Tak po przebudzeniu woła dwuletnia Amelka do Kasi i Eweliny, swoich mam: „Matki, mleko!”. Kiedy je pytam o macierzyństwo na cztery ręce, odpowiadają: „Wiemy bez żadnych wątpliwości, że to nasza ciąża, nasz poród, nasze dziecko”.
Napisałam do nich zaraz po tym, jak obejrzałam relację Eweliny GDZIE OJCIEC? na profilu IG dziewczyn. Ich bezpośredniość, cierpliwość w tłumaczeniu tego, co dla nich jest zwykłe i codzienne, dla innych nadal egzotyczne – mnie ujęła. Otworzyły mi oczy na banalny fakt: rodziny jednopłciowe to po prostu rodziny, i prowadzą w sumie bardzo normatywne życie codzienne. Ich dzieci ząbkują i rosną, zakupy trzeba zrobić, są dni gorsze i lepsze. Po prostu. Choć polskie prawo i administracja dyskryminują je w nieludzki sposób, robią swoje: kochają się, zakładają rodziny, wychowują dzieci. Kasia i Ewelina opowiedziały mi o swoim macierzyństwie.
Kolegujecie się z innymi mamami z piaskownicy?
K: Mieszkamy w bloku, w wieżowcu i mamy kilka placów zabaw. Kiedy wychodzę z Amelią na spacer, to mamy kontakt z rodzicami dzieci w podobnym wieku. Pytają, jak mała, jak dziewczyny, wiedzą, że jesteśmy rodziną. Nie ma wykluczenia. Jest normalnie, zwyczajnie. Myślę, że to dlatego, że Amelia jest otwarta. Jak widzi sąsiadów, to mówi „Siema” i „Dzień dobry”.
E: Pies też zbliża sąsiadów. Bo jak nie było jeszcze Amelii, a była już Mokka, to sąsiedzi zagadywali: „kiedy rozwiązanie”, „jak piesek?”. Mamy kilkoro bliższych sąsiadów, z którymi jak się widzimy, to coś tam pogadamy. Starsi państwo u nas na piętrze też nas zagadują.
Widzicie różnice między waszym funkcjonowaniem a funkcjonowaniem rodzin, gdzie jest mama i ojciec?
E: Powierzchownie nie. Jesteśmy typową polską rodziną, z typowymi polskimi problemami. Praca, dom, dziecko, spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Właściwie to jest całe nasze życie. Ale wiemy, że jakby się tak przyjrzeć, to mamy więcej powodów do niepokoju. Np. jak mi się coś stanie, to co wtedy z dzieckiem? Kasia nie ma żadnych praw. Kiedy dziecko ma ojca wpisanego do aktu urodzenia, to ma on automatycznie prawa do tego dziecka, chyba że zostaną mu odebrane. U nas ojciec wpisany w rubrykę jest wyimaginowany, a Kasia, która wychowuje Amelię, nie ma do niej żadnych praw.
K: Ale jeżeli chodzi o nasze funkcjonowanie jako rodziny, to może mamy pod tym względem trochę lepiej. Bo się wspieramy.
E: Chodzi o to, że znajome kobiety mówią, że nam zazdroszczą, bo możemy się zmieniać i zawsze jest przy dziecku mama. Mówią na przykład: „Mój mąż w ogóle się dziećmi nie zajmuje. Przyjdzie, pobawi się chwilę i idzie, bo jest zmęczony”. A my takie matki kwoki… Wiem, że są tacy mężczyźni, którzy wstają w nocy i się zajmują dzieckiem. I może jest ich coraz więcej, ale dostajemy dużo wiadomości, że kobiety nie mają wsparcia. Zwłaszcza w pierwszych miesiącach po porodzie. Brakuje im osoby zaangażowanej na 100%.
Macie partnerski podział obowiązków?
E: Tak, u nas to jest dużym plusem. Nie ma podziału, że ty sprzątasz, gotujesz i wychowujesz dzieci, a ja zarabiam. Jednego dnia robię obiad ja, drugiego Kasia. Nie umawiamy się. Tak po prostu jest. Nie ma zwalania na siebie działki obowiązków. W tym aspekcie jesteśmy wygrane.
K: Wiadomo, czasami przysłowiowe talerze latają i przychodzą różne, trudne chwile. Raz w miesiącu. Ale z reguły jesteśmy bardzo elastyczne i wymienne w swoich obowiązkach.
E: I nie jest tak, że tylko jedna z nas pilnuje rzeczy do zrobienia. Jak zawalimy, to zawalimy razem. Czasami obie.
K: Zakupy też robimy razem. Jak Amelia była mniejsza i nie można było jej zabierać ze sobą, to zakupy robiła Ewelina, bo to było dla niej wychodne.
E: Mogłam 15 minut w spokoju wybierać mąkę. To było piękne.
K: Czasami wyjście do Biedronki zajmowało ci 2,5 godziny.
E: Kasia, zakupy są bardzo ważne.
K: Tego potrzebowała. Ja miałam czas sam na sam z Amelką.
Szukacie towarzystwa rodzin podobnych do was?
K: Stąd wziął się pomysł na profil na Instagramie. Pomyślałyśmy, że takich rodzin w Polsce jest na pewno mnóstwo. Może im pomożemy zrealizować marzenie o dziecku. A poza tym fajnie jest mieć też trochę takich samych znajomych…
E: Taki sam wzór rodziny.
K: Dzieci z takich rodzin będą miały podobne problemy w późniejszym czasie – na etapie przedszkola, może szkoły. Fajnie, gdyby dzieciaki miały ze sobą kontakt i mogły się wspierać w takich chwilach. Poznałyśmy kilka rodzin, z którymi mamy stały kontakt, z którymi się widziałyśmy już na żywo. Chciałyśmy zorganizować wyjazd mikołajkowy, na który miałyśmy jechać, ale pozamykali nam hotele. Musimy to przełożyć na przyszły rok. Bardzo cenimy sobie takie kontakty i spotkania.
E: Rodziny takie, jak nasza, są mało widoczne. Amelia musi wiedzieć, że nie jesteśmy jedyną taką rodziną. Są na świecie inne i to są fajne rodziny.
Na instagramie pokazujecie kawałeczek zwykłego życia i tłumaczycie na pozór zwykłe sprawy.
E: Kiedyś dostawałyśmy codziennie kilkanaście wiadomości w rodzaju: „Gdzie ojciec Amelii? Przecież nie możecie mówić, że nie ma ojca. Każdy ma ojca”
K: Albo: „Rozumiem, że Amelia ma dwie mamy, ale ma też ojca”. To Ewelina zawsze odpowiadała tym osobom. Gdybym ja odpowiadała, to by nie było tak miło.
E: Tłumaczyłam na przykładzie: kiedy para heteroseksualna ma dziecko metodą in vitro, ze spermą od anonimowego dawcy, to nikt ojcu nie mówi, że to nie jest jego dziecko, bo ono ma innego. Nikt go nie pyta „gdzie jest ojciec?” i nie mówi „ono ma prawdziwego ojca, będzie chciało go poznać”.
K: Na każdym etapie naszego życia mówiłyśmy prawdę, nigdy nie owijałyśmy w bawełnę. Mówiłyśmy, że to jest moja partnerka, albo że to mama Amelii. „Czy jest ktoś z panią?”. „Tak, partnerka”. Dla nas to jest oczywiste i normalne.
E: Kiedy zaczęłyśmy prowadzić konto na Instagramie, dużo osób pisało: „Jak to jest, że taka nietypowa rodzina, a jesteście takie same jak inni?”. Że czasem się pokłócimy, że mamy nieprzespaną noc. Dużo osób pisało, że ma coś przeciwko rodzicom jednopłciowym, że nie mogli sobie wyobrazić dwóch matek i dziecka, a teraz – widząc nas, skrawek życia, które pokazujemy – chciałoby mieć takie matki. Napisało też siedem osób, które wychowywały się w domu dziecka – to zawsze zapada mi w pamięć, że szkoda, że nikt nie zapytał ich o zdanie, kiedy w nim byli, bo woleliby mieć dwie mamy niż tam siedzieć. Chociaż ludzie potrafią też napisać: „Co wy robicie temu dziecku? Oddajcie je do domu dziecka. Tam będzie miało lepiej”.
Tak się składa, że na studiach miałyście praktyki w domu dziecka.
E: Widziałyśmy, z jakimi problemami, z jaką historią mierzą się te dzieci. One po prostu pragnęły miłości, pragnęły domu. Dla nich to by było bez znaczenia, czy byłyby w domu dwie mamy czy jedna mama, która je kocha, czy jest i mama, i tata. Dla nich liczy się to, że mają dom. To były ciężkie praktyki.
K: Na pewno utkwiły nam w pamięci na długo, na zawsze.
E: Szkoda, że nie możemy adoptować dziecka, bo ja bym bardzo chciała. Nawet dwójkę.
K: Gdyby była możliwość adopcji, to na pewno chciałybyśmy mieć adoptowane dziecko.
To zapytam o poród. Rodzic mężczyzna na sali porodowej spotyka się z nieznanym kosmosem kobiecej fizjologii. Wy byłyście partnerkami na ile to możliwe. Kasiu, Ewelina powiedziała, że ty byłaś bardziej rodzącą.
K: Byłam bardzo dzielna i bardzo wspierająca.
E: Śmiałam się, że mogę wypożyczać Kasię do porodu.
K: To były ogromne przeżycia i uczestniczyłam w tym na 100%. Nie czułam bólu, nie czułam kulminacyjnego punktu rodzenia, ale byłam całkowicie obecna od samego początku do samego końca. Przecinałam pępowinę i to było…
E: Dobra, ale ja też się spisałam. Byłaś cudowna, ale ja też byłam spoko.
K: Tak, byłaś cudowna, a ja cię wspierałam. Lubię to wspominać.
E: Ja teraz też. Przez pierwszy czas to był drażliwy temat. Ciągle mnie bolało.
K: Ewelina ma słabą odporność na ból. Uderzenie w palec, bóle miesiączkowe – ona zawsze umiera. A urodziła bez znieczulenia.
E: No właśnie. Nie dali mi znieczulenia. Byłam przygotowana mentalnie na znieczulenie. Okłamali mnie.
K: Byłaś bardzo dzielna. Ja też.
Kasiu, czy będziesz mamą biologiczną drugiego dziecka?
K: To jest niemożliwe ze względów medycznych. Ewelina będzie tą rodzącą, a ja wspierającą.
E: Ty byłaś bardziej rodzącą niż ja. W ciąży na każdej wizycie byłyśmy razem. Pani ginekolog umawiała się z Kasią, kiedy jej pasowało, a ja tylko siedziałam i czekałam, aż się umówią.
K: Wiem bez żadnych wątpliwości, że to nasza ciąża, nasz poród, nasze dziecko.
E: No a samo bycie w ciąży… Ja nie wiem. Myślę, że Kasia miała większe wyzwanie ze mną. Miałam swoje problemy, ze swoimi humorami. Kasia miała podwójnie ciężko, niosła i siebie, i mnie. Czasami dzwoniłam, mówiąc: „Jest 17.05, a ciebie nie ma i czekam z obiadem, nie będę jadła zimnego”, albo: „Jest 17.10, a ty dopiero wychodzisz z firmy? Co ty myślisz, że cały dzień będę sama w domu siedzieć? Nie mam z kim pogadać!”.
K: Wypytywałaś mnie: „A co się działo, a o czym rozmawiałaś?”.
E: Tak pragnęłam życia z innymi ludźmi. Wszyscy mieli pracę czy coś, a ja siedziałam w domu przez pół roku. Jeździłam do mamy, babci, ale ile można? Wtedy żyłam twoją pracą.
K: W pracy wszyscy wiedzieli i nam kibicowali. Pytali, jak się Ewelina czuje, chcieli zobaczyć aktualne zdjęcia. Miło.
Od niemal miesiąca jesteście na kwarantannie. Macie siebie dosyć?
E: Nie! Myślałam, że będzie gorzej.
K: Na przestrzeni tych lat po raz pierwszy jesteśmy ze sobą bez przerwy, bez wyjścia nawet z głupimi śmieciami.
Poznałyście się na studiach, jesteście ze sobą 9 lat.
K: Mieszkałyśmy 5 minut od siebie, wracałyśmy razem transportem miejskim, wspólna praca, studia… Takim momentem zwrotnym była jednak impreza.
E: Impreza, impreza. Ty zawsze, że impreza (śmiech). Spotykałyśmy się najpierw ponad rok. Na trzecim roku studiów zamieszkałyśmy razem i miałyśmy już wizję wspólnego życia, że kiedyś będzie pies, potem dziecko… Tak sobie to wyobrażałyśmy.
K: Zawsze wiedziałyśmy, jak chcemy, żeby to wyglądało i że będzie dziecko. I najchętniej, żeby to była córka i najlepiej Amelia.
Jest pies, Mokka, jest i córeczka, Amelia.
E: Ilość dzieci mamy zaplanowaną. Chciałybyśmy mieć minimum trójkę.
K: Maksimum.
E: Pójdziemy na kompromis i będzie czwórka (śmiech). Ale na razie jedno nam wystarczy. Zawsze mówiłyśmy, że najfajniej byłoby, jakby różnica wynosiła 1,5-2 lata, później zaokrągliłyśmy do 3 lat. Musimy brać poprawkę na to, że nie zawsze się udaje. Zobaczymy. Możemy dziecko mieć za rok albo za trzy lata.
K: Taka, a nie inna sytuacja utrudnia wiele rzeczy.
A ślub?
E: Jak będzie legalny w Polsce, to tak.
K: W Polsce jest opcja ślubu humanistycznego, fajna otoczka, ale pod względem prawnym nic nie daje. A my chcemy mieć ten przysłowiowy papier, który w jakiś sposób nas zabezpieczy – nas wobec siebie i mnie wobec Amelii, bo to Ewelina jest jej biologiczną mamą.
E: Dopóki to nie jest legalne, to nie ma co w to iść.
K: Naszym pierwszym krokiem było to, że Ewelina przeszła na moje nazwisko jeszcze przed urodzeniem Amelii.
E: To nam bardzo dużo daje, bo nie musimy tłumaczyć, kim jesteśmy. Lekarz, kiedy widzi „Domańska-Domańska”, to jest w porządku, nie pyta, kto jest kim. W naszej przychodni czy w szpitalu nie było problemu.
We Francji oficjalnie nie ma możliwości adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, ale sądy rodzinne regularnie godzą się na adopcję dzieci biologicznych przez drugiego partnera czy partnerkę. Orzekają po swojemu, omijając ustawodawstwo.
E: U nas nikt by na to nie poszedł. To jest Polska
K: Bardzo nas boli to, co się dzieje. Zwłaszcza, że nie możemy teraz wyjść na dwór i wziąć udziału w protestach. Nie możemy walczyć o siebie. Jedyne, co mogłyśmy robić, to burzę na Instagramie.
E: Już przed wyborami politycy wypowiadali się na temat par takich, jak my. Teraz znowu jest burza na kobiety. Najlepiej jakbyśmy siedziały w domu i rodziły dzieci, bo jesteśmy nikim, inkubatorem. To, co się dzieje w Polsce, jest chore.
Kto Was wspiera?
K: Największe wsparcie mamy wśród rodziny z obu stron.
E: Tylko i wyłącznie.
K: Nie od razu rozumieją nasze decyzje, ale dużo rozmawiamy. Nie ma tematów tabu. Zawsze przy większych obiadach mówiłyśmy, że będziemy mieć dziecko, fajnie, jeśli będzie to córka. Nie wierzyli nam. Pewnie nie wiedzieli, jak to zrobimy. Kiedy się udało, usłyszałyśmy: „Czy wszystko jest w porządku? Jak sobie poradzicie? Dobra, to my wam pomożemy”.
E: Rodzice, rodzeństwo, kuzynostwo, wujkowie, ciocie. Wszyscy wiedzą.
K: Tu, w Bydgoszczy, mamy więcej rodziny ze strony Eweliny. Kiedy jedziemy w moje strony, do Zamościa, to wszyscy na nas czekają. Dzieci kuzynostwa cieszą się na zabawę z Amelią, bo jest najmłodsza. To jest miłe.
E: Mamy też wsparcie ze żłobka i przychodni. Jesteśmy obie wpisane jako osoby do kontaktu w sprawie Amelii, Kasia chodzi na wizyty lekarskie.
K: Pod względem prawnym jest tak, że ja, owszem, mogę iść, ale to Ewelina musi złożyć podpis na zgodzie na szczepienie. Jakby zdarzył się telefon w sprawie decyzji o podjęciu leczenia, to ja też nie mogę jej podjąć. Będę poinformowana, bo mnie traktują na równi, ale decyzję musi podjąć Ewelina.
E: Ale nie utrudniają. Mogliby cię nie wpuścić, bo formalnie jesteś obca.
K: Tak, jesteśmy na równi. Tylko ten nieszczęsny podpis…
Jakie wartości chcecie przekazać swojej córce?
K: Żeby była dobrym człowiekiem. Kobieta w naszym kraju musi mieć też twardy tyłek i tego chciałabym ją nauczyć. Żeby zawsze, grzecznie, ale stanowczo wyrażała swoje zdanie i żeby nigdy nie pozwoliła siebie stłamsić. Żeby potrafiła się wybronić, nie w sensie fizycznym…
E: Fizycznym też. Czasami dziewczynka też musi…
K: Żyjemy tu, gdzie żyjemy.
E: Ja bym chciała, żeby była otwarta, tolerancyjna, empatyczna, żeby nie oceniała ludzi po okładce, tak jak nas oceniają niektórzy. I jak już taka będzie, to będzie wszystko w porządku. Ona już jest rezolutną dziewczyną.
K: Potrafi wyrazić swoje zdanie bardzo stanowczo. Nas to jako matki czasem przeraża i denerwuje, ale z drugiej strony o to chodzi, żeby szła po swoje. Pamiętasz, jakie byłyśmy dumne, kiedy panie w żłobku nam przekazały, że Amelia to jest nasza słodka dziewczynka, która nie daje sobie w kaszę dmuchać?
E: W głowie miałyśmy tylko: „Kogo pobiła?”.
K: Nie pobiła nikogo.
Za dziesięć lat będzie nastolatką.
E: Będzie się kłócić ze swoim rodzeństwem. Myślę, że dostarczy nam rozrywki w okolicach swoich nastoletnich urodzin. Ona nie będzie spokojnym dzieckiem. Może nie buntowniczką, ale będzie umiała powiedzieć, tak jak dziś w porze drzemki: „Matki, mleko!”. Amelia nam potrafi powiedzieć, że teraz mamy tańczyć, a teraz usiąść, a źle siedzicie, nóżki tak, a teraz ty wstań, a teraz ty siedź. Czasem jest jak w wojsku. Może być ciekawie!
K: Będziemy dobijać do czterdziestki. Mam nadzieję, że będziemy spełnione zawodowo, może w czymś swoim.
E: Chciałabym więcej podróżować.
K: Wsiadamy w samochód i jedziemy. Chciałabym zwiedzić piękne zakątki Polski, większe miasta.
E: Co nie zmienia faktu, że raz do roku wakacje za granicą też są fajne.
Jak patrzycie w przyszłość?
K: My, jako tęczowa rodzina, już jesteśmy trochę przez społeczeństwo wykreślone, trochę z boku. Więc boję się, że przez tę izolację jako społeczeństwo jeszcze bardziej się podzielimy – na jeszcze mniejsze grupy, zamknięte w swoim domostwie, może w jakimś swoim mniejszym gronie. Już się mówi, że są inne czasy, niż kiedyś. Znieczulica się pogłębia. Po tym covidowym czasie nie będziemy jednością jako społeczeństwo. Każdy będzie walczył o coś swojego, dla siebie. Być może za parę lat nie będzie zwykłej ludzkiej życzliwości. Mówię o społecznych relacjach i codziennych sytuacjach.
E: Może być tak, że jak kobieta poroni, to będzie szła do więzienia. Staram się nad przyszłością jeszcze nie zastanawiać. Żyję tym, co jest teraz. Ewentualnie wybiegam do etapu przedszkola. Szkoły jeszcze Amelii nie wybieram.
Zanim się poznałyście, wyobrażałyście sobie siebie w rodzinie z kobietą?
K: Coś do mnie dochodziło, że kolega z którym trzymam się za rękę, to nie chłopak, ale bardziej kumpel. Te rzeczy docierały do mnie powoli. Może dlatego, że nikt ze mną o tym nie rozmawiał, że nie miałam z kim o tym porozmawiać, nie było otwarcie homoseksualnej osoby w szkole, ani w rodzinie. Poznanie siebie nastąpiło poprzez poznawanie się z Eweliną.
E: Ja sobie wyobrażałam, że będę miała dziecko, ale nie widziałam nikogo obok tego dziecka.
K: Ja też chciałam mieć dzieci. Nawet nie jedno, a dwójkę-trójkę, ale nie z kobietą.
E: Wtedy to był temat tabu. Nikt o tym nie mówił. W Bydgoszczy pierwszy Marsz Równości był 2 lata temu. Kiedyś nie było też takiego dostępu do Internetu. Teraz temat jest nagłaśniany i więcej młodych osób może sobie wybrać własną drogę.
K: Na początku nie byłyśmy pewne, czy to jest to, czy dobrze robimy. Coś do siebie czujemy, ale czy to jest miłość, czy przyjaźń? Przerabiałyśmy tę relację we dwie. Z każdą rozmową, z każdą sytuacją zaczynałyśmy widzieć, że to jest to, i jak przyszedł czas wyjścia z szafy przed rodzicami, absolutnie się nie ugięłyśmy, nawet przez 2 minuty, że „dobra, to my ze sobą zerwiemy, żebyście nie byli na nas źli i nadal nas kochali”. Było burzliwie.
E: Kto by pomyślał wtedy, że będziemy na tym etapie.
K: Wtedy myślałam, że stracimy rodziny i będziemy musiały żyć na własną rękę.
To wielu osobom może dać nadzieję: często na początku rodzina nie akceptuje naszych wyborów, świat im się wali. Ale z czasem można się dogadać.
K: Nasze coming outy były pierwsze w naszych rodzinach. Musimy dać rodzinie i bliskim czas na zaakceptowanie tego. Nie mówiłyśmy, że muszą nas zaakceptować i koniec kropka. Tylko po prostu. Jesteśmy razem, nie zrezygnujemy z siebie, taką wybieramy drogę. Przez pewien czas nie przyjeżdżałam do Eweliny do domu, ale będąc w swoich domach, mówiłyśmy jasno naszym bliskim: „Byłam z Eweliną tu i tu”, „Ewelina dzwoni, muszę odebrać”. Nie zamiotłyśmy tematu pod dywan.
E: Oswajałyśmy ich trochę.
K: Dałyśmy rodzinom znak, że jesteśmy razem, mimo tego, że oni tego nie akceptują. Postawiłyśmy wszystko na jedną kartę.
E: Na pierwszym roku studiów jeździłyśmy do mojej babci na obiady i ona bardzo się cieszyła, że przyprowadzam koleżankę. Zawsze zjadłyśmy tyle, ile było nałożone. I jakoś tak z babcią się Kasia polubiła. Kiedyś był grill u babci i stwierdziłam, że spróbujemy. Wiedziała o nas moja mama, rodzice i brat, babcia nie. Kasia przyjechała. Miałyśmy już Mokkę i ona była takim lodołamaczem. Moi rodzice i Kasi rodzice wiedzieli, że mamy wspólnego psa, że to jest nasz pies, i mój, i Kasi. Na tego grilla przyszła moja mama i zobaczyła, że Kasia tam jest.
K: Nie zabiła mnie, nie udusiła, nie wsadziła mi widelca w serce.
E: Przeżyła tego grilla i potem poszło z górki. Na każdą imprezę już przychodziłyśmy razem. W twojej rodzinie to twoja mama nas wyoutowała przed każdym.
K: Wszystkim powiedziała. Dopóki sama nie przerobiła tego tematu, dusiła go w sobie. Potem zaczęła rozmawiać z siostrą, i już poszło. Amelka to jej ukochana wnuczka.
E: To jest fajne, że jak z rodzicami Kasi spotykamy ich znajomych, to mówią, że Amelka to ich wnusia. Naturalnie im to wychodzi. Nie mówią, że to jest moja wnuczka, a to córka, a to ona ją urodziła, tylko po prostu – to jest moja wnuczka, koniec kropka.
K: Ich sąsiedzi i znajomi też pytają, czy dziewczyny przyjadą z Amelką.
Zmieniacie świat.
E: Może trochę, ten nasz mały.
K: W takim Zamościu… To jest małe, katolickie miasto.
Wyglądacie na szczęśliwe osoby. Kibicuję waszej rodzinie i trzymam kciuki, żeby powiększyła się, kiedy nadejdzie na to czas. Żeby na wasze zmiany świat odpowiedział także zmianami.
K: Ta bańka kiedyś musi pęknąć.
E: Mam nadzieję, że już za czasów Amelii, kiedy będzie studentką, będzie tu coś innego. Może za 20 lat zmieni się coś w Polsce. Może jeszcze tego dożyjemy.
K: Zmieni się, zobaczysz. Tego się trzymajmy.
Dziękuję wam za rozmowę.
Katarzyna i Ewelina Domańskie – mieszkają w Bydgoszczy, skąd pochodzi Ewelina. Kasia pracuje w branży motoryzacyjnej, Ewelina jest nauczycielką przedszkolną. Razem wychowują córeczkę, Amelię.






















