Strach ma wielkie oczy, czyli o powrocie mamy do pracy
Mamy o swoich problemach i rozwiązaniach

Powrót do pracy po urlopie rodzicielskim wiąże się z całą masą obaw i szerokim wachlarzem emocji, od poczucia euforii do ogromnego lęku. Często czujemy się wtedy samotne, brakuje nam czasu na przejrzenie Internetu w poszukiwaniu pomocy, wsparcia czy konkretnej wiedzy o naszych prawach. Czy inne mamy są tak samo zagubione? Czego się boją? O to zapytałam znajome, które niedawno wróciły na rynek pracy – o ich największe strachy i o to, jak sobie z nimi radzą.
Która z pracujących mam nie pamięta tego momentu, gdy trzeba podjąć decyzję, co dalej. Czy mam wrócić do pracy po skończonym urlopie rodzicielskim? Czy może jeszcze wcześniej? Może powinnam jednak zostać z dzieckiem dłużej, przecież jest jeszcze takie małe? A jeśli zdecyduję się wrócić, to co mam zrobić z dzieckiem? Wysłać do żłobka? Ale który mam wybrać? Czy na pewno dziecko sobie w nim poradzi? Czy ja sobie poradzę? Mam wrócić na cały etat? A może na pół? Czy do tej pracy, którą miałam, czy szukać czegoś nowego? Czy jest to słuszna decyzja? Czy to jest najlepszy na nią czas? Czy to na pewno jest to, czego chcę?
Pytań, obaw i lęków związanych z powrotem do pracy jest mnóstwo. Często targają nami sprzeczne emocje, nie pomaga rodzina czy społecznie uznane normy. Nie starcza nam wyobraźni, żeby nakreślić sobie, jak to wszystko będzie teraz wyglądać. Nie jesteśmy same. Dla każdej mamy powrót do pracy to duże wydarzenie, które wiąże się z wieloma obawami. W tym przekonaniu utwierdziły mnie znajome mamy, które podzieliły się ze mną swoimi historiami. To właśnie ich doświadczeniami rozpoczynamy krótki cykl: Mama wraca do pracy. Dedykowany wszystkim nam, którym skończył się urlop macierzyński. Tym, które mają potrzebę samorealizacji zawodowej i nowe wyzwania, by pogodzić to z macierzyństwem.
*
Zofia Horszczaruk, mama 17-miesięcznego Bruno, organizuje międzynarodowe wydarzenia branżowe (warsztaty, fora, konferencje) skupione wokół kina dla dzieci, jej praca wiąże się z częstymi kilkudniowymi wyjazdami za granicę




Czy nie stanę się mamą weekendową?
Moja praca wiąże się z częstymi kilkudniowymi wyjazdami służbowymi za granicę (Zosia rozmawia ze mną z pokoju hotelowego, jest na pierwszym kilkudniowym wyjeździe bez rodziny w Belgii), dlatego jednym z moich największych lęków było to, czy nie stanę się mamą okazyjną i czy nie odejdę na drugi plan? Z tatą Bruno mamy bardzo partnerskie podejście, nie chodzi mi o konkurowanie między sobą, ale o to, czy ja z synem nie oddalimy się od siebie, czy będę nadal dla niego mamą, a nie spontanicznie pojawiającym się człowiekiem w jego życiu?
Odkąd wróciłam do pracy, to mój partner się z synem budzi i spędza z nim dzień, ja pojawiam się po południu, na chwilę przed kolacją, po 8 godzinach pracy. Zostaje nam czas na krótką zabawę, kąpiel, czytanie i usypianie. Cały czas obawiam się również, że ominą mnie niektóre kluczowe momenty w życiu mojego syna, bo będę w pracy na wyjeździe. (Słuchając słów doświadczonych mam będących poza domem, nie łączę się z nimi na whatsAppie ani na Facetime, nie ma mnie z nimi teraz nawet wirtualnie). Ten lęk próbuję sobie racjonalizować. Jestem przecież obecną, uczestniczącą w życiu syna, aktywną mamą. Jestem z nim codziennie popołudniami i wieczorami i w każdy weekend. Ten weekendowy czas staram się spędzać z synem aktywnie i być dla niego w stu procentach.
Pracujące mamy to inny poziom bohaterstwa. I nie mówię tu o sobie, ja jestem na początku tej drogi, ale myślę o wszystkich pracujących mamach zaangażowanych zawodowo i macierzyńsko. To ogromne wyzwanie i dobrze by było, żeby wśród pracodawców było jakieś wsparcie dla mam wracających do pracy. Myślę tu o wsparciu psychologicznym, bo jest to rzecz, w której jesteś dość osamotniona i musisz sobie z nią poradzić sama. Chcesz być supermamą i superpracownikiem, zadbać o swój rozwój i spełniać się również na polu zawodowym. To jest ogromne wyzwanie i czapki z głów dla każdej mamy i dodatkowo dla każdej mamy wracającej do pracy.
Powrót do pracy pomimo tylu obaw jest jednak również świetnym doświadczeniem. Wracasz po roku pełnego skupienia na dziecku, życia w roli sprowadzonej do bycia mamą do czegoś, co kształtowało cię wcześniej, zanim nią zostałaś. To daje ci świadomość, że nadal jesteś tą samą osobą, którą byłaś wcześniej, tylko taką, która zdobyła nowe umiejętności i weszła na nowy poziom: bycia rodzicem pracującym.
Choć wiem, że to frazes, to wierzę, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Praca, którą tak lubię, daje mi ogromnego kopa energii, radość i poczucie spełnienia. Mam nadzieję, że moje dziecko kiedyś to dostrzeże i że moja praca nie będzie dla niego synonimem nieobecnej mamy, tylko mamy, która jest „super women”, robi ciekawe rzeczy i czuje się całkowicie spełniona.
Goja Zakrzewska, mama 2-letniej Sophie, nauczycielka akademicka



Czy pogodzę macierzyństwo z pracą zawodową?
Główny mój lęk związany był z relacją praca-dziecko. Czy uda się mi połączyć obie role: przedsiębiorczej, pracującej kobiety i mamy, która za cel postawiła sobie wychowanie dziecka w jak największej bliskości? Z jednej strony zawsze chciałam jak najlepiej wypełniać obowiązki zawodowe, z drugiej również te, które mam jako mama. Bardzo często słyszałam, że role te są nie do połączenia, że albo się jest dobrą mamą, albo dobrym pracownikiem. Ja postanowiłam, że spróbuję. I się udaje. Przyjęłam, że razem z Sophie jesteśmy w nowej dla każdej z nas rzeczywistości i musimy dać sobie czas i dużo cierpliwości. To, co mi pomaga, to rozgraniczenie czasu na ten przeznaczony wyłącznie dla dziecka i ten tylko na pracę. Zawód, który wykonuję, umożliwia mi pracę z domu, więc łatwiej mi móc spełniać się zawodowo, jednocześnie być mamą i wychowywać dziecko w zgodzie ze sobą. Pomaga mi również podział obowiązków i rola, jaką w nim odgrywa mój partner.
Oczywiście często jest ciężko, jest to czas pełen wyzwań, ale jestem bardzo zadowolona z rzeczywistości, którą udało się nam stworzyć. Wydaje się mi, że to, co również pomaga, to nastawienie, uzmysłowienie sobie priorytetów i umiejętność powiedzenia sobie w razie potrzeby „stop”. Ja zawsze powtarzam sobie, że lepsze jest wrogiem dobrego i że trzeba znaleźć tę harmonię pomiędzy pracą i życiem prywatnym. Można wtedy być i dla dziecka, i dla pracy bez poczucia winy, że jedno wykonuje się kosztem drugiego. To jest kwestia ustalenia priorytetów i przyrzeknięcia sobie, że dziecko i praca są nieodłącznymi elementami tej nowej rzeczywistości. To pomaga nie zwariować i nie iść w żadne ekstremum. Mnie w powrocie do pracy „pomogła” również pandemia, zostało wtedy wprowadzane nauczanie zdalne i obowiązki dydaktyczne mogłam wypełniać w domu, będąc bliżej Sophie.
Córka daje mi niewiarygodną siłę, zwiększa poczucie własnej wartości, daje mi te supermoce, kiedy to mimo zmęczenia i za krótkiej doby udaje się tę pracę wykonać.
Powrót do pracy już na etapie urlopu rodzicielskiego spowodował lepsze wykorzystanie wspólnego czasu z dzieckiem, zniknęły więc obawy i przeświadczenie, że wykonuję coś kosztem Sophie, że może tak nie wypada i że powinnam być bliżej dziecka.
Wydaję się mi, że mój lęk miał w dużej mierze podłoże społeczne, że my jako społeczeństwo nakładamy na młode mamy to przeświadczenie, że powinny się poświęcić dla dziecka. A jedyne, co powinniśmy, to umożliwić mamom świadome, indywidualne decyzje. Uważam, że intuicja jest podstawą wszelkich działań. Należy odpowiedzieć na potrzeby dziecka i na swoje potrzeby oraz znaleźć tę wspólną część, która umożliwi działania będące korzyścią dla każdej ze stron – bez poczucia straty i bez poczucia winy.
Maria Madejska, mama półtorarocznego Julka, zawodowa aktywistka klimatyczna, pracuje w organizacji pozarządowej





Czy uda się mi oddzielić życie zawodowe od prywatnego? Czy poradzę sobie z rozłąką z dzieckiem na tyle godzin?
Moja praca dzieję się blisko wydarzeń politycznych, jest ekscytująca, dynamiczna, kreatywna, ale też bardzo obciążająca mnie psychicznie.
Gdy Julek miał około roku, poczułam, że jest to odpowiedni moment i zaczęłam myśleć o powrocie do pracy. Miałam bardzo długą przerwę, gdyż z powodu komplikacji w ciąży na zwolnienie poszłam już na samym jej początku. Po tej prawie dwuletniej przerwie wiedziałam, że bardzo chcę już wrócić do pracy. Brakowało mi kontaktu z dorosłymi ludźmi i innego zajęcia niż bycie z dzieckiem w domu. Z drugiej strony miałam ogromne obawy, największe o to, na ile uda się mi oddzielić życie zawodowe od prywatnego. Tuż przed tym, gdy zaszłam w ciążę (to było chyba w trakcie wyborów parlamentarnych), miałam bardzo ciężki i stresujący moment w pracy. Byłam bardzo obciążona psychicznie i miałam epizod wypalenia. Bardzo dużo pracowałam, bardzo się tym stresowałam i źle to znosiłam.
Myśląc o powrocie, bałam się, czy to się nie powtórzy. Czy ten stres, to poczucie ogromnej odpowiedzialności i presji nie będzie wpływało na moje relacje z Julianem i na całe życie rodzinne? Zawsze miałam problem z zachowaniem równowagi między życiem zawodowym a prywatnym i zbyt mocno wkręcałam się w pracę. Pamiętałam, jak przed ciążą, w momentach, gdy politycznie dużo się działo, często budziłam się w środku nocy, myśląc o pracy. Wieczorami musiałam spisywać swoje myśli, żeby wyczyścić głowę i w ogóle móc zasnąć. To były moje mechanizmy radzenia sobie z tym natłokiem myśli. Głową byłam w pracy non stop.
Gdy już wiedziałam, że chcę wrócić do pracy po urlopie, znowu się rozwijać i robić wartościowe rzeczy, wiedziałam również, że nie chcę, żeby wyglądało to tak jak wcześniej. Wiedziałam, że mając dziecko, chcę być dla niego uważna, dostępna i móc poświęcać mu tyle uwagi i miłości, ile bym chciała. Udało się mi wtedy porozumieć z pracodawcą i wrócić do pracy przez pierwsze trzy miesiące na pół etatu. Dzięki temu miałam czas, żeby się przyzwyczaić. Nie wyobrażałam sobie w tamtym momencie od razu usiąść na 8 godzin przed komputerem. Tęsknota za dzieckiem byłaby zbyt duża. To miał być też taki czas, kiedy Julek miał adaptował się w żłobku. Przejście na pełny etat miało nastąpić po tych trzech miesiącach, gdy Julian byłby już oswojony z tą sytuacją. W międzyczasie okazało się, że z powodów zdrowotnych Julkiem musiała zaopiekować się niania.
W momencie zbliżania się czasu, gdy musiałam przejść na cały etat, miałam bardzo stresujący moment. Poczułam, że ten czas, z którym jestem teraz z dzieckiem (od godziny 13, gdy budzi się z drzemki) to i tak bardzo mało. Zaczęła się zima, więc skończyła się możliwość popołudniowych wyjść na plac zabaw i tak aktywnego spędzenia czasu. Czułam, że kończąc pracę o 17-18, tego czasu z synem nie będę miała, poza weekendami, prawie w ogóle. Najtrudniejszy okazał się wtedy ten moment, gdy podjęłam decyzję o rozmowie z pracodawcą. Wiedziałam już, że nie jestem gotowa wrócić do pracy w pełnym wymiarze i nie wiedziałam, kiedy będę. Podjęłam decyzję o poinformowaniu przełożonych, że bardzo chętnie zostanę na pół etatu, a jeśli nie jest to dla nich rozwiązanie wystarczające, to będziemy musieli się ze sobą pożegnać i zacznę poszukiwania nowej pracy w niepełnym wymiarze godzin.
Moje środowisko pracy jest bardzo wspierające i bardzo propracownicze. Komfort psychiczny i dobrostan pracownika jest stawiany bardzo wysoko, dzięki czemu moja sytuacja spotkała się z dużym zrozumieniem. To pozwoliło mi zostać w pracy i nadal pracować w niepełnym wymiarze godzin. Dla mnie to rozwiązanie działa naprawdę super. Z jednej strony dzięki pracy mam to poczucie bycia w centrum wydarzeń i posiadania wpływu, z drugiej – mam te pół dnia, które mogę w sposób kreatywny spędzić z Julkiem i poświęcić dbaniu o życie rodzinne. Czuję, że to jest coś, czego na tym etapie bardzo potrzebuję.
Dla mnie samej jest to ogromne zaskoczenie. Zawsze uważałam siebie za kobietę bardzo niezależną, progresywną, nietradycyjną. Gdy wyobrażałam sobie swoje życie po urodzeniu dziecka, to zawsze był to scenariusz znudzonej urlopem macierzyńskim mamy, która chce jak najszybciej wrócić do pracy, której jej tak bardzo brakuje. Miałam wtedy lęki raczej o to, gdzie po powrocie do pracy znajdzie się miejsce dla mojego dziecka. Przecież to, co robię zawodowo, tak bardzo lubię i jest tak dla mnie ważne. To, jak bardzo te priorytety w mojej głowie się zmieniły, mnie zaskoczyło. To było też dla mnie trudne do zaakceptowania. To, że chcę spędzać więcej czasu z dzieckiem w domu, kłóciło się z moją wizją siebie, ale również z kreowaną społecznie kulturą pracy. Uważałam, że powinnam mieć to znudzenie i tę chęć, żeby wrócić do pracy jak najszybciej i się realizować zawodowo, awansować, rozwijać, a ja zamiast tego czułam, że to nie jest coś, czego na obecnym etapie potrzebuję. Jednocześnie to poczucie, że nie muszę wybierać między kobietą pracującą – która realizuje się zawodowo, ale kosztem własnej rodziny – a stereotypową matką Polką – która jest w domu z dziećmi – bo mogę mieć jedno i drugie, było bardzo uwalniające.
Kasia Podgórna, mama 5-letniego Franka i 2-letniej Tosi, specjalistka ds marketingu w firmie farmaceutycznej



Czy moje dziecko poradzi sobie w żłobku, czy będzie jadło i spało i czy nie jest za małe?
Franek, mój starszy syn, poszedł do żłobka, mając trzynaście miesięcy. Moje największe obawy dotyczyły wtedy tego, czy nie jest za mały i czy na pewno da sobie tam radę. Bałam się tego, czy będzie jadł, jak będzie spał i czy nie będę spędzać z nim zbyt mało czasu. Początkowo tłumaczyłam sobie, że syn jest istotą społeczną, że dzięki temu będzie miał kontakt z innymi dziećmi (znajomi nie mieli dzieci w podobnym wieku), oraz spędzi czas z innymi dorosłymi ludźmi poza rodzicami. Te lęki zaczęły się zmniejszać, gdy obserwowałam, jak dobrze Franek się rozwija, że uczy się wielu rzeczy dużo szybciej, niż gdyby został w domu, że zaczął mówić. Doceniałam, że panie w żłobku są w stanie zapewnić mu wiele kreatywnych zabaw, na których wymyślanie ja nie miałabym ani siły, ani przestrzeni. Kolejny strach dotyczył zasypiania dziecka na drzemce. W domu opcja była tylko jedna: chusta i pierś, w żłobku okazało się, że Franek zasypia bez problemu, bez piersi i bez noszenia. Jeśli chodzi o jedzenie, było podobnie. W domu codziennie było grymaszenie, w żłobku syn wszystko zjadał ze smakiem.
Przy młodszej córce więcej lęku miałam już o siebie. Przyszła pandemia, moja firma przeszła na pracę zdalną, więc obawiałam się, czy się wdrożę i czy sobie poradzę w pracy z domowej kanapy.
Z perspektywy czasu uważam, że wysłanie dzieci do żłobka dało mi bardzo dużo luzu psychicznego, jeśli chodzi o fizjologiczne potrzeby dzieci takie jak spanie czy jedzenie. Dzięki temu, że w żłobku jedzą wszystko, to nawet jeśli w domu w weekend chcą jeść same kajzerki, nie muszę się martwić o zróżnicowanie ich diety.
Kasia Kostecka, mama 13-miesięcznego Kazika, producentka filmowa





Czy nie będę gorszą matką, która „porzuciła” dziecko na rzecz swojej kariery?*
*poczucie winy, które dodatkowo jest napędzane przez mamy, babcie, a nawet sąsiadkę spotkaną w windzie
To, co było dla mnie trudne, to lęk związany z ogromnym poczuciem winy napędzanym przez środowisko, że Kazik jest za mały na żłobek (poszedł do niego, gdy miał rok). Najpierw, zanim jeszcze syn zdążył do niego pójść, potrafiłam sama sobie wyrzucać, czy nie zrobię mu krzywdy. Potem dodatkowo zaczęły pojawiać się wokół opinie i rady – najpierw ze strony osób z rodziny (często tych ze starszego pokolenia, które cenię, co czyniło to wszystko jeszcze trudniejszym), a potem również ze strony obcych ludzi. Wszyscy bardzo ubolewali nad losem mojego dziecka i snuli czarne wizje. A ja wiedziałam, że potrzebuję być spełniona zawodowo, że jest to dla mnie w życiu bardzo ważne i jest czymś, co również mnie określa. Pracowałam podczas urlopu rodzicielskiego, wiem, jak trudne to było, i wiem, że na dłuższą metę było to coś nie do pogodzenia.
Gdy słyszę opinię, o którą nie proszę, to najczęściej mówię, że za nią dziękuję, że jest mi ona niepotrzebna i odchodzę. Ostatnio taka sytuacja spotkała mnie w windzie w moim bloku. Jechałam nią z Kaziem, którego miałam odprowadzić do żłobka. Dosiadła się do nas pani w średnim wieku i na widok Kazika rzuciła mi pytanie, czy jedziemy do żłobka. Na twierdzącą odpowiedź zareagowała słowami: „Jaka szkoda, taki mały i już go odsyłają”. Nie znałam tej osoby, nie interesowała mnie jej opinia, a mimo to natychmiast wzbudziła we mnie poczucie winy, przez co zrobiło się mi bardzo przykro. W tamtym momencie miałam ochotę natychmiast zawrócić do domu i nigdy więcej nie pojawić się w żłobku.
W takich chwilach tłumaczę sobie, że decyzja o puszczeniu syna do żłobka to był dobry wybór, że Kazik pięknie się rozwija i poznaje inne dzieci. To pomaga. Nigdy nie wiemy, jaka jest sytuacja drugiej osoby, co musi, a co chce robić, dlatego ktoś niepytany o zdanie nie powinien oceniać i udzielać rad. My, kobiety same się wrzucamy w te stereotypy matki Polki, która powinna wyrzec się wszystkiego dla „dobra” dziecka. Opinia publiczna nie pomaga. Pół biedy, gdy wtedy pracujemy, ale ja staram się w miarę możliwości w czasie, gdy Kazik jest zaopiekowany w żłobku lub z nianią, zrobić coś dla siebie, pójść do fryzjera czy kosmetyczki abo poćwiczyć na siłowni. Przywrócić prawo do przyjemności, które tak łatwo sobie odbieramy.
Marta Wasilewicz, mama 4-letniej Zosi i półtorarocznego Stasia, pracuje w firmie medycznej



Czy uda się mi znaleźć nową pracę, będąc mamą dwójki małych dzieci?
Do pracy wracałam dwa razy – najpierw po urodzeniu Zosi, potem Stasia. Te dwa powroty były zupełnie różne. Gdy wracałam pierwszy raz, córka miała półtora roku. Wtedy moje największe obawy były lękami pracownika. Miałam niskie poczucie własnej wartości, nie wiedziałam, czy poradzę sobie w pracy. Dodatkowo mój ówczesny pracodawca budował we mnie poczucie winy, że dzieci nie są mile widziane. Gdy zaszłam w drugą ciążę, postanowiłam skonfrontować się z moimi lękami. Wzięłam udział w warsztatach organizowanych przez Sieć Przedsiębiorczych Kobiet „Mama warszawianka na rynku pracy”, z perspektywy czasu wiem, że była to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Dzięki warsztatom nabrałam większej pewności siebie, uwierzyłam, że mama może być bardzo wartościowym pracownikiem, że większość ludzi ma dzieci i pracuje, i że jest to normalne. Zaczęłam czuć, że uda się mi znaleźć nową pracę, że wskrzeszę w sobie tę energię niezbędną na jej poszukiwania. Warsztaty kończyły się akurat wtedy, gdy rodził się Staś.
Oczywiście szukając nowej pracy po urlopie rodzicielskim („wróciłam” do pracy, gdy Staś miał trzynaście miesięcy), miałam obawy o to, czy uda się mi tę pracę zmienić. Jak mam rozmawiać z potencjalnym pracodawcą, stojąc w pozycji matki dwójki małych dzieci? Jak zorganizuję się, gdy któreś dziecko będzie chorować? Przecież w nowej pracy trudniej mi będzie od razu wziąć zwolnienie. Postanowiłam na każdej rozmowie otwarcie mówić o mojej sytuacji. Spotkało się to z bardzo dobry przyjęciem. Mąż uzmysłowił mi wtedy, że posiadanie dziecka nie jest niczym nienormalnym. Ja przekułam to w moją mocną stronę. Praca jest dla mnie bardzo ważna, ale to rodzina jest najważniejsza. Dlatego zależało mi, żeby tym razem mieć mądrego i empatycznego pracodawcę. Jednocześnie zorganizowałam nianię, która przychodzi do nas na wypadek chorób dzieci, oraz ustaliłam z mężem, że urlopami w trakcie choroby dzielimy się po równo.
Wiem, że gdybym wróciła do starej pracy po drugiej ciąży, to byłoby mi ciężej odejść. Często kobiety wracają na stare znane, zamiast poszukać lepszego nowego, gdyż obawiają się o to, co zrobią, gdy dziecko będzie chorować. Często okazuje się, że wystarczy szczera rozmowa, dobra organizacja czasu i partnerstwo, żeby te lęki opanować.
Ula Kijak, mama dwuipółrocznego Timura, reżyserka teatralna




Czy będę miała możliwość dalszej pracy w zawodzie? Czy nie wpłynie ona negatywnie na mojego syna?
Moja sytuacja jest dość nietypowa. Długo starałam się o dziecko, więc gdy zaszłam w ciążę, byłam gotowa na wszystko, obojętnie, co się wydarzy. Ciąża okazała się być z komplikacjami i przez większość czasu jej trwania musiałam leżeć. Nie mogłam pracować w teatrze, prowadzić prób. Jednocześnie wiedziałam, że muszę pracować, żeby zarabiać. Prowadziłam więc zajęcia ze studentami, redagowałam teksty, robiłam tłumaczenia – wszystko to, co mogłam zrobić, leżąc w łóżku. Przed porodem nie nastawiałam się na konkretne działania, chciałam zobaczyć, jaki będzie Timur, i wtedy zdecydować, czy i kiedy wrócę do pracy. Po porodzie okazało się, że o ile syn był w miarę bezproblemowym niemowlakiem, o tyle jego problemy zdrowotne, które pojawiły się na początku, spowodowały, że mnóstwo czasu spędzaliśmy na badaniach i rehabilitacji.
Nie byłabym wtedy w stanie podjąć się realizacji spektaklu repertuarowego w teatrze. Przyjęłam za to propozycję reżyserowania wraz z moim mężem małego spektaklu realizowanego ze studentami akademii muzycznej. Timur miał wtedy 2 miesiące i był z nami na każdej próbie. Czasem to mąż ją prowadził, a czasem brał syna na spacer. Przez cały ten okres bałam się bardzo, że nie dam rady. Gdy się denerwowałam, wyjście na próbę zawsze szło mi pod górkę. Gdy dałam sobie przyzwolenie na to, że najwyżej się nie uda, odwołam próbę albo się na nią spóźnię, gdy odpuściłam i przestałam wpadać w panikę – stał się cud. Okazało się, że Timur wyczuwał moje nerwy i sam się wtedy też mocniej denerwował. Gdy byłam spokojna, on też taki był.
Wtedy zaczęłam obawiać się, że zbytnio olewam moją pracę. Wcześniej byłam pracoholiczką z wyznaczonym zawsze planem maksimum oraz przynajmniej trzema planami awaryjnymi. Zaczęłam sobie wyrzucać, że nie umiem już dać z siebie wszystkiego, że to powoduje, że jestem bezwartościową reżyserką. Nie byłam pewna, czy da się pracować w moim zawodzie z takim niepełnym zaangażowaniem. Odezwały się moje kompleksy. Czy mam prawo stawiać warunki? Czy mogę wymagać, aby wszyscy podporządkowali się mojemu dziecku? W tym czasie, gdy chciałam zacząć rozmowy z dyrektorami teatrów o realizacji spektaklu repertuarowego, zaczęła się pandemia. Z jednej strony przywróciła mnie ona do życia, bo wszystko przeniosło się do świata cyfrowego, z drugiej – przez pandemię teatry nie działały tak jak wcześniej. Zawsze wyobrażałam sobie siebie jako mamę, która będzie Timura motać w chustę i zabierać wszędzie ze sobą, a okazało się, że nawet nie mam dokąd z nim iść.
Teraz moim lękiem jest to, że tak dawno nie robiłam żadnego dużego spektaklu, że nie wiem, czy jestem jeszcze w stanie. Straciłam wiarę w swoje możliwości, obudziły się kompleksy. Utrudnia mi to podjęcie rozmowy, w której stawiam warunki co do godzin i długości prób, sytuacji mieszkalnej na czas pracy w teatrze i opieki nad moim dzieckiem. Boję się również, że taka praca jak moja spowoduje niedoinwestowanie w relację z synem. Boję się, co będzie, gdy Timur się rozchoruje w czasie przed premierą. Trudno mi sobie z tymi lękami poradzić. Brakuje mi poczucia bezpieczeństwa. Próbuję sobie te obawy racjonalizować. Wiem, że zawsze istnieje przestrzeń, którą jestem w stanie Timurowi oddać. Wiem też, że lęki są niezależne od tego, jaką masz pozycję. Nie jestem ani wyjątkowa, ani gorsza. Każda z nas się czegoś obawia i każda z nas w końcu znajduje sposób, aby te swoje strachy pokonać.
*
Wszystkie mamy, z którymi rozmawiałam, miały obawy przed powrotem do pracy po urlopie rodzicielskim. Nieważne, czy był to powrót do pracy na etacie, czy do pracy projektowej. Czasami te lęki były większe, czasami mniejsze, niektóre powtarzały się w rozmowach dość często, inne dotyczyły przeżyć tylko niektórych mam. Wszystkie z nich okazały się możliwe do pokonania. Mam nadzieję, że historie dziewczyn pomogą wam – niezależnie od tego, czy powrót do pracy po urlopie dopiero was czeka, czy może macie go już za sobą, oswoić wasze strachy i poczuć, że nie jesteście z nimi same.
Jeżeli natomiast tak jak ja gubicie się w meandrach prawa, a przeszukiwanie portali prawnych w poszukiwaniu nurtujących was informacji dotyczących praw mamy wracającej do pracy, z krzyczącym dzieckiem na rękach, jest dla was udręką – to koniecznie wypatrujcie kolejnego odcinka cyklu.
A może macie pomysł na temat, który powinnyśmy poruszyć? Dajcie znać.
*
Maria Wachowiak-Czuchnowska – z zawodu producentka filmowa, z wykształcenia niedoszła dziennikarka, mama półtorarocznego Teo, która od niedawna stara się łączyć pracę zawodową z opieką nad dzieckiem
Ilość komentarzy: 2!
Fajny tekst. Dzięki za niego. Ja właśnie zaczynam poszukiwania pracy po prawie 6 letniej przerwie. Czuję jakbym była na samym początku. Mam jednak pewne pomysły i planuję zwrócić się o pomoc do kogoś kto pomaga w takich zmianach, powrotach zawodowych. I tak sobie myślę, że właśnie o wsparciu mógłby być Wasz kolejny tekst.
dzięki! wsparcie będzie na pewno!