robią swoje, ściągają cię na dno i bez pomocy można utonąć.
W tym sensie samotność może dotyczyć także rodziców dzieci zdrowych. Poczucie osamotnienia może się brać np. z postępującej depresji, może z wrażenia niedopasowania w nowej roli albo z tragicznych przeżyć które zryły psychikę tak, że nie ma z czego się odbudować. myślę, że wiele zmienia sytuacja, kiedy oprócz dziecka z zespołem Downa pojawia się kolejne. Zdrowe. To nie tylko moje zdanie.
„Na emigracji samotność jest naturalna”
Magda Lisiecka, samodzielna mama Edmunda, założycielka marki Mermaidsyarns
Do pewnej alienacji przyzwyczaiłam już od czasów mojej wyprowadzki z Polski, kiedy miałam 18 lat. Naturalne stało się dla mnie to, że nie mam zbytnio znajomych, przyjaciół na miejscu. I teraz przywykłam też do braku koleżanek-matek, z którymi mogłabym się w miarę regularnie widywać, obgadywać udręki natury rodzicielskiej. Moja samotność wydaje mi się naturalna i przeważnie niezauważalna. Rozpoczęła się, jeszcze zanim zostałam matką, i po prostu kontynuuje swą obecność, „uśpiona” towarzystwem najbliższej rodziny, z którą mieszkam w jednym budynku.
Będąc w ciąży, bardzo wyidealizowałam sobie to, jak egzystencja z dzieckiem będzie wyglądać. Dzięki Edmundowi moje życie towarzyskie miało kwitnąć i owocować w nowe znajomości. Wyobrażałam sobie koleżanki-matki – idealnie, gdyby też były solo matkami, tak jak ja. (śmiech) Zaczęłam od pobrania aplikacji, które działają jak Tinder, tyle że są dla mam. Okazało się to niestety mało popularne, a przynajmniej w mojej okolicy. Post na grupie online dla matek z pobliskiego miasta też nie przyniósł oczekiwanych rezultatów, a poznawanie ludzi „w terenie” również jest trudne. Szczególnie na wsi, gdzie wszyscy już wszystkich znają i nie potrzebują nowych znajomości.
Matki nie podejdą do ciebie na placu zabaw zagadać, bo przyszły tam z inną sąsiadką lub swoim mężem.
Bariera językowa i moja raczej introwertyczna natura też bywają przeszkodą w wychodzeniu do ludzi. No i tak sobie żyję od ponad roku na niemieckiej wsi, jako samodzielna matka, odizolowana od jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Widuję się jedynie z moją mamą i młodszym rodzeństwem, z którymi relacje też nie zawsze są łatwe. Odskocznią od 7 lat jest jedynie Instagram, moje znajomości na tej platformie kwitną, społeczność matek-Polek czule mnie przygarnęła. Dzięki niej nie czuję się w tym wszystkim sama. Nie jest różowo. Czasem ludzie piszą mi, że podziwiają mnie, mówią, że rodzicielstwo w pojedynkę musi być trudne. Automatycznie odpowiadam, że przecież pomaga mi rodzina, że aż taka samodzielna nie jestem. Gdy się jednak zastanowię, widzę drugi aspekt.
To nie moi bliscy, tylko ja jestem odpowiedzialna za dziecko. To ja spędzam z nim cały dzień, to ja śpię z nim w nocy, to ja przebieram mu pieluchy, to ja je kąpię. To ja i tylko ja, można by powtórzyć jeszcze wiele razy.
Moja mama faktycznie mieszka dwa piętra niżej, jemy u niej obiady i kolacje, spędzamy wspólnie dość dużo czasu. Ale nie jest babcią na emeryturze, ma swoje życie, problemy, dzieci, pracę. Tata Edmunda, z którym nigdy nie byłam parą, interesuje się synem i stara się go widywać, pomimo tego, że mieszka we Francji. Jest trochę jak ciotka, co odwiedza dziecko raz na jakiś czas, jeśli można to tak porównać. Nie ukrywam, że czasem jest mi ciężko. Nachodzi mnie zazdrość. Nie o niego, a o życie, jakie prowadzi. Bo nie ukrywajmy – u niego niewiele się zmieniło, przynajmniej w porównaniu do mojego życia. Mieszka w mieście, pracuje, ma mnóstwo możliwości rozwoju, ładnie się ubiera, ma czas na życie towarzyskie, miłosne, seksualne. A ja tego wszystkiego nie mam.
Odczuwam tę niesprawiedliwość, choć próbuję z tym walczyć. Mówię sobie, że w końcu sama się na to wszystko zdecydowałam. To ja postanowiłam urodzić dziecko, wychowywać je sama, przeprowadzić się do Niemiec na wieś, mieszkać w pobliżu rodziny.
Nie żałuję moich decyzji. Ale z drugiej strony chyba jednak mam prawo do tych wszystkich emocji. Do zazdrości, do żałoby po dawnym życiu, do smutku i rozgoryczenia z powodu osamotnienia.
Myślę sobie, że to ważne, że umiem to jakoś rozszyfrować i zrozumieć. I nad tym pracować, a nie frustrować się z nadmiaru niewytłumaczalnej zgryzoty. Choć czasu na refleksje, pracę nad sobą, rozładowanie złości w tańcu też nie ma zbyt dużo przy rocznym dziecku… I nie, to wszystko to nie jest „kwestia organizacji”, jak niektórzy śmią twierdzić.
„Samotność była podwójna”
Natalia Szerszeń, doktorantka Uniwersytetu Warszawskiego, mama dwójki, artystka tworząca kolaże analogowe
Osamotnienie i zamknięcie w domu było ostatnim, co planowałam na początek macierzyństwa. Po urodzeniu się mojej pierwszej córki chciałam możliwie jak najbardziej włączać ją w moje, nasze, dotychczasowe dorosłe życie. W końcu mówi się, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko… Mała miała bywać ze mną wszędzie: miałyśmy jeździć po parkach, muzeach, spędzać czas na spotkaniach ze znajomymi. Jak ogromnie byłam zdziwiona, że z moim dzieckiem tak się nie da – bo nie ma regularnych drzemek, bo nie lubi dużych skupisk ludzkich i odreagowuje wyjścia nieutulonym płaczem, od którego pękało mi serce. Utknęłam więc w domu, aby unikać przebodźcowania. Poza tym weszłam w macierzyństwo jako jedna z pierwszych w gronie naszych znajomych, więc nie bardzo miałam komu zwierzyć się z kulisów życia z high need baby.
Jakby tego było mało, pewnego dnia, gdy znowu od rana nosiłam trzymiesięczne niemowlę na rękach, przeczytałam o pojawieniu się w Polsce wirusa SARS-CoV-2. Do końca życia będę pamiętać ten dzień. Od tej chwili byłam samotna podwójnie – czułam, że nikt mnie nie rozumie.
„Jak to – dziecko nie chce samo spać w łóżeczku? A próbowałaś je odkładać chociaż?”.
Doszło do tego jeszcze, że z nikim nie mogłam się zobaczyć, bo wszyscy zostali w domach, panicznie przestraszeni widmem choroby. Wiosną 2020 przez ponad miesiąc nie wychodziłam z domu. Później spacery wróciły, ale z obawy przed zachorowaniem nie bywałam praktycznie nigdzie, a strach przed tajemniczą i groźną chorobą utrzymywał się długo, zatruwając przez wiele miesięcy radość z rzadkich wycieczek i spotkań.
Półtora roku mojego macierzyństwa, które miały być najpiękniejsze, najspokojniejsze i najsłodsze, było pełne lęku i rozczarowania, bardzo dziwnie zmieszanych z miłością i oddaniem. To było najbardziej samotne półtora roku w moim życiu. Chyba nigdy nie zapomnę ciągnących się w nieskończoność jesiennych i zimowych wieczorów z niemowlęciem. Wieczorów, które według planów miałam spędzać tam, gdzie kochałam być najbardziej, a spędzałam je przykuta do kanapy w salonie, nieraz płacząc i pytając retorycznie: dlaczego to tak właśnie wygląda? Znacznie lepiej czuję się tu, gdzie jestem teraz: jako mama trzyletniej dziewczynki i rocznego chłopca. Bo nie zawsze początki są najpiękniejsze, najspokojniejsze i najsłodsze.
Te trudne, samotne początki pomogła mi przetrwać działalność artystyczna — przez pierwsze miesiące życia córeczki haftowałam, a gdy miała pół roku, zaczęłam składać kolaże. To był mój własny, piękny, pełen spokoju kawałek życia, który dawał wytchnienie i satysfakcję.
Poza tym byłam w kontakcie z promotorem mojego doktoratu, z którym redagowałam książkę — po nocach, bo tylko wtedy mogłam sobie na to pozwolić. I chociaż często chodziłam wtedy niewyspana, to dzięki tej pracy tliła się we mnie nadzieja, że istnieje jeszcze życie poza domem i poza opieką nad wymagającym maluszkiem.
W końcu też moja mała dziewczynka urosła — zaczęła chodzić, mówić, nie nosiłam jej już całymi dniami na rękach, bo coraz więcej chciała robić sama. Jak ogromnie cieszyłam się, że ta kruszynka, jeszcze niedawno w pełni zależna ode mnie, zaczęła zdobywać się na samodzielność. Niedługo potem czekaliśmy już na drugie maleństwo i było to już zupełne inne czekanie – pełne spokoju, radości, a przede wszystkim ze świadomością, że wymagający okres niemowlęcy mija. No i że jeśli mama dba o siebie, słucha swoich potrzeb, to tym bardziej może zadbać o dzieci i ich potrzeby.
„Znajomi przestali do nas przyjeżdżać”
Adam Pluciński, fotograf, tata
Kiedy urodziła się Regina, dostałem korby na punkcie dziecka. Uwielbiam patrzeć na jej spocone włoski jak śpi, płaczę ze wzruszenia. Po narodzinach rozłożyłem parasol nad dziewczynami, nad moją żoną i córką – i dotarło do mnie, że jestem w tym w zasadzie sam. Zajęło mi 11 miesięcy życia, by zrozumieć, że właśnie weryfikują się moje relacje z ludźmi, moje wieloletnie przyjaźnie. Przeprowadziliśmy się 200 km od Warszawy. Znajomi nas nie odwiedzają, za daleko. Wszystko się zmieniło, okazało się, że muszę rzucić rzeczy, w których od 35 lat żyję, w których jestem. Miasto, codzienne zlecenia, imprezy, dyspozycyjność… Rzuciłem na przykład palenie – nie chcę musieć czekać 40 minut po wypaleniu papierosa, aż się dotknę do dziecka.
Nie mam już przerw na fajka, żeby pogadać z kumplem. Wieczorem, gdy Regina śpi, też nie siedzę na balkonie z papierosem, by plotkować przez telefon z kimś, kto aktualnie jest na imprezie.
Znajomi dzwonią do mnie w ciągu dnia – zapominają, że o godzinie 11:30 zwykle usypiam dziecko w nosidle. I gdy je uśpię, to też nie mam przerwy – tylko jedyne 1,5 h w ciągu dnia, by zająć się odpisywaniem na mejle. Nawet gdy ktoś zadzwoni i uda mi się odebrać, znaleźć czas na słuchanie – to rzuca sucho: „Jak mała, ma już zęby? A OK. A wiesz, a w pracy…” i zaczyna opowiadanie o sobie. Dlaczego pytają tylko o dziecko, a nikt nie zapyta mnie, jak ja się czuję? Jak mi w tym nowym życiu? Niech mnie zapytają, dlaczego czuję się, jakbym miał depresję, mimo że otacza mnie wszystko, o czym może zamarzyć facet w moim wieku! Kobieta, dziecko, własny dom na wsi. Niby żyję w lesie, tak jak chciałem, jestem spełniony, ale muszę pogodzić się z tym, że mojego dawnego funkcjonowania towarzysko–zawodowego już nie ma. I był okres, gdy bardzo potrzebowałem kontaktu z ludźmi, ale nikt nie miał czasu pogadać. Chyba, że o pracy.
I powiem ci jeszcze jedną straszną rzecz. To się pewnie nie spodoba i pewnie mnie skrytykują za te słowa. Już kiedy Aśka była w ciąży, wiedziałem, że posiadanie dzieci nie jest dla każdego. Dziś po tych doświadczeniach 11 miesięcy rodzicielstwa powiem, że świadoma rezygnacja z dzieci, to często nie tylko brak predyspozycji, tylko zwykły egoizm. Ludzie wybierają łatwe, wygodne życie. Nie chcą rezygnować z komfortu, do którego się przyzwyczaili. Rodzina i małe dziecko to wielkie szczęście, ale też po prostu poświęcenie. Nie tylko poświęcenie fizyczne, ale często też poświęcenie wypracowanych latami relacji.
*
Naszym bohaterom pomógł czas, praca artystyczna, nowi znajomi poznani przy okazji terapii dziecka, społeczność z Instagrama… A co pomogło wam uporać się z samotnością w rodzicielstwie? Jesteśmy ciekawe także waszych historii.