Dziecięca wyobraźnia nie ma granic. Jeśli stworzymy dzieciom bezpieczny grunt do uruchomienia wyobraźni, one same zaczarują szpitalną rzeczywistość – rozmowa z Moniką Dąbrowską-Jarosz, klownem medycznym z Fundacji Czerwone Noski Klown w Szpitalu.
Co zrobić, kiedy słyszymy od lekarza, że wspólnie z dzieckiem powinniśmy zgłosić się do szpitala? Jak nie ulec panice?
Warto odróżnić lęk, który wynika z obawy o zdrowie naszego dziecka, od strachu, jaki u części dorosłych wywołuje słowo „szpital”. O ile ten pierwszy jest jak najbardziej uzasadniony, o tyle drugi często wynika z negatywnej opinii o szpitalach i ich pracownikach. Oczywiście system polskiej ochrony zdrowia ma wiele wad i jest daleki od doskonałości, ale jednocześnie pracuje tu wielu wspaniałych lekarzy, którzy codziennie ratują zdrowie i życie dzieciom. A dziecko natychmiast wychwyci negatywną narrację i nieświadomie powieli schemat, jak choćby strach przed szpitalem.
Ten schemat powielamy w Polsce od pokoleń. Czy można to jakoś zmienić?
Można i warto! Duża część pracy opiera się na zmianie przekonań. Takie zmiany wiążą się ze zmianą w połączeniach neuronalnych: jedna ścieżka musi zostać zdezaktywowana i zniknąć, a druga musi zostać skonstruowana. Dezaktywacja i zanikanie ścieżek neuronalnych wydarza się, gdy ich nie używamy. To dlatego warto zapominać to, czego nie chcemy, a powtarzać i wzmacniać to, czego chcemy.
Przekonania zmieniamy poprzez naukę. I tak w rozmowie z dzieckiem możemy zmienić narrację: lekarza przedstawić jako superbohatera w fartuchu lekarskim, który ma szereg niesamowitych umiejętności – np. umie „naprawić” złamaną rączkę albo nóżkę, a nawet potrafi uratować życie!
Wielu dorosłych – mimo swojego wieku – boi się przekroczyć próg szpitala, poradni czy gabinetu dentystycznego. Warto popracować nad tym, aby nasze dziecko nie powielało tego schematu.
A jak radzić sobie w szpitalu, kiedy pielęgniarki odsyłają nas z miejsca na miejsce albo każą nam czekać w długiej kolejce? Rodzice są zmęczeni, przestraszeni i zdenerwowani, a dzieci płaczą albo się nudzą.
To nie są komfortowe sytuacje. W czasie mojego dziesięcioletniego doświadczenia w Czerwonych Noskach bardzo często obserwuję, że pomimo największych starań lekarzy i pielęgniarek, mali pacjenci zmuszeni są czekać na wizytę lub badanie kilka godzin w dusznym, wąskim korytarzu, ale i tutaj możemy dużo zrobić, aby poprawić nasz komfort psychiczny. W Fundacji powtarzamy, że „szpital to nie muzeum”, tu wolno śpiewać, a nawet tańczyć. Jeśli Twoje dziecko ma ochotę śpiewać, czekając na badanie, nie zabraniaj mu. To intuicyjna samoregulacja, rozładowanie stresu i napięcia, proces, który pomaga odzyskać energię i powrócić do równowagi. Możecie razem śpiewać i tańczyć na szpitalnym korytarzu. Uśmiech, radość i zabawa odciągają od stresu związanego z chorobą czy oczekiwaniem na badanie albo zabieg. Dodatkowo, pacjenci, którzy często się śmieją, szybciej wracają do zdrowia, a ich rekonwalescencja przebiega sprawniej.
Nawiązywanie relacji społecznych z personelem medycznym w szpitalu nie należy do łatwych. Czy warto to robić również w sytuacji, kiedy przychodzimy z dzieckiem do lekarza ambulatoryjnie na jedno badanie np. na badanie rezonansem magnetycznym?
Warto, za każdym razem. Starajmy się skracać dystans. Przed badaniem możemy przywitać się z pielęgniarką, przybić piątkę czy żółwika. Przedstawić dziecko, zapytać osobę badającą o imię. Dzięki tym małym gestom ten ktoś w kitlu, kto za chwilę będzie prowadzić nasze dziecko do rezonansu magnetycznego lub pobierać krew w gabinecie, nie będzie już kimś całkiem obcym. Będzie panią Kasią, Bożenką, panem Jackiem, z którymi możemy porozmawiać, pośmiać się, pożartować.
Personel medyczny, podobnie jak my wszyscy, na co dzień zabiegany i zapracowany potrzebuje naszego uśmiechu, chwili życzliwości, zwykłej ludzkiej sympatii. Jeśli w czasie wizyty uśmiechniemy się albo powiemy miłe słowo, nawiążemy bezpośrednią relację i wspólnie z naszym dzieckiem przestaniemy być jedynie numerkiem oczekującym w kolejce. A kiedy pierwsze spotkanie z personelem medycznym będzie dla dziecka zabarwione humorem, to cały proces leczenia będzie przebiegał sprawniej i nie pozostawi przykrych wspomnień powodujących traumę.
Jak przygotować dziecko do pierwszej wizyty w szpitalu?
Pierwsze spotkanie jest ważne. Od tego, jak ono przebiegnie, zależą wspomnienia, do których dziecko i rodzic będą się odnosić przez kolejne lata.
Często to rodziców przeraża konieczność przeprowadzenia badań, nawet rutynowych, jak pobranie krwi czy pobyt dziecka w szpitalu. Zdarza się, że rodzice nie rozmawiają z dzieckiem o czekających je badaniach, zabiegach czy operacjach. Nie wiedzą, jakiego słownictwa używać, jak mówić o chorobie. Jak przygotować dziecko na to, co wydarzy się w szpitalu? A rodzice czy opiekunowie mają na ogół wszystkie zasoby, aby przygotować siebie i swoje dziecko na kontakt z lekarzem, wystarczy kilka wskazówek, jak to zrobić.
Zatem jak przygotować dziecko do wizyty w szpitalu?
Przed wizytą w szpitalu, podobnie jak przed każdym badaniem, trzeba zadbać o zaspokojenie podstawowych potrzeb dziecka. Nasza pociecha powinna być wyspana i najedzona (jeśli badania na to pozawalają). Warto zarezerwować sobie czas na spokojną drogę do szpitala, bez pośpiechu, bo to zawsze wprowadza dodatkowy stres.
Kiedy prowadzę warsztaty, wydarzenie, jakim jest wizyta w szpitalu, dzielę na 5 etapów:
- w domu,
- dzień lub dwa dni przed badaniem,
- w poczekalni szpitalnej,
- w trakcie badania lub zabiegu,
- po badaniu,
- po powrocie do domu.
Najważniejszy jest czas spędzony w domu na dzień lub dwa przed badaniem, nie sam zabieg. To wtedy powinniśmy na spokojnie przygotować dziecko do tego, co je czeka. Najlepiej zacząć od rozmowy o tym, co się będzie działo. W kliku zdaniach wyjaśnijmy mu, jak będzie wyglądało badanie, któremu ma się poddać. Zaraz potem warto zaczarować nieco całą sytuację. Dzieci uwielbiają opowieści, one pomagają oswoić tematy nawet bardzo trudne. Jak mówi prof. Marek Kaczmarzyk: „Ludzki mózg uwielbia opowieści. Dzięki rozbudowanej korze przedczołowej jesteśmy zdolni do świadomego, racjonalnego przetwarzania rzeczywistości. Opowieści są ciągami zdarzeń, które zapamiętujemy jako regularności użyteczne w planowaniu. To dlatego nasza pamięć traktuje je lepiej niż oderwane od siebie informacje. Dopiero opowieść złożona z tych informacji ma przystosowawcze znaczenie”. Czyli dzięki opowieści dzieci szybciej się uczą, łatwiej też akceptują czekające je zabiegi i badania.
Bezpośrednim impulsem do stworzenia warsztatów „Śmiech na Sali. Czyli jak być rodzicem w szpitalu”, które prowadzę dla rodziców w ramach mojej pracy dla Czerwonych Nosków, było osobiste doświadczenie z moją 3-letną wówczas córką Laurą. Dostałyśmy skierowanie do szpitala na echo serca. Po wejściu do gabinetu Laura kurczowo trzymała się mojej ręki i pomimo starań przemiłej lekarki nie chciała położyć się na łóżku i nie udało się przeprowadzić badania. Laura wprawdzie rozejrzała się po gabinecie lekarskim i wysłuchała pani doktor, ale cała aparatura wydała jej się przerażająca i nie dała namówić się na przeprowadzenie badania. Wtedy zdałam sobie sprawę, że zbyt późno rozpoczęłam przygotowywanie mojej córki do tego badania, że opowieść o tym, co się będzie działo w gabinecie, powinnam zacząć już w domu dzień wcześniej, a nie w szpitalnej poczekalni, na pięć minut przed wejściem do gabinetu. Doktor wyznaczyła nam kolejny termin badania i dodatkowo EKG. Tym razem dzień wcześniej w domu, na spokojnie usiadłam z Laurą w jej pokoju i krótko opowiedziałam jej, jak będą wyglądały badania i na czym polegają, po czym dodałam: „Będziesz mogła usłyszeć, o czym mówi Twoje serduszko.” Laura wyraźnie się zaciekawiła i po chwili spytała: „A czy ono mówi w naszym języku?”. „Nie, serduszko mówi w swoim języku. Będziesz mogła zobaczyć ten język na specjalnym wykresie, który będzie się drukował w czasie badania”. Od tej chwili u mojej córki miejsce strachu zajęła ciekawość. W szpitalu pozwoliła zrobić sobie zarówno echo serca, jak i EKG. Z ciekawością patrzyła na drukujący się w czasie badania wykres, a po wyjściu z gabinetu opowiedziała mi z zawadiackim uśmiechem, o czym mówiło jej serduszko.
Dziecięca wyobraźnia nie ma granic. Jeśli stworzymy dzieciom bezpieczny grunt do uruchomienia wyobraźni, one same zaczarują szpitalną rzeczywistość. Po powrocie do domu Laura przy użyciu papieru i kredek stworzyła krótką książkę: „Co mówi moje serduszko” i z dumą mi ją pokazała.
Bardzo często dzieci zadają pytanie: „Czy będzie bolało?” albo wręcz proszą nas o zapewnienie, że nie będzie bolało. Co zrobić w sytuacji, kiedy wiemy, że nasze dziecko czeka bolesne badanie?
Jeśli wiemy, że badanie będzie bolesne, powinniśmy powiedzieć o tym dziecku. Nie straszmy, nie opowiadajmy ze szczegółami o aparaturze i strzykawkach i nie skupiajmy się na bólu, ale mówmy dziecku prawdę, bo kiedy obiecamy dziecku, że nie będzie bolało, a w trakcie badania nasz maluch poczuje ból, to straci do nas zaufanie, a ból będzie jeszcze większym szokiem.
Gdy nasze dziecko czeka pobranie krwi, powiedzmy mu, że ból potrwa krótko, jakby ugryzła je pszczółka, a potem kropelki krwi wyruszą w podróż do laboratorium. Tutaj ponownie pomocna będzie opowieść. Jeśli dziecko czeka badanie, którego sami nigdy nie przechodziliśmy i nie mamy pojęcia, jak ono wygląda, warto to sprawdzić. Jedna z mam opowiadała mi, że jej 7-letnia córka miała mieć robioną fiberoskopię. Fiberoskopia polega na wprowadzeniu do nozdrzy cienkiego endoskopu w celu oceny jam nosa, nosogardła, gardła środkowego i dolnego oraz krtani. Dla niektórych jest to badanie niekomfortowe, dla innych bardzo bolesne. Niestety, mama nie sprawdziła wcześniej, na czym polega i jak wygląda to badanie. Ból w trakcie badania był zaskoczeniem zarówno dla córki, jak i dla matki. U dziewczynki zdarzenie wywołało traumę i w konsekwencji nie chce słyszeć o ponownym wykonaniu badania.
Po badaniu doceniajmy wysiłek dziecka, chwalmy i koniecznie przytulajmy. Warto też umówić się z dzieckiem na małą nagrodę po badaniu. Lody czy wspólna wycieczka do zoo będą rekompensatą, która sprawi, że nasza pociecha szybciej zapomni o bólu i strachu. Oba wydarzenia nastąpią bezpośrednio po sobie i mózg połączy je w ciąg przyczynowo-skutkowym, w ten sposób wizyta w szpitalu będzie się dziecku kojarzyła również z przyjemną nagrodą.
Dużo rozmawiamy o tym, jak rodzic może pomóc dziecku, a co z samym rodzicem? Jak zadbać o siebie? Co w sytuacji, w której zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, a dziecko i tak płacze?
Komfort psychiczny rodzica jest niezwykle ważny; opiekun, zaraz po dziecku, jest najważniejszym elementem badania. To, w jaki sposób czuje się rodzic, bezpośrednio oddziałuje na dziecko, dlatego najpierw musi zadbać o własne potrzeby. Widać to bardzo dobrze na bloku operacyjnym w Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie klowni medyczni Czerwonych Nosków towarzyszą małym pacjentom i ich rodzicom tuż przed operacją i zaraz po niej. To zrozumiałe, że w takiej chwili całą uwagę rodzice skupiają na dzieciach, chcąc zapewnić im poczucie bezpieczeństwa tuż przed operacją. Klown medyczny Czerwonych Nosków towarzyszy małemu pacjentowi aż do sali operacyjnej, przechodzi z nim za czerwoną linię, czyli tam, gdzie rodzic nie może już wejść. Gdy dziecku zostanie podana narkoza, klown wraca do rodziców, którzy często są w tak wielkim stresie, że zapominają o tym, żeby napić się wody. Nasza rola czasami polega na tym, żeby przypomnieć im, że teraz mają czas dla siebie, żeby zjeść, napić się kawy, odpocząć chwilę. To jest bardzo potrzebne, bo za godzinę lub trzy dziecko z powrotem będzie z nami i będzie potrzebowało pomocy i uwagi. Piętnaście minut na drzemkę czy spokojnie wypitą herbatę z ciastkiem potrafią zdziałać cuda i dać nam drugi zastrzyk energii.
Co do płaczu, nie bójmy się go. Płacz jest naturalną reakcją organizmu na strach, ból, niepokój czy żal. To zdrowa reakcja ciała na napięcie emocjonalne, pozwala nam odreagować nadmiar napięcia i reguluje emocje. Dlatego nie mówmy dzieciom, żeby nie płakały albo jeszcze gorzej: „nie bądź beksą” czy pokutujące latami „chłopcy nie płaczą”. Pozwólmy dzieciom przeżywać i okazywać emocje, nie negujmy ich istnienia. W przeciwnym razie nieświadomie wysyłamy dziecku komunikat, że akceptujemy jedynie jego pozytywne emocje, a tych negatywnych nie chcemy widzieć. Jeśli zrobiliśmy, co w naszej mocy, żeby jak najlepiej przygotować dziecko do badania, zabiegu czy operacji, a ono nadal odczuwa strach, po prostu pokażmy mu, że akceptujemy i rozumiemy jego emocje, że kochamy je i wspieramy swoją obecnością. Z mojego dziesięcioletniego doświadczenia w Czerwonych Noskach wiem, że są sytuacje, kiedy nic nie działa, pomimo wspólnych wysiłków. Czasami wszytko, co da się zrobić, to być obok i podać chusteczkę. Nie obwiniajmy się. Zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy.
Monika Dąbrowska-Jarosz – antropolożka kultury, pedagożka teatru, aktorka, od dziesięciu lat klown medyczny w Fundacji Czerwone Noski Klown w Szpitalu, posiada certyfikat profesjonalnego klowna medycznego wydany przez Red Noses International, prowadzi autorskie warsztaty, szkolenia, webinary dla dorosłych i dla dzieci. Jest pomysłodawczynią warsztatów „Śmiech na sali. Czyli jak być rodzicem w szpitalu?” realizowanych przez Czerwone Noski. Prywatnie mama dwóch córek.
Fundacja Czerwone Noski Klown w Szpitalu od dziesięciu lat pomaga dzieciom w szpitalach w całej Polsce. Jej profesjonalni klowni medyczni niosą radość tam, gdzie jest potrzebna najbardziej – przychodzą z wizytami na oddziały szpitalne i bloki operacyjne od onkologii po rehabilitację, odwiedzają dzieci w stanie śpiączki w warszawskiej Klinice Budzik. Niosą realną, konkretną pomoc, wyrażaną w najpiękniejszym języku świata – śmiechu.


