Zapraszamy na pierwszą rozmowę z cyklu #miastodlarodzin gdzie przyglądamy się zjawiskom społecznym i odpowiadamy na pytania nurtujące rodziców z metropolii. Dziś o placach zabaw, związkach urbanistyki z socjologią i codziennych wyborach, mówi ekspertka – architektka Ańa Komorowska z krakowskiej Pracowni K.
Rozmawiając z dzisiejszą ekspertką – Ańą Komorowską* – miałam poczucie, że to ktoś, kto realnie ma wpływ na rzeczywistość polskich rodziców. Tacy jak ona kształtują naszą teraźniejszość i wyznaczają kierunki na przyszłość, choć nie robią tego z sejmowej mównicy, tylko z poziomu krakowskiej pracowni. Ańa nie tylko jest projektantką placów zabaw (jak chociażby słynnego Centrum Edukacji Przyrodniczo-Leśnej w podwarszawskim Powsinie), ale także zajmuje się wydawaniem publikacji zmieniających myślenie o przestrzeniach dla dzieci, czy funkcjonowaniu rodzin w mieście. To promotorka dzikiego życia i edukacji domowej, krzewiąca wartości takie jak bliskość natury i dawanie dzieciom wolności, co głosi w swoich publikacjach i w podcastach.
Choć wydaje się w przekonaniach dość radykalna – właśnie dlatego daje nadzieję na zmianę. Bo któż inny dokonuje zmian, jeśli nie ludzie ideowi? Może kiedyś doczekamy się bezpiecznych podwórek, i szkół z których dzieci mogą przespacerować się same do dzikiego zakątka pełnego drzew do wspinania. Dziś pytam Ańę o to, czy w ogóle warto chodzić na place zabaw, jak je wybierać, i czym są nasze wybory mają wobec sytuacji społecznej, w którą jesteśmy uwikłani. Okazuje, się że nawet to jak bawi się na podwórku nasze dziecko, ma znaczenie. Dla niego, dla nas i dla naszej wspólnej przyszłości.
Na zdj. plac zabaw w Schwerin (Niemcy).
Dla kogo właściwie jest plac zabaw? Dla dzieci z miasta które potrzebują bycia na świeżym powietrzu, czy dzieci ze wsi, które potrzebują rozrywki?
Powiedziałabym, że plac zabaw jest tak naprawdę dla rodziców. Dzieci potrzebują oczywiście przestrzeni do zabawy i ruchu, ale mogą realizować to wszędzie, choćby na murku, krawężniku, drzewie czy chlapiąc się w fontannie. Ogrodzony plac, to raczej potrzeba dorosłych, którzy z jednej strony chcą bezpieczeństwa, z drugiej, jakby to brutalnie nie brzmiało, chcą mieć „odfajkowane” zapewnienie dzieciom ruchu i rozrywki.
Ale czy szukanie bezpiecznego miejsca do zabawy dla dziecka to coś złego?
Oczywiście że nie, bo wynika to z troski. Ale poziom i intensywność lęku o bezpieczeństwo, to już kwestia naszych doświadczeń i wyobrażeń o dzieciństwie. Czasem pragnienie trzymania dzieci na oku przeradza się w fobię. To wynika również z tego, jak współcześnie wyglądają i są zarządzane miasta, nikt rozsądny nie wypuści dzieci teraz na ruchliwą ulicę, by się bawiły. Idealnie byłoby, gdyby każda przestrzeń nadawała się do bezpiecznej zabawy. W „Języku Wzorców” Christophera Alexandra (książce znanego brytyjskiego architekta i teoretyka architektury – przyp.red.) mamy wyraźnie powiedziane: miasto powinno być bezpieczne dla wszystkich, a więc dla dzieci też. Günter Belzig (projektant przemysłowy, autor słynnych urządzeń do zabawy dla dzieci – przyp. red.) mówił wręcz, że place zabaw to proteza, rodzaj getta. W „chorych” miastach nie da się czuć bezpiecznie i trzeba szukać takich właśnie ogrodzonych enklaw. Idealnie byłoby, gdyby plac zabaw znajdował się w osiągalnej pieszo, otoczonej zielenią odległości od domu i szkoły dziecka. Oczywiście wiemy, że jest to utopia, i że lepszy jest choćby daleki i ogrodzony plac zabaw, niż jego brak. Myślę jednak, że zamiast szukać naturalnych placów zabaw, powinniśmy dążyć do budowania naturalnych miast.
A co z wsiami? Tam jest chyba trochę bezpieczniej, i naturalniej, a jednak ogrodzone place zabaw też powstają.
Moim zdaniem place zabaw na wsiach są stosunkowo nowym tworem. Nie zawsze się przyjmują, często stoją puste. Z drugiej strony, zawsze gdy obserwuję życie na wsi, to jedynymi bawiącymi się w lesie czy na łące maluchami są te przyjezdne, z miasta. Bardzo fajnie pisał o tym Janusz Korczak, który mówił że dziecko nie dlatego bawi się na drewnianym koniu, bo jest to najlepsza zabawka, tylko dlatego, że nie ma możliwości bawić się na prawdziwym.
Jakie wymieniłabyś cechy dobrego placu zabaw?
Przede wszystkim uważam, że wiele placów zabaw dałoby się uratować przez wprowadzenie niedużych zmian. Niestety remonty są rzadko uwzględniane, częściej inwestuje się w zupełnie nowe place. Często nie ma projektu, tylko ustawia się w pustej przestrzeni kilka sprzętów. Podstawowym problemem tam, gdzie place zabaw są projektowane, jest niedawanie dzieciom wyboru. Funkcje urządzeń, czy strefy, są narzucane przez projektanta i najczęściej dotyczą zabaw ruchowych. Rzadko spotyka się warunki do zabaw konstrukcyjnych, społecznych, czy ruchome elementy, które dziecko może zmieniać i przenosić bawiąc się kreatywnie. To się odrobinę zmienia na plus w przypadku placów zabaw wodnych – dzieci są stawiane w sytuacji, gdzie trzeba się uczyć współpracy z kolegami. Jeden nabiera wodę, drugi przesuwa śluzę, trzeci kręci korbką. Jak się nie dogadają – nie ma zabawy, i to jest fajne, bo dobry plac zabaw powinien zachęcać dzieci do współpracy. Ważna jest też oczywiście zieleń, i potrzeby opiekunów: ławki, czy zadaszenia.
Mam wrażenie, że za granicą więcej jest na placach zabaw elementów o których mówisz.
Tak, jest nawet taki żart, że na skandynawskim placu zabaw dzieci się bawią, a na polskim biegają i wrzeszczą. Coś w tym jest, bo bardzo często mamy po prostu porozrzucane tu i tam sprzęty, a dzieci biegają z miejsca do miejsca, a poza czekaniem w kolejce do zjeżdżalni nie mają pretekstu do nawiązania relacji z innymi, czy skupienia na wspólnej zabawie twórczej. Warto by plac zabaw posiadał pieńki, badyle, krzaki, a także miejsca dla dzieci, które nie chcą interakcji, tylko chcą się schować, wyciszyć, odpocząć. Tylko znów – co na to rodzice, że ich dziecko będzie ukryte w jakichś krzakach i poza zasięgiem wzroku?
Idea placów zabaw bardzo ściśle łączy się nie tylko z psychologią rozwoju, ale też z urbanistyką i socjologią. Mam rację?
Wygląd placów zabaw zawsze był odpowiedzią na aktualne zmiany społeczne. Weźmy choćby ogrody jordanowskie, tak często chwalone. Mało kto mówi o tym, że planowane były jako… miejsca musztry przyszłych żołnierzy. Henryk Jordan w ramach myśli niepodległościowej w XIX wieku oprócz tego, że chciał dzieciom zapewnić zdrową i jakościową przestrzeń do zabawy, tak naprawdę chciał stworzyć miejsce ćwiczeń dziecięcych pułków.
Mnie warszawskie ogrody jordanowskie kojarzą się bardziej z okresem międzywojennym i okupacją, gdzie priorytetem było utrzymanie w nich drzew owocowych, które pomagały dokarmiać dzieci. Robiono też wiaty, gdzie dzieciom ulicy rozdawano mleko.
Tak było, ale już po wojnie i to się zmieniło. Druga fala popularności ogrodów jordanowskich w PRL polegała na gloryfikacji „nasłonecznionego placu”. Wtedy tak to podkreślano, bo największą wartością wydawała się możliwość przebywania w pełnym słońcu. Dziś ten trend zdecydowanie odchodzi, od kilku lat wzrasta popularność tzw. żagli dających cień. Również współczesna popularność tzw. naturalnych placów zabaw wynika z deficytu kontaktu z naturą w społeczeństwie.
Jak w takim razie zmienią się place zabaw na skutek pandemii? Będą „higieniczne urządzenia do zabawy” i „bezpieczne strefy”?
Niedawno brałam udział w webinarze na temat placów zabaw w dobie pandemii, i o dziwo zachowanie higieny czy wygradzanie nie było głównym tematem. Może dlatego, że jeśli plac zabaw jest budowany zgodnie z normami, to odległości między dziećmi i tak są zachowywane. Wniosek z dyskusji był taki, że dzieciom trzeba jak najwięcej boisk, pretekstów do ruchu i bycia na świeżym powietrzu, bo to poprawia naszą odporność na choroby, wzmacnia zdrowie i kondycję. Post pandemiczne place zabaw to będą miejsca promujące zdrowie przez ruch.
Wchodzenie w górę ślizgu zjeżdżalni, wdrapywanie się na domki… Skomentuj proszę jak widzisz zabawę „niezgodną z przeznaczeniem urządzenia”.
Zdziwisz się, ale mimo, że jestem projektantką placów zabaw, to rzadko chodzę na nie z moimi synami, bo nie mogę znieść rodziców, którzy próbują narzucić dzieciom, jak się mają bawić.. Dobrze zaprojektowany plac zabaw pozwala naturalnie odkrywać, eksplorować, podążać za wyobraźnią. Daje też dziecku możliwość rozwoju i pokonywania własnych barier – raz wejdzie nisko, następnego dnia odważy się wyżej, aż w końcu na samą górę. Oczywiście pod warunkiem, że cały proces nie zostanie zaburzony przez tatę, który od razu włoży malucha na samą górę.
Pytasz o wchodzenie po ślizgu – dlaczego nie? W dobrze zrobionej zjeżdżalni nie powinno to być niebezpieczne, tak samo domek powinien być tak zaprojektowany, by nie dało się wejść na jego dach. Jeśli jednak się da – to zgodnie z normą dookoła powinna być miękka nawierzchnia amortyzująca. Oczywiście jeśli jest kolejka dzieci, czy jeśli mówimy o aspekcie nauki przestrzegania zasad i współżycia z innymi – to jest to osobna sprawa. Ale w kwestii wykorzystania urządzeń niezgodnie z przeznaczeniem, to zachęcam by poddawać weryfikacji własne przekonania, czy rzeczywiście uważamy, że coś jest niewłaściwe, czy może powtarzamy zakazy z automatu. Zadajmy sobie pytanie: czemu mi to przeszkadza? Czy faktycznie boję się o dziecko, czy może o to jak inni ocenią mnie jako rodzica? Na ile faktycznie coś tu zagraża, a na ile ta obawa jest w mojej głowie?
Ciekawi mnie co myślisz o placach zabaw, które są oblegane przez młodzież. Co zrobić by starsze dzieci nie siedziały na drabinkach bezczynnie?
Odpowiem na to pytaniem: a komu to przeszkadza? Starszym dzieciom buduje się skate parki, pump tracki, skomplikowane drabinki, a one i tak często wybierają siedzenie. Widać takie są ich potrzeby – nastolatki chcą przede wszystkim być ze sobą i porozmawiać, poobgadywać kolegów, poflirtować. To całkiem naturalna potrzeba. Myślę że trzeba tak planować miasto, by dzieci po prostu mogły się spotykać nie zajmując miejsca maluchom, bo rozumiem, że to właśnie może być kłopotliwe. W dyskusjach na temat nastolatków podnosi się też temat wandalizmu. Był ciekawy eksperyment na ten temat w Wielkiej Brytanii. Zapytano starsze dzieci co chciałyby stworzyć, jakiego rodzaju przestrzeni w sąsiedztwie dla siebie potrzebują. Przez kilka dni dzieci tworzyły makiety, budowały murki w skali 1:1, ustawiały siedziska i inne elementy , aż stworzyły taki szkic 3D tego co chcą zrobić. Następnie gmina zamieniła to w trwałą realizację, i problem wandalizmu zniknął. Konkluzja jest taka, że wystarczy pytać nastolatków o zdanie. Gdy dziecko uzna jakieś miejsce za swoje, bo brało udział w jego tworzeniu i je wymyśliło, to nie chce go niszczyć.
Czyli warto pytać dzieci na co mają ochotę? Moje mam wrażenie często wolą jednak spektakularne place zabaw, zamiast zwykłej huśtawki.
Zadałam kiedyś dzieciom kilkuletnim pytanie o to w co lubią się bawić. Nikt nie odpowiedział, więc dopytałam – co robicie w wolnym czasie? Dzieci wymieniały zajęcia dodatkowe, piłkę. Uświadomiłam sobie, że dziś częsty jest taki model, gdzie dziecko każdy dzień jest zajęte w placówce czy na zajęciach dodatkowych, a jego rodzice chcąc zrekompensować mu tę całotygodniową, tak naprawdę ciężką pracę, w weekendy zabierają do takich bardzo spektakularnych rozrywek, wielkich placów zabaw. Prawda jest jednak taka, że w weekendy te miejsca są zwykle bardzo zatłoczone, i zazwyczaj też nie mieszczą się pod domem, trzeba do nich gdzieś daleko dojeżdżać. Nie jesteśmy w stanie robić tego codziennie, bo to cała wyprawa. I tu przypomina się idea architekta Aldo Van Eycka, Holendra, który zbudował w Amsterdamie ponad 700 placów zabaw. Nie potrzeba wcale spektakularnych urządzeń, czy parku rozrywki. Wystarczy przydomowa zabawa – piłka, piaskownica, byleby pobyło z rówieśnikami. Jakość życia dziecka oceniajmy nie w perspektywie tego jak spędza weekend, ale raczej tego, czy na co dzień ma możliwość swobodnej zabawy niedyrektywnej.
Masz jakieś wskazówki na to jak urządzać place zabaw w domu, w pokoju dziecka?
Nie warto powielać tego, co znamy z placów zabaw na zewnątrz. Raczej róbmy w domu to, czego na najbliższym placu zabaw nam brakuje. Na szczęście mamy teraz bardzo dużo możliwości, są fajne urządzenia, można też opierać się na gotowcach. Może się jednak okazać, że wszystko czego naszemu dziecku potrzeba jest przed domem, zaś najbardziej przyda się nam kuchnia błotna zrobiona z miski na balkonie.
Dziękuję za rozmowę.
*Ańa Komorowska: Architektka krajobrazu, edukatorka, publicystka, podcasterka mama homeschoolerka. prowadzi m.in. profil instagramowy i podcast „Nieplaczabaw” gdzie szerzy ideę nowoczesnego podejścia do zabawy i projektowania przestrzeni dla dzieci. Sama o sobie mówi, że jest esencjalistką. Jej klientami są liczne instytucje publiczne i prywatne w całej Polsce. Miłośniczka dobrych kawiarni i lodów rzemieślniczych. Współzałożycielka (z Michałem Rokitą) Pracowni K. oraz wydawnictwa Niespieszne.pl, którego nakładem ukazało się wiele książek na temat architektury placów zabaw, m.in. „Zabawy architektoniczne. Wychowanie przez budowanie”.
Dajcie znać o czym chcielibyście przeczytać w kolejnych odcinkach naszego cyklu #miastodlarodziców





