ojcostwo rodzicielstwo

(Nie)zbędni ojcowie

Dlaczego tata, który otacza dzieci czułą i uważną opieką, wciąż jest postrzegany jako kuriozum?

(Nie)zbędni ojcowie
Archiwum Ładne Bebe

Zaczyna się niewinnie. W poradniku o ciąży, tak grubym, że waży więcej niż noworodek, poświęca się ojcom może pół strony. Potem w szkole rodzenia sugeruje się, żeby w trakcie porodu nie plątali się matkom, położnym i lekarzom pod nogami. Na oddziale traktuje się ich jak odwiedzających – mogą wpaść zrobić sobie zdjęcie, czasem trochę pokangurować, ale potem mają spadać. Chyba że dopłacą. Ale i wtedy nie ma gwarancji, że zwolni się dla nich łóżko, skoro tych brakuje nawet dla rodzących. Lepiej niech tata pójdzie na pępkowe.

Dalej wcale nie jest łatwiej. Świeżo upieczonemu ojcu przysługują dwa tygodnie pełnopłatnego urlopu. Dwa tygodnie, z włączeniem weekendów. I to tylko, jeśli pracuje na etacie. Ojcowie, którzy założyli działalność albo utrzymują się ze zleceń, muszą opiekować się noworodkami na własny koszt. Albo odwrotnie, zarabiać na pieluchy kosztem czasu z dziećmi. Wolny wybór na wolnym rynku. Chyba że mowa o przewijakach w męskich toaletach. Tu podaż nigdy nie odpowie na popyt, bo nawet na wolnym rynku muszą być jakieś granice. I tak się składa, że przebiegają akurat w poprzek drogi do spokojnego, spełnionego ojcostwa. Mimo że zgodnie z danymi zebranymi niezależnie przez Centrum Badania Opinii Społecznej i Polski Instytut Ekonomiczny, większość Polaków uważa, że rodzina powinna funkcjonować w modelu partnerskim. A ojcowie, którzy regularnie zajmują się domem i dziećmi, deklarują w badaniach znacznie wyższy poziom satysfakcji z życia.

Proszę przekazać żonie

Tata, który otacza dzieci czułą i uważną opieką, jest wciąż postrzegany w naszym kraju jako kuriozum, choć zgodnie z raportem Fundacji Share The Care polscy rodzice w miażdżącej większości uznają, że ojcowie dbają o dzieci równie dobrze jak matki (83% badanych), a stała i bliska relacja z tatą jest dla dzieci równie ważna jak ta z matką (91%). Ale przekonania to jedno, a praktyka to drugie. Polki, mimo rosnącego zaangażowania w rynek pracy i spadającej liczby urodzeń, nadal wykonują lwią część nieodpłatnej pracy opiekuńczej i domowej, a także ponoszą „karę za macierzyństwo”, zarabiając dużo mniej niż ojcowie, kobiety bezdzietne i bezdzietni mężczyźni na podobnych stanowiskach i w tych samych sektorach gospodarki. Ojcowie odwrotnie – nie dość, że otrzymują wyższe wynagrodzenie niż kobiety, to jeszcze według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego są oceniani przez przełożonych lepiej niż ich bezdzietni współpracownicy. Nic dziwnego, że aż do 2022 roku mniej niż 5% świeżo upieczonych ojców decydowało się przejąć od partnerek część lub całość urlopu rodzicielskiego. Tym bardziej, że otrzymywali wtedy zaledwie 60% swojej pensji, podczas gdy kobiety, które brały jednocześnie urlop macierzyński i rodzicielski, były nagradzane 80% dotychczasowych zarobków. W świetle takich nierówności nawet CBOS, charakteryzujące się zazwyczaj powściągliwym i zachowawczym, musiało przyznać, że w polskich domach partnerstwo „polega niemal wyłącznie na wspólnym lub zmiennym podejmowaniu decyzji”.

Sytuację miała poprawić unijna dyrektywa work-life-balance, której celem była popularyzacja bardziej równościowego systemu świadczeń socjalnych dla rodziców, na wzór Norwegii, Danii czy Islandii. W tej ostatniej, po wprowadzeniu nieprzechodniego płatnego urlopu dla każdego rodzica, aż 85% ojców zaczęło korzystać z tego prawa. W Polsce, gdzie dyrektywę przyjęto tuż przed deadline’em i w mocno okrojonej formie, trudno oczekiwać podobnych rezultatów, ponieważ urlop rodzicielski przysługuje wyłącznie ojcom zatrudnionym na etacie i odpowiada zaledwie 70% ich pensji, podczas gdy kobiety wciąż mogą liczyć na wypłaty w postaci 80% zarobków, jeśli zdecydują się wziąć na siebie i urlop macierzyński, i rodzicielski. Fundacja Share the Care pociesza, że niezależnie od tak niesprawiedliwego podziału od czasu zmiany prawa w kwietniu do sierpnia 2023 roku liczba ojców przebywających na urlopie rodzicielskim podwoiła się w porównaniu do zeszłego roku. Choć ta tendencja daje nadzieję, wciąż mniej niż 10% wszystkich ojców decyduje się na taki krok.

Jeśli te dane was dziwią, to znaczy, że albo nie jesteście rodzicami, albo nie mieszkacie w Polsce. Bo bycie tatą to tutaj zupełnie inne doświadczenie niż bycie mamą. Rozmawiam o tym z Piotrkiem, tatą trójki dzieci z Warszawy. I Jankiem, który wychowuje samodzielnie w Olsztynie syna. I z Wojtkiem z Katowic, przebywającym od dwóch lat na urlopie wychowawczym. I z Krzyśkiem, moim mężem i ojcem naszej dwójki dzieci. Ich opowieści okazują się przerażająco podobne.

Bądź mężczyzną

Przy każdej wizycie w drogerii muszą przejść szkolenia z doboru odpowiednich pieluszek od obcych kobiet. Na placach zabawach są wychwalani pod niebiosa za to, że odważyli się chwilę pobawić z własnymi dziećmi albo nakarmić je w wózku i uśpić. W biurze odkrywają, że praca ma być sensem ich życia i powinni traktować ją jako bezpieczną przestrzeń, do której ucieka się, żeby wreszcie odpocząć od żony i dzieci. Odsapnąć w pracy po pracy. Scenariusz, w którym pozwalają sobie uznać dom za centrum i podporządkować pod niego resztę życia, pozostaje dla nich w najlepszym wypadku nieosiągalnym celem, a w najgorszym wstydliwym marzeniem. Bo według Polskiego Instytutu Ekonomicznego aż 60% ojców boi się przyznać, że chciałoby iść na urlop rodzicielski. Paralilżuje ich stan konta i widmo reakcji otoczenia. W końcu co to za mężczyzna, który nie potrafi (albo nie chce) utrzymać rodziny?

Tymczasem zgodnie z raportem Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej z 2021 roku już ponad połowa gospodarstw domowych w Polsce jest utrzymywana wspólnie przez oboje partnerów, a ta liczba będzie tylko rosnąć. Znów – przekonania to jedno, a praktyka to drugie. Facet ma być facetem. Mimo że samodzielny rodzic w obecnej sytuacji ekonomicznej bez osoby partnerskiej ledwo sobie radzi – tak wysokie są obecnie koszty utrzymania gospodarstwa domowego.

Facet ma być facetem, czyli radzić sobie sam, także w kwestii własnego zdrowia psychicznego. To kolejny szkodliwy mit, na który mamy namacalne dowody: w skali kontynentu Polska przoduje w odsetku samobójstw mężczyzn. Jak tłumaczy w rozmowie z OKO.press suicydolog Ryszard Jabłoński, ta typowo polska epidemia wiąże się nie tylko z rosnącym stresem ekonomicznym mężczyzn czy presją kulturową, ale i z przemocowymi relacjami i toksycznymi wzorcami męskości, z którymi chłopcy stykają się od najmłodszych lat. Ojcowie słyszą, że nie mogą lub nie potrafią troszczyć się o swoich synów, przez co ci wyrastają na mężczyzn i ojców, którym brakuje wiary we własną zdolność poradzenia sobie z emocjami, bliskością, dziećmi. Tym bardziej, że choć coraz więcej mówi się o depresji poporodowej i zdrowiu psychicznym matek, wciąż rzadko rozmawia się o tym, jak ojcostwo wpływa na samopoczucie emocjonalne mężczyzn.

Przez wszystkie cztery nasze ciąże – zarówno te, które zakończyły się poronieniami, jak i te, które zwieńczyły porody – nikt nie pytał Krzyśka o jego uczucia, nie zaproponował wykonania ani testu Becka (sprawdzającego depresję towarzyszącą ciąży), ani testu ESDP (na depresję po porodzie). Jak podkreślała jeszcze w 2018 roku nieodżałowana polska antropolożka Maria Reimann, przez to, że nasza kultura nie daje mężczyznom języka i przestrzeni do dzielenia się doświadczeniami ojcostwa, to zarówno oni sami, jak i całe ich otoczenie społeczne, a w tym także badacze i badaczki, uznają perspektywę ojców za mało istotną w kształtowaniu się współczesnych rodzin i społeczeństw. Reimann zderzyła się z tym problemem podczas badań niepłodności. Nie tylko brakowało danych o tym, jak mężczyźni przeżywają takie doświadczenie, ale i w trakcie prowadzonych przez nią wywiadów okazało się, że sami badani „uznają swoją rolę w procesie leczenia za drugorzędną i mniej istotną”, nawet jeśli to u nich zdiagnozowano niepłodność. Mężczyźni, z którymi rozmawiała Reimann, dzielili także przekonanie, że „zamiast zajmować się własnymi emocjami, lękiem, bólem czy poczuciem utraty, powinni być silni i mocni, aby wspierać swoje partnerki”.

Podobną tendencję zaobserwowały amerykańskie badaczki, Natasha J. Cabrera, Brenda L. Volling i Rachel Barr, tworząc przegląd literatury naukowej na temat wpływu ojców na stan psychospołeczny i psychofizyczny ich dzieci oraz odwrotnie, wpływu doświadczenia ojcostwa na zdrowie i status mężczyzn. Okazuje się, że takich badań jest bardzo niewiele, choć wynika z nich, jak podkreślają z mocą autorki, że stałe zaangażowanie emocjonalne ojców w życie ich dzieci – nawet gdy razem nie mieszkają! – ma pozytywny, długofalowy wpływ na regulację emocjonalną i hormonalną ich synów oraz córek, a także na ich umiejętności społeczne i rozwój funkcji poznawczych. Problemy zaczynają się wtedy, gdy ojcowie sami nie radzą sobie z własnymi emocjami i zaczynają być wobec reszty rodziny agresywni lub zgłaszają oznaki depresji, takie jak zaburzenia snu i apetytu, rosnące poczucie winy, nadmiar lęku, dużą pobudliwość lub ospałość czy brak nadziei na przyszłość. Wtedy zaburzenia emocjonalne ojców, podobnie jak matek, zaczynają utrudniać dzieciom zdrowy rozwój i napędzać skalę przemocy domowej. Piekielny krąg cierpienia i samotności się zamyka. A przecież wystarczyłoby uznać ocenę stanu psychicznego ojców za stałą i regularnie powtarzaną funkcję podstawowej opieki zdrowotnej, włączając go w opiekę okołoporodową razem z matką, a więc umożliwiając wywiad z położną środowiskową, pediatrą, a nawet ginekolożką czy położną.

Samouzdrowienie ojców

Łamie mi się serce, kiedy czytam na stronie CBOS, że co czwarty mężczyzna w Polsce nie uważa troski o dobrostan rodziny i domu – poprzez pranie, sprzątanie, gotowanie, wynoszenie śmieci, kontrolowanie wydatków, prowadzenie kalendarza, zarządzanie zasobami ludzkimi i wspieranie domowników w trudnych chwilach – za prawdziwą pracę. Szczególnie, gdy pomyślę, że według szacunków międzynarodowej organizacji humanitarnej Oxfam, gdyby na całym świecie zaczęto wynagradzać ogrom niewidzialnej roboty, którą kobiety wykonują „po godzinach”, na poziomie płacy minimalnej, to ich wkład do globalnej gospodarki wyniósłby 11 bilionów dolarów rocznie, czyli trzy razy więcej niż całego, światowego przemysłu IT. Wyobraźcie sobie, jak to przełożyłoby się na nasze domowe budżety. Na presję gospodarczą i kulturową wobec mężczyzn. Na wzorce wychowania chłopców.

Są takie dni, kiedy każdej i każdemu z nas opieka nad dziećmi idzie jak po grudzie. Jasne, że dalej kochamy nasze córki i synów i chcemy dla nich jak najlepiej, ale po nocy spędzonej na czytaniu Pucia czy kolejnej kłótni o powrót z imprezy, czasem marzymy o tym, żeby zrzucić obowiązki rodzicielskie na sąsiadów, wsiąść w pierwszy lepszy samolot i polecieć na Fidżi, najchętniej bez biletu powrotnego.

Ale są też inne dni. Takie, w które żarty trzyletniego syna bawią nas do rozpuku, spojrzenie noworodka wzbudza bezbrzeżny zachwyt, a rozmowy z nastoletnią córką pozwalają uwierzyć, że mimo zmian klimatycznych, przyszłość wciąż może budzić nadzieję.

Jasne, że rodzicielstwo bywa okropnie męczące. Ale jest też szalenie przyjemne. Jak podkreśla terapeuta Melissa LaVigne, neurobiologia przynajmniej od 10 lat dostarcza nam dowodów na to, że „zdolność człowieka do zabawy w okresie dorosłości wpływa na jego ogólną radość, zdrowie fizyczne i zadowolenie z życia. Bez względu na wiek, ludzki mózg czerpie korzyści i rozwija się dzięki zabawie”. Dlaczego jako społeczeństwo systemowo utrudniamy mężczyznom dostęp do tego niezwykłego zasobu, jakim jest czas z ich własnymi dziećmi?

Nic dziwnego, że w dużych, międzynarodowych badaniach, przeprowadzonych przez organizację MenCare, aż 85% ankietowanych ojców podkreślało, że „zrobiłoby, co tylko w ich mocy”, żeby częściej i z większym zaangażowaniem opiekować się swoimi dziećmi – niezależnie od tego, czy biologicznymi, czy adoptowanymi, czy powierzonymi im w ramach pieczy zastępczej. Zdrowymi czy z niepełnosprawnością. „Mężczyźni, którzy deklarują, że troszczą się o swoje emocje, są od 2 do 8 razy bardziej skorzy do opieki nad członkami rodziny” – czytamy w najnowszej edycji dorocznego raportu fundacji na temat kondycji ojców na świecie. „A ci, którzy opiekują się innymi, mają szansę na większy dobrostan: ankietowani, którzy deklarowali zadowolenie z poziomu własnego zaangażowania w proces wychowania własnych dzieci, 1,5 raza częściej odczuwali wdzięczność i uznawali się za spełnionych ludzi, którymi zawsze pragnęli być”.

Zniesienie systemowych nierówności pomiędzy kobietami a mężczyznami, ojcami i matkami, naprawdę ułatwi nam wszystkim życie. Ale taka zmiana wymaga, żebyśmy zakasali rękawy i razem zaczęli transformować zarówno nasze przekonania, jak i praktykę. Liberalizacja praw reprodukcyjnych, zniesienie nierówności płac i wypracowanie bardziej partnerskiego podziału w pracach domowych i opiece nad dziećmi to nie tylko sprawa kobiet, ale i warunek tego, co bell hooks, coraz szerzej w Polsce tłumaczona teoretyczka feminizmu, nazwała „samouzdrowieniem” mężczyzn i ich „podróżą, której celem jest miłość”. Jeśli ojcowie rzeczywiście są gotowi zrobić, co w swojej mocy, żeby zacząć lepiej troszczyć się o własne dzieci, muszą najpierw zacząć lepiej troszczyć się o własne emocje i prawa.

Cytując Simę Bahous, Wicesekretarzową ONZ i Główną Dyrektorkę ONZ na rzecz Równości Płci i Wzmocnienia Kobiet: „potrzebujemy, żeby mężczyźni ruszyli razem z globalnym ruchem kobiet. Mężczyźni muszą zacząć głosować, strajkować i głośno domagać się wprowadzenia wysokiej jakości, uniwersalnej opieki instytucjonalnej dla dzieci, prawa pracy, które wspiera wszystkie osoby zajmujące się opieką, i polityki społecznej, która obejmuje je wszystkie na równej zasadzie, niezależnie od tego, czy są formalnie czy nieformalnie zatrudnione – w tym także dobrze płatnego i powszechnego urlopu rodzicielskiego”.

Zadbajmy o to, żeby nasze dzieci nie musiały wybierać między dobrostanem ekonomicznym i emocjonalnym swoich rodzin. Za rogiem wybory. Kto da więcej?

Dodaj komentarz