Rodzina to nie równanie 2+2
Trójgłos, czyli trzy rozmowy na ten sam temat

Rodzinne zakupy, rodzinne zniżki, prorodzinne rozwiązania. Rodzina w reklamie i na ustach polityków. Najlepiej 2+2, kot i pies, płatki śniadaniowe na stole, mama dolewa kakao. Czasem w „nowoczesnej” wersji, bo zmywa tata…
Rozglądam się wokoło po znajomych mi rodzinach: samodzielne mamy czy ojcowie, rodziny tęczowe, adopcyjne, zastępcze, patchworki różnej maści. Klikam na definicję rodziny w necie, niechcący ładuje mi się platforma edukacyjna MEN-u (serio?). Rodzina jest najważniejsza – czytam napis na banerze, zerkam na wypisane cele rodziny. Punkt pierwszy: prokreacja. Trochę mnie to śmieszy, trochę straszy – słowa miłość nie odnajduję na landing page’u.
Jak dobrze, że ta prawdziwa rodzina Anno Domini 2021 wymyka się i opiera sztywnym schematom i masowym wizerunkom. Tworzymy własne reguły, własne definicje, wybieramy najlepszy dla nas model – dziś porozmawiam o tym z Jagną Niedzielską, Beatą Laską i Anitą Bielaszką. Macoszką (jak się sama określa) w patchworku, mamą z wielodzietnej zastępczej rodziny oraz samodzielną mamą na drugim końcu świata.



MACOSZKA BRZMI LEPIEJ NIŻ MACOCHA
Królowa zero waste – pewnie pamiętacie Jagnę z tego kulinarnego spotkania. Na co dzień gotuje, doradza kulinarnie, prowadzi warsztaty oraz program kulinarny, jest też autorką książki, propagatorką nurtu „bez resztek”. Dziś bynajmniej nie o przepisach nam opowie, choć może i tak – o przepisie na ich własny udany model rodziny. Moja ekologia wyszła już poza jakikolwiek schemat, bo mam partnera, dziecko i psa z drugiego obiegu – śmieje się Jagna. Jak się w tym odnajdują?
Jagna, powiedz, jaka jest twoja definicja rodziny i kto wchodzi w jej skład?
Wielokrotnie miałam na ten temat dyskusję, bo dla mnie rodzina to osoby, z którymi nawiązałam świadomie relację. Zatem nie zważam na więź krwi, za to patrzę na czyny i emocje. Jeśli pytasz wprost o dziecko, to w rodzinie patchworkowej tym bardziej uczucie semi-matki i dziecka partnera lub partnerki to świadomie zbudowane uczucie. Oczywiście inicjuje i ma większy na to wpływ osoba dorosła.
No właśnie, weszłaś w związek, w którym jest dziecko. Miałaś rady „dobrych cioć” w stylu: w co ty się pakujesz?
To były raczej krzywe miny, bez dosłownych rad, ale w mojej głowie współczułam nadawcom tych min. Często żartujemy, że moja ekologia wyszła już poza jakikolwiek schemat, bo mam partnera, dziecko i psa z drugiego obiegu! Teraz – jak tak myślę – to nie wiem, czy jestem dobrą rozmówczynią w tym temacie, bo mam naprawdę mocne zdanie na ten temat. Uważam, że pakowanie się w małżeństwo przed trzydziestką jest ryzykanctwem. Nie mówię, że nie jest to możliwe, ale jest bardziej ryzykowne niż relacja doświadczonych osób. Całe szczęście, że żyjemy w czasach, kiedy mężczyźni i kobiety wiedzą też, jak zakończyć związek. Oczywiście ważne jest to, żeby spróbować się mediować przed rozwodem, ale nie godzić się na życie zgodnie z zasadą „siedzę w gównie i płaczę, że mi śmierdzi”. Zatem jeśli ktoś próbowałby mi mówić „w co się pakuję”, to pewnie przeskanowałabym związek nadawcy słów. Cenię w Tomku to, że jest po rozwodzie. Szczęśliwie zakończył związek, w którym nie chciał być, i nawiązał ze mną relację, w której oboje czujemy się świetnie. A jego dziecko, Heniek, jest ważne dla nas obojga tak samo, chociaż nasze uczucia do niego mają inny odcień.


Nie lubię słowa „macocha”, masz może jakieś inne w użyciu? Zastanawiam się, czy są jakieś błędy, które można popełnić jako macocha. Masz tu jakieś rady, żeby to fajnie działało?
„Macocha” to faktycznie paskudne słowo, moja koleżanka psycholożka mówi „macoszka” i to już bardziej kupuję. Natomiast czasami nazywa się mnie semi-matką, a Heniek to mój semi-syn. Natomiast dla Heńka jestem po prostu Jagną. Tak, na początku mieliśmy problem z identyfikacją tego, jaka powinnam być, nie miałam tego instynktownego uczucia od początku.
Bo skąd wziąć wzorce…
Wydaje mi się, że to dlatego, że jestem najmłodsza z rodzeństwa i zawsze ktoś się mną opiekował – ja nigdy tego nawyku nie miałam, oprócz opiekowania się własną dupą. Nagle pojawia się dziecko partnera, czuję, że chcę ich w tandemie, ale zachowuję się jak z porcelany. Pokracznie. Z Tomkiem gadaliśmy na temat naszej rodziny godzinaaaaaami i wciąż tak jest. On mi dał wsparcie na 100% i mogłam mówić szczerze, kiedy za każdym razem czułam „ej, nie radzę sobie”. Faktycznie na początku chciał, żebym była bardziej kumpelą Heńka, ale mamy różne definicje kumpelstwa. Z naszej dwójki to ja jestem ta bardziej wymagająca, więc nie ma szans na kumpelstwo bez granic.
Bardziej wymagająca, czyli jaka?
Nasz punkt sporny to sport, zajęcia dodatkowe. Każdy ma swój plecak przeszłości, mam i ja. Moi rodzice nigdy nie chcieli, żebym była w czymś najlepsza, ale zawsze prosili o to, żebym uprawiała sporty lub grała na jakimś instrumencie, tańczyła, cokolwiek. Chodziło o ogólny rozwój, o naukę przyjmowania porażek, o umiejętność bycia konsekwentnym, cierpliwym i pracy w grupie. To samo chciałabym przekazać Heńkowi, bo traktuję go jak megaważnego człowieka w moim życiu. Nie wyobrażam sobie Tomka bez Heńka (o ich relacji przeczytacie tutaj – przyp. redakcji). Zatem staram się dbać o moich chłopaków. Wracając do zajęć dodatkowych, Tomek początkowo twierdził, że Heniek powinien mieć wolne dzieciństwo bez nadmiaru dodatkowych zajęć. Myślę dokładnie tak samo jak on, tylko musieliśmy chwilę pogadać, zanim powstał konsensus w postaci tej samej definicji „bez nadmiaru dodatkowych zajęć”. Co ważne, te decyzje podejmowaliśmy za zgodą matki Heńka. Mimo tego, że nie zawsze się zgadzam z ich opiniami, to oni są rodzicami i muszę respektować ich zdanie. Niemniej jednak z Tomkiem zawsze mam przestrzeń do rozmowy na ten temat! No i Heniek chodzi teraz na jujitsu i na basen.
Mówisz otwarcie, że na ten moment nie planujecie dzieci. Bardzo to nie po drodze z polityką tego kraju. Czy czujesz presję społeczną, że musisz się z tego komuś tłumaczyć?
Kurczę, myślę sobie, że już dawno zwalczyłam w sobie jakąkolwiek presję. Pochodzę z Rzeszowa, mam dwójkę rodzeństwa i świetne porozumienie ze sobą. Pogadałam przez ostatnie lata sama ze sobą i jestem bardzo spoko ze swoją decyzją. Porozmawiałam również z Tomkiem i oboje mamy to samo zdanie. Myślę, że jeśli któreś z nas miałoby inne, to nie bylibyśmy ze sobą, bo posiadanie lub nieposiadanie dziecka to bardzo mocna i znacząca dla związku decyzja. Zatem nie czuję presji, ale nie znaczy to, że nie spotykam się z komentarzami. Uwaga, uwaga najczęściej są to komentarze od innych matek – często od tych, które głośno mówią o tolerancji… Słyszę np. „a co ty wiesz o braku czasu, pff!”, „najwidoczniej to nie ten partner, z którym chcesz mieć dziecko”, „jeszcze ci się zmieni”, „będziesz żałować”, „błagam cię, ja mam gorzej, bo mam dziecko, a ty możesz wszystko”. Trochę straszne, trochę śmieszne.
I tak trzymać, coś wiem o presji matek w sieci. Czego wam życzyć na 2022?
Bezkresnej umiejętności otwartych rozmów. Umiejętności nazywania własnych uczuć i wymiany zdań. Prawdziwej więzi, a nie nazywanej nic nieznaczącymi tytułami.
*gdy czytacie ten tekst Jagna jest od 2 dni szczęśliwą mężatką. Ślub w 24h, czemu unie! Niech się wam szczęści!



TRADYCYJNA DEFINICJA RODZINY SIĘ DLA MNIE ZATARŁA
Anita to obieżyświat, rozsmakowana w wolności, też tej geograficznej. Od kilku lat mieszka w Australii. Za nią liczne podróże, pomieszkiwanie w wielokulturowym towarzystwie, bardzo towarzyskie życie. I nagle pojawia się na drugim końcu świata mały człowiek, a później rozstanie z jego tatą. Dziś Anita rozkręca własny biznes, organizuje klimatyczne boho pikniki i wchodzi w nowy etap życia. Łączę się dziś z ciepłą Australią!
Anita, kiedy ty czujesz się rodziną? Czym ona jest dla ciebie?
Tradycyjna definicja się zatarła, wydaje mi się nadałam mojej rodzinie własne znaczenie. Żyję nadal jedną nogą w Polsce, mimo że jestem w Australii już prawie 6 lat. Moja główna rodzina nadal jest w Polsce, moja przyjacielska rodzina jest tutaj. Rodzina to wspieranie się, kochanie, troszczenie się, bezwarunkowość, zaufanie. Jeżeli jest coś takiego między chociażby dwójką ludzi, to dla mnie jest to rodzina. Ostatnio na urodzinach Leona była rodzina od strony jego taty (ja nie traktuję jej jako moją rodzinę, ale akceptuję), ja i jego tata, czyli nasza malutka rodzina, do tego moje przyjaciółki, czyli nasza polska rodzina w Australii, i oczywiście nasza rodzina na FaceTime z Polski. Taka fajna symbioza, posklejana, multikulti. Działa i ma się dobrze. Ale długo mi zajęło, żeby być w miejscu, w którym jestem – pełnym miłości, zrozumienia, wspólnego szacunku i akceptacji.




Pochodzisz z dużej rodziny, twoi rodzice byli rodziną zastępczą. Jakie były twoje pierwsze odczucia, gdy dowiedziałaś się, że twoja droga to samodzielne rodzicielstwo na końcu świata?
Rodzinę „z krwi” mam dosyć małą. Ale faktycznie rodzice przez kilka lat prowadzili rodzinę zastępcza, lubiłam ten okres w naszym życiu. Od kiedy pamiętam, chciałam mieć co najmniej trójkę dzieci i wiedziałam, że szybko zajdę w ciążę – od kiedy stałam się dorosła, czułam, że jestem gotowa na bycie mamą. Wiec gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Miałam 24 lata, byłam zakochana, nawet fakt, że będę daleko od rodziny, jakoś mnie specjalnie nie smucił. Były nawet wielkie plany na kolejne dziecko „rok po roku”. No i BAH!
Przestało nam się układać, ostatecznie z poślizgami przetrwaliśmy w związku przez 13 miesięcy życia Leona. Ja byłam na rozstanie psychicznie gotowa, zbierałam się do tego przez kilka miesięcy. Nie wiem, skąd miałam w sobie tyle siły. Teraz jak o tym myślę, to chce mi się płakać, wtedy nie miałam do tego głowy. Nasze rozstanie zlało się z początkiem pandemii, wiec nie mogłam się zobaczyć z przyjaciółmi, a tym bardziej z rodziną w Polsce. Byliśmy sami 24 godziny na dobę, ale tata Leona zawsze był obecny w jego życiu, nigdy nie ograniczałam ich wspólnego czasu. Rozpadałam się na milion kawałków, za każdym razem, jak Leon spędzał noc beze mnie, a od kiedy skończył 13 miesięcy, co najmniej jedną noc w tygodniu spał u taty. Przestałam pracować, przez pandemię musiałam zamrozić mój biznes, żyłam z alimentów, które wystarczały na najpotrzebniejsze rzeczy. Nie miałam pomocy od państwa ani rodziny, to były naprawdę smutne miesiące.
I nie mogłaś wrócić do Polski. Naprawdę czarny scenariusz.
Nie mogłam nawet się wypłakać na ramieniu mamy, bo jej nie było. Nie tak miało być. Czułam, że zawodzę Leona, że nie dam mu pełnej rodziny. Miałam wzloty i upadki, depresję, ataki paniki, a czasami napady euforii i przypływy siły, kiedy coś mi się udawało. Były miesiące, że nie było mnie stać na czynsz, w Melbourne był wtedy surowy lockdown, nie było mowy o pracy, nie przysługiwała mi zniżka na żłobek. Poza tym nie będę ukrywać, że mój stan psychiczny zamrażał mnie, jak tylko myślałam o wyjściu z domu „do ludzi”. Ale to wszystko dusiłam w środku, nie narzekałam, byłam 100% dla Leona. Myślę, że dopiero po roku pogodziłam się z moją sytuacją, chociaż wszyscy dookoła myśleli, że jest OK. Na pewno gdybym wtedy miała możliwość powrotu do Polski, to byłoby mi dużo łatwiej. Ale teraz nie żałuję, że zostałam tutaj. Jestem silna jak skała, doszłam do wszystkiego sama, od codziennego myślenia, czy nam starczy na jedzenie, do możliwości życia bez jakiegokolwiek zmartwienia się o pieniądze.




Miałaś myśl, żeby wrócić do kraju? Były osoby, które nie wierzyły, że sobie poradzisz?
Wróciłam! Leon miał 3 miesiące, kiedy „wróciłam” do Polski. Spędziliśmy tam 3 miesiące, to było od razu po pierwszym rozstaniu z tatą Leona. Bałam się jednak bycia samotną matką, więc wróciłam do Australii i dałam jego tacie drugą szansę. Jednak po 8 miesiącach nabrałam siły i stwierdziłam, że wolę być samodzielną, szczęśliwą mama, niż być nieszczęśliwa w związku „dla dziecka”. Kupiłam bilety do Polski w lutym, na kwiecień. Kilka tygodni przed wylotem Australia zamknęła granice. Czy ktoś we mnie wątpił? Nie mam pojęcia, czy były takie osoby. Mało kto wiedział, że nie jestem z tatą Leona, bo wstydziłam się o tym mówić. Dopiero po kilku miesiącach oficjalnie „przyznałam się” do tej porażki, bo przez długi okres tak właśnie o tym myślałam.
Może to głupio zabrzmi, ale wtedy oprócz przyjaciółki Moniki, Instagram był moim drugim największym wsparciem. Poznałam inne samodzielne mamy, pokazywałam nasze samodzielne życie, to była taka terapia. Starałam się robić dużo fajnych rzeczy, żeby pokazać Australię naszymi oczami: spacery, place zabaw, budżetowe wyjazdy pomiędzy lockdownami, wycieczki nad ocean, kangury za miastem. Dawało mi to kopa, zaczęłam mieć więcej energii, poczułam, że robię coś fajnego. Uwierzyłam, że mogę. Dzięki Instagramowi poszłam na terapię i to był najlepszy krok w moim ówczesnym życiu, zrobiłam to dla siebie i Leona.
Nigdy nie usłyszałam słów zwątpienia od osób trzecich. Wręcz przeciwnie. Jedyne słowa zwątpienia były w mojej głowie. I zajęło mi rok, żeby się ich pozbyć. To jest proces. Dla mnie to był okres żałoby. Pochowałam marzenia o dużej, pełnej rodzinie, o świętach z kilkorgiem dzieci, o wakacjach w piątkę, o córeczce. Musiałam to po prostu pochować. I fakt, jestem młoda i mogłabym to mieć z kolejnym partnerem. Ale wtedy nie myślałam w ten sposób.
W tamtym czasie twoją rodziną byli przyjaciele?
Nie do końca tak było, dopiero od niedawna mam tutaj superdziewczyny. W momencie, kiedy Leon się urodził, miałam kilka koleżanek, ale nie dostawałam od nich wsparcia. Nigdy nikt nie wziął małego na spacer, żebym mogła odpocząć, albo chociaż z nim posiedział, żebym mogła się w spokoju wykapać. Mieliśmy stworzony rytm dnia pod siebie. Leon poznał babcię, jak miał 3 miesiące, byliśmy w wtedy w Polsce przez 9 tygodni. To było 2,5 roku temu. Po powrocie do Australii znowu byliśmy sami i wtedy zaczęłam czuć pomoc ze strony jego taty, chęć spędzenia z nim czasu. Zrozumiałam, że cokolwiek by się nie stało, to muszę podtrzymywać ich więź. Jestem dumna, że podjęłam taką decyzję, bo dzięki temu mają teraz najpiękniejszą relację.




Jak się odnajdywałaś w modelu 1+1?
Byłam samodzielną mamą przez 2 lata. Pierwsze 6 miesięcy „przetrwałam”, jest mi ciężko sobie przypomnieć tamten czas, podświadomie wymazałam go z pamięci. Dobry okres w naszym samodzielnym życiu przyszedł 10 miesięcy od momentu rozstania, wyprowadziłam się wtedy od Moniki, wynajęłam mieszkanie, mój biznes zaczął zarabiać, było nas stać nawet na małe wakacje. Po jakimś czasie przeprowadziliśmy się z Leonem do domu, który wynajęłam, i byłam z tego bardzo dumna, kupiłam sobie małe auto, żeby móc dalej prowadzić biznes. Mimo lockdownów najlepiej wspominam tamten czas, uwielbiałam bycie sam na sam z Leonem, rozkwitałam – Leon szedł spać, a ja miałam całe wieczory dla siebie, na bycie kreatywną, co uwielbiam. A w dzień byliśmy dla siebie. Nauczyłam się żonglować życiem, stworzyliśmy nowe, piękne znajomości. Doceniałam każdy mały sukces, ciężko na to pracowałam, ale u boku miałam swojego najlepszego przyjaciela, który co wieczór zasypiał, trzymając mnie za prawe ucho.
Nie można was nazwać niepełną rodziną.
Dla mnie byliśmy pełną rodziną, bo niepełna rodzina, to rodzina bez miłości. My mieliśmy i nadal mamy tony miłości! Zaraz po rozstaniu było mi smutno, kiedy patrzyłam na rodziny w parku – takie z dwójką dzieci, 2+2. Później przestałam na to zwracać uwagę, mogłabym być samodzielną mamą przez całe życie, kompletnie mnie to nie rusza, nie mam potrzeby posiadania większej liczby dzieci, ani rodziny. Tata Leona wziął się w garść i przez ostatni rok był dla mnie dużą pomocą. Nasz co-parenting wszedł na superpoziom i wypracowaliśmy sobie naprawdę fajny system, z czego również jestem bardzo dumna.
Jak jest dziś?
Stan na 2 lata od rozstania? Jestem w komfortowej sytuacji finansowej, jestem niezależna, jestem oczyszczona ze złych emocji, zmotywowana i pozytywnie nastawiona na zmiany, bo wiem, że cokolwiek by się nie stało, to dopóki jesteśmy razem, damy radę i wyjdziemy z każdej sytuacji o 10 kilogramów silniejsi.
Kończąc na tej dobrej fali, jesteś chyba przed kolejnym krokiem milowym w życiu?
Tak, to całkowity zwrot akcji, nikt się tego nie spodziewał. Najbardziej śmiali reżyserzy filmów dramatycznych nawet nie wpadliby na taki scenariusz (śmiech). Jestem na etapie wracania do taty Leona. Jeśli ktoś przeczytał to wszystko, co napisałam, i doszedł do tego momentu, to pewnie właśnie złapał się za głowę i przewrócił oczami. Ale takie jest życie. Ma dla nas wiele niespodzianek. Oby ta była ostatnia. Nigdy nie zrobiłabym tego „dla dziecka”, „dla wygody” czy „dla kogoś”. Chyba tylko tyle mogę na razie powiedzieć, bo nadal sama brodzę w tej sytuacji. Wynajęłam kolejny dom, z wielkim ogrodem, mój biznes się kręci samoistnie, pracuje tylko w weekendy, jest fajnie! No i lecę w końcu do Polski, zobaczyć rodzinę po 2,5 roku. Kto by pomyślał 2 lata temu, że dzisiaj będę siedziała na kanapie, popijała wino, a tata Leona będzie go usypiał. A ja w tym czasie za swoje pieniądze będę robiła zakupy online dla rodziny w Polsce na święta. Nikt by nie pomyślał, a na pewno nie ja!


NASZA RODZINA TO ZLEPEK RÓŻNYCH CHARAKTERÓW, KULTUR, ORIENTACJI
O Beacie usłyszałam po raz pierwszy, gdy udostępniono zbiórkę na remont jej zniszczonego auta, które na co dzień służy jej dużej rodzinie zastępczej. Wandalowi nie spodobały się… naklejki wspierające LGBT i Strajk Kobiet. Brutalne zderzenie poznańskiej rodziny z brakiem tolerancji i wolności poglądów.
No, nijak nie mieścicie się w klasycznej definicji rodziny.
Uważam, że rodziny nie determinują więzy krwi czy powinowactwo, dla mnie rodzina to grupa ludzi darząca się wzajemnym szacunkiem, zaufaniem i przywiązaniem. Nasza nietypowa rodzina składająca się z pięciorga dzieci biologicznych, jednego adoptowanego, obecnie czworga w pieczy zastępczej oraz kilkanaściorga usamodzielnionych, to zlepek różnych charakterów, kultur, tożsamości seksualnych, traum, doświadczeń życiowych, ale z jednym przesłaniem – akceptujemy się, szanujemy i nie krzywdzimy.
Pewność, że stanowimy rodzinę, daje mi między innymi relacja, jaką mam z usamodzielnionymi dziećmi, już dorosłymi ludźmi, którzy utrzymują z nami kontakt – wspólnie spędzamy święta, celebrujemy urodziny, a nawet spędzamy razem wakacje! Są też osoby, które nigdy nie traktowały naszej rodziny jak swojej. Głównie dotyczyło to dzieci, które miały kontakt z rodziną biologiczną albo po osiągnięciu pełnoletności usamodzielniły się, zrywając z nami kontakt.
Skąd pomysł na rodzinę zastępczą? Wiele osób odchowa dzieci i myśli: no to czas na odcinanie kuponów…
Kiedy 18 lat temu podejmowaliśmy z mężem decyzję o byciu rodzicami zastępczymi, nasze biologiczne córki chodziły do gimnazjum, syn miał 6 lat, a najmłodsza, adoptowana córka – zaledwie trzy. To nie był czas na relaks i odcinanie kuponów od życia! Mój pomysł był następujący – przy takiej gromadzie dzieci nie dam rady pogodzić pracy zawodowej z należytą opieką nad dziećmi, więc wezmę w pieczę zastępczą jeszcze kilkoro i zapewnię sobie pracę, nie wychodząc z domu. Ha, ha, ha… jakie to proste! Wprawdzie trochę się z tym genialnym sposobem na życie przeliczyłam, ale zdecydowanie z akcentem na trochę! W efekcie stało się to taką transakcją wiązaną – piecza zastępcza dała mi stabilność zawodową, zabezpieczenie finansowe, a ja dałam dzieciakom rodzinę. Kocham ludzi, dla mnie relacje międzyludzkie stanowią jedną z największych wartości w życiu, w związku z czym nie miałam trudności z przyjmowaniem dzieciaków do naszej rodziny. No tak, ale to JA nie miałam z tym problemu…
No właśnie, wyobrażam sobie, że mogło to być trudne dla dzieci?
Podjęliśmy decyzję wspólnie z mężem i naszymi dziećmi, okazało się jednak, że one nie do końca były świadome, na co się godzą. Były kryzysy z tym związane, a nawet dramaty, ale udało nam się wspólnie wyjść z niejednej niełatwej sytuacji i z pewnością przed nami jeszcze niejedna burza – ale, jak to zazwyczaj bywa, po burzy wychodzi słońce! Nasz najmłodszy syn, którego urodziłam, mając już pod opieką pięcioro dzieci w pieczy zastępczej i pięcioro własnych (jak sobie radziłam z jedenaściorgiem?!), długo nie wiedział, które z rodzeństwa jest biologiczną siostrą czy bratem, a które nie. I to był kolejny argument przemawiający za tym, że jesteśmy rodziną! Z perspektywy czasu cała szóstka pozytywnie ocenia podjętą przez nas decyzję o utworzeniu domu dla dzieci w niewyobrażalnie trudnej sytuacji życiowej, tworząc z nimi bratersko-siostrzane relacje.



Spełniasz wszelkie kryteria „matki Polki”, a jednak ktoś zdemolował wam rodzinny samochód służący do organizacji życia dzieci…
Incydent z samochodem stał się kolejnym przykładem tego, jak podzielone mamy społeczeństwo i jak bezwzględne są działania ludzi wobec tych, którzy myślą inaczej. Osoba, która wyżyła się na moim samochodzie, wyżyła się niejako na mnie i dzieciach, które mam pod swoją opieką. Jestem osobą rozpoznawalną, bliżsi i dalsi sąsiedzi wiedzą, czym się zajmuję, w związku z czym ten akt agresji boli w dwójnasób. Wiem, że większość osób z naszej lokalnej społeczności docenia moją robotę, mimo mych poglądów, które nie wszyscy podzielają, mimo ich manifestowania, co też przez niektórych nie jest akceptowane. I nagle pojawia się ktoś, kto w perfidny sposób chce mi zakomunikować, że nie zgadza się z moimi poglądami (manifestowanymi w pokojowy sposób) i burzy jednocześnie moje poczucie bezpieczeństwa. Koszmar.
Opowiesz o finale tej akcji?
W najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się, że sprawca zostanie tak szybko schwytany. Byłam ogarnięta ambiwalencją – z jednej strony to była ogromna radość, że sprawca został schwytany i poniesie konsekwencje swego haniebnego czynu, z drugiej zaś ogromny smutek, ponieważ dokonał tego prawie sąsiad. Pod koniec grudnia odbędzie się rozprawa. Jest też jasna strona tej historii! Jakim zaskoczeniem był dla mnie odzew odbiorców mego wpisu na FB, dotyczącego tego incydentu. Dostałam mnóstwo słów wsparcia i otuchy, a zrzutka, której efekt przerósł moje oczekiwania, stała się dla mnie wyrazem solidarności i szacunku do pracy, jaką wykonuję. Hejt też się wylał, ale nie warto o nim pisać. A auto? Nasz samochód nadal jest oklejony i naklejek przybywa, ponieważ nie ma takiego prawa, które zakazywałoby wyrażania w pokojowy sposób swoich poglądów!



Co jest największym wyzwaniem w prowadzeniu rodziny zastępczej? Bo może to nie są tylko finanse i logistyka. Ocena społeczna, nietolerancja, co jeszcze utrudnia wasze funkcjonowanie?
Problemem, z którym bardziej niż ja muszą się mierzyć dzieci, jest brak zrozumienia ze strony nauczycieli dla ich zaburzeń, których efektem są często niepożądane zachowania czy trudności szkolne. Takie podejście dorosłych powoduje u dzieci liczne frustracje i niechęć do szkoły. O rodzinach zastępczych częściej się mówi, kiedy coś złego w takowej się wydarzy – bo opiekun/ka przemocowy/a, albo tata zastępczy okazał się pedofilem. Częste jest również przekonanie, że wielu z nas robi to dla kasy. Media pokazują te incydentalne historie, a ludzie generalizują… i zła fama idzie w świat. Osobiście jestem odporna na taką ocenę, ale fajnie byłoby, gdyby dla równowagi pokazano jasną stronę tej ciężkiej pracy. Choć cykl reportaży, który się pojawił jakiś czas temu w radiu TOK FM, zadaje kłam memu poprzedniemu zdaniu.
Wasze święta: rodzinny dłuuuugi stół, miejsce na dodatkowy talerz? Czy może zupełnie inny model?
Mimo że jestem ateistką, święta spędzamy tradycyjnie – z wigilijnymi potrawami na stole, z których pierogi cieszą się największym powodzeniem i lepione są przez wszystkich domowników. Do stołu, a właściwie trzech połączonych w jeden dłuuuuugi, zasiada zazwyczaj ponad 20 osób. Święta są świetną okazją do celebrowania wspólnie spędzonych chwil, pełnych radości, śmiechu i sytych brzuchów. Jest to czas, w którym zawsze nachodzi mnie myśl, że warto jest być matką z takim spektrum doświadczeń, oraz że moja praca ma sens.
*
Rodzina, która się zdarza. Rodzina, o którą się walczy, wpatrując się co miesiąc w pasek testu ciążowego. Rodzina, która się z trudem skleja, albo taka, o którą trzeba się starać w innym niż nasz kraju. Niech będzie taka, w jakiej odnajdujecie się z miłością i najpełniej!