Jestem winna
Poczucie winy u młodych matek rozkłada na części pierwsze Agata Loewe-Kurilla
Macierzyństwo, zwłaszcza w początkowym etapie, to istny Sturm und Drang i dramat antyczny w jednym. Niepewność, samotność, nagłe zmiany, kaskada wyrzutów sumienia, aż wreszcie uderzające w najczulsze punkty poczucie winy. Jak przedrzeć się przez ten kolczasty żywopłot wygórowanych oczekiwań i krytyki, kiedy jedyne, o czym marzymy, to przespać ciągiem 8 godzin? Rozwiązania szukam (i znajduję) w rozmowie z psycholożką, seksuolożką i mamą dwulatki, Agatą Loewe-Kurillą.
Wiele matek, zwłaszcza w pierwszych miesiącach życia dziecka, ma poczucie, że wszystko robi źle. Skąd to odwieczne przekonanie o błędzie i dojmujące poczucie winy?
Myślę, że kobiecie późnego kapitalizmu daleko do postfeministycznej wersji siebie. Jest odcięta od innych kobiet, ulega opresji nuklearnej rodziny, do tego dochodzi perfekcjonizm, charakterystyczny zwłaszcza dla millenialsów. Sama się do nich zaliczam, więc znam to z autopsji – tę pewność, że wszystko mogę, potrafię i ogarnę.
Oczywiście sama, bez niczyjej pomocy.
Tak, ale ta „samodzielność” nie dotyczy wyłącznie millenialsek. To powszechne zjawisko opisywane w literaturze jako syndrom Matki Polki, kobiety, która kosztem siebie i z pełną świadomością tego kosztu bierze te wszystkie ciężary na własne barki.
Matka-Czarodziejka od wszystkiego.
Albo Matka-Masochistka. W takiej sytuacji rodzicielstwo jest pełne oporu i naporu, nie ma w nim lekkości ani miejsca na odpoczynek. W podcaście „Rest IS the Revolution. The Feminist Survival” jego autorki i psycholożki Emily i Amelia Nagoski nazywają odpoczynek rewolucją („the rest IS a revolution” – przyp. red.). Ich zdaniem w sytuacji, gdy kobieta komunikuje, że nie daje rady, nie znaczy to, że niewystarczająco mocno się stara albo mogłaby się lepiej zorganizować, tylko że nie ma wystarczającego wsparcia.
Trudno nie wspomnieć tu o aspekcie reprodukcyjnym – przecież każda kobieta na jakimś etapie swojego życia będzie musiała podjąć decyzję, czy chce mieć dziecko, czy nie (bez względu na to, czy może i czy tego pragnie). A nie jest to kwestia lekka, łatwa i przyjemna. Wiąże się z nią ogromna odpowiedzialność i presja społeczna, ażeby jednak dziecko posiadać, a dzięki temu osiągnąć spełnienie i niezbity dowód na to, że wykonało się swoją robotę. Mission completed.
Ale jeśli nie zdecyduję się na dziecko, to mogę mieć poczucie winy, że go nie mam.
„Jak nie urodzisz, to nigdy nie będziesz wiedziała, co straciłaś”. Jeśli jednak zdecydujesz się urodzić, to może ci się nie spodobać, ale wtedy to już nie będzie ważne.
Jak to?
Bez względu na to, jak poradzisz sobie z okolicznościami zachodzenia w ciążę, bycia w ciąży, bycia po porodzie, bycia w połogu i bycia opiekunką nowonarodzonego dziecka – te wszystkie pojedyncze, psychologicznie głębokie procesy nie są brane pod uwagę, bo to „biologia”, to „instynkt”, to „przeznaczenie”, w którym – choćby nie wiem co – musisz sobie poradzić.
Przerażające.
Bo to taka współczesna wersja tragedii antycznej, związana z presją społeczną na przełomie panującej obyczajowości, która odciska swoje piętno nie tylko na kobietach. Wszyscy niezależnie od płci mamy problem z pogodzeniem i zrealizowaniem wszystkich stawianych nam wymagań. Weźmy pierwszą z brzegu kwestię kobiety pracującej. Do niedawna funkcjonował dyskurs, w myśl którego przywilejem jest pracować lub nie pracować, czyli że można mieć wybór, czy chce się zostać w domu z dzieckiem, czy wrócić do aktywności zawodowej. Ale w obecnej rzeczywistości zwykle oboje rodziców musi wykonywać pracę, bo jedno nie jest w stanie utrzymać całego przedsięwzięcia, jakim jest zakładanie rodziny, wyżywienie jej, wysłanie dzieci do szkoły, wakacje czy zakup butów na zimę.
Sytuacja dodatkowo się komplikuje w przypadku samodzielnych rodziców.
To temat rzeka, któremu trzeba by było poświęcić osobny rozdział, ale warto podkreślić, że wiele kobiet – pomimo bycia w związku – doświadcza samotności. W tym wypadku funkcjonują dwa przeciwległe trendy. Pierwszy: matka jest przekonana, że musi dać sobie radę sama, więc odtrąca potencjalną pomoc. To zachowanie wypływa z potrzeby udowodnienia czegoś sobie. Druga tendencja manifestuje się wtedy, kiedy co prawda dostaje pomoc, ale nieadekwatną do potrzeb. Wszyscy to znamy: ludzie chcą nam dać teraz prezenty, których nie potrzebujemy, a my, mimo że się ośmieliliśmy poprosić o troskę i zaopiekowanie się nami, to i tak musimy pozmywać po gościach i uspokoić przebodźcowane dziecko.
Wszyscy niezależnie od płci mamy problem z pogodzeniem i zrealizowaniem wszystkich stawianych nam wymagań.
I tak koło się zamyka.
À propos koła, istnieje ciekawy model, którym bardzo lubimy się dzielić w Instytucie Pozytywnej Seksualności. Nazywa się Koło Zgody i polega na szczegółowym analizowaniu procesów dawania i brania. Z pozoru to miły gest, kiedy koleżanka przychodzi z propozycją zrobienia zupy, chociaż ja potrzebuję się wyspać. W pomaganiu chodzi o to, żeby się ktoś naprawdę zapytał i USŁYSZAŁ potrzebę młodego rodzica. Ludzie zwykli mówić: „Powiedz tylko, czego ci trzeba, a ja to zrobię”, ale kiedy słyszą szczerą potrzebę, to nie pomagają w sposób, w jaki osoba potrzebująca tego oczekuje. Tutaj trzeba sobie postawić fundamentalne pytanie: czy ktoś pomaga nam dla siebie, czy dla nas. Czy jesteśmy podmiotem pomagania, czy okazją, żeby ktoś dzięki nam poczuł się dobrze ze sobą. W pewnym sensie tematu zachodnioeuropejskiej, zmedykalizowanej kultury połogu dotyka autorka książki „Czwarty trymestr”. Kimberly Johnson ukazuje kobietę, która nie ma możliwości uzyskania opieki i zregenerowania się we własnym tempie, kiedy jednocześnie buduje bliskość w nowej relacji z maluszkiem. Musi od razu po porodzie być silna i szybko wracać do siebie. O trudach i bólach porodu też nikt nie chce słuchać, co potwierdza lektura książki Justyny Dąbrowskiej „Przeprowadzę Cię na drugi brzeg”.
Jakby tego było mało, wszechobecne media społecznościowe pokazują wyidealizowany obraz macierzyństwa, w którym matka robi wszystko, wszędzie, naraz.
Ten mindfuck, który serwują nam reklamy, SoMe i celebrytki, także bezpośrednio przyczynia się do poczucia winy. Moje klientki często mi o tym mówią. To od nich usłyszałam także o tzw. „wojnie mam”, kiedy to rywalizacja i wzajemne wytykanie sobie błędów macierzyńskich jest niczym poporodowe rugby. Dodatkowym triggerrem jest obawa przed zniknięciem, którą czują młode matki – o tym z kolei opowiada książka „Znikając” Ani Dudek.
Jak przebiega proces znikania młodych matek?
Kobieta rodzi dziecko, a jej przyjaciółki singielki wciąż prowadzą to samo rozrywkowe życie, którego kiedyś była częścią. To nie następuje z dnia na dzień, ale stopniowo coraz gorzej się rozumieją. Matka obserwuje, jak jej dawni znajomi rozwijają się, zdobywają kolejne szczeble kariery, a żeby dogonić ich tempo i wejść z powrotem na rynek pracy, potrzeba ogromnego wysiłku i asertywności, ale też chęci przedarcia się przez własne poczucie winy. „Po co urodziłam dziecko, skoro nie uczestniczę w jego życiu?” – tak mogłoby brzmieć pytanie, które zadają sobie pracujące albo potrzebujące wytchnienia matki. Z drugiej strony warto mieć też w głowie takie zdrowe poczucie, że czasem trzeba wyjść z domu dla samej higieny i żeby nie zwariować. Dlatego macierzyństwo postrzegam jako pełne sprzeczności i będące w ciągłej ambiwalencji: chcę być rodzicem – chcę być wolna i niezależna. Chcę zostać z dzieckiem w domu – chcę wrócić do pracy. Bardzo dużo jest tych oczekiwań, jakie kobiety żywią wobec samych siebie. Z którejkolwiek strony nie spojrzeć – czy to z poziomu pracy, związku, seksu – zawsze jest jakieś „ja” idealne, do którego dążą i będą szły do tego celu, czyli do tej swojej projekcji, po trupach. Jednocześnie funkcjonuje „ja”, które buduje w matce dysonans poznawczy, bo gdy patrzy w lustro, widzi, jak daleko jej do tego ideału. Przepaść jest zbyt głęboka, żeby można ją było wypełnić.
Co może pomóc?
Rozwiązaniem jest terapia, która zmniejsza dystans między oczekiwanymi efektami a stanem faktycznym. Terapia pozwala urealnić człowieka. Na co dzień karmimy się obficie obrazkami z mediów społecznościowych albo historiami celebrytek, zamiast wejść w interakcje z innymi kobietami o podobnych doświadczeniach. Ja rodziłam podczas pandemii, przez co silnie odczułam brak społeczności kobiet, z którymi mogłabym usiąść w kręgu jak w serialu „Pracujące mamy”. Chciałam tak sobie pobuczeć jak one, ponarzekać: że ja też tak mam, a tak nie mam, a tak nie chcę, a to mi się marzy… Potrzebowałam takiej wymiany, która pozwoliłaby mi się zdystansować.
Czy w momencie, gdy przyjaciółki dały nogę, relacja z partnerem może zrealizować tę potrzebę?
Jest to możliwe – wiele par razem próbuje różnych rozwiązań rodzicielskich, co jest wspaniałe. Ryzyko jest takie, że może to też powodować konflikty.
Bo co on tam wie o karmieniu piersią?
Dokładnie tak. O kryzysie młodych rodziców mówiłam szerzej w poprzednim wywiadzie dla Ładne Bebe. W najgorszym wypadku kobieta zostanie sama z mnóstwem informacji na temat wychowania, a wraz z jego dorastaniem tych informacji będzie przybywać. Jednak to te pierwsze tygodnie, miesiące i lata są okresem ciągłego mierzenia się z absolutnie nowymi wyzwaniami i to jest rodzaj granicznego miejsca, gdzie często pada pytanie: „Czy ja nie robię krzywdy mojemu dziecku? Czy jeśli rozmawiam przez telefon, a moje dziecko uderzy się placu zabaw, to to jest moja wina? Czy jeśli dam dziecku orzecha ziemnego albo winogrono, albo butelkę zamiast piersi, stanie się coś złego?”.
Przypomniałam sobie artykuł w Wysokich Obcasach pt. „Nie chcę swojego dziecka”. Matka, która nie może nawiązać relacji z nastoletnią córką, mówi: „Tu nie chodzi o bunt nastolatki, (…) chodzi o to, że moja córka stała się strasznym człowiekiem. Nie chcę jej”. A jednocześnie pyta: „Może gdybym spędzała z nią więcej czasu?”.
Ciągłe poczucie winy, które zaczyna się po porodzie, ale trwa często wiele lat, wynika z tego, że coś nie działa systemowo. Na matce spoczywa olbrzymi obowiązek i ona jest nieustannie pod presją. Zaciekawiła mnie ostatnio mądra krytyka teorii przywiązania, która w psychologii traktowana jest niemal jak uniwersalna.
Opowiedz.
Krytyczne spojrzenie na teorię przywiązania nie obala jej podstaw, ale kładzie punkt ciężkości nie na obiektach opiekuńczych, współodpowiedzialnych za dobrostan dziecka i matkę, tylko na samą matkę! Chodzi o responsywność osób opiekujących się dzieckiem i w miarę adekwatne decyzje dotyczące spełniania podstawowych potrzeb fizjologicznych i emocjonalnych. Typy przywiązania mogą być bardzo różne, bo powstają w wyniku działania różnych czynników. Mogą pojawiać się przywiązania mniej bezpieczne: ambiwalentne, lękowo-unikające czy styl zdezorganizowany. O wytwarzaniu się pozabezpiecznych stylów przywiązania mówi się wtedy, gdy „matka” różnie (np. niekonsekwentnie albo nieuważnie) czyta potrzeby dziecka i ono się uczy reagować rozpaczą np. na każde jej odejście. To dlatego, że nie ma pewności, czy matka wróci. Matki wychowujące dziecko w stylu unikającym często mówią, że mają cudowne dziecko, bo kładą je w łóżeczku, a ono nie zgłasza żadnych potrzeb. Nie jest to sukces rodzicielski – dziecko nauczyło się, że na jego płacz nikt nie zareaguje. Znajduje to swój oddźwięk w budowaniu związków, gdy nie potrafią być z nikim blisko, i bardziej przerażająca wydaje im się bliskość niż fakt, że odpowiada same za wszystko.
Ta teoria wydaje się bardzo spójna i
wyjaśniająca.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że całą odpowiedzialność zrzuca na tę jedną kobietę. Gdzie są instytucje i sieci wsparcia? Poza tym co z parami jednopłciowymi, co z rodzinami patchworkowymi, co, kiedy to teściowie przejmują opiekę nad dzieckiem i przede wszystkim: gdzie jest ojciec tego dziecka w parze heteroseksualnej? Tutaj tkwi pułapka. Pomimo że ta teoria dobrze się terapeutycznie sprawdza, bo otwiera klientkom oczy na wiele spraw, to za dużo w niej obwiniania matki.
Za co?
Że źle nakarmiła albo źle odczytała potrzeby dziecka. Współczesna kobieta to twór bardzo złożony i kruchy: przeżywa mnóstwo stresu, właśnie urodziła dziecko, nie jest pewna, czy jej partner zostanie, czy odejdzie, czy będzie responsywny jako ojciec, czy będzie fizycznie, materialnie i emocjonalnie gotowy do ojcostwa. Jednocześnie trwa burza hormonów, wybuchają kryzysy w związkach romantycznych.
Za nią kolejna nieprzespana noc…
…a gdy jest się niewyspanym, ma się znacznie mniejszą tolerancję na trudne sytuacje. W okresie, gdy dziecko jest bardzo małe, u matek pojawia się przekonanie, że drugi rodzic może wyjść z domu, żeby się zresetować, ale ona nie zostawi przecież kwilącego dziecka. Pamiętajmy, że ludzkie dziecko dość długo jest całkowicie zależne od rodzica.
Współczesna kobieta to twór bardzo złożony i kruchy: przeżywa mnóstwo stresu, właśnie urodziła dziecko, nie jest pewna, czy jej partner zostanie, czy odejdzie, czy będzie responsywny jako ojciec, czy będzie fizycznie, materialnie i emocjonalnie gotowy do ojcostwa.
W porównaniu z innymi ssakami wypadamy faktycznie blado na tym tle. Ludzki noworodek jest całkowicie bezbronny, a w chwili narodzin jego mózg stanowi jedynie 25% swej docelowej objętości, co czyni go najbardziej niedojrzałym spośród mózgów wszystkich nowo narodzonych ssaków.
Dlatego nie ma szans na samodzielne przeżycie, a jego los spoczywa w rodzicielskich rękach. I nie ma tu taryfy ulgowej: nawet jeśli przeżywasz w tym czasie żałobę, kryzys tożsamości, utratę pracy, depresję poporodową czy utratę przyjaciół. Na sytuację spiętrzenia problemów przy braku odpowiedniego wsparcia nikt nie jest się w stanie zawczasu przygotować. Dodatkowym utrudnieniem jest trauma poporodowa związana ze stricte mechanicznym aspektem porodu. Dlatego połóg, kiedy te oczekiwania wobec matek pęcznieją, ze swojej natury powinien być traktowany przede wszystkim jako okres regeneracji po ciężkiej operacji – bez względu na to, czy poród odbywał się naturalnie, czy przez cesarskie cięcie.
A dodatkowo, rodząc dziecko, opuszczamy jeden klub, aby wejść do klubu matek rządzącego się zupełnie nowymi i egzotycznymi dla nas prawami.
To trochę tak, jakby się znów wróciło do liceum – ponownie trzeba się dopasować do nowego, nie zawsze przyjaznego środowiska. W nim samym też tkwi wiele podgrup i podzespołów: są mamy bezglutenowe i bezcukrowe, ale są też takie, które karmią chrupkami swoje dziecko, które drugą godzinę ogląda Świnkę Peppę. I to też jest znakomity grunt do kiełkowania i bujnego rozkwitu poczucia winy, które odciska swoje piętno na wielu płaszczyznach, a wynika głównie z opresji, którą kobiety same sobie serwują. Kobiety bardzo często są dla siebie największymi wrogami.
Mocne.
Ale prawdziwe, bo największymi opresorkami dla siebie samych jesteśmy my. To z naszych oczekiwań wobec siebie, z uzewnętrznionych krytycyzmów budujemy sobie więzienie.
W dodatku o zaostrzonym rygorze. Jak rozpoznać, że to nasz case?
Wystarczy zobaczyć reakcję na niewinne pytanie, np. o rodzaj używanej przez dziecko szczoteczki do zębów. Matka obarczona poczuciem winy od razu zwęszy podtekst i odbierze takie pytanie jako atak. Znam wiele kobiet, które w takich sytuacjach googlują, zapisują się na kursy, aby się upewnić, że robią coś dobrze, bo nie mają poczucia wewnątrzsterowności.
Gdzie się podziała nasza intuicja?
I to jest w punkt trafiona obserwacja. Mam wrażenie, że współczesne macierzyństwo jest o wiele bardziej skomplikowane, niż musi być. Nie chodzi o to, żeby dziecko traktować całkowicie beztrosko, ale o to, by być dla siebie dobrą, troskliwą, wyrozumiałą. Helikopterowe rodzicielstwo już zbiera swoje żniwo – pokolenie Z osiągnęło dorosłość, a mimo to boi się opuścić dom rodzinny. Ma też problem w nawiązywaniu innych relacji niż rodzinne – matki i ojcowie są dla nich tak dobrymi przyjaciółmi, że nie potrzebują takich w swoim wieku.
Jakie to smutne, że dopiero teraz można ten model wychowania przeanalizować, kiedy jest już za późno na zmiany. Antyczna tragedia, rozdział drugi.
Rodzic musi podjąć decyzję, w jaki sposób będzie wychowywać swoje dziecko, nawet jeśli przez innych ta metoda będzie oceniana jako nietrafiona, zła albo kontrowersyjna.
À propos oceniania, powiedz, jak to się dzieje, że najwięcej zjadliwej krytyki młode matki otrzymują od najbliższych osób: własnych rodziców, partnera, a nawet przyjaciółek?
Justyna Dąbrowska w rozmowie z Zuzą Piechowicz w programie Dobra Terapia w TOK FM na temat książki „Przeprowadzę cię na drugi brzeg” powiedziała, że nie ma bardziej surowej roli społecznej niż rola matki. Zostało to we mnie i zaczęłam drążyć temat. Gdy zapytałam o to moją mamę, odpowiedziała, że tylko ktoś tak bliski będzie w stanie powiedzieć prawdę. To boli, ale jednocześnie demaskuje sposób myślenia otoczenia, które czuje się w tym ocenianiu bezkarne. A przecież trudno się nie stresować i nie wziąć dosłownie opinii bliskich osób, które dotykają delikatnych i niepewnych dla nas obszarów, jak karmienie piersią. To, że ktoś ma dzieci i u niego sprawdziła się dana metoda, wcale nie znaczy, że jest ona obiektywnie dobra, uniwersalna czy jedyna słuszna. Bardzo brakuje empatii i edukacji w obszarze różnorodności sposobów wychowywania i dbania o dzieci.
Czy myślisz, że poczucie winy funkcjonuje w jakimś cyklu rozwojowym jak choroba? Skojarzenie wydaje mi się trafione, bo ono również uwielbia zapuszczać w nas korzenie, narastać, wybuchać, wywoływać reakcje uboczne. Tylko co zrobić, żeby zatrzymać chorobę w przedbiegach?
Polecam terapię, ale także próbę separacji, czyli zdrowego oderwania się. Jesteśmy tradycyjnym społeczeństwem kolektywnym, mimowolnie postrzegamy swoją nową rodzinę jako kontynuację linii, co sprawia, że czujemy ogromne zobowiązanie. Narodziny dziecka są często takim momentem, kiedy wszystkie generacje kumulują się nagle pod jednym dachem i po latach milczenia dzielą się swoimi radami i mądrościami, wbijając się na siłę do systemu. Jako że kobiety nie były uczone w dzieciństwie stawiania granic, to łatwo temu zgromadzeniu wykonać ruch manipulujący np. gaslighting. Glennon Doyle w swoim podcaście świetnie tłumaczy zagrożenia związane ze zjawiskiem „universal gaslighting”. Bo może skoro jestem niewyspana, to faktycznie nie wiem, co robię jako matka, może powinnam powoływać się na zewnętrzne głosy, bo one zapewne wiedzą lepiej.
Okres po narodzinach dziecka to świetna okazja, by przewartościować rzeczy i nazywać je od nowa. Może się okazać, że jeśli potrafię w swoim życiu określić, co naprawdę lubię i czego chcę, to moje wybory okażą się trafne także w dziedzinie wychowania dziecka.
A jeśli zawalam jedną rzecz, to pewnie popełniałam też błędy wychowawcze wcześniej.
Tak powstaje kaskada wyrzutów sumienia i jest ona silnie związana z lękiem przed popełnieniem błędów wychowawczych. Jeśli będziemy traktować to radykalnie, nie ma możliwości uniknięcia poczucia winy. Dlatego dobrze jest zderzyć z innymi matkami np. w kręgach kobiet, w bezpiecznej przestrzeni skonfrontować się z poczuciem porażki albo depresyjności, uczuciem, że życie przelatuje mi przez palce albo – jak powiedziała jedna z moich klientek – że „sama już nie wiem, kim jestem”. Okres po narodzinach dziecka to świetna okazja, by przewartościować rzeczy i nazywać je od nowa. Może się okazać, że jeśli potrafię w swoim życiu określić, co naprawdę lubię i czego chcę, to moje wybory okażą się trafne także w dziedzinie wychowania dziecka.
Ale jak poczuć tę pewność, że podejmowana przeze mnie decyzja jest właściwa?
Metodą sprawdzania, prób i błędów, bo dziecko też jest człowiekiem. Na jednym z prowadzonych przez mnie warsztatów któryś z rodziców powiedział o tym, aby traktować rozmowy z dzieckiem jak wizyty ambasadorów z dwóch odrębnych krajów: rozmawiać z należytym szacunkiem, aktywnie słuchać drugiej strony i zrezygnować z taktyki najazdu na jego terytorium czy przymusowej kolonizacji. Na różnych etapach życia dziecka powinno rozmawiać się rzecz jasna inaczej, bo dziecko nabywa doświadczenia i uczy się nowych sposobów budowania autonomii, testując przy tym nasze granice. Dzięki temu uświadamiamy sobie, że pewnie na kolejnym etapie trzeba będzie zmienić warunki umowy między dzieckiem i rodzicem. Ważne, aby dziecko brało udział w renegocjacjach.
To wyzwalająca myśl, że decyzje wychowawcze nie muszą być wiążące na zawsze.
Powiem więcej. Na każdym etapie można też naprawiać błędy relacyjne. Jeśli krzykniemy na dziecko, to nie znaczy, że jesteśmy złymi rodzicami, ale to daje okazję do rozmowy o błędach i przeprosin. Specjaliści od relacji twierdzą, że najbardziej spajającym czynnikiem jest gotowość do reperowania relacji takimi metodami jak przeprosiny, zatrzymanie i powrót do rozmówcy z przyznaniem się do błędu albo propozycją wspólnego poszukiwania nowego rozwiązania.
To mi pokazuje, że nawet lepiej popełniać błędy i się do nich przyznawać, niż wychowywać dziecko bezbłędnie i podejmować wyłącznie nieomylne decyzje.
Takie perfekcyjne wychowanie to krótka droga do współuzależnieniowych relacji i powielania złych schematów przez dziecko w dorosłym życiu. Nie chodzi o to, żeby dziecko wszystko robiło samo, ale nie chodzi też o to, żeby wszystko za nie robić. Współpracując, można fajnie spędzać czas razem i się lepiej poznawać.
Myślę, że znalazłaś sposób na oswobodzenie z poczucia winy, jeśli nie całkowite, to przynajmniej takie, które pozwala nie zapadać się w nim głębiej.
Życzę kobietom, żeby się otaczały wsparciem i próbowały zadbać o swoją równowagę. Bądźmy dla siebie samych i innych rodziców mniej wymagające i mniej okrutne, aby nie wpędzać się (i innych) w poczucie winy, co przychodzi nam z taką łatwością.
Lista lektur i podcastów:
1. „Czwarty trymestr ciąży”; Kimberly Ann Johnson.
2. „The Rest IS a Revolution”; Emily i Amelie Nagoski.
3. „We Can Do Hard Things”; Glennon Doyle.
4. „Znikając. Reportaże o matkach”; Anna Dudek.
5. „Mundra”; Sylwia Szwed.
6. „Przeprowadzę cię na drugi brzeg”; Justyna Dąbrowska.
7. „Dobra Terapia”; Zuzanna Piechowicz.
Agata Loewe-Kurilla – PhD – psycholożka kliniczna i międzykulturowa, psychoterapeutka systemowa, seksozofka, seksuolożka i certyfikowana sex coach. Założycielka i współtwórczyni Instytutu Pozytywnej Seksualności. Od 2009 roku współpracuje z instytucjami działającymi na rzecz równości w zakresie płci, genderu, seksualności oraz relacji i dostępu do praw seksualnych człowieka. Prowadzi prywatną praktykę terapeutyczną oraz organizuje i prowadzi zajęcia dla osób, które chcą lepiej rozumieć własną seksualność oraz profesjonalnie pomagać innym w tym zakresie. Związana ze Światową Organizacją Zdrowia Seksualnego (WAS). Wykłada na Uniwersytecie SWPS w Poznaniu, amerykańskim SCU, brytyjskim Pink Therapy oraz włoskim Uniwersytecie Milano-Bicocca. Obecnie jest w trakcie certyfikacji na superwizorkę.
Możecie jej posłuchać między innymi w podcaście Seksozoficznie.
Partnerem rozmowy była platforma Zalando.
Zapraszamy na weekendowe wydarzenie „Mamy do pogadania” organizowane przez fundacje sexedpl i Zalando w poznańskim hotelu PURO, w czasie którego będą miały miejsce m.in. warsztaty i sesja zdjęć do CV, wystąpienia ekspertek podejmujące tematykę powrotu mam do pracy i ich aktywizacji, także w życiu towarzyskim. Wśród zaproszonych gościń wystapią m.in. psychoterapeutka i seksuolożka Agata Stola, prezeska Local Girls Movement Agnieszka Suchodolska i radca prawna Marta Rolirad.
Cały program wydarzenia i szczegóły znajdziecie na stronie hotelu PURO.