„Tak naprawdę, dopiero kiedy tego dnia dojechaliśmy do domu, zapoznaliśmy psy z Ignacym i mały zasnął, mieliśmy czas, żeby się przytulić i pocałować. Obydwoje bardzo za sobą tęskniliśmy i czuliśmy, że właśnie zaczynamy najwspanialszą przygodę w naszym życiu” – przyznaje Miłosz Gierszewski, mąż Marianny, tata Ignacego.
Młodzi rodzice, do szaleństwa zakochani w sobie i swoim dziecku, odkrywający razem nową rzeczywistość – nie bez niepewności, ale przede wszystkim z fascynacją i ekscytacją na nowe. Tak w telegraficznym skrócie można przedstawić Mariannę i Miłosza Gierszewskich. Marianka, aktorka, autorka, aktywistka, wraz z mężem Miłoszem prowadzi dwie firmy – Okolice Ciała oraz Tutti Clothes. A przy tym na Instagramie razem edukują i wspierają, mówiąc szczerze i otwarcie o budowaniu relacji i dbaniu o związek. Związek, który niedawno wszedł na zupełnie nowy poziom – a to za sprawą pojawienia się na świecie Ignacego.
Spotkaniem z Miłoszem, Marianną i sześciotygodniowym Ignacym rozpoczynamy nowy redakcyjny cykl współprowadzony z Pink No More. Polską marką tworzącą tekstylia, ubranka i akcesoria będące idealnym pomysłem na prezent dla młodych rodziców i nowego członka rodziny. Nasz cykl „Nareszcie w domu, razem” będzie o rodzinie. Dokładniej: o tym, jak wygląda początek tego nowego rozdziału w życiu. Jak tworzą się relacje i więzi. Jak zmienia się dom, otoczenie, gdy pojawiają się nowe rytuały, nawyki i przyzwyczajenia. A także jak po tym pełnym emocji pobycie w szpitalu wraca się do rzeczywistości – niby takiej samej, jednak zupełnie innej.
Miłosz, jaki był dom bez Marianki w trakcie jej pobytu w szpitalu? Jak mijały ci te samotne dni?
Dni mijały mi bardzo szybko, bo skupiłem się na przygotowaniu naszego mieszkania na przyjazd Marianki i małego. Właściwie czas uciekał mi przez palce i wycierając kolejne szafki czy odwiedzając sklepy, z przestrachem spoglądałem na godzinę w telefonie.
Czego ci brakowało podczas jej nieobecności?
Najtrudniejsze były chyba noce bez Mani, wtedy najbardziej mi jej brakowało. Marianna bardzo lubi spać pod skosem, w taki sposób, żeby nasze nogi się dotykały. Gdybym miał jednym skojarzeniem opowiedzieć o tym czasie bez niej, to powiedziałbym właśnie o braku czucia tych nóg w nocy. Miałem też wrażenie, że nasze psy, gdyby mogły mówić, cały czas zadawałyby mi pytanie: „gdzie jest mama?”.
Co czułeś, gdy jechałeś odebrać Mariankę i Ignacego ze szpitala? Jak wspominasz ten dzień?
Muszę powiedzieć, że w skali wyjątkowości znacznie wyżej klasyfikuję sam poród, niż przyjazd po Mariankę. Może dlatego, że zrobiliśmy rodzinną niespodziankę i pod szpitalem czekaliśmy w grupie kilkunastu osób. I ta energia oczekiwania rozchodziła się na wszystkich obecnych. Dopiero kiedy wszedłem do szpitala pomóc Mani, poczułem, że to już ten moment, kiedy zaraz wrócimy razem do domu i zostaniemy sami z tym małym człowiekiem. Tamtego dnia bardzo się stresowałem, to były moje pierwsze momenty z Igim. Miałem nawet problem, żeby zapiąć nosidełko, a potem pasy w samochodzie.
A jak było, gdy już przyjechaliście?
Tak naprawdę dopiero kiedy tego dnia dojechaliśmy do domu, zapoznaliśmy psy z Ignacym i mały zasnął, mieliśmy czas, żeby się przytulić i pocałować. Obydwoje bardzo za sobą tęskniliśmy i czuliśmy, że właśnie zaczynamy najwspanialszą przygodę w naszym życiu.
Marianka, jak wyglądało twoje i Ignacego przywitanie z domem po wyjściu ze szpitala?
Dom zastaliśmy przygotowany i pełen dobrodziejstw. Prezenty od rodziny i zaprzyjaźnionych marek stały obok wielkiego bukietu kwiatów z przyczepioną karteczką „Kocham Was” od Miłosza. I nie uda mi się chyba wyrazić słowami, jak ważne było dla mnie to przywitanie. Nie z powodu niespodzianek, ale przede wszystkim – przez atmosferę, która panowała w mieszkaniu. Kiedy wyjeżdżaliśmy do szpitala, na nasz dom patrzyłam jak na cztery ściany. Miłoszowi, w ciągu trzech dni, udało się tę przestrzeń zmienić w ognisko domowe. Na kuchni czekały przyszykowane laktatory i butelki. W sypialni leżały kocyki i poskładane śpioszki. W garderobie zapasy pieluch i pampersów. Przestrzeń witała malucha i mnie – całym sercem.
Jak minął wam pierwszy wspólny dzień razem w domu?
Był przede wszystkim zapoznaniem Ignacego z Miłoszem. W szpitalu spędziłam trzy dni, byłam więc o tyle bardziej pewna swoich ruchów, ale i sygnałów wysyłanych przez małego. Miałam poczucie, że jestem już zapoznana z jego alfabetem. Miłosz natomiast zaczynał od zera. Te pierwsze chwile w domu były takim rozeznaniem w nowych dynamikach. Nie tylko z Ignasiem, ale i z psami. I też między nami, w parze. Ten dzień był chwilami pierwszych pocałunków, pierwszych dotyków innego ciała, zmienionej skóry. Ten dzień obfitował też w interakcje Miłosza z małym. Chłopaki mieli szansę na pierwsze rozmowy, czemu ja przyglądałam się z radością. A wieczorem, kiedy Ignaś już spał, przyszedł czas na łzy. Bo przez te trzy dni w szpitalu – do którego odwiedzający mieli zakaz wstępu przez pandemię – tęskniłam. I ta tęsknota musiała też znaleźć swoje ujście. Potrzebowałam silnego, spokojnego uścisku Miłosza. W nim mogłam wziąć głębszy wdech.
Czy wasza codzienność mocno się zmieniła?
Nasza rzeczywistość zmieniła się bardzo i wcale. Prowadząc dwie firmy, nie mieliśmy szansy na odpięcie szelek. Kiedy ja byłam w szpitalu, Miłosz nadrabiał na tyle, żebyśmy mieli chociaż tych kilka wspólnych dni zupełnego luzu. Od początku ciąży mówiłam, że największą radością będzie móc zaprosić Ignasia do naszego świata: takiego trochę szalonego, spontanicznego, pełnego pasji, pracy, ale i przede wszystkim miłości. Wydaje mi się więc, że ta nasza rodzinka złapała się od razu. Mamy plany i pozostajemy elastyczni.
Udało się zachować wasze nawyki, rytuały i rytm jako pary?
Jeśli chodzi o nasze związkowe rutyny – najważniejszą jest dać sobie buziaka na dzień dobry i powiedzieć sobie, jak bardzo się kochamy. A kolacje, kino i wyjazdy? Na to przyjdzie jeszcze czas.
Miłosz – co zmieniło się u ciebie, odkąd jesteście w domu wszyscy razem? Co z nowości jest twoim ulubionym punktem dnia?
Zmieniło się wszystko. Czas snu, pracy, wspólnego czasu, odpoczynku – wszystko przeorganizowaliśmy tak, żebyśmy mieli czas na… wszystko (śmiech). Obydwoje mamy bardzo nieregularną pracę, więc zaczęliśmy wstawać bardzo wcześnie i korzystać z momentu, kiedy Igi jest spokojny lub dosypia. Dzięki temu potem w ciągu dnia mamy więcej czasu na spacer czy wspólny obiad. Ale tak naprawdę każdego dnia dopasowujemy się do rytmu Igiego. Dla mnie bardzo ważne jest, żeby w tym wszystkim nie zapomnieć o pielęgnacji naszego związku. W czasie połogowym to jest tym bardziej istotne, bo bardzo ważny aspekt tej bliskości jest niedostępny. Nie zasypujemy się setką buziaków jak w filmie romantycznym, ale czerpiemy garściami z każdej sekundy, kiedy możemy po prostu bez słowa popatrzeć sobie w oczy czy złapać się za rękę. To są właśnie moje ulubione momenty dnia z Marianką. Z kolei ulubione chwile z Ignacym to te, kiedy suszy dziąsełka i szeroko się do mnie uśmiecha!
W międzyczasie, gdy Ignacy miał 2 miesiące, przeprowadziliście się. To była spontaniczna decyzja czy skrzętnie przygotowany plan?
Decyzja o przeprowadzce była zaplanowana. W takim sensie, że wiedzieliśmy, że przeprowadzić się musimy – mieliśmy zdecydowanie za mało przestrzeni. Była jednak o tyle spontaniczna, że myśleliśmy, że przeprowadzimy się w okolicach Świąt, a zrobiliśmy to z dnia na dzień. W środę oglądaliśmy potencjalne mieszkania, a w niedzielę juz byliśmy przeprowadzeni. Marianna z Ignasiem rozpakowywali jedne kartony, a ja z ekipą przewoziłem kolejne tury. Szalone, ale my chyba taką parą jesteśmy. Ufamy okolicznościom i nie wierzymy w przypadki. A ponieważ w mieszkaniu zakochaliśmy się od razu – nie było o czym mówić. Robimy to!
Lubicie taki dynamiczny tryb, kiedy dużo się dzieje, czy czekaliście, żeby w końcu osiąść na nowym i po prostu pobyć razem?
Marianna: Jesteśmy w ciągłym ruchu, to prawda – bo kochamy życie. Wszystko, co robimy, robimy przede wszystkim z pasji. Tak staramy się budować tę naszą rzeczywistość: na wspólnocie i zaufaniu.
Miłosz: Tempo bywa intensywne, ale z drugiej strony tak zarządzamy swoimi działaniami, że oboje mamy możliwość pracy z domu. Jako rodzice jesteśmy więc szczęśliwi, bo pozostajemy na wyciągnięcie ręki dla małego, a na tym zależało nam najbardziej.
Czy już sie zadomowiliście, czujecie się w pełni jak u siebie? W nowym domu i w nowym układzie rodzinnym?
Marianna: Przyjście na świat Ignasia było czymś pięknym, a jego dołączenie do rodziny czymś niezwykle naturalnym. Wszystko, co związane z Igim, swoją rutynę odnalazło samoistnie. Nie głowiliśmy się, nie martwiliśmy tym, jak to będzie. Po prostu budziliśmy się każdorazowo z ciekawością na nowy dzień. Taka dziecięca ciekawość rozpuszcza lęki i niepewności.
A jak jest dziś?
Miłosz: Dom rozpakowany, mały utulony, a my: podkrążone oczy i pełne serca. W tych czasach naszym paliwem jest kawa i miłość. I niech to trwa jak najdłużej.
*
Wsparciem w zupełnie nowej rzeczywistości są produkty wyprawkowe, stworzone z myślą o potrzebach nowego rodzinnego układu. Czyli delikatne dla skóry, oddychające i dbające o komfort niemowlaka, a jednocześnie praktyczne z punktu widzenia rodziców. A przy tym przyjemne dla oka! Takie właśnie są produkty Pink No More – marki, która stawia na autorskie wzory i design, który podoba się dorosłym. Oraz sprytne rozwiązania – jak w kocyku z kapturkiem, który otuli malucha od stóp do głów, nie pozwalając zmarznąć po kąpieli. Obok niego w wyprawkowym zestawie nie może zabraknąć klasycznego kocyka o bąbelkowym splocie. Wykonany z bambusowo-bawełnianej tkaniny, przyda się podczas spacerów i drzemek o każdej porze roku. A o każdej porze dnia i nocy dobrze mieć pod ręką komplet pieluszek – wielofunkcyjny rodzicielski niezbędnik. W tej kategorii must have przodują również sprawdzone fasony ubranek – łatwy w obsłudze pajacyk i czapeczka, którą dzięki zawijaniu można dopasować do aktualnego rozmiaru. Gdy kwestie praktyczne są ogarnięte, można skupić się na byciu tu i teraz!
*
Artykuł powstał we współpracy z marką Pink No More.























































