edukacja szkoła

Prace domowe a czyste ręce polityków

To nie prace domowe, a oceny, są problemem szkoły

Prace domowe a czyste ręce polityków
Ewa Przedpełska

Jeśli znowu siedzieliście z dzieckiem nad matematyką do dwudziestej pierwszej, pomysł MEN-u pewnie was cieszy. Brak prac domowych to odzyskane popołudnia, więcej czasu na pasje, mniej nerwowe weekendy. Problem w tym, że dzieci będą niedouczone, nauczyciele i rodzice – jeszcze bardziej sfrustrowani, a szkoła – chaotyczna.

 

Brak prac domowych pogłębi kryzys zaufania rodziców i nauczycieli do MEN-u.

Nie załatwi największych problemów, czyli nudnych lekcji, źle ułożonego, poszatkowanego na przedmioty materiału, systemu nauczania opartego na wiedzy przyswajanej pamięciowo, bez możliwości uczenia się przez zabawę i doświadczanie.

Rozporządzenie zakazujące zadawania prac domowych ma chronić dzieci przed rozlewaniem się szkoły na cały dzień, przed wieczorami spędzanymi nad zadaniami. Bo prac domowych jest za dużo. A dzieci w klasach 1-3 po szkole powinny móc biegać po podwórku, budować z klocków, spotykać się z innymi dziećmi i po prostu odkrywać świat poprzez zabawę, która w tym wieku jest ważnym elementem zdobywania wiedzy.

 

 

 

Na co komu prace domowe? Najistotniejszym celem pracy domowej w młodszych klasach nie jest wykonanie zadania samo w sobie, ale ćwiczenie pamięci i kultury samodzielnej pracy, bez nadzoru.

Dziecko uczy się przygotowywać przestrzeń do pracy (na przykład sprzątać biurko) i zarządzać czasem (decyduje, kiedy do niej siada i ile czasu na nią przeznacza). Ważne, prawda? Dlatego praca domowa nie może być za trudna: wystarczy rysunek, sprawdzenie ważnej informacji w encyklopedii, przeczytanie rozdziału książki. Istotny jest nawyk, poczucie bycia odpowiedzialnym.

Jestem nauczycielką i prowadzę klasę pierwszą. Mimo że nie zadaję uczniom prac domowych, widzę ich potencjalną kształtującą rolę. Dzieci potrzebują mieć codzienne, jasne obowiązki. To daje im poczucie sprawczości i kompetencji.

Dla starszych uczniów prace domowe są jak szybkie wyjście do siłowni. W piątej klasie dzieci zaczynają nie tylko podążać za nauczycielem, ale i samodzielnie wypracowywać efekty.

To jest żmudne i wymaga siły, którą trenujemy jak mięśnie. Z taką siłą w siódmej i ósmej klasie nauka do egzaminów nie jest wyzwaniem zwalającym z nóg (żywię jednak nadzieję, że egzaminy ośmioklasisty odłożymy do lamusa w kolejnej fazie reformy).

Barbara Nowacka powiedziała, że nie będzie można zadawać uczniom w klasach 1-3 prac manualnych, bo, cytuję, „zazwyczaj wykonywali je rodzice”. Tymczasem to właśnie prace artystyczne są najlepszymi zadaniami domowymi: można przy nich odpocząć, rozbudzić wyobraźnię, dać sobie przestrzeń na rozwój kreatywności, na ekspresję. Gdzie w szkole jest wolność, jeśli nie w działalności artystycznej? Tu nie ma jednego właściwego wyniku, tu nie powinno być ocen.

I tak przechodzimy do sedna:

To oceny, a nie praca dziecka są problemem

Szkoła, która nieustannie ocenia, marnuje szansę na wypracowanie w dzieciach wewnętrznej motywacji do nauki i wiary w siebie. Mamy cały system oparty na tym, by zakuć-zaliczyć-zapomnieć.

Zadanie dziecku ciekawej pracy domowej czy lektury, po której odbędzie się angażująca dyskusja, przestawia akcenty. „Muszę odrobić, inaczej dostanę złą ocenę” zamieniamy wtedy na „chcę odrobić, bo…”:

– to mi się potem przyda,

– jest interesujące i/lub przyjemne,

– bo mam wsparcie, jeśli czegoś nie rozumiem.

Większość zadań dzieci powinny móc odrabiać w szkole, podczas godzin samodzielnej pracy, kiedy o pomoc mogą poprosić nauczyciela, bibliotekarkę, jakąkolwiek osobę sprawującą nad nimi opiekę. Nie powinno być tak, że szkoła zleca dzieciom zadania do wykonania i umywa ręce, cedując odpowiedzialność na rodziców i uczniów.

Jak uratować polską szkołę?

Punkty wyjścia są trzy:

– świadomi rodzice,

– wypoczęte, nieprzeciążone dzieci, którym się chce,

– dobry nauczyciel.

A dobry to taki, który lubi uczyć i wie, jak to robić. To nauczyciel, który nie zjadł wszystkich rozumów i nieustannie się kształci, jak lekarz. Poszerza swoje zdolności metodologiczne i psychologiczne, jest kreatywny, pomysłowy i kontaktowy. Zmotywowany i czujący, że jego praca ma sens.

Tymczasem nauczyciele zmieniają zawód lub przechodzą do placówek prywatnych, zostawiając uczniów pod opieką resztek ideowców, pasjonatów i, niestety, rzesz nauczycieli nieudolnych, wypalonych, niemyślących twórczo.

Pomysł Barbary Nowackiej to pomysł polityczki, nie ekspertki w dziedzinie edukacji. Takie pomysły już przeorały polską szkołę (gimnazja, ich likwidacja, przymusowe posyłanie sześciolatków do szkoły, podstawa programowa rodem ze średniowiecza, zmieniana bez zrozumienia realnych potrzeb dzieci i wyzwań przyszłości, ku której zmierzamy…). Jakich rozwiązań powinniśmy szukać, by poprawić sytuację szkolnictwa i jednocześnie nie zmarnować szkolnych lat naszych dzieci?

Likwidacja prac domowych wywoła falę popularności zajęć dodatkowych i korepetycji. Czyli znowu – to my, rodzice, przejmiemy kompetencje szkoły. Kto może, ten ucieka do szkół niepublicznych lub edukacji domowej.

Są jednak inicjatywy, które wywierają nacisk na MEN. To wszystkie ruchy, które dążą do wspierania edukacji świeckiej, do wprowadzenia kultury obywatelskiej i edukacji seksualnej w szkołach; to wszystkie nurty związane z nauczaniem alternatywnym, kreatywnym, żywym. Warto obserwować ich działalność w social mediach i wspierać ją swoją uwagą.

Aktywiści edukacji, edukatorzy i zaangażowani w ruch obywatelski nauczyciele proponują modele edukacji i kierunki reformy często zainspirowane edukacją alternatywną lub tym, co wypracowały inne kraje, z kultowym modelem fińskim na czele.

Na głęboką zmianę potrzebujemy czasu – pokolenia lub więcej. Ale korekty systemu edukacji niezbędne są pilnie.

Zmiana podstawy programowej i likwidacja prac domowych to łatanie dziur. Te kroki nie wymagają budżetu, mogą przynieść szybką ulgę. Niestety, nie zatrzymają exodusu nauczycieli ani rozwarstwienia społecznego, które stale się pogłębia, kiedy na dobrą edukację dzieci musi być rodziców stać, a ta systemowa dalej się powoli zapada.

My, rodzice, widzimy i rozumiemy konieczność zmian najlepiej. Nie dajmy sobie zakleić ust półśrodkami. Walczmy o szkołę wolną, wyposażającą dzieci w narzędzia do budowania nowej rzeczywistości politycznej i społecznej i do adaptowania się do zmian (także klimatycznych czy technologicznych).

Maria Bator – nauczycielka waldorfska, przedszkolna i szkolna, pasjonatka terapii pedagogicznej. Antropozofka. Mama dwójki nastolatków.

Dodaj komentarz