Rodzic jest od otwierania drzwi dziecku, także temu dorosłemu - Ładne Bebe

Rodzic jest od otwierania drzwi dziecku, także temu dorosłemu

Czy rodzicielstwo nas buduje? Do pewnego stopnia – tak. Przede wszystkim jednak to my, jako rodzice, odpowiadamy za przebieg procesu tworzenia. To my na co dzień zakasujemy rękawy i zabieramy się do pracy na placu, na którym wzrasta nowy człowiek. – W żadnej innej relacji, jedynie w tej z naszym dzieckiem, mamy tak ogromny wpływ na drugą osobę, na to, kim się staje, co o sobie myśli – zauważa Shai Orr, terapeuta i edukator rodzinny z Izraela, autor książki „Cud rodzicielstwa”.

Shai przyjechał do Polski na zaproszenie wydawnictwa Natuli – dzieci są ważne, by poprowadzić warsztaty podczas Festiwalu Wibracje, który cyklicznie odbywa się w mazurskich Giżach. Na świeżo po spotkaniu z pokoleniem rodziców, dla których okazywanie miłości i głębokie słuchanie swoich dzieci rzeczywiście stało się priorytetem, rozmawiamy z nim o więzi – jak ją kreować i naprawiać. Wiele lat naprzód lub… wstecz.

Opowiedz o wrażeniach z festiwalu. Coś cię zaskoczyło? Poruszyło? To wydarzenie, które koncentruje się głównie na dobrostanie psychicznym. Czy bycie uważnym rodzicem jest, twoim zdaniem, częścią tej podróży?

Ostatni raz na podobnym festiwalu byłem niemal 25 lat temu. Wówczas takie duchowe imprezy były bardzo popularne, a ja czułem się bliżej ich idei. Przyjmując zaproszenie Natuli, nie byłem do końca przekonany, czy to trafny pomysł. Wydawało mi się, że w tego typu rozrywce jest jednak sporo eskapizmu, a ja chciałbym opierać swój przekaz na tym, co prawdziwe i zakorzenione mocno w codziennym życiu. Byłem też zaskoczony, bo sądziłem, że ludzie wybierają się na takie festiwale między innymi po to, żeby oderwać się od myślenia o dzieciach, a nie chodzić na wykłady o tym, jak je wysłuchiwać na tym głębokim poziomie. Tak myślałem, zanim poznałem ludzi, którzy tam przyjechali.

Tymczasem na warsztaty przyszło naprawdę sporo osób i – co mnie najbardziej zadziwiło – byli autentycznie skupieni. Pomimo rozpraszającej muzyki, tłumów, ci ludzie rzeczywiście chcieli ode mnie czerpać, zadawali istotne pytania. Powracającym, uniwersalnym dla rodziców na całym świecie, jest to o granice. Wtedy zawsze przypominam, że my mamy całą pulę możliwości, a dziecko ma tylko jedno narzędzie wpływu: stworzenie trudności. Mówię: zostaw to, nie skupiaj się tym, analizowanie nikomu nie pomaga, nie zadręczaj się. Po prostu bądź obecny. Niektórzy czytali moje książki już parę lat temu i teraz opowiadali mi o tym, jak to zmieniło ich rodzicielstwo. To poruszające.

Być może to, jakimi jesteśmy rodzicami, czy raczej – jakimi chcemy być, wpływa na to, jak siebie postrzegamy. Może to jeden w wielu elementów naszego samopoczucia i dlatego chcemy nad tym pracować…

Oczywiście, że czucie się wystarczająco dobrym rodzicem to część nas, tak samo składa się na to bycie dobrym partnerem, przyjacielem czy po prostu człowiekiem. Myślę jednak, że ja nie oferuję nikomu dobrego samopoczucia, bo gdy mówię o głębokim słuchaniu dzieci, to stawiam wyzwanie i nie daję żadnych rozwiązań. Często okazuje się, że nie umiemy tego zrobić, a kiedy zauważamy, że nie słuchamy i nie widzimy swoich dzieci, budzi to raczej złość, jako pierwszą reakcję. Nie jestem pewien, czy rodzice, z którymi się spotkałem, nie stanowili jednak dość wąskiej, specyficznej grupy osób, czytających książki, dążących do rozwoju, ale wspaniale było się przekonać, jak wielu młodych ludzi nie boi się zmian, są na nie gotowi i chcą wprowadzać je w swoje rodzicielstwo. Nie skupiają się na odrzucaniu moich idei, a na próbie zrozumienia, co taka zmiana, którą sugeruję, może im dać. Na co dzień sporo rodziców pisze do mnie lub mówi mi: to, co proponujesz, to dla mnie zbyt wiele, nie jestem w stanie zrobić tego wszystkiego. To również mnie cieszy, ponieważ są w tym prawdziwi i wiem doskonale, że zrobią cokolwiek. Nie wszystko, ale jednak coś.

Kiedy rodzic pyta JAK, pyta o zazwyczaj o instrukcje, a ja mówię: zaraz, zaraz. To nie o to chodzi. Nie ma żadnych instrukcji. Każdy musi zrobić to sam, po swojemu. Ludzie są różni, ale też są kreatywni. Na początku trzeba być gotowym stracić grunt pod nogami. To dotyczy zresztą każdej zmiany, nie tylko tej w rodzicielstwie. Trzeba się zgodzić na bycie niepewnym, zagubionym. W tym miejscu się wszystko zaczyna.

Zauważasz już te dziejące się zmiany?

Naturalnie. Choćby w tym, jak wielu ojców przyszło na to spotkanie. Widziałem, że rodzicielstwo jest częścią ich sensu życia, ich prawdziwym priorytetem. Oczywiście wielu rodziców twierdzi, że dzieci są ich priorytetem, ale zazwyczaj mają na myśli inwestowanie w nie największych pieniędzy, w ich edukację, w wakacje, w doświadczenia. Nie o to jednak chodzi. Uczynienie z rodzicielstwa priorytetu oznacza, że niezależnie od tego kim jestem, czy dyrektorem banku, czy sportowcem, czy managerką w firmie komputerowej, to moja relacja z moim dzieckiem ma dla mnie największe znaczenie i to o nią w pierwszej kolejności dbam. Współcześni ludzie często ulegają tej iluzji, że skoro dają dzieciom mnóstwo rzeczy, tych materialnych, to oznacza, że je prioretytezują. No, nie. Dopóki nie dają siebie. Te zmiany, które wpływają na relację z dzieckiem, muszą się najpierw zadziać w rodzicu, w jego wnętrzu.

Skoro wspomniałeś o ojcach… Czy faktycznie są coraz bardziej obecni i świadomi? Wydaje się, że ta przepaść w obciążeniu mentalnym mamy a taty wciąż jest bardzo duża. Jak nad tym pracować?

Współcześni ojcowie są coraz bardziej zaangażowani i wrażliwi. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że obserwacje z festiwalu nie są reprezentatywne, bo to szczególne warunki, kiedy mieli dla siebie czas, ale jednak widać tę nieudawaną czułość. To niezwykle istotne.

Uważam, że ważną częścią rodzicielskiej rewolucji jest właśnie stworzenie z mężczyzn ojców, czyli tak samo silnie z dzieckiem związanych, równoprawnych rodziców. W Polsce, nawet chyba bardziej niż w Izraelu, to mama była uważana za odpowiedzialną za dzieci, nie tylko emocjonalnie. Od ojców, generacja po generacji, nie wymagało się praktycznie żadnej komunikacji z dziećmi. Oni mieli zapewnić poziom ekonomiczny i stanowić jakiś wzorzec, ale porozumiewanie się z potomstwem należało wyłącznie do kobiety.

Moim zdaniem, choćby tylko cywilizacyjnie, jest to głupie rozwiązanie, ponieważ bez komunikacji na linii ojciec – syn, ten syn również nie będzie potrafił się komunikować. No, i nie oszukujmy się, nie ma dwulatka, który byłby w stanie interesować się tematami technicznymi czy sportem, a to typowa płaszczyzna męskiego porozumienia. Nie, dwulatek będzie rozemocjonowany, płaczliwy, tak samo chłopiec, jak i dziewczynka. Na tym etapie rozwoju mają dokładnie takie same potrzeby. Dużo czują i chcą widzieć, że rodzic także coś czuje – to od niego się uczą.

Tymczasem co widzą? Że jak tata ma za dużo emocji, to idzie pić albo gdzieś czy w coś ucieka, robi uniki. Czego to uczy? Mężczyźni wciąż o wiele rzadziej od kobiet okazują szczęście, smutek, strach, tkliwość. Bardzo często jedyną emocją, którą dzieci są w stanie uzyskać od rodzica – co dotyczy też mam – jest złość, więc szukają sposobów na zezłoszczenie go, bo wtedy widzą jego wnętrze. To stwarzanie trudności, o których już wspominałem, by mieć wpływ na rodzica, by go sprawdzić, nie dzieje się na poziomie świadomym, a zupełnie podświadomie. Dziecko znajduje coś, co działa: domaga się słodyczy, korzystania z ekranu, jest niemiłe dla babci – efekt to dla dziecka ulga, że rodzic nie jest robotem, ma uczucia, jest do niego w jakiś sposób podobny. Dlatego, kiedy rodzice pytają, co robić, gdy powracają tego typu trudności, które dziecko wydaje się tworzyć specjalnie, ja pytam: a kiedy twoje dziecko widziało ostatnio, jak okazujesz emocje? Zazwyczaj słyszę od ojców odpowiedź „na pogrzebie” lub „na meczu”. A twoje emocje wobec niego? Te codzienne? I tutaj zapada cisza.

Wielu mężczyzn nie potrafi okazywać emocji, bo nie są tego nauczeni, ale też przez wieki nie było społecznego przyzwolenia na ich emocje. Skąd mają zatem czerpać wzorce?

Rzeczywiście często słyszę: daj spokój, bez przesady, u mnie w domu tak było i było dobrze, nic złego mi się nie stało i moim dzieciom też się nie dzieje, ale rośnie liczba tych, którzy chcą to zmienić. To właśnie ich mam na myśli, kiedy mówię, że obserwuję ojców, dla których miłość do dziecka jest priorytetem ponad ich wyniesionymi z domu czy tradycji przekonaniami. Oni biorą oddech i mówią: to skomplikowane, nie jestem do tego przyzwyczajony, ale ma to dla mnie sens i spróbuję.

Zresztą, zobaczmy sami: przecież ten cztero- czy siedmiolatek oczekuje, że się zmienię, zmusza mnie do zmian, ponieważ mnie kocha i chce mnie mieć, chce być blisko. To nie jest zmiana wymuszana przez to, że ktoś mnie nie akceptuje. To dziecko pokazuje mi, jak je kochać, a ja na tym korzystam.

Mężczyźni, którzy zostali wychowani przez nieobecnych, niezaangażowanych ojców, a potem podejmują próbę zmiany tego schematu, spotykają się niestety nierzadko z brakiem zaufania. To błędne koło. Dlatego mam radę dla matek – i robię tu wyjątek, ponieważ właściwie nigdy nie udzielam rad – wyjedź raz na jakiś czas, na tydzień czy dwa, zostaw dzieci z ich ojcem, wyłącz smartfon. Jeśli byłaś na tyle mądra, że dobrze wybrałaś mężczyznę na ojca swoich dzieci, to on jest z pewnością wystarczająco mądry, by się nimi zająć. Ufaj sobie, ufaj jemu i ufaj waszym dzieciom. Pozwól dziecku zbudować niezależną relację z tatą, a tacie z dzieckiem. Także wtedy, gdy wasze zdania czy wizje się różnią. Dzieci są mądre i wybiorą mądrze. Wezmą sobie i od mamy, i od taty to, co będzie im pasować.

Bo nie chodzi o to, żeby się w rodzicielstwie nie różnić, ale aby się pomimo różnic szanować i akceptować. Taka więź to wspaniała szansa na przyszłość, dla obu stron. Czasami niestety ma szansę się stworzyć dopiero po rozwodzie rodziców, bo wtedy ojciec nie ma już wyboru i musi się tym dzieckiem zajmować sam. Nagle okazuje się, że wcześniej nie musiał się zastanawiać nad większością rzeczy. Nie był w ogóle obciążony mentalnie tym, co spakować do przedszkola, o czym rozmawiać, w co się bawić. Bardzo często dziecko po rozwodzie zyskuje lub odzyskuje ojca. Oczywiście, jeśli mężczyźnie zależy. Po co jednak na to czekać?

Co masz na myśli, mówiąc o szansie na przyszłość?

Mężczyźni często chcą dzieci, namawiają na nie partnerki, a potem idą do pracy i na tym się kończy ich rodzicielstwo. To jednak jego dziecko i jego jedno, proste zadanie: musi wiedzieć, jak je kochać, jak się z nim porozumieć, jak je dostrzegać. A jeśli nie wie, niech poczyta, skorzysta z Wikipedii, YouTube’a, zapyta przyjaciół, którzy już to robią. Jeśli mężczyzna uzna, że nie chce kopiować relacji ze swoim ojcem, w której często czuł się samotny, jeśli zamiast tego chce, żeby jego dziecko do niego przychodziło, żeby czuło, że ma jego wsparcie, dzieliło się swoimi sprawami, to musi robić cokolwiek w tym kierunku i zacząć jak najszybciej. To się w ogóle dzieje rzadko, bo nastolatki nie przychodzą po pomoc, ponieważ zwykle są oceniane i zostają ze swoim problemem same, a więc finalnie czują się jeszcze gorzej niż przed zwróceniem się do rodzica i na dodatek czują się przez niego w pewnym sensie porzuceni. Ale jeśli od razu sobie powiemy, że chcemy, żeby nasze starsze dzieci przychodziły, dobrze – z tą myślą – zacząć dbać o tę relację wcześniej, kiedy mają 5 czy 10 lat. Możemy się na to sfokusować, budować fundament.

Polecam takie proste ćwiczenie: tata wraca z pracy, ale zanim wejdzie do domu, siedzi jeszcze chwilę w samochodzie i przypomina sobie oczy swojego dziecka, powtarzając sobie przy tym: nic od niego nie chcę, chcę go tylko zobaczyć. Potem myśli o jednej rzeczy, która go w jego dziecku ekscytuje: odwaga, żywiołowość, sposób poruszania się. Skupia się na tym. Po czym wchodzi i przez pierwsze pół godziny tylko jest z tym dzieckiem, chłonie jego obecność i tyle, bez oczekiwań, bez wymogów, z czystą radością i podziwem. Nie trzeba tego robić codziennie, wystarczy na przykład raz w tygodniu, by zobaczyć, jak wiele to w nas zmienia. Oczywiście to długofalowe zadanie, ale w rodzicielstwie nie ma szybkich odpowiedzi i rozwiązań. Rodzice, dla których ich relacja z dzieckiem jest priorytetem, są jednak tego świadomi.

Czyli jeśli nie zatroszczymy się o więź odpowiednio wcześnie, to nie mamy szans na to, żeby się dogadać z naszym nastolatkiem?

Nie, nie. Jeśli mamy zbudowany fundament od momentu, gdy dzieci były małe, to nasza relacja z nastolatkiem będzie na pewno łatwiejsza, ale to nie znaczy, że jeśli nasza świadomość obudzi się dopiero przy dużym dziecku, nie możemy już nic zrobić. Odpowiedzialność za tę relację zawsze, aż do śmierci, jest po naszej stronie i to do nas należy otwieranie dzieciom drzwi. Możemy zacząć od tego, by przestać je oceniać. Zbyt rzadko zadajemy sobie właśnie wspomniane pytanie, za co to moje dziecko podziwiam. Sprowadzamy je na świat, by je kochać, a potem nie myślimy wcale o drobiazgach, z których się ta miłość składa, tylko o tym, czy spełnia oczekiwania. W chwili, gdy zaczynamy czegoś oczekiwać, nasza miłość automatycznie maleje. Musimy na to bardzo uważać i mieć świadomość, że oczekiwania nigdy nie biorą się z miłości – to są nasze własne potrzeby, często niedojrzałe. Stawiajmy sobie pytanie: co mnie w tym dziecku ekscytuje i niech odpowiedzią będą cechy, z którymi się urodziło, które ma tak po prostu. Zamiast pytać młodego człowieka o oceny, pytajmy o jego uczucia. Zamieńmy „jak się zachowywałeś w szkole?” na „jak się wobec ciebie zachowywano?”. Wówczas to dziecko wie, że nasza uwaga koncentruje się na nim, że się troszczymy, chcemy go widzieć. Nastolatek oczywiście może nie odpowiadać, ale powtarzajmy to mimo wszystko. Codziennie, inaczej, cierpliwie odczekując. To jedyny sposób.

Bardzo istotne jest także to, żebyśmy nigdy nie odbierali dzieciom naszej miłości czy akceptacji za jakieś przewinienia lub robienie czegoś, co nam się nie podoba. Wciąż mogę wypowiedzieć swoje zdanie, jest wiele możliwości, by przekazać dziecku, co myślimy, ale nigdy nie powinniśmy dawać mu odczuć, że nasze uczucia względem niego zależą od tego, czy się z nami zgadza, czy nie. Nawet jeśli jesteśmy akurat w konflikcie, to nasza miłość i uznanie względem niego są na zawsze, są niezbywalne, są ponad to. Tak wygląda dorosła relacja i tak zachowuje się osoba dorosła, a w tym przypadku to zawsze jest rodzic.

Z tego, co mówisz, wynika, że piłeczka jest zawsze po stronie rodzica, że to on całkowicie odpowiada za relację z dzieckiem. Czy dotyczy także dorosłych dzieci? Pytam o to, ponieważ często społeczne oczekiwania są takie, że starszymi rodzicami należy się opiekować, być im wdzięcznym, utrzymywać z nimi kontakt, bez względu na to, jak postępowali. W przeciwnym razie jesteśmy obwiniani lub zawstydzani.

Odpowiedzialność jest zawsze po stronie rodzica. Nie ma znaczenia, że jego dziecko ma 50 lat, a on – 70. To on ma za zadanie otworzyć dziecku drzwi i trzymać je otwarte. Jeśli to zrobi, dziecko ich nie zamknie, ponieważ pragnie i potrzebuje tej więzi. Nigdy nie jest na to za późno, ale ponieważ pierwszym krokiem do otwarcia jest często powiedzenie „przepraszam”, uświadomienie sobie, że to, co zrobili, nie było miłością i nie brało się z miłości, to bywa bardzo trudne, dla wielu wręcz nieosiągalne. W ten jednak sposób rodzic daje znać, że otworzył drzwi. Inaczej skąd dziecko ma to wiedzieć? Co więcej, wraz z tym „przepraszam” nie mogą oczekiwać wybaczenia, ponieważ byłoby to wpędzanie dzieci w odpowiedzialność, która nie jest ich, jak już ustaliliśmy, i właśnie w poczucie winy, na które nie ma zgody. Zazwyczaj jeśli osoby dorosłe nie utrzymują kontaktów z rodzicami, to coś się tam zadziało, o co rodzic nie zadbał, czego nie naprawił.

Oczywiście, możemy sobie tłumaczyć, że kiedyś jako miłość rozumiano kształtowanie dziecka pod pewne normy społeczne. To nie była miłość nawet wtedy, to był tryb przetrwania, który był wtedy konieczny, relewantny, ale już nie jest. Tym bardziej nie musimy za tym podążać. Ten koncept nie pasuje do współczesności. Z jakiegoś powodu jednak wzorce rodzinne są często ostatnim bastionem do obalenia. Otwieramy się w kwestii stylów życia, seksualności, intymności, a wciąż naśladujemy ślepo naszych rodziców. Czy to nie jest szalone? Trzeba zaufać sobie i dziecku w pierwszej kolejności, mniej społeczeństwu, wymogom, tradycji. Zmiany społeczne zaczynają się zawsze wewnątrz nas. Jeśli budujemy rodzinę na prawdziwej miłości, a nie na tym, co nam się nią wydaje, to szybko zauważamy, że nasze wybory przestają zależeć od pieniędzy czy statusu, że stają się wolne. Tak powstaje relacja, w której 15-latek przychodzi do rodzica ze swoim problem, a dorosłe dziecko przychodzi do szpitala, gdy jego rodzic jest chory i robi to z miłości, a nie z poczucia obowiązku.

Myślisz, że starsze pokolenie, z tymi wszystkimi obciążeniami i błędami, może być jednak dobrymi dziadkami dla naszych dzieci?

Oczywiście! To jest wręcz piękne do obserwowania. Starsi ludzie, którzy nie potrafią się zmienić w relacji z dziećmi, potrafią to zrobić z wnukami. Dojrzewają przy nich. Rozumieją, co zrobili źle, stali się wrażliwsi. Nierzadko dla dziadków obserwowanie nowego pokolenia – swoich dzieci w kontaktach z ich dziećmi – jest bardzo inspirujące, terapeutyczne, otwierające. Daje im też takie uwalniające poczucie, że wojna się skończyła, nie ta militarna, tylko ta codzienna, o przetrwanie, w której tkwili umysłowo przez całe dekady. Nagle czują, przy tych wnukach, w ostatniej fazie życia, że mogą odetchnąć. To wielka zmiana, ważna i pozytywna. Każdemu się zdarza popełniać błędy i to nie czyni nas złymi rodzicami. Możemy zbaczać ze ścieżek, ale musimy też mieć autorefleksje, umieć zrobić krok w tył, przyjrzeć się sobie. Bycie dorosłym to bycie gotowym na popełnianie wielu błędów i płacenie za nie. To nieuniknione, bo wiem przecież tylko to, co teraz. Jeśli działam z miłości, to mam spokój wewnętrzny. Jeśli to mój wolny wybór, czuję to. Jeśli coś mi nie pasuje, to znaczy, że kieruje mną coś innego niż miłość (może potrzeba podziwu, przynależności, może lęk – to są zwykle niedojrzałe motywacje). Jeśli kompensuję moim dzieciom to, czego sam nie dostałem, to również nie jest wolny wybór w rodzicielstwie. Kompensacja to nasza reakcja na braki.

Rozmawialiśmy o takim obrazku, który chciałbym, żeby inni sobie wyobrazili: starszy pan, który wychował się i dorósł w patriarchacie, pielęgnujący jego tradycje, nagle patrzy w oniemieniu na śpiące niemowlę – swojego wnuka, jest zaczarowany, nie potrafi się oprzeć jego niewinności, widzi istotę wartą miłości i bliskości od urodzenia. Jeśli przestaniemy myśleć, że człowiek ma jakieś cele do zdobycia, a zobaczymy, że może być wolny i szczęśliwy – to odkryjemy sedno istnienia. Do tego właśnie prowadzą nas dzieci, kiedy nam pokazują, jak je kochać. Mam też takie przekonanie, że gdybyśmy mogli mieć tylko jedno prawo na całym świecie i zarządzić: jeśli decydujesz się na dziecko, opiekuj się nim przez rok, samodzielnie, odpowiedzialnie, odpowiadaj za wszystkie jego trudności – to ludzie nauczyliby się budować więzi. W ten sposób można by również zlikwidować nadużywanie lub niewłaściwe używanie siły. Sądzę, że mężczyźni wciąż to robią, ponieważ nie doświadczyli takiej odpowiedzialności za czyjąś niewinną, bezwarunkową miłość.

Dlaczego uważasz, że właśnie ta relacja jest taka wyjątkowa?

Ponieważ tylko w tej relacji z dziećmi mamy tak ogromny wpływ na drugiego człowieka, na to kim się staje, co myśli o sobie, o świecie, w co wierzy. To jest relacja bardzo silnej zależności i dlatego wiąże się z niezwykłą odpowiedzialnością, od samego początku. Jeśli nasze dziecko w wieku 25 lat dostanie świetną ofertę pracy, ale będzie miało na to wewnętrzną niezgodę, będzie czuło ból i zamiast posłuchać innych, którzy będą mu powtarzać, że to wspaniała okazja, ono sobie zaufa i jej nie przyjmie, ono posłucha siebie, to będzie właśnie efekt tego, jak my go słuchaliśmy jako rodzice. Zwłaszcza, gdy było to trudne, wymagające słuchanie. Także to, czy nasza córka popatrzy na siebie w lustrze i powie: „wow, jaka wspaniała kobieta!”, wynika z tego, co się działo w domu, w jej relacji z nami – rodzicami, w tym, jak ją postrzegaliśmy i jak postrzegaliśmy siebie. To jest ten niesamowity impakt.

Życzmy sobie zatem, aby był możliwie jak najbardziej pozytywny! Serdecznie dziękuję za rozmowę.

*

Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Natuli – dzieci są ważne

 

shai-orr-ewa-przedpelska-072_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-069_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-043_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-042_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-037_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-024_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-034_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-035_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska2-002_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-024_Easy-Resize.com_-1.jpgshai-orr-ewa-przedpelska2-006-scaled.jpgshai-orr-ewa-przedpelska2-008-scaled.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-067-scaled.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-061_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-058_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-051_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-046_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-082_Easy-Resize.com_.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-035_Easy-Resize.com-1.jpgshai-orr-ewa-przedpelska-038_Easy-Resize.com_.jpg

Powiązane