COODOtwórczynie

COODO twórczynie

Rozmowa z Magdaleną Pietruszewską

COODO twórczynie
Ewa Przedpełska

„Tak wielu dorosłych nie umie czerpać radości z obcowania z przyrodą czy sztuką, dlatego że mieli z nimi sporadyczny kontakt, który nie wystarczył do wyrobienia odpowiedniej wrażliwości. Dlatego niezmiernie istotne jest otoczenie dziecka. Nie powinno zabraknąć w nim ani sztuki, ani częstego kontaktu z naturą” – wyjaśnia Magdalena Pietruszewska, bohaterka kolejnej odsłony cyklu Coodotwórczynie.

Łagodność i uważność. To słowa-klucze istotne nie tylko w macierzyństwie, ale też w obcowaniu z przyrodą. Wrażliwość na jej piękno i szacunek dla jej dzieł przychodzi dzieciom naturalnie, rolą rodzica jest te predyspozycje pielęgnować. Niczym pasję do sztuki. Magdalena Pietruszewska, bohaterka najnowszej odsłony cyklu Coodotwórczynie, robi to na co dzień z niezwykłą czułością. Jej Instagram to skarbnica inspiracji do wspólnego spędzania czasu z dzieckiem i zaproszenia natury do domu. Bo dzikie dzieci mają się świetnie też w wielkim mieście! Kompanką Magdy w odkrywaniu magii natury poza domem i we własnym pokoju jest czteroletnia Helena.

„Nie jestem «nauczycielem przyrody». Jestem towarzyszem, który porzuca sztywne plany, wizje tego, co ma się zadziać. Wciąż uczę się, co to znaczy podążać za dzieckiem, słuchać i udzielać wsparcia, które nie jest wyręczaniem, które pozwala na samodzielność, bo jest pełne zaufania”.

 

Rozszyfrujmy na początek informację z twojego bio na Instagramie: #mamapedagog. Mama i pedagog, bo jesteś aktywna w zawodzie, czy dlatego, że angażujesz się w edukację córki?

Studia pedagogiczne i późniejsza praca zawodowa w jakiś sposób pomogły mi w bardziej świadomym rodzicielstwie. Z drugiej strony pojawienie się Heli na świecie, kolejne wspólne dni mocno zweryfikowały teorie, którymi wcześniej nasiąkałam. Moje przygotowanie pedagogiczne pomogło mi jako mamie, ale też wyraźnie odczułam, że dzięki macierzyństwu stałam się lepszym pedagogiem. Stąd ten hashtag. Ale też prawdą jest to, że angażuję się w edukację Heleny – towarzyszenie jej w poznawaniu świata jest fascynujące, często mam wrażenie, że dzięki niej sama odkrywam wiele ważnych rzeczy na nowo.

Trafiłam do ciebie przez prace plastyczne, które tworzycie razem z Heleną. Piękne, dopracowane – zgaduję, że często pracochłonne. Jak ta estetyka i porządek współgrają u was z błotem, lasem, dzikością?

Hmm… słowo „porządek” chyba jednak do nas nie pasuje. W naszym świecie zwykle panuje artystyczny (mam nadzieję) nieporządek. Zwłaszcza wtedy, gdy tworzymy. Helena ma nieograniczony dostęp do materiałów plastycznych. Czasem tworzy coś sama – realizuje własny pomysł, na końcu z dumą umieszcza swoją pracę w naszej „galerii”. Czasem jednak to ja przygotowuję materiały, uczę ją nowych technik, korzystania z nowych narzędzi. Zazwyczaj nie są to pracochłonne aktywności. Efekt końcowy, ta estetyka, którą wspominasz, to kwestia dobrania materiałów, ograniczenia palety barw. Często są to prace z recyklingowego kartonu i papieru pakowego, z wykorzystaniem skarbów natury i nią inspirowane. Chcę pokazać Helence, że żeby tworzyć, nie potrzeba wiele, a piękno często tkwi w prostocie. Zależy mi też na kształtowaniu świadomej postawy proekologicznej, dlatego nie używamy brokatu (mikroplastik), plastikowych oczek, jednorazowej folii itd. A jeśli chodzi o błoto, to uważam, że jest cudownie kreatywnym materiałem. Przyroda, zwłaszcza ta dzika – pełna rozmachu i różnorodności, to nieskończone źródło twórczej zabawy i inspiracji do późniejszych aktywności.

Czy natura wspiera odkrywanie sztuki, a sztuka – uczy doceniania natury? Jak ma się u was sztuka do przyrody?

Wierzę, że obcowanie z przyrodą i sztuką (jej różnorodnymi postaciami), kształtuje naszą wrażliwość na piękno. Ta wrażliwość, jej poziom będzie warunkować poziom przyjemności odczuwania doznań estetycznych płynących z przestrzeni wokół. Dlaczego tak wielu dorosłych nie umie czerpać radości z obcowania z przyrodą czy sztuką? Nie dlatego, że się na nich „nie znają”, ale dlatego, że mieli z nimi sporadyczny kontakt, który nie wystarczył do wyrobienia odpowiedniej wrażliwości. Dlatego niezmiernie istotne jest otoczenie dziecka. Nie powinno zabraknąć w nim ani sztuki, ani częstego kontaktu z naturą. Naturę cechuje pewna estetyka, z której człowiek czerpie, która daje możliwość przeżywania emocji i którą może rozwijać poprzez własną twórczość. Wystarczy spojrzeć na początki artystycznej działalności człowieka – są nierozerwalnie związane z przyrodą. Natura inspiruje także nas – ze spacerów przynosimy różne skarby, które wykorzystujemy w pracach plastycznych. Jednym z moich absolutnie ulubionych działań artystycznych z dziećmi jest tworzenie kolaży, które łączą w sobie (dosłownie) świat sztuki i przyrody. Wykorzystujemy do nich reprodukcje dzieł malarskich i dary natury, np. suszone kwiaty i liście.

Jesteś dziewczyną z lasu, która mieszka w wielkim mieście. Opowiedz coś więcej o swoim dzieciństwie.

Kiedy słyszę pytanie o dzieciństwo, w pierwszej chwili przychodzą mi do głowy obrazki jak z opowiadań o Bullerbyn. Przez kilkanaście lat mieszkałam w małej leśniczówce w Puszczy Augustowskiej nad rzeką i jeziorem. Najbliżsi sąsiedzi? Ponad dwa kilometry dalej. W wakacje chodziłam z siostrami na bardzo długie spacery płytką dziką rzeką. Nierzadko taka wyprawa kończyła się zdejmowaniem pijawek z nóg czy rozciętą przez ostrą trzcinę skórą. Zimą zdarzało się, że droga była nieprzejezdna, do sklepu przeprawialiśmy się przez zamarznięte jezioro – na łyżwach, oczywiście. Łódki z kory, leśne dywany z zawilców i przylaszczek, rykowiska jeleni, zbieranie poziomek i jagód, wiosenne obserwacje kijanek w rzece, emocje związane ze spotkaniem żmii… Te niezwyczajne i często bardzo sielskie obrazki to jasna strona dzieciństwa spędzonego w tak nietypowym miejscu. Życie bowiem niosło też wiele trudności – moi rodzice mieli ograniczone możliwości zawodowe, w pewnym momencie musieli zdecydować się na pracę za granicą. Pewnie nie muszę dodawać, jaki dużym wyzwaniem dla całe rodziny są takie wielomiesięczne wyjazdy jednego z rodziców…

Niełatwo było też, jeśli chodzi o wybór w zakresie edukacji – nasza mała szkoła podstawowa kojarzy mi się przede wszystkim z miejscem, w którym doświadczyłam (moje siostry zresztą też) bullyingu (znęcania się – przyp. red.) ze strony innych uczniów. Rodzice zamieszkali w leśniczówce tuż przed moimi urodzinami, dla lokalnej ludności byliśmy przyjezdnymi i „tymi z lasu”. Ten brak pełnej akceptacji wpływał na relacje w szkole. Do dziś bardzo niechętnie odwiedzamy miejscowość, gdzie znajduje się jej budynek. To były bardzo trudne doświadczenia, ale mam wrażenie, że piękno miejsca, w którym mieszkaliśmy, przynosiło ukojenie, wyciszenie emocji, pomagało w odzyskiwaniu równowagi.

Jak się odnalazłaś wśród betonowych bloków, ruchliwych ulic?

Warszawa jest na trwałe wpisana w historię naszej rodziny. Mój dziadek i pradziadek brali udział w powstaniu warszawskim. Tutaj pochowane są miedzy innymi moje prababcie. Wielu znajomych moich rodziców mieszka w stolicy, dzięki nim jako nastolatka mogłam brać udział w warszawskich wydarzeniach kulturalnych. Nigdy nie było to dla mnie obce miasto, a miejsce, z którym czułam się naprawdę związana. Studia w Warszawie były moim marzeniem. Możliwości dużego miasta, tempo życia były fascynujące, ale szybko okazały się też mocno eksploatujące. Zaczęłam tęsknić za niebem, na którym widać gwiazdy… Wracałam do mojego lasu, by nacieszyć się przyrodą, spokojem i… brakiem ludzi wokół. A potem wracałam znów do miasta, by działać. Dopiero gdy urodziła się Helena, zaczęłam szukać przyrody tutaj na miejscu – wiedziałam, że dłuższe wyjazdy dwa, trzy razy do roku do puszczy to za mało, by Hela nawiązała silną relację z przyrodą. Dzięki Heli zaczęłam odkrywać dzikie zakątki na mapie Warszawy. Szukałam ich z myślą o córce, ale szybko się okazało, ze wyjścia „w zielone” i dzikie spacery są potrzebne również mi. Taki sposób spędzania wspólnego czasu pozwala złapać dystans do wielu spraw i uspokoić zmysły, które w mieście narażone są na przeciążenie sensoryczne.

Helena urodziła się z miłością do natury?

Jestem przekonana, że każdy z nas rodzi się z miłością do natury. W końcu jesteśmy jej częścią… Ale u niektórych to uczucie jest chyba bardziej ukryte, niż u innych – trzeba się trochę napracować, by rozbłysło z całą swą mocą. Nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza jeśli mieszka się w mieście. Ten wysiłek jednak w pewnym momencie zostaje wynagrodzony – jesteśmy tego najlepszym przykładem. Kiedy słyszę od czteroletniej Heleny: „Mamo, pojedźmy do lasu”, naprawdę czuję się dumna z tej pracy, którą włożyłam, by las stał się dla niej miejscem, do którego chce wracać.

Jak wspierać małe dziecko w obcowaniu z przyrodą?

Zadbać o to, by miało częsty kontakt z przyrodą. Lepiej jednak porzucić wyobrażenia na temat tego, co ma się zadziać podczas tego spotkania. Kluczowe są potrzeby i możliwości dziecka, od nich trzeba zacząć. Hela pokochała leśne pikniki, zabawy w chowanego. Ostatnio do lasu zabieramy też linę, do akcji ratunkowych (śmiech). Zamiast oczekiwać, że Helenkę zaciekawi przyroda wokół i z zachwytem będzie eksplorować leśną przestrzeń, po prostu przenosimy aktywności, zabawy znane i lubiane, oraz drugie śniadanie lub podwieczorek do lasu. Choć ruszam bez większych oczekiwań i zapędów edukacyjnych, zawsze wydarza się coś, co zatrzymuje nas na dłużej i pozwala na głębsze poznanie przyrody – jednego dnia zauważymy i będziemy obserwować dzięcioła, innego Hela zachwyci się nad wyjątkowym liściem, czy wpadniemy na pomysł, by przytulić olbrzymi dąb – dotykamy wtedy kory i przyglądamy się małym żyjątkom w niej mieszkającym. Czasem natkniemy się na tropy dzikich zwierząt, a czasem przez kilka minut będziemy zastanawiać się, które zwierzę zostawiło na ścieżce małe czarne bobki. Wyjścia stają się dla nas czasem uważnej obecności, potrzebnych rozmów, wzajemnego poznawania się. Ogromne znaczenie ma postawa rodzica, jego nastawienie, zaangażowanie. Moja mama wspomina, że ciężko było jej namówić nas na wyjście na dwór. Prawda jest jednak taka, że wychodziłyśmy chętnie, ale z nią. Bycie na dworze nabierało atrakcyjności, gdy towarzyszył nam zaangażowany dorosły, z którym można było szukać ziół, grzybów, czy zbierać gałęzie na ognisko.

Jak znaleźć czas, miejsce i uważność dla natury w warszawskiej codzienności? Jak zapraszać naturę do codzienności z dzieckiem?

Zacząć ich szukać, zacząć działać. Nie zawsze jest to łatwe, ale praktyka czyni mistrza, a systematyczność wykształca nawyki. Odnalezienie czasu na obcowanie z przyrodą to w dużej mierze kwestia priorytetów. I nie muszą to być od razu wielkie wyprawy – na początku warto rozejrzeć się i sprawdzić, co oferuje nam najbliższa okolica. U nas sprawdziła się metoda małych kroków. Najpierw wychodziłam z Helenką tylko do najbliższego parku i jego dzikich zakątków – takich, gdzie można wdrapać się na drzewo, pobiegać mniej uczęszczanymi ścieżkami. Szukałam też na mapie Warszawy naturalnych placów zabaw. Potem przyszedł czas na leśne spacery. Pierwsze były dosyć krótkie, z czasem stały się dużo dłuższe. Każda kolejna wyprawa dodawała mi odwagi i chęci do szukania kolejnych miejsc, gdzie można obcować z przyrodą – okazuje się, że w Warszawie nie jest ich wcale mało. Po kilku takich wyjściach wiedziałam też, jak się spakować i zorganizować. Można też rozważyć spotkania na łonie natury z innymi rodzinami. U nas takie rozwiązanie zaczęło sprawdzać się od niedawna – ostatni taki spacer, na którym miałyśmy z Helenką towarzystwo, moja córka nazwała „najlepszą wyprawą do lasu w życiu”, a potem zapytała, czy możemy to powtórzyć.

W jaki sposób metoda Montessori inspiruje cię w byciu z dzieckiem poza domem, blisko przyrody?

„Dziecko, które naprawdę pokochało swoje otoczenie i wszystkie żyjące stworzenia, które, odkryło radość i entuzjazm w pracy, daje nam powód, by mieć nadzieję… Nadzieję na pokój w przyszłości”. To słowa Marii Montessori. Jeśli przyszłe pokolenia mają być przesiąknięte troską o przyrodę, o środowisko, w którym żyjemy, dzieci muszą obcować z naturą w sposób wielozmysłowy. Wytworzenie relacji wymaga spotkań, bezpośredniego kontaktu, doświadczeń, których nie dostarczą najpiękniejsze książki i filmy przyrodnicze oglądane w domowym zaciszu. Dziecko uczy się przez aktywność, bardzo istotną rolę w tym procesie odgrywa ruch i dotyk. Maria Montessori napisała też, że otoczenie staje się częścią duszy dziecka. Trochę̨ lat upłynęło, zanim odniosłam te słowa również do siebie. Jestem wdzięczna za wszystkie chwile, które jako dziecko spędziłam blisko natury – to prawdziwy skarb na całe życie. Metoda Montessori pomaga mi zrozumieć moją rolę w relacji dziecko-przyroda. Nie muszę przekazywać wiedzy, nie narzucam aktywności. Umożliwiam przebywanie w niej, ale nie jestem „nauczycielem przyrody”. Jestem towarzyszem, który porzuca sztywne plany, wizje tego, co ma się zadziać. Wciąż uczę się, co to znaczy podążać za dzieckiem, słuchać i udzielać wsparcia, które nie jest wyręczaniem, które pozwala na samodzielność, bo jest pełne zaufania.

Kto jeszcze inspiruje cię w byciu z dzieckiem i byciu w naturze?

Sięgam po książki Scotta Sampsona i Richarda Louva, zaglądam do Basi Zamożniewicz, która tworząc blog Wielki Zachwyt, zaraża swoją pasją, pokazuje, jak rodzice i nauczyciele mogą wprowadzać zmiany, w tym edukację leśną w zwykłych systemowych przedszkolach.
Myślę, że ważne jest, by otaczać się ludźmi, którzy czują podobnie, którzy mają podobne potrzeby – mamy trochę znajomych, którzy kochają leśne wędrówki, bardzo mnie motywują ich wyprawy. Z tego samego powodu obserwuję profile na Instagramie, które pokazują rodzicielstwo i dzieciństwo blisko natury – dodają ducha, inspirują do działania.

Dziękuję za rozmowę i nowe inspiracje!

Magdalena Pietruszewska – z wykształcenia nauczycielka wychowania przedszkolnego i edukacji wczesnoszkolnej. Mama czteroletniej Helenki i jej maleńkiej siostrzyczki, która niebawem przyjdzie na świat. Na swoim profilu na Instagramie dzieli się inspiracjami, materiałami i pomysłami na dzieciństwo i rodzicielstwo w wielkim mieście, spędzone blisko przyrody i sztuki.

*

Rozmowy z innymi Coodotwórczyniami znajdziecie w naszym cyklu.

*

Helena ma na sobie sukienkę, bezrękawnik i szal z weluru oraz rajstopy z najnowszej kolekcji Coodo. Wszystkie ubranka marki Coodo są szyte w Polsce z certyfikowanej, ekologicznej bawełny.

Publikacja powstała przy współpracy z marką Coodo.

Dodaj komentarz