Mikrowyprawy z Warszawy i ich przepis na udaną wycieczkę za miasto
Rozmowa z Moniką Masalską z Mikrowyprawy z Warszawy
Monika od zawsze lubiła spacerowanie, tak jak jej mąż Seweryn, z którym zna się od pierwszej klasy liceum. „To pasja, która nas połączyła, a nawet scementowała związek” – śmieje się Monika. Mikrowyprawy najpierw uskuteczniali w rodzinnych Kielcach i okolicach we dwoje, potem przyszedł czas na Warszawę. „Przechodziliśmy Warszawę ze spacernikiem Wyborczej” – wspomina. Pasję do zwiedzania kontynuowali po urodzeniu dzieci (które mają dziś 13, 11 i 5 lat). Przyszła pandemia i w czasie lockdownów wielu znajomych odzywało się do Moniki i Seweryna z uporczywymi pytaniami: „dokąd się wyrwać?”. Wpadli więc na pomysł bloga i konta na Instagramie. Dziś to chyba najsłynniejsi eksperci od rodzinnych mikrowypraw po Mazowszu. Jak oni to robią, że ich dzieci chcą włóczyć się po fortach, pustych parkach, zwiedzać pałacyki, zameczki i lasy? Co robią, by mieć energię i zdrowie na takie eskapady o każdej porze roku? Wszystkiego dowiecie się z naszej rozmowy.
Po lekturze obejrzyjcie video z ich rodzinnej wyprawy do Dzielnika. Zapraszamy razem z Genactiv, producentem Colostrum Genactiv, partnerem naszego cyklu.
Czy dostajesz czasem pytania od kobiet, które chciałyby robić to, co wy, ale boją się, że dziecko wróci z przedwiosennej wycieczki do lasu chore?
Tak, miewam takie pytania od obserwatorek i odpowiadam, że już sam ruch na świeżym, czystym powietrzu i wyjazdy na łono natury są czymś, co wspiera odporność. Z drugiej strony, by móc tak godzinami spacerować po mrozie czy brodzić w błocie przy zimnym wietrze rzeczywiście trzeba odporność mieć. U nas na przestrzeni lat nauczyliśmy się dbać o te sprawy. Wystawianie na zimno sprawia, że organizm się hartuje. To jest moim zdaniem lepsze niż stojące powietrze w mieszkaniu. Moja fascynacja skandynawskim wychowaniem nie wzięła się znikąd.
Co właściwie robisz, że nie chorujecie?
Chorujemy, ale na tyle rzadko, że nie stanowi to przeszkody w organizowaniu wycieczek. Podstawą jest mądre ubieranie dzieci do aktywności na zewnątrz. Nieprzegrzewanie i dbanie o to, by nie marzły. Mamy bardzo dobre buty, które nie przemakają – wiadomo, że zimne i mokre nogi dziecka, gdy trzeba do parkingu iść jeszcze godzinę, to gwarancja choroby. Odzież techniczna, ubrania z membraną to dla mnie gamechanger w temacie mikrowypraw. Dawniej ubierałam dzieci za grubo, bo sama jestem zmarzluchem. Nauczyłam się jednak ufać, pozwoliłam córkom doświadczyć, co się stanie, gdy ubiorą się po swojemu – raz zmarzły, miały nauczkę i potem już brały pod uwagę, że trzeba ubierać się na cebulkę i najwyżej zdjąć którąś warstwę. Warto dzieciom zaufać, choć nie zawsze jest to łatwe.
Co jeszcze na co dzień wpływa na to, że czujecie się w pełni sił do wycieczek?
Dbamy o komfort termiczny dzieci w samochodzie, jak już wsiadamy tam w kurtkach, to je rozpinamy i utrzymujemy niezbyt wysoką temperaturę w aucie. Przy najmłodszym synu preferujemy zamiast kombinezonu kurtkę i spodnie – bo też łatwiej zdjąć część odzieży w samochodzie. Po domu chodzimy bez butów, kaloryfery mamy raczej przykręcone na trójkę. Pediatra polecił nam też wyjazdy zimą nad morze. Wydaje mi się, że to też dobrze nam robi, te spacery po plaży i wdychanie zimowego powietrza pełnego jodu.
Czy twoje dzieci uprawiają jakiś sport?
Nasza średnia córka trenuje karate, ma już zielony pas, treningi są dwa razy w tygodniu. Starsza trenuje lekkoatletykę, ma nawet osiągnięcia w zawodach międzyszkolnych. Myślę, że sport, ogólna sprawność, jest podstawą dobrego samopoczucia, kondycji. W połączeniu z wycieczkami, które robimy w weekendy, myślę, że to bardzo wzmacnia dzieci psychicznie i fizycznie. Najmłodsze dziecko jeździ rowerem do przedszkola – Seweryn zaszczepił miłość do rowerów u Małego.
Powiedz, jak wygląda wasza logistyka. O której wstajecie?
Dawniej bardzo wcześnie, ze względu na Małego. Teraz budzimy się zwykle o siódmej, ósmej. Jemy lekkie śniadanie, zwykle takie, że każdy sobie coś przygotuje. Czasami jemy bardzo duże drugie śniadanie tuż przed wyjazdem, a niekiedy – np. wiedząc, że będziemy w miejscu, gdzie można super zjeść, takim jak np. Otwock, wyjeżdżamy tylko po lekkiej przekąsce, a porządne śniadanie lub brunch jemy na miejscu.
W jaki sposób planujecie wyjazdy? Wybieracie lokalizację pod siebie czy raczej pod dzieci?
Czasami robimy wycieczkę pode mnie, czasem pod Seweryna, czasem pod dzieci. Generalnie jest dużo wycieczek, które odpowiadają wszystkim – nasze dzieci lubią do lasu, na bagna, lubią przeskakiwać przez powalone drzewa czy np. zwiedzać zamki. Ale robimy też wycieczki bardziej architektoniczne – gdy chodzimy po Saskiej Kępie, oglądamy modernistyczne wille. Albo Świdermajery… nasze dzieci mniej to lubią, więc uprzedzamy je, co je czeka. Dbamy, by te spacery, które nie są ciekawe dla dzieci, nie trwały dłużej niż 2 godziny i staramy się to wszystko zbilansować – zabrać dzieci na lody w Otwocku do „Sosenki” albo zatrzymać się gdzieś po drodze na pizzę. Nie robimy tych „dorosłych” wycieczek tak często, jak byśmy chcieli. Z drugiej strony czasem jeździmy w miejsca, które nam osobiście mniej odpowiadają, jak Farma Iluzji, o którą prosiła nasza średnia córka. Założenie jest takie, że robimy też wycieczki, które mają sprawiać radość dzieciom. Niezbyt lubimy place zabaw, stanie i dreptanie w miejscu – ale gdy dzieci o coś bardzo proszą, bierzemy to pod uwagę.
Zdarza się wam, że dzieci nie chcą jechać?
Bardzo rzadko. Starsze dziewczynki są już na tyle duże, że mogłyby zostawać same – dajemy im taki wybór. One mają swoje sprawy i koleżanki i czasem korzystają z tego. Przeważnie jednak jeździmy na wyprawy razem. To normalne, że mamy różne potrzeby – ja też czasem proszę, by pojechać zobaczyć Pałac Żaków w śniegu… Seweryn wolałby w tym czasie jakiś trudniejszy szlak czy nową trasę, ale jedziemy tam, gdzie ja chcę, a na trasę Seweryna umawiamy się za tydzień. Wybór miejsc na wycieczki to jest nieustająca sztuka kompromisu. Myślę sobie, że nie ma obowiązku jeździć zawsze w jakieś ambitne miejsca. Wiadomo, że nie każdy ma siłę i ochotę w weekend wyruszać na bagna, wielu rodziców szuka prostszych rozwiązań.
Gdy zaczęłaś relacjonować na Instagramie wasze wycieczki, twoje najmłodsze dziecko miało 2,5 roku. Jak udało ci się organizować wycieczki z maluchem w wieku wózkowym?
Blog powstał w kwietniu 2020, ale my podróżowaliśmy w ten sposób, od kiedy dzieci były malutkie. Najpierw z dziewczynkami, a potem, gdy urodził się synek. Oczywiście na początku były to tylko spacery po Warszawie, w zależności od tego, ile akurat trwała drzemka, ale szybko przerzuciliśmy się na dalsze eskapady. Myślę, że pomogło moje doświadczenie ze starszymi dziećmi, które dzieli mała różnica wieku. Ogarnąć „two under two” to dopiero było wyzwanie. Nabraliśmy doświadczenia. Myślę też, że trzecie dziecko chowa się inaczej, trochę łatwiej, bo patrzy na nastoletnie rodzeństwo i szybko się usamodzielnia. Podstawą na pewno jest też dobrze spakowana wycieczkowa torba.
Opowiedz, co w tej torbie chowasz.
W zasadzie jest spakowana na stałe w szafie w przedpokoju, dopiero przed wyjściem uzupełniam prowiant, dokładam termosy. Są w niej ubrania na zmianę – w zależności od pory roku i tego dokąd jedziemy. Czasem są skarpetki, czasem kostiumy kąpielowe. Gdy dzieci były mniejsze, zabierałam więcej awaryjnych ubranek, wkładki toaletowe. Zawsze mam spakowane mokre chusteczki – to chyba podstawa każdej takiej torby. (śmiech) Latem zawsze mam spakowany malutki ręcznik, bo jak moje dzieci zobaczą wodę, to ciężko je odciągnąć od zabawy w niej. Zimą zabieram rękawiczki na zmianę. Od wiosny do jesieni nosimy preparaty na ukąszenia i preparaty odstraszające owady, czasem też dodatkowo zestaw do wyciągania kleszczy, który raz się nam przydał. Bardzo ważna jest woda, używamy butelek wielokrotnego użytku i różnych bidonów. Zimą zabieramy termos z herbatą.
A co z jedzeniem?
Zawsze zabieram przekąski, w zasadzie pół mojego plecaka to prowiant. Staramy się odżywiać zdrowo i w sposób zbilansowany. Często pakuję zdrowe batoniki albo różne bakalie, musy w tubkach. Na czarną godzinę mam schowane w trudno dostępnej kieszeni tabliczki czekolady. (śmiech) Jeśli chodzi o dietę – nie stosujemy żadnej konkretnej. Istotne jest dla mnie, by było dużo owoców i warzyw. Nasz synek ma różne preferencje żywieniowe, ale akurat warzywa i owoce lubi. Ciemne pieczywo, do picia woda i herbata to taki nasz codzienny wycieczkowy lunch. Nie demonizujemy słodyczy, ja lubię piec, więc często z dziewczynami piekę. Najważniejsze jest dla mnie, by dieta była różnorodna i oparta o zdrową bazę.
Jak organizujecie obiady w czasie wypraw?
Przeważnie wycieczki kończymy obiadem. Albo zjadamy go na trasie, pod koniec chodzenia i zwiedzania, albo jedziemy do domu i odgrzewamy coś na szybko lub coś zamawiamy. Na Mazowszu i w wielu podwarszawskich miasteczkach bez problemu można znaleźć fajne miejsca na zjedzenie lunchu. Bywa, że zabieram ze sobą na szlak, np. do Kampinosu, gęstą, pożywną zupę i wtedy zjadamy ją w leśnej wiacie piknikowej z bagietką. Na pewno dużym ułatwieniem jest to, że na co dzień nie pracuję poza domem i mogę przygotować posiłek przed weekendem, zrobić zakupy itd.
Czy twoje dzieci też mówią, że są głodne zaraz po tym, jak wsiądą do auta?
Oczywiście. (śmiech) To zawsze zaskakuje, choć w sumie nie powinno, bo cały proces szykowania się do wyjścia jest dość napięty, jesteśmy na wysokich obrotach, coś nosimy, dorosły też często czuje głód, jak zaniesie wszystkie bagaże i usiądzie w samochodowym fotelu. (śmiech)
Co robisz, gdy masz bunt na pokładzie? Powiedzmy, że jesteś w środku Puszczy Kampinoskiej, do domu jest 1,5 h drogi, w plecaku tylko kanapki, a dzieci nie chcą iść dalej i marudzą.
Właśnie dlatego chyba nie zdarza mi się wyjść z domu „tylko z kanapkami”. Zawsze mam jakieś czekolady czy coś ekstra w plecaku. (śmiech) Przeważnie w sytuacji kryzysu po prostu robimy przerwę. Niekoniecznie na słodycze, ale np. na to, by odpocząć i się pobawić. Zabieramy ze sobą zabawki i one wielokrotnie ratują sytuację z najmłodszym dzieckiem, choć trzeba pamiętać, by brać rzeczy odporne na warunki atmosferyczne, no i takie, które nie zgubią się łatwo. Nie zapomnę, jak zrobiliśmy kiedyś trasę dwukrotnie, by odnaleźć zaginionego ludzika lego… (śmiech) Jeśli zależy nam na czasie i bardzo chcemy iść dalej, a dzieciom się nudzi, stosujemy nasze sprawdzone zabawy, np. w zgadywanki. Jak bywaliśmy na spacerze z wózkiem, często bawiliśmy się w rysowanie patykiem śladów na piasku. Niezawodne jest też ganianie się z tatą. Nasze dzieci nie są nagradzane niczym w domu, a muszą tam wykonywać pewne obowiązki, dlatego mamy z Sewerynem podejście, że skoro fundujemy im długi spacer po Kampinosie, to możemy obiecać „w nagrodę” fajny film po powrocie i popcorn. To działa na dzieci motywująco.
Wcześniej mówiłyśmy o jedzeniu i o odporności, która sprawia ze dzieci mają energię i moc na wycieczkach. Zażywacie jakieś dodatkowe suplementy?
Ja jako dziecko bardzo dużo chorowałam, mniej więcej cztery razy do roku zaliczałam poważną antybiotykoterapię. Prawdopodobnie dlatego temat naturalnego wspierania odporności jest mi bliski. Staram się dbać o mikroflorę jelitową. Bardzo długo suplementowałam probiotyki i jestem otwarta na eksperymenty w tym obszarze, bo wiem, że to pomaga się organizmowi odbudować i jednocześnie wspiera odporność. W jelitach się bardzo dużo „zaczyna”. Przyjmujemy witaminę D, bo dzieci miały niedobory. Olej z czarnuszki pijemy okresowo, zdarza nam się pić też tran. Mamy od dziadków naturalne soki z malin i czarnego bzu. Seweryn i dziewczyny bardzo lubią czosnek, który też działa antybakteryjnie. Zjadamy sporo miodu, oczywiście pilnując, by nie dodawać go do gorących napojów, by nie stracił właściwości.
Mówisz, że przyjmujecie tran, dostaliście też do przetestowania jeszcze nieznany szeroko preparat Colostrum. Zastanawia mnie, jak twoje dzieci reagują na nowości. I czy udaje się wam utrzymać systematyczność w spożywaniu suplementów?
To jest właśnie zaleta posiadania starszych dzieci. (śmiech) Dziewczynki są nauczone dbania o siebie, wiedzą, że muszą regularnie przyjmować witaminę D, bo miały niedobory. Im więc nie jest trudno przekazać, by przyjmowały jakiś nowy suplement. Młody z kolei naśladuje siostry i sam się w to wciąga. Kiedyś nawet sami zrobili sobie tabelkę, w której wpisywali wszystkie suplementy, które mają przyjąć, i ustalili między sobą, że na koniec pójdą sobie „w nagrodę” coś kupić. Chyba jajko niespodziankę. (śmiech) Tak postanowili się sami zmotywować, uznali, że skoro robią coś zdrowego, to mogą zrobić też coś, co nie jest niezdrowe.
Generalnie nie mamy problemu z suplementacją, dzieci przyjmują chętnie produkty na odporność. Może dlatego, że wiedzą, jakie to dla nas wszystkich ważne. Testując Colostrum, mieszałam je dzieciom z jogurtem albo dodawałam do soku. Najmłodszy polubił malinowe tabletki do ssania.
Wróćmy zatem do motywacji do wyjść. Co mówisz osobom, które nie mogą „zebrać” się na mikrowyprawę, które nie mają motywacji, by wyskoczyć gdzieś z dziećmi?
Pytasz, dlaczego warto jeździć na wycieczki? Tych korzyści jest mnóstwo, począwszy od tego, że oddychamy czystym powietrzem i robimy sobie przerwę od warszawskiego smogu. Po każdej wyprawie, ruchu, wysiłku fizycznym i kontakcie z naturą wydzielają się endorfiny – są badania naukowe na ten temat. O prozdrowotnym działaniu natury na człowieka nie muszę chyba mówić? (śmiech) Zaletą takich wycieczek jest też edukacja i integracja. Dzieci mnóstwo się uczą, buduje się ich tożsamość i wiedza historyczna, przyrodnicza czy geograficzna. Wydaje mi się, że nigdzie wiedza nie wchodzi tak dobrze, jak w terenie. A przy okazji my jako rodzina zacieśniamy swoje więzi. Choć na wyprawach robię zdjęcia i zabieram na nie telefon, to jednak nie da się przechodzić przez powalone pnie i bagna, patrząc w komórkę. Czyli w naturalny sposób jesteśmy offline i cieszymy się sobą. Na spacerach tworzą się podgrupy, czasem młodsze dzieci idą przodem z Sewerynem, a ja mam wtedy możliwość otwarcie i spokojnie porozmawiać z najstarszą… To świetna okazja do rodzinnej integracji, przeżywania czegoś wspólnie, także wspólnego pokonywania trudności. Paradoksalnie dziewczyny najlepiej wspominają te wycieczki, na których wydarzyła się jakaś wpadka. Widzę, jak to buduje wspomnienia dzieci. Tych zalet mikrowypraw mogłabym wymieniać bardzo wiele.
Mówisz o relacjach z dziećmi, z mężem. Wspomniałaś, że sama nie wyruszasz na wycieczki z całą trójką. Czy oprócz motywacji osobistej ważne jest też wsparcie męża? Seweryn zdaje się jest ważną postacią w Mikrowyprawach.
Może się wydawać, że Seweryn stoi nieco w cieniu, bo ja jestem bardziej aktywna w mediach społecznościowych. Ale Mikrowyprawy z Warszawy to nasz wspólny projekt – pół na pół. Nie byłabym w stanie odbywać tych naszych wycieczek sama z trójką dzieci, chyba że gdzieś w miejsca, które już dobrze znam. Idealnie się uzupełniamy – ja poszukuję lokalizacji bardziej w kontekście interesującej architektury czy scenerii do zdjęć, Seweryn umie znaleźć kontekst dla wycieczek i ciekawe trasy. Kocha mapy, zawsze wyszukuje najfajniejsze szlaki, znajduje sposób, by spacer stanowił pętlę. Ja, z racji, że nie mam pracy etatowej tak jak on, jestem więcej w domu i przygotowuję nasze wycieczki od strony np. zakupów. Nie każda mama może liczyć na partnera, który ma podobne zainteresowania i ochotę na dzikie wyprawy. Dlatego staram się nie tworzyć presji. Pokazujemy dużo łatwo dostępnych tras, niewymagających nakładów logistycznych. Celem mikrowypraw jest wspólna radość i wsparcie innych rodzin, a nie presja.
Dziękuję za rozmowę.
Materiał powstał we współpracy reklamowej z marką Genactiv Colostrum.
Colostrum Genactiv to jedyne w Polsce Colostrum chronione patentem, dzięki któremu mamy pewność, że sięgamy po sprawdzony produkt o udowodnionych właściwościach. Poddane procesowi liofilizacji, występuje w kilku formach i rodzajach opakowań. Colostrum Genactiv z bananem w postaci proszku w dużej puszce może stosować cała rodzina i dzieci powyżej 3 roku życia. W ofercie marki znajdziecie także kapsułki, tabletki do ssania i zawiesiny z dodatkiem witaminy C przeznaczone dla dzieci. Do wyboru są wersje Colostrum z dodatkiem liofizowanych sproszkowanych owoców – m.in maliny i czarnej porzeczki, które działają stymulująco na układ odpornościowy. Pełną gamę produktów Colostrum z mleka bawolego i mleka klaczy znajdziecie tutaj.