rodzice mówią

Mam jedno dziecko i nie chcę więcej. Nie czuję się gorszą mamą!

Mówią mamy jedynaków

Mam jedno dziecko i nie chcę więcej. Nie czuję się gorszą mamą!
archiwa prywatne

Na pytanie: „to kiedy kolejne”, bez wyrzutów sumienia i poczucia winy odpowiadają: „nigdy”. Asia Okuniewska, Kalina Możdżyńska, Demi Mae, Marta Kopacz, Aga Bilska i S. mówią, dlaczego po urodzeniu pierwszego dziecka nie decydują się na kolejne. Temat podsumowuje Magda Kostyszyn, czyli Chujowa Pani Domu.

Najpierw są pytania: kiedy dziecko. A jak już się pojawi na świeci pierworodny(a), zaczynają się dociekania, kiedy kolejne. Albo nieproszone(!) rady, że rodzeństwo jest niezbędne do tego, by nie wychować egoisty. Zapewnienia, że jak jest więcej dzieci, to „same sobą się zajmują”. I ostrzeżenia, że na starość zostaniemy same i nikt nam nie poda przysłowiowej szklanki wody.

Do moich rozmówczyń takie argumenty nie trafiają. Z pełną świadomością zdecydowały, że chcą być matkami jednego dziecka. Z różnych powodów. Ze względów zdrowotnych (choroby swojej albo dziecka), z powodu trudnego porodu czy jeszcze trudniejszych początków macierzyństwa, pełnych łez i poczucia bezradności. A także – i przyznają to szczerze, bez poczucia winy – ze względu na ich aktywne życie zawodowe, pasje czy po prostu chęć posiadania przestrzeni dla siebie, partnera i przede wszystkim dla dziecka, które już jest na świecie.

Mają różne powody, ale łączy je jedno – nie czują się gorszymi albo niepełnymi mamami, bo mają „tylko” jedno dziecko. I nie chcą z tego powodu być oceniane czy odczuwać presji społecznej i kulturowej. Poznajcie ich punkty widzenia.

Asia Okuniewska – mama małej Heleny, autorka popularnych podcastów: Tu Okuniewska i Ja i moje przyjaciółki idiotki, oraz idiotkowej książki 

Od początku wiedziałam, że chcę mieć tylko jedno dziecko. Mam starszą o 5 lat siostrę. Miałyśmy wspólny pokój, dzieliłyśmy 10 metrów kwadratowych i mimo wielu fajnych wspomnień, rodziło to między nami morze konfliktów. Każda z nas była na innym etapie rozwoju. Kiedy ja chciałam bawić się w szpital dla lalek, ona była w gimnazjum i żyła sprawami nastolatek, pierwszymi miłościami. Musiałyśmy „rywalizować” o przestrzeń.

Posiadanie własnej przestrzeni, możliwość swobody w niej, prawo do decydowania o swoich rzeczach, a nawet o tym, jaki kolor będą miały ściany, czy jaki bałagan jest dla nas do zaakceptowania, a co sprawia, że czujemy się przytłoczeni, to coś, czego dorastając, nie miałam. Często się kłóciłyśmy, a rodzice pracujący na pełne etaty musieli się bardzo gimnastykować, żeby po powrocie do domu mieć siłę na rozwiązywanie naszych konfliktów. Czasem czułam, że nie mają już siły na poświęcenie nam fajnego czasu, bo trzeba ugotować obiad, zrobić zakupy, dopilnować lekcji. Mimo że fajnie wspominam to, że się sobie z siostrą zwierzałyśmy, że miałyśmy swoje sekrety i żarty, mam poczucie, że brakowało nam uwagi niepodzielnej rodziców, takiej 1:1.

Nie chcę, by moje dziecko musiało rywalizować z kimś o uwagę, żeby coś mi w jego potrzebach umknęło. Wiem, że nie mam aż tak wielu emocjonalnych zasobów na to, żeby rozciągnąć dobę jeszcze bardziej i poza pracą, obowiązkami domowymi i budowaniem bliskości z partnerem i dzieckiem, dodać do tego jeszcze jednego malucha. Priorytetem rodzicielstwa jest moim zdaniem zbudowanie czułej, opartej na uwadze, szacunku i akceptacji relacji, a to wymaga nie tylko czasu i zaangażowania, ale też pracy nad sobą.

Na facebookowych grupach dla mam rzadko spotyka się posty o tym, że rodzeństwo jest zgodne, fajnie się razem rozwija i wszystko jakoś się układa. Zazwyczaj czyta się o rywalizacji, zazdrości, dzieciach wyrażających złość z okazji pojawienia się rodzeństwa czy przechodzących bunt z tego powodu. Naczytałam się tego sporo i nie chcę mieć takich problemów. Uważam, że ludzie za mało otwarcie mówią o tym, jak wiele wysiłku wymaga stworzenie systemu rodzinnego, który uwzględnia potrzeby wszystkich domowników, i ile frustracji generuje rozczarowanie tym, że nasza wymarzona wizja bawiących się radośnie dzieci nie spełnia się.

Nie zgadzam się na podejście, że „jedno się drugim zajmie”. Dzieci nie są od tego, żeby zajmować się swoim rodzeństwem. Dzieciństwo jest od bycia dzieckiem, a nie czyimś opiekunem. Nie trafiają do mnie argumenty, że jedynak nie będzie umiał się dzielić. Dzieci nabierają psychologicznie umiejętności dzielenia się, dopiero mając około 3-4 lata, a wtedy dziecko uczy się tego w przedszkolu. Nie rozumiem podejścia, że jedynak w obliczu choroby czy śmierci rodziców zostanie sam. Jeśli nauczymy go jak tworzyć i pielęgnować relacje z przyjaciółmi, uzyska od nich wsparcie w trudnych chwilach. Znam wiele trwałych przyjaźni, ale jeszcze więcej skłóconych na lata, nielubiących się braci i sióstr. Wolę pomóc dorastać jednemu dziecku, ale zrobić to najlepiej jak umiem, niż wypuścić z domu kilkoro dzieci z jakimiś deficytami. Po prostu nie umiałabym ogarnąć tylu żyć naraz. Podziwiam osoby, które to robią.

Islandia, gdzie żyję, to w zasadzie same rodziny wielodzietne. Bardzo wspiera się tu rodziców, ale jednocześnie bez wywierania presji na posiadanie kilkorga dzieci. Popularne są rodziny patchworkowe, więc zawsze jest sporo kuzynostwa i przyszywanego rodzeństwa do zabawy. I tak też chciałabym wychować swoją córkę. W poszanowaniu tego, z kim chce się bawić i kogo wybierze za swoją „siostrę” czy „brata”, bo na mnie w tej kwestii liczyć nie może!

Kalina Możdżyńska, mama Romka, projektantka graficzna

Rodziłam naturalnie i choć nie mogę powiedzieć, że to była trauma, to nie chcę przechodzić tego drugi raz. Byłam zaopiekowana, miałam wsparcie położnej, partnera. Ale to 8 godzin było ciężkim fizycznym doświadczeniem. Pierwsze, co powiedziałam po porodzie, to „nigdy więcej”.

Trudne były też pierwsze miesiące życia Romka. Choć mam mamę i partnera, którzy mi bardzo pomagają, to wpadłam w dół. Dopiero się z niego powoli wygrzebuję. Zobaczyłam, jak zmieniło się moje życie. I to jest dla mnie bolesne. Tęsknię za „tamtym” życiem. Lubię spokój, celebrowanie chwil. A dziś nie mam na to przestrzeni.

Przyznaję otwarcie, bez wstydu czy poczucia winy, że nie radzę sobie, nie ogarniam. Robię nie to, co chcę, a to, co trzeba, a i tak jestem w wiecznym niedoczasie. Nieraz odczuwam kompleksy na tym tle i porównuję się z mamami, które sprawiają wrażenie bardziej ogarniętych. Tym bardziej nie chcę sobie podnosić poprzeczki. Czuję, że z dwójką dzieci byłoby jeszcze trudniej. Nie wyobrażam sobie tego. Raczej wolałabym zacząć ogarniać to, co mam teraz.

Nie czuję potrzeby kolejnego dziecka. W ogóle długo zastanawiałam się nad pierwszym. Świat już jest przeludniony, a będzie gorzej. Jestem mamą krótko, wiem, że kobiety po 2-3 latach od urodzenia pierwszego dziecka zmieniają zdanie. To pewnie jeszcze przede mną, dlatego powtarzam partnerowi, żeby pamiętał, że nie chcę, gdyby mi się coś zmieniło. Bo pamięć wypiera to, co bolesne. Także ze względu na wiek (zaraz mam 40. urodziny) nie chcę przechodzić porodu ponownie.

Kto mi poda przysłowiową szklankę wody na starość? To nie powód, by rodzić drugie dziecko. Od tego, które już jest, nie mogę tego wymagać. Może ono będzie na drugim końcu świata? To jest coś, co muszę sama sobie zorganizować, a nie oczekiwać od dziecka. Jeśli już coś do mnie przemawia, to raczej to, że fajnie mieć rodzeństwo. Wierzę w ważność rodziny, jestem z nią bardzo związana, mam świetne relacje z bratem. To co innego niż przyjaźń. Ale to za mało, by mnie przekonać. Nie widzę przestrzeni na zmianę zdania. Furtka jest zamknięta. Jestem pewna.

 

Demi Mae, mama Kajetana, autorka bloga naszmalyswiat.pl, mieszka w Islandii

Od początku obawiałam się porodu. Choruję na serce, jestem po dwóch operacjach. Ciążę znosiłam stosunkowo dobrze, ale musiałam podlegać częstej kontroli szpitalnej ze względu na sercowe dolegliwości. Dlatego zdziwiłam się, gdy lekarz kardiolog uznał, że mogę rodzić naturalnie. Nie pozostało mi nic innego, jak mu zaufać. Niestety, nie obyło się bez komplikacji. Ostatecznie i tak miałam cesarkę. Poród był wywoływany. Skurcze po paru godzinach od wzięcia tabletki. Ból niemiłosierny. Po ponad dwudziestu godzinach byłam wykończona i przerażona. W końcu przewieziono mnie na salę operacyjną. Łożysko przestawało pracować. To był ostatni moment na urodzenie dziecka. Znieczulenie, które mi zaaplikowano, okazało się za słabe. Poczułam skalpel. Ledwie udało mi się powiedzieć o tym lekarzowi. Dostałam narkozę.

Na świat przyszedł Kajtek. Miałam być wybudzana po paru godzinach, ale nie minęła jedna, a otworzyłam oczy. Leżałam sama, bez męża. Nie wiedziała nawet, jak zakończył się poród. Ból w okolicach brzucha był tak ogromny, że lekarze sprawdzali, czy nie mam krwotoku wewnętrznego. Minęły tygodnie, zanim zaczęłam normalnie funkcjonować i samodzielnie opiekować się dzieckiem. Stan po porodzie był dla mnie trudny i bolesny. Nigdy więcej nie chcę ponownie tego doświadczać. Boję się.

Znaczną część dnia przeznaczam na pielęgnowanie pasji, rozwój osobisty i pracę. Mam to szczęście, że pracuję „na swoim”, mogę się dostosowywać do Kajetana i jego potrzeb. Ale nie zawsze jest łatwo. Raz jest rutyna, raz nie. Uczę się grać na skrzypcach, szlifuję trudny język islandzki, przygotowuję się do kolejnych studiów. Nagrywam płytę, piszę teksty. Piszę też przewodnik geoturystyczny o Islandii, prowadzę bloga, robię fotografie, nagrywam vlogi na dwa kanały. W związku z chorobą serca muszę też dbać o kondycję fizyczną, mam czasochłonne treningi, spotkania z fizjoterapeutą. To wszystko pochłania ogromną ilość czasu i energii, a w tym wszystkim chcę mieć swobodę bycia mamą. Mamą, której dziecku nie brakuje. Przy kolejnym dziecku musiałabym zrezygnować z wielu rzeczy, które dają mi poczucie spełnienia. Rola mamy jest najpiękniejszą, jaką mam, ale nie jedyną, w której lubię być.

Kajetan jest coraz bardziej samodzielny. Wracamy z mężem do rzeczy, które robiliśmy przed pojawieniem się synka na świecie. Ostatnio pojechaliśmy w trójkę pod namiot. Rozbiliśmy się u podnóża islandzkich gór i lodowca. Nie musieliśmy przejmować się porami karmienia, spania, czy przewijaniem. Mamy z Kajetankiem tak poukładane życie, że jesteśmy szczęśliwi, spełnieni, niczego nam nie brakuje. Może nieco czasu dla samych siebie. Na upartego to do zrobienia, ale o wyjściu na randkę możemy pomarzyć. Chyba, że przyleci do nas babcia z Polski.

Aga Bilska, mama Edka, fotografka 

Zastanawiałam się, czy w ogóle chcę mieć dziecko. Długo nie czułam instynktu macierzyńskiego. Najważniejsza była dla mnie relacja z partnerem. Życie we dwójkę było dobrem i jakością samą w sobie. Z czasem doszły coraz bardziej świadome, dojrzałe poglądy. Uważność na ekologię i problemy, z jakimi zmaga się współczesna cywilizacja. Silne przekonanie, że ludzi na świecie jest po prostu za dużo. Kończą się zasoby, dostęp do czystego powietrza i wody. Coraz gorszej jakości jedzenie. Problemy z migracjami politycznymi i klimatycznymi. Serio, tak niewiele osób się nad tym zastanawia.

Decyzja o dziecku była świadoma i przyszła naturalnie. Byliśmy ze sobą 15 lat. To był kolejny etap wspólnego życia. Ciąża nie była łatwa. Mam chorobę Leśniowskiego-Crohna, co wiązało się z podwyższonym ryzykiem, dodatkowymi badaniami i zagrożeniami. Mieliśmy szczęście. Wszystko poszło dobrze.

Kiedy Edek przyszedł na świat, byłam na haju. Czułam, że mogłabym urodzić jeszcze czwórkę dzieci pod rząd. Ale to uczucie trwało chwilę i było szybko studzone racjonalnymi argumentami. Również ekonomicznymi.

Dostrzegłam, że dopiero kiedy zostałam mamą, w oczach niektórych ludzi, zwłaszcza starszych, „nabrałam wartości”. Byli nawet tacy, którzy dopiero wtedy w ogóle mnie zauważyli. Strasznie mnie to zdenerwowało.

Marta Kopacz, mama Franka, autorka bloga LadyWawa.pl

Są dziewczyny, które od małego bawiły się w dom, woziły lalki w wózkach. Ja nigdy nie przepadałam za dziećmi. Nie interesowało mnie macierzyństwo. Na pewnym etapie życia poczułam „to”, zapragnęłam zostać mamą. Jednak już będąc w ciąży, wiedziałam, że na jednym dziecku się skończy. Podczas USG najbardziej interesowało mnie, czy tam bije jedno serduszko. Nie wstydzę się tego. Nie byłabym szczęśliwa, gdyby były dwa. To nie jest moje życiowe powołanie.

Nie czuję się z tego powodu gorszą mamą. Wręcz przeciwnie! Mam więcej czasu, energii dla syna. Chcę poświęcić się mu w 100 procentach. Poznałam smak macierzyństwa, skanalizowałam moją miłość. Doświadczyłam jednak oceniania. Odbierano mi prawo do czucia się zmęczoną, sfrustrowaną. „Masz jedno dziecko i jeszcze babcia ci pomaga, co ty wiesz o życiu”. Gdybym miała więcej dzieci, zobaczyłabym, czym jest życie. W dupie mi się poprzewracało, skoro przy jednym dziecku czuję się zmęczona. Jestem leniwa, egoistyczna, wygodnicka.

Nie czułam smutku. Raczej złość. Szybko nauczyłam się ucinać temat. Jasno stawiać granice. Mój wybór i nikomu nic do niego. To odbiera broń, kończy dyskusję. Niektórych się nie zmieni. Ale jeśli wyczuwam przestrzeń do rozmowy, próbuję prostować mity. Jedynak nie musi być egoistą, wszystko zależy od wychowania. Mając trójkę dzieci, możemy wychować trzech egoistów. Samotność, brak socjalizacji? Jestem jedynaczką i nigdy nie czułam się samotna. Całymi dniami bawiłam się na podwórku z bandą dzieciaków. Mój mąż, też jedynak, podobnie. Ani jemu, ani mnie nie doskwierał brak rodzeństwa. Wychowałam się w wielopokoleniowym domu, pełnym ludzi. Miałam ich raczej przesyt niż niedobór.

Wizja noworodka w domu przeraża mnie. Nie chciałabym tego drugi raz przechodzić. I nie boję się tego, że nie dałabym rady. Ale nie miałabym z tego takiej radości, jak za pierwszym razem. Zatopiłam się w macierzyństwie na full etat i pewnie zrobiłabym to za drugim razem. Ale wtedy nie dałabym pierwszemu dziecku, tyle, ile mogłam dać. Nie pomogłabym mu w jego problemach na takim poziomie jak teraz. Wychwytuję problemy wcześniej niż rodzice, którzy mają więcej dzieci. A przecież moje dziecko jest zdrowe. Mam znajomych, którzy wychowują dzieci przewlekle chore. I choć są najlepszymi rodzicami na świecie, starają się, to ich uwaga koncentruje się przede wszystkim na chorym dziecku. Pozostałe są nieco odsunięte. Co by było gdybym to ja była w takiej sytuacji? Nie chcę myśleć.

Dziś jestem świadoma też swoich potrzeb. To nie jest lenistwo czy wygodnictwo. Nie widzę nic złego w tym, że kobieta chce mieć czas i przestrzeń dla siebie. Chrońmy się przed słowną agresją innych. To wprowadza mętlik w głowie. Słuchajmy swojej intuicji i serca.

S., mama, medyk, zdecydowała się odpowiedzieć anonimowo.

Czy można pragnąć kolejnego dziecka, a jednocześnie świadomie podjąć decyzję, by jednak go nie mieć? Nigdy nie myślałam, że stanę przed takim wyborem. Ale kolejnego dziecka mieć nie będę.

Jestem medykiem. Pracowałam na pediatrycznym bloku operacyjnym. Robiliśmy operacje onkologiczne. Po ciężkich zabiegach wracałam do domu i cieszyłam się, że moje dziecko jest zdrowe. Jednak to cierpienie prześladowało mnie w pracy. Po nocach śniły mi się koszmary, że moje dziecko będzie miało nowotwór i będzie musiało przechodzić te wszystkie skomplikowane i nieprzyjemne procedury. Do końca życia będę pamiętać dziecko, które przechodziło kolejny zabieg usunięcia tkanki guza. Pamiętam blizny na klatce piersiowej, ślady poprzednich operacji. I nigdy nie zapomnę krzyku rozpaczy tego dziecka. Po wybudzeniu z operacji płakało, błagało o śmierć.

Pamiętam też mój poród. Radość, nie tylko moją, ale pozostałych mam na sali. Zapamiętałam drobną blondynkę, uśmiechniętą i szczęśliwą, że urodziła zdrowe, piękne dziecko. Utrzymywałyśmy kontakt przez jakiś czas. Po paru miesiącach okazało się, że jej dziecko nie rozwija się prawidłowo. Zdiagnozowano niedorozwój fizyczny i psychiczny. Dziecko nigdy nie będzie samodzielne. Wymaga rehabilitacji i całodobowej opieki do końca życia. Pamiętam jak z ulgą pomyślałam: dobrze, że u nas wszystko w porządku.

A potem ja zaczęłam chodzić z dzieckiem po lekarzach. Wykluczano kolejne choroby: alergie, niedoczynność tarczycy, celiakię, niedobory odżywiania, niedoczynności przysadki… Hospitalizacje, badania, pomiary…. Słyszałam: „Daj spokój, nie męcz dziecka, rozwija się prawidłowo. A że niskie? Odstaje od grupy wzrostem? Ma czas, nadgoni”. Moja dociekliwość „opłaciła się”. Pojawiło się podejrzenie choroby genetycznej. Zdiagnozowano guz układu nerwowego. W tylnym dole czaszki urosło coś o średnicy 3 cm. Nie wiadomo co. Biopsja niediagnostyczna i dalsza niepewność. Decyzje pozostawiono nam, rodzicom. Czekać i obserwować czy usunąć. Żadna opcja nie była dobra.

Dziś, gdy opowiadam o tym, dlaczego nie będę mieć więcej dzieci, mija pierwsza doba po zabiegu usunięcia guza. Zostaje czekanie. Czy będą deficyty neurologiczne? Czy będzie potrzebna rehabilitacja? Czy dziecko wróci do normalnego funkcjonowania? Czy podjęłam z mężem słuszną decyzję? Nie wiem. Jak się czuję? Nie wiem. Czy wezmę zwolnienie? Nie wiem. Czy planuję urlop w tym roku? Nie wiem. Czy można mi pomóc? Nie wiem. Od momentu diagnozy moje życie zmieniło się w jedno wielkie „nie wiem”. Ale wiem jedno. Nie będę w stanie podjąć ryzyka i narazić kolejnego życia na ból i cierpienie związane z chorobą. Nie będę mieć kolejnego dziecka.

Magda Kostyszyn, mama Niny, autorka fanpage’a Chujowa Pani Domu i książki „Też tak mam!”

W naszym społeczeństwie jest niewyobrażalna presja na posiadanie potomstwa. Każda heteronormatywna para, która jest po ślubie lub wchodzi w wiek, który sugerowałby ustatkowanie się, jest oceniana. Przez znajomych, sąsiadów, rodzinę. Jeśli nie mają dzieci, to coś z nimi nie tak. Albo nie mogą, albo jakieś z nich dziwaki, egoiści i karierowicze. Nie jest jednak tak, że presja kończy się, kiedy już się na dziecko zdecydujesz. Wtedy świat daje ci maksymalnie dwa lata na wzięcie głębszego oddechu, po czym powraca z serią pytań: kiedy kolejne? Chcielibyście mieć teraz dziewczynkę/chłopczyka? Dziecko musi mieć rodzeństwo, nie bądźcie egoistyczni, pomyślcie o jego przyszłości…

Drodzy rodzice, pytania: kiedy następne dziecko są równie nie na miejscu, jak pytania o ciążę. Nie musicie na nie odpowiadać. A jeśli już chcecie, na pytanie: „TO KIEDY DRUGIE?” odpowiadajcie z uśmiechem na ustach: „NIGDY”. Bez tłumaczenia się. I bez wyrzutów sumienia, że nie spełniacie czyichś oczekiwań.

Mamy jedynaków, jesteście tu? Dajcie znać, jak Wy patrzycie na ten temat.

Dodaj komentarz