Dlaczego boli nas świąteczna konsumpcja? Czy w kapitalizmie da się bardziej być, niż mieć? O celebrowaniu gwiazdki, przygotowaniach i o tym, dlaczego tak nas to ekscytuje, rozmawiamy z filozofką i pisarką Karoliną Lewestam.
Za moment święta. Co cieszy cię w nich najbardziej?
Najważniejsza jest chyba pewna powtarzalność, która staje się ważna szczególnie wtedy, gdy pojawiają się dzieci. Ona strukturyzuje rok, który dzięki temu przestaje być monotonny. Pojawia się sacrum. Nawet u ateistów czują wtedy poczucie zjednoczenia z jakimś rytmem świata.
Ale dla mnie święta to też estetyka. Ozdabianie domu to ważny aspekt tego wydarzenia.
Jak zdefiniować święta dla wszystkich, wierzących i nie?
Powiedziałabym, że jest to pewnego rodzaju wspólność o wyraźnym charakterze estetycznym i duchowym, która wydarza się cyklicznie.
Za tymi elementami estetyki stoi olbrzymi przemysł.
Jasne, ale u nas w domu prawie wszystko jest w duchu DIY. I robimy to razem, wspólnie pieczemy ciastka, wspólnie dekorujemy. Wyciągam z piwnicy ogromne trzy kartony z napisem „Christmas”, w których mamy na przykład bombki, które dzieci zrobiły kilka lat temu same, jakieś ulubione szyszki, nawet ozdoby własnej roboty wykonane z klocków lego.
Pięknie, w kontrze do kultury nieustającej konsumpcji.
W sezonie przedświątecznym zawsze pojawia się refleksja nad konsumpcjonizmem. Zaczynamy zastanawiać się, czy nie kupujemy za dużo. Ale moim zdaniem jest to trochę niesprawiedliwe, z kilku względów. Po pierwsze, jesteśmy konsumpcyjni cały rok. Co z wakacjami? Czy nie kupujemy specjalnego bikini, nie wybieramy odpowiedniego hotelu, nie kupujemy masy pamiątek? A może dmuchany flaming, na którym będziemy się godnie prezentować?
Albo moment, gdy rodzi się dziecko. To jest święto kupowania.
Cały tak zwany „nesting” polega na wyprawach do sklepów po łóżeczko, pościel, grzechotki, śpioszki, wszystko. Konsumpcjonizm jest w kapitalizmie naszym stałym towarzyszem. Jest z nami cały rok, ale z jakiegoś powodu akurat w święta zaczynamy się tym martwić. To może wynikać z takiej normatywnej potrzeby, by święta były jednak duchowe.
Być może inaczej patrzylibyśmy na całoroczne zakupy, gdybyśmy i je pakowali w ozdobne papiery i przewiązywali kokardką. Eksternalizacja produktu – czyli prezentu – czyni go bardziej widocznym. Wyobrażam sobie, co byłoby gdybyśmy tak pakowali na co dzień nasze zakupy z drogerii czy supermarketu. Bylibyśmy pewnie przytłoczeni ich ilością.
Święta są oczywiście przekonsumpcjonizowane, ale w stopniu nie większym niż codzienne życie, więc jeśli mam się martwić, to raczej ogólnym poziomem materializmu w naszych życiach. Święta nie są tu żadnym wyjątkiem.
Co staramy się tymi przedmiotami wypełnić?
Może rozumienie tego, kim jesteśmy jako osoby, bez tego, co wybierzemy w sklepie? Ale nie możemy być na siebie źli, bo w kapitalizmie głównym sposobem na podkreślenie własnej indywidualności jest dokonywanie wyborów właśnie na poziomie konsumpcji. To smutne, że akurat w święta chcemy się za to biczować!
Święta to także pewien rozłożony w czasie proces. Nie zaczynają się w Wigilię i nie kończą w drugim dniu świąt.
W tym roku moje dzieci dostaną rzeczy, o które prosiły w listach do Mikołaja, o których marzą od dawna. To wybory naprawdę przemyślane. Słuchamy dzieci, a później wspólnie z mężem dokonujemy selekcji, zastanawiamy się, które z tych rzeczy będą dziecku naprawdę pomocne, przydatne, rozwijające. Angażujemy się w to naprawdę głęboko, planujemy wręcz tę emocjonalną narrację, która wydarzy się pod choinką.
I tu powraca kwestia estetyki. Co, jeśli wybory dziecka są naprawdę w opozycji do naszego gustu lub naszych wyobrażeń o tym, co dla niego dobre?
Mój starszy syn w dzieciństwie kochał Angry Birds. To była moja pierwsza konfrontacja z taką sytuacją. Słyszałam o celebrytce, która kupowała wyłącznie białe i czarne Lego, bo pasowało to do wystroju wnętrz. Przez moment pomyślałam, że może nie jest to wcale głupie. Ale tylko przez moment!
Tiul, Elsa i cekiny w domu utrzymanym w chłodnych odcieniach beżu na przykład. To jednak na jakimś poziomie bywa irytujące.
No więc właśnie. Pierwsze wybory estetyczne mojego syna naprawdę mnie odrzucały. To był mocny test rodzicielstwa. A ponieważ syn był moim pierwszym dzieckiem, spędziłam mnóstwo czasu na próbach „nawracania” go pod względem estetycznym. Marzyły mi się rzeczy muminkowo-drewniane. Otóż nie udało się! Preferował przedmioty plastikowo-robotowe i koniec.
Wiele się dzięki temu nauczyłam, to jedna z lepszych lekcji rodzicielstwa, teraz to wiem. Musimy nauczyć się dawać dzieciom przestrzeń na wyrażanie się w sposób im akurat najbliższy. I jasne, te wybory są dyktowane reklamą, modą. Można się spierać, że przecież nie są do końca ich. Ale nie ma czegoś takiego jak absolutna indywidualność i całkowicie niezależna ekspresja. Moim córkom pozwalam teraz na wszystko.
Z nadzieją, że wyrosną?
Bo wyrosną! Chociaż jeśli pokłosiem fascynacji Elsą będą na przykład występy na Broadwayu, to się przecież nie pogniewam.
Jakie masz pierwsze skojarzenia z hasłem „święta”?
Jako mama? Wysiłek, mobilizacja, ogrom pracy. Ale jest też druga strona: konieczność odpuszczania. Mało o tym rozmawiamy, a szkoda. Święta są przecież przestrzenią do odpuszczania na naprawdę wielu polach. To ich niezbędny element, inaczej kończy się to kumulacją i jednym wielkim niezadowoleniem. Święta nie sprawiają takim zapracowanym, skupionym na każdym detalu mamom przyjemności. Nasze pokolenie dokładnie pamięta takie procesy z dzieciństwa. Napięcie, krzyk. Momenty spokoju to te, które jako dziecko spędzałam z kuzynostwem. Wymykaliśmy się tym napiętym dorosłym, chowaliśmy się przed nimi.
I to wspomnienie wpływa na to, jak święta przebiegają u ciebie?
Tak. Plus takie odkrycie sprzed mniej więcej dziesięciu lat. Może banalne, trywialne, ale ważne. Otóż wszyscy umrzemy. Więc jeśli nie jest miło, gdy jesteśmy razem, mamy pyszne jedzenie, prezenty, to coś jest bardzo nie w porządku. Dlatego cały czas dbam, by było po prostu miło, co oczywiście wcale nie jest łatwe.
Rodzina!
Tak. Mój mąż na przykład nie rozumie celebrowania świąt, nie przeżywa ich tak jak ja. Moje córki przeciwnie, ale w procesie robią nieprawdopodobny bałagan. Ja jestem schludna, trzymam porządek. One wręcz przeciwnie. Gdy robimy ciasteczka, cała kuchnia jest zapaćkana, dosłownie wszystko. Co mogę zrobić? Staram się to zaakceptować. Odpuścić.
Masz dzieci w różnym wieku, to pewnie niesie odrębne wyzwania. Pewnie nie wszystkie jeszcze wierzą w Mikołaja.
Najstarszy syn na pewno już jakiś czas temu przestał w niego wierzyć, ale mamy niepisany pakt, że utrzymujemy to jeszcze w tajemnicy przed jego dużo młodszymi siostrami. Maks siada z nimi i piszą listy do Mikołaja. On też! Zawsze wiem, czego pragnie, i w ogóle o tym nie rozmawiamy, mam przecież list. Maks wie, czego chcą inni, i jakoś zupełnie naturalnie, bez żadnej ingerencji z naszej strony, zaczął sam odkładać pieniądze, by kupić innym prezenty. Włączył się już samodzielnie w te nasze rodzinne procesy.
A co z tymi, którzy nie wierzą, dla których święta pozbawione są sacrum?
Myślę, że na równi z sacrum ważnym elementem świąt jest dziecięcość. Wszyscy cieszymy się z drobiazgów jak dzieci, nagle dozwolony jest absolutny kicz. Są niespodzianki, prezenty. Możemy po prostu cieszyć się jak dzieci. Święta są takie słodkie! Wszystkie te ciasteczka, dekoracje, światełka.
Karnawał! Ale rzeczywiście, ten element zabawy jest tu istotny. Tylko w święta nie mam żadnych oporów, by poprosić sąsiada, by założył brodę z waty i śmieszny kostium i przyszedł do mnie odgrywać Mikołaja. Na żadną inną imprezę chyba bym go w taki sposób nie zaprosiła.
No właśnie. I choć rozumiem tych, którzy świąt nienawidzą, bo w ich domach kojarzyły się ze stresem i dla nich ten czas jest generalnie trudny, przypominający złe przeżycia, namawiam do wykorzystania tego okresu po prostu do zabawy. Bawmy się jak dzieci, postawmy na przyjemność.
Przyjemnych świąt nam wszystkim!
*
Karolina Lewestam– filozofka i pisarka, członikini redakcji „Pisma”. Autorka książek „Pasterze smoków: rodzice kontra świat”, „Silla”, „Mała księżniczka” i „Bajki o Kubusiu”. Mama trójki dzieci.