pracujące mamy

Pracujące mamy: Maria Żurawska

Kariera z dzieckiem u boku

Pracujące mamy: Maria Żurawska

W drugim odcinku cyklu Pracujące matki o macierzyństwo i pracę, bardzo dla niej ważną – wymarzoną i zasłużoną długim procesem nauki i zdobywania kolejnych stopni wykształcenia i znajomości etykiety, wypytuję Marię Żurawską, dyrektorkę Instytutu Polskiego w Tokio.

Maria jest mamą półtorarocznej Miki. Jest dyplomatką z krwi i kości, dystyngowaną, profesjonalistką w każdym calu. Znamy się kilkanaście lat, więc wiem, jak istotna jest dla niej praca, którą traktuje jak misję, i podziwiam, że w drugim końcu świata, w kompletnie innej kulturze i z dala od rodziny, tak świetnie radzi sobie z godzeniem spraw domowych i zawodowych. Rozmawiamy również o macierzyństwie Japonek, dzieleniu się obowiązkami z partnerem i jej tokijskim porodzie.

Od jak dawna mieszkasz w Japonii i czym się dokładnie zajmujesz?

Jestem w Japonii od końca 2016 roku. Rozpoczęłam pracę jako zastępczyni dyrektora Instytutu Polskiego w Tokio, a w lutym 2018 r. zostałam dyrektorką placówki.

Z wykształcenia jestem japonistką. Kultura Japonii to moja wielka miłość i pasja, obok wymarzonej od dawna dyplomacji. Ta pozycja spełniła moje wieloletnie marzenia o byciu dyplomatką – IP w Tokio jest częścią Ambasady RP, więc jestem tutaj na misji.

W ramach mojej pracy umacniam relacje polsko-japońskie przez pryzmat wymiany kulturalnej i współpracy, czyli prowadzę tzw. dyplomację miękką – przybliżam kulturę, historię, język, sztukę Polski Japończykom.

Po trzech latach życia w Tokio urodziłaś tam córkę.

Mika urodziła się na początku stycznia 2019 r. – w roku stulecia nawiązania stosunków dyplomatycznych. Moja ciąża przypadła na 2018, kiedy obchodziliśmy stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę, co wiązało się z ogromem projektów kulturalnych i promocyjnych realizowanych na całym świecie, w tym także w Japonii – przy czym tutaj rocznica przechodziła na kolejny jubileusz, więc Mika urodziła się w najbardziej intensywnym zawodowo okresie.

Miała przyjść na świat na przełomie roku, modliłam się, by dotrwać do początku 2019, żeby to było dziecko stulecia stosunków polsko-japońskich. Udało się! I z tej okazji, a także na pamiątkę urodzin w Japonii otrzymała japońskie imię, dla którego wybrałam także ideogramy (znaki kanji) – pierwszy oznacza piękno i radość (drugi ideogram dość rzadki znak). Oczywiście w polskich dokumentach tych znaków nie ma, ale w szpitalu otrzymała imię po japońsku.

Jak wygląda poród w Japonii?

W moim przypadku odeszły wody, zanim skurcze porodowe na dobre się rozpoczęły, zadzwoniłam więc do szpitala i zdecydowano, że mam przyjeżdżać.

W Japonii jest bardzo ciekawy system taxi porodowego – rejestruje się na stronie, podając dane osobowe, adres, planowaną datę porodu – i w momencie wezwania taxi w ekspresowym tempie przyjeżdża samochód, a kierowca jest przeszkolony w kwestii „jak się obchodzić z rodzącą” – celowo mówię „obchodzić”, bo nie jest to akuszer przyuczony do odbierania porodów, ale jest przygotowany na pewne sytuacje: jak reagować, co przygotować itd.

Taxi porodowe wprowadzono w Japonii, dlatego, że karetki mogą być w danym momencie potrzebne w akcjach ratunkowych, a były masowo wykorzystywane na przewóz kobiet na porodówkę. To genialna sprawa! A po porodzie na adres domowy wysłano mi paczkę – wyprawkę dla dziecka, całkiem fajne gadżety!

Na dzień dobry w szpitalu dostałam różową koszulę, nakaz zdjęcia biżuterii oraz torbę z wyprawką dla dziecka (nikt mi nie kazał przynosić pieluch i innych przyborów pielęgnacyjnych i higienicznych, poza osobistymi kosmetykami i ubraniem na przebranie itp., ale bieliznę poporodową otrzymałam na miejscu).

Porodówka była sterylna, doskonale wyposażona. Leżałam tam kilka godzin, nad ranem skurcze nie dawały mi już spokoju i położna była przy mnie praktycznie cały czas. Około 7:00 dojechał mój mąż i był przy porodzie.

Akcja porodowa przebiegła po japońsku, a ja nawet krzyczałam po japońsku. W trakcie, położna oceniła, że dziecko ma dużą główkę i chyba będzie trudno odebrać ten poród. Kiedy to usłyszałam, wiedziałam, o czym mówi, bo podobna reakcja była podczas badania USG – główki Japończyków mają inny kształt, rasa kaukaska ma bardziej wystającą część potyliczną, przez co główka jest „dłuższa” od tej u japońskiego noworodka.

Odetchnęłam, gdy powiedziano mi, że jest „dziewczynka” (marzyłam o córeczce!) i obecne liczne grono personelu przyklasnęło „Kawaii” (urocza!) – w tym szpitalu raczej zbyt często nie mieli porodów Europejczyków.

A ile czasu trwa regularny pobyt w szpitalu?

W Japonii pobyt w szpitalu trwa sześć dni (tak było u mnie), w przypadku cesarskiego cięcia – siedem. Czas w szpitalu wspominam bardzo dobrze – mąż był ze mną przez większość dnia, posiłki były smaczne – Krzysiu przychodził w porze lunchu lub kolacji i podjadał mi te japońskie specjały.

Akurat w tym szpitalu (bo nie jest to regułą) po porodzie dzieci trafiają na osobną salę dla noworodków, czyli nie są przy matkach. Matki przychodzą karmić co trzy godziny do tej wspólnej sali, do której nikt prócz nich (i personelu) nie ma wstępu. Nasz pobyt w sali dla noworodków skończył się drugiego dnia, potem mała trafiła na oddział intensywnej opieki, gdzie ja i mąż mieliśmy wstęp przez 24 godziny na dobę.

Odwiedzający mogą obejrzeć dzieci przez okienko, kilka razy dziennie w czasie godzin widzenia. Tak samo jest w przypadku ojca dziecka – więc tym bardziej cieszę się, że Krzysiu był przy porodzie i pierwszy trzymał Mikę na rękach (ja byłam zbyt wyczerpana, by ją utrzymać).

A opieka poporodowa?

Personel w szpitalu doskonale się mną opiekował, mój lekarz zjawił się w ciągu godziny od porodu, a odwiedzał mnie codziennie. W czasie, gdy Mika była na OIOM-ie i musiałam ściągać pokarm, zaprzyjaźniłam się z innymi japońskimi mamami, z którymi spotykałam się w nocy przy laktatorze i miałyśmy nocne rozmowy o Polsce, Japonii i dzieciach – bardzo cenię to doświadczenie, bo normalnie Japonki w szpitalu nie są zbyt rozmowne… Albo może inne nie były, bo ja jestem cudzoziemką?

Po tych trudnych doświadczeniach szybko wróciłaś do pracy i to na pełne obroty. Ile w Japonii trwa urlop macierzyński? 

Wróciłam do pracy w maju – cztery miesiące po porodzie (rozpoczęłam urlop macierzyński w połowie grudnia – przed planowaną datą porodu), ale ponieważ jestem zatrudniona na podstawie polskiego prawa pracy, byłam wręcz zobligowana do wybrania 26 tygodni urlopu macierzyńskiego.

Jak wspomniałam, Mika przyszła na świat w rok stulecia stosunków polsko-japońskich, a ja koordynowałam dziesiątki projektów w tym roku. Pierwszy kwartał 2019 był jeszcze dość spokojny, choć już w styczniu byłam na koncercie fortepianowym pana Krzysztofa Jabłońskiego, otwierającym jubileusz stulecia! I tak naprawdę przez cały mój urlop macierzyński byłam obecna na większych wydarzeniach, a także koordynowałam je „z boku”. Mój szybki powrót do pracy był możliwy dzięki wsparciu Krzysia, który wówczas pracował z domu i przez pierwsze miesiące opiekował się Miką.

Karmiłaś piersią?

Niestety, tylko przez trzy miesiące, potem utraciłam pokarm (przez pobyt w szpitalu, sondę, butelkę) – Mika miała trudności z piersią, a ja byłam wyczerpana walką z laktatorem, więc w maju nie byłam już karmiącą mamą, co w pewnym sensie „ułatwiało” (przepraszam za tak niefortunne określenie!) powrót do pracy na pełen etat.

Na początku Mika i mąż towarzyszyli ci w delegacjach?

W drugiej połowie maja pojechałam w delegację do Kioto, na otwarcie wielkiego flagowego projektu na stulecie – wystawy „Celebration” (której głównym realizatorem był Instytut Adama Mickiewicza, a partnerem mój Instytut w Tokio). W tę podróż zabrałam Mikę i męża.

Mika i Krzysiu towarzyszyli mi także podczas recepcji Ambasady z okazji Święta Konstytucji 3 Maja, oraz w wielu wydarzeniach IP Tokio – oczywiście takich, na których mogłam się pojawić z niemowlęciem. Byli ze mną także, gdy brałam udział w konkursie krasomówczym języka japońskiego dla dyplomatów w Japonii (który szczęśliwie udało mi się wygrać).

Jak na to reagowali Japończycy? Pracujące matki to często spotykany widok?

Wzbudzało to wielkie zainteresowanie Japończyków, po pierwsze – bo pracowałam prawie do końca ciąży, po drugie – bo wróciłam do pracy i jestem aktywna, a po trzecie – widzieli mnie przez całą ciążę, więc chcieli poznać Mikę.

W Japonii wiele kobiet, gdy spodziewają się dziecka, wybiera czasowe odejście z pracy, mogą do niej (lub innej) wrócić np. po kilku latach. Ale nie oznacza to, że jest jakiś długi urlop macierzyński. Współcześnie są także Japonki, które pracują do 9 miesiąca ciąży (jeśli kondycja na to pozwala) i wracają szybko do pracy – ale to w przypadku wybranych zawodów, wszystko zależy od kariery mamy. Moja znajoma Japonka jest lekarką i wróciła do pracy po 8 miesiącach od porodu; inna pracuje w TV i również wróciła do pracy po niespełna roku. Ale znam i takie Japonki, które nie wróciły do pracy przed pójściem dziecka do szkoły, albo już w ogóle – co dawniej było regułą i tradycją. Generalnie teraz Japonki chcą pracować, choćby na pół etatu.

Jak się czułaś, wracając do pracy?

Było mi dość ciężko. Byłam rozbita – między realizacją planów z okazji stulecia a sytuacją rodzinną i niepewnością kwestii Miki, związanej z komplikacjami poporodowymi. Po porodzie natychmiast wróciłam do wagi wyjściowej, a chwilę później dodatkowo sporo schudłam przez stres. Powrót do pracy miał miejsce w bardzo trudnym momencie roku – wystawa „Celebration” w Kioto to był ważny punkt obchodów jubileuszu, a po nim działo się więcej i więcej, punkt kulminacyjny przypadł na jesień.

Dodatkowo, z uwagi na pełnioną funkcję służbową, cała odpowiedzialność za realizację wydarzeń i projektów jubileuszowych spoczywała na mnie. To spory stres i na pewno nie ułatwiało mi to pierwszych miesięcy wychowania pierworodnego dziecka.

Jak sobie radziliście z mężem? Jak wyglądał wasz podział obowiązków, kiedy wróciłaś do pracy?

Jesteśmy w Japonii sami – nie ma tu z nami rodziny. Tak się też złożyło, że w okresie okołoporodowym z innych powodów rodzinnych nikt nie mógł do nas przylecieć. Na szczęście inni dyplomaci polscy stali się dla nas rodziną zastępczą. Tak oto Mika ma dodatkowych „dziadków” – wujka-dziadka i ciocię-babcię, którzy nad nami czuwali i bardzo nas wspierali, a później kilkakrotnie pomagali w opiece nad małą.

Przez cały czas Krzysiu był (i jest!) ogromnym wsparciem – doskonale radził sobie z Miką, mając co najwyżej doświadczenie opieki nad młodszą o dziesięć lat siostrą. Jeszcze podczas pobytu Miki w szpitalu, pielęgniarki nauczyły nas pielęgnacji noworodka, co bardzo nam ułatwiło dalsze działanie. Dzięki temu w domu już w miarę sprawnie potrafiliśmy kąpać Mikę i opiekować się nią. Krzysiu śpiewał jej i grał na gitarze, tuląc do snu.

Mika od początku była spokojnym dzieckiem, przesypiała prawie całe noce, gdzie to ja czuwałam co 3-4 h w panice, że za długo będzie bez jedzenia. Najtrudniej było mi karmić. W nocy Mika spała, musieliśmy ją dobudzać i właściwie tylko opcja butelki wchodziła w grę. W dzień też nie było łatwiej i wielokrotnie załamywałam się przy karmieniu. I tu pomagał Krzysiu – oczywiście z butelką. A na wszelki płacz Miki skuteczny okazywał się oldschoolowy „Zając Poziomka”, którego pamiętałam z czasów mojego dzieciństwa.

Jak wygląda macierzyństwo Japonek? Wszystko spoczywa na ich barkach czy przy dzieciach ktoś im pomaga?

Japonki wydają mi się oddanymi matkami, są bardzo opiekuńcze, skoncentrowane na macierzyństwie. Od początku patrzyłam na nie z podziwem, szacunkiem i pewną dozą zazdrości. Gdy je obserwowałam w szpitalu, podchodziły do kwestii karmienia i pielęgnacji noworodka bardzo spokojnie, z namaszczeniem i misją (choć pewnie tak mają wszystkie matki w każdej szerokości geograficznej, a dla mnie to po prostu była nowa sytuacja). Japonki spędzają czas przed porodem i kilka miesięcy po ze swoikmi matkami – np. na ten okres wyjeżdżają do domu rodzinnego, na prowincję, czasem decydują się też na poród w tamtejszym szpitalu. W ten sposób mają pomoc i dodatkową opiekę nad dzieckiem przez pierwsze trzy do sześciu miesięcy. Japońscy mężczyźni dużo pracują i trudno liczyć na ich wsparcie w tym okresie, więc pobyt okołoporodowy u własnej matki i babci swojego dziecka jest dość częstą, popularną opcją. Słyszałam kilkukrotnie historie, że ojciec zobaczył swoje dziecko dopiero po kilku tygodniach – żona od porodu była u swoich rodziców, a on nie miał możliwości dotarcia na drugi koniec Japonii. Zapewne takie sytuacje zdarzają się wszędzie na świecie, ale tu raczej nikogo nie dziwią – po prostu tak jest i było od pokoleń.

Patrząc z innej strony, to matki i gospodynie domowe są tu targetem w kontekście marketingu – wyprawki dla dzieci, programy, czasopisma, gadżety itd. są dedykowane mamom z potrójną siłą. A one chętnie ulegają wszelkim pokusom…

Ty też uległaś japońskiej gadżetomanii?

Niespecjalnie. Od początku uznaliśmy, że będziemy kupować mało rzeczy, bo nie mieliśmy miejsca na przechowanie, np. Mika przez osiem miesięcy nie miała łóżeczka, tylko spała w koszu Mojżesza. Przez całą ciążę utrzymywaliśmy z Krzysiem, że nie będziemy mieli wózka, tylko nosidełko/chustę, ale akurat w tej kwestii tuż przed porodem zmieniłam zdanie i jednak kupiliśmy wózek – lekki i nieduży, wielofunkcyjny – tu trochę uległam modzie i podpatrzyłam u Japonek, jaki jest popularny w tokijskich warunkach. Małe, lekkie koła, dość wąski, żeby mieścił się w bramkach metra. Przez cały czas mamy ten sam i myślę, że ma szansę zostać „jedynym” – nie czujemy potrzeby zakupu kolejnego.

Natomiast znalazło się kilka ciekawych japońskich gadżetów, jak butelka z wygiętą szyjką japońskiej produkcji – do karmienia głównie w pozycji półsiedzącej i siedzącej, przeciwdziałająca zapaleniu ucha. Poza tym stałam się fanką śliniaków-kołnierzyków z wyhaftowanym imieniem i Mika ma ich osiem.

Ale ogólnie myślę, że od początku mieliśmy bardzo podstawową wyprawkę i tak zostało. Mika nadal ma niewiele zabawek – zdecydowanie więcej książek, a najchętniej się bawi przedmiotami codziennego użytku.

Jak teraz wygląda twój tzw. work-life balance? 

Teraz, gdy Mika ma prawie półtora roku, zdecydowanie łatwiej mi godzić obowiązki rodzinne ze służbowymi. Zdarzają mi się wyjazdy służbowe – wówczas Krzysiu zostaje z córką. Pod koniec lutego poleciałam na dziesięć dni w delegację do Polski! Gdy wracałam, w Polsce pojawiły się pierwsze przypadki zachorowań na koronawirusa. To był najbardziej stresujący wyjazd w moim życiu. Jeszcze przed opuszczeniem Japonii miałam obawy przed tak długą rozłąką z Miką i Krzysiem – mówiłam: „boje się, że nie wrócę, bo zamkną granice”. Tydzień po moim powrocie do Japonii granice zostały rzeczywiście zamknięte, loty odwołane. Miałam wielkie szczęście, bo wystarczyło kilka dni więcej i nie widziałabym się z rodziną przez długi czas… Ta sytuacja, jak w ogóle cała pandemia, uświadomiły mi ponownie, jak ważna jest rodzina, i teraz chcę spędzać z nimi każdą wolną chwilę, patrzeć, jak córka dorasta, jak rozwija się, jak chodzi, uczy się mówić (po japońsku!).

Ile godzin dziennie pracujesz?

Moje stanowisko nie pozwala na to, aby zakończyć pracę o 17:00, ale staram się wracać do domu po skończonych godzinach pracy urzędu i potem już pracować zdalnie, jeżeli sytuacja nie wymaga pracy w terenie (w czasie przed epidemią takiej pracy było sporo – często wracałam do domu bardzo późno). Ten rok jest trudny – miała się odbyć Olimpiada w Tokio, miało być bardziej intensywnie niż w 2019… Wszyscy wiemy, jak wygląda sytuacja na świecie. Wszystko spowolniło, o ile nie stanęło. Wydarzenia zaplanowane w tym roku w większości są przełożone na kolejny. Ta sytuacja także uczy mnie balansu życiowego w kontekście pracy i życia prywatnego.

Czyli wychodzisz rano, wracasz o 17 i jeszcze zdarza ci się siąść do pracy. Jak radzisz sobie ze zmęczeniem?

Pytanie powinno brzmieć „Jak sobie radzisz z odpoczywaniem”. Mój mąż uważa, że jestem pracoholiczką i nie umiem odpoczywać, bo żyję w mediach społecznościowych. Ale przecież to moja praca!

Od siedmiu lat praktykuję jogę. Praktykowałam ją do porodu, potem wróciłam do zajęć 4 tygodnie po. I mimo że są okresy, gdy nie udaje mi się znaleźć czasu na ćwiczenia 3-4 razy w tygodniu, jak dawniej, to kontynuuję praktykę. I relaksuję się, marząc o kolejnych miejscach do odwiedzenia – same marzenia, plany mnie relaksują, a oczywiście ich realizacja później daje mi zastrzyk energii, po powrocie do pracy z urlopu.

W podróże służbowe zabierasz męża i córkę. Czy to częsty widok w Japonii i w ogóle w dyplomacji?

Teraz już nie zabieram. Nie jest to zbyt dobrze widziane w dyplomacji. W Japonii raczej też nie, chyba że druga strona zaprasza z małżonkiem (to się dość często zdarza w przypadku ceremonii, recepcji itp.) lub zna mnie bliżej – wie o Mice i zaprasza naszą całą rodzinę. To trochę zależy od celu wyjazdu – jeżeli to wydarzenie kulturalne, to oczywiście jak najbardziej może mi towarzyszyć małżonek czy cała rodzina – i wówczas Krzysiu i Mika są zazwyczaj przy mnie – zarówno w Tokio, jak i podczas krótkiego wyjazdu. Oczywiście odbywa się to na nasz koszt.

Wasza sytuacja jest zresztą chyba w Japonii nietypowa – jak Japończycy reagują na to, że Krzyś dużo spaceruje z wózkiem?

Rzeczywiście, Krzysiu wzbudzał duże zainteresowanie. Nie znaczy to jednak, że w Japonii nigdzie nie widać ojców z małymi dziećmi – przeciwnie, ale raczej łatwiej ich spotkać podczas weekendu, niż w ciągu tygodnia.

Pamiętam taką historię, gdy byliśmy w mojej delegacji w Kioto. Tak się złożyło, że musiałam zostać drugiego dnia na służbowym obiedzie, a Krzysiu stwierdził, że w takim razie wróci z Miką wcześniej do Tokio. Gdy pojawił się z małą dzidzią na dworcu, otoczyła go grupa japońskich uczniów, zachwycających się małą Miką, z kolei w pociągu shinkansen, gdy zajmował miejsce, pani siedząca obok chciała się przesiać, by zrobić miejsce dla żony – gdy odpowiedział, że podróżuje sam, Japonka była zszokowana.

Mika ma już półtora roku, jak w tej chwili dzielicie się opieką? Macie pomoc?

Od ósmego miesiąca życia Mika jest członkinią Klubu Malucha. Początkowo zostawała tam na trzy godziny dziennie, dziś bywa 8-9 godzin. Klub jest japoński, choć bywają w nim dzieci innych narodowości, jednak prowadzony jest po japońsku, więc Mika zna już pewne zwyczaje i podstawy etykiety japońskiej. Odkąd zaczęła chodzić (gdy skończyła rok), od razu zaczęła się kłaniać. Przed i po posiłku składa rączki („Itadakimasu” – smacznego; „gochisousama” – dziękuje za jedzonko), zna kilka japońskich słów (polskich też). Chodzi do klubu chętnie i ma swoją ulubioną „sensei” (panią przedszkolankę). Klub Malucha jest prywatny i przyznam, że koszty są bardzo wysokie, jednak w Japonii dostanie miejsca w żłobku publicznym jest sporą trudnością (jest wiele warunków, a ja np. nie kwalifikuję się, bo mam status dyplomatyczny). Łatwiej jest w przypadku dzieci od 3 roku życia – żłobki i przedszkola publiczne są bezpłatne, na mocy nowelizacji ustawy prorodzinnej, która weszła w życie w październiku 2019 r. Klub Malucha ma jedną wielką zaletę nad żłobkami i przedszkolami – jest czynny od 8:30 do 21:00! Nie miałabym serca, aby zostawić dziecko na tak wiele godzin, ale jest to pomocne, gdy mam jakieś wieczorne wydarzenia i chcę, aby przy kolacji czy przyjęciu towarzyszył mi mąż, a oczywiście nie można tam być z dzieckiem. Wówczas Mika idzie do klubu od późnego popołudnia, np. 15:00 po podwieczorku, do 21:00.

Po raz kolejny muszę podkreślić, że największą pomoc mam jednak w mężu! Krzysiu jest bardzo zaangażowany w opiekę nad Miką i z uwagi na to, że moje obowiązki służbowe to także udział w wydarzeniach, przyjęciach wieczornych, to on spędza z nią najwięcej czasu, co wynika z dość komfortowej sytuacji, w jakiej chwilowo się znajdujemy – że może sam ustalać godziny pracy.

Pamiętam, jak na początku ciąży bałaś się, że macierzyństwo wpłynie na twoją karierę w dyplomacji. Patrząc z perspektywy – wpłynęło?

Myślę, że tak. Stałam się matką. Jakkolwiek bym się nie broniła przed tą zmianą – w tym zmianą wizerunku – to jednak jest to faktem. Wizerunkowo raczej „urosłam” w oczach Japończyków – że potrafię godzić dom z pracą. Dla mnie samej to lekcja balansu – między rodziną a praca, z czym miałam wcześniej pewien problem.

Rzeczywiście, gdy byłam w ciąży, miałam obawy – czasem słyszałam komentarze: czy dam radę wrócić do pracy, bo jak to z małym dzieckiem… Przyznam, że zawodowej otuchy dodał mi mój ówczesny przełożony z Centrali (dyrektor departamentu, któremu podlega IP), który mówił, że ciąża i dziecko w niczym nie przeszkadzają, i wierzył, że na pewno dam radę – jestem mu za to wdzięczna.

Dziś w relacjach służbowych – gdzie wielu partnerów instytutu zna Mikę – zawsze na dzień dobry pojawia się pytanie: „jak tam córeczka?”. Co jest sympatycznym rozpoczęciem rozmów służbowych i wprowadza pozytywną atmosferę – sądzę więc, że macierzyństwo stało się i tu wartością dodaną – ociepleniem wizerunku „pani dyrektor”.

Dlaczego praca jest dla ciebie istotna?

Praca wyznacza cele i rytm, nadaje sens, mobilizuje do działania. Zarówno w spełnianiu własnych ambicji, jak i trosce o przyszłość rodziny. Wiele lat marzyłam o pracy w dyplomacji, chciałam pracować dla mojej ojczyzny i mieć poczucie misji – niełatwa była moja droga do tej pozycji, musiałam ukończyć wiele dodatkowych studiów, szkoleń, kursów. Ale ten cel – długo nieosiągalny – wyznaczał mi drogę, dawał motywację do działania. I w moim przypadku ta motywacja związana z pracą i pragnienie działania, a nie praca sama w sobie, jest ważna – dzięki niej czuję, że żyję. Dziś wiem też, że to „poczucie misji” nie musi być dosłowne – tzn. nie musi to być misja dyplomatyczna, humanitarna, bo przecież macierzyństwo też jest misją.

Jakie wartości – te związane z pracą – chciałabyś przekazać Mice?

Że warto wyznaczyć sobie cel i uparcie dążyć do niego, szukać środków realizacji. Że liczy się pasja – jakąkolwiek pracę wykonujemy, działanie z pasją ma pozytywny wpływ – zarówno na to, co kreujemy, jak i na samo podejście do wykonywania zawodu. I myślę, że to może być gwarancja sukcesu, ale przed wszystkim poczucia spełnienia.

Gdy Mika była w brzuchu, rozmawialiśmy z mężem, że może będzie pianistką, a może architektką, albo kwiaciarką, ale najbardziej marzyliśmy i życzyliśmy Mice, aby była ciekawa świata. Bo ciekawość jest przyczynkiem do poznania, działania, kreowania.

 

 

*

Maria Żurawska – absolwentka japonistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, stypendystka rządu japońskiego – programu NIKKENSEI (Studia języka i kultury japońskiej) na Uniwersytecie Shimane w latach 2009-2010. Ukończyła również studia podyplomowe służby zagranicznej i międzynarodowej na Wydziale Prawa i Administracji UAM w Poznaniu oraz studium polityki zagranicznej Akademii Dyplomatycznej PISM w Warszawie.

W Instytucie Polskim w Tokio pracuje od końca 2016 r., początkowo na stanowisku zastępcy, a od 1 lutego 2018 r. pełni funkcję dyrektora tej placówki.

Entuzjastka nauki języków obcych – biegle włada japońskim, angielskim, niemieckim; zna także francuski, rosyjski i mongolski oraz podstawy esperanto. W 2019 r. zdobyła główną nagrodę – Ministra Spraw Zagranicznych Japonii – w 22 edycji Konkursu Krasomówczego z Języka Japońskiego dla dyplomatów i pracowników Ambasad w Japonii.

Pasjonatka estetyki japońskiej i kultury oraz historii stosunków międzynarodowych, w tym polsko-japońskich; wielbicielka polskich marek modowych i rodzimego rzemiosła artystycznego. Od wielu lat praktykuje jogę. Mama półtorarocznej Miki, urodzonej w Tokio.

Agata Napiórska – dziennikarka i tłumaczka, na co dzień redaktor naczelna i wydawczyni magazynu Zwykłe Życie. Autorka dwóch zbiorów rozmów na temat pracy i pasji „Jak oni pracują” (wyd. WAB) i książki „Szczęśliwe przypadki Józefa Wilkonia”. Mama Ireny, żona Szymona. Mieszka i pracuje w Warszawie.

Dodaj komentarz