rodzinne wakacje trójgłos

Kemping, namiot i vanlife od środka, czyli wakacje bez hotelu

Mamy opowiadają o kempingowym życiu

Kemping, namiot i vanlife od środka, czyli wakacje bez hotelu
archiwa prywatne

W naszym cyklu #trójgłos tym razem mamy coś dla chcących spróbować wakacji w przyczepie, pod namiotem, albo wycieczki kampervanem. Jak to naprawdę jest spać z dziećmi na kempingu? Jak się przygotować? Posłuchajcie trzech mam, dla których odpoczynek po hippisowsku to nie pierwszyzna.

Dzisiejsze bohaterki to zwykłe dziewczyny z dużych miast. Mamy prowadzące osiadły tryb życia w domach i mieszkaniach, ale mające także otwartość na spędzanie czasu swobodnie, blisko natury. Ola to nasza redakcyjna koleżanka i od wielu pokoleń bywalczyni kempingu na Helu, gdzie obecnie jeździ ze swoimi dziećmi. Kasia to szukająca doświadczeń artystyczna dusza, która cieszy się każdą chwilą: czy to pod namiotem, czy w przyczepie, czy w kamperze. Karolina zaś jest szczęśliwą posiadaczką kampervana, który pozwala jej na swobodne podróżowanie, raz na dziko, raz z noclegiem na kempingach. Posłuchajcie, co mówią o bliskości natury, bezpieczeństwie i stereotypach dotyczących kempingowego życia. Może takie wakacje są także dla was?

Kasia Mąka, tancerka, mama 4-letniej Idy i 6-letniego Stasia

Jak zaczęły się wasze kempingowe wyjazdy z dziećmi?

Pierwszy raz kempingowo spędzaliśmy wakacje, gdy Ida miała półtora roku – na farmie w Portugalii. Nie był to namiot, ale warunki mieliśmy zdecydowanie polowe. Jeździliśmy też kilka razy na kemping na Hel i spaliśmy z dziećmi nad Bugiem pod namiotem. Nie uważamy się za jakichś bardzo doświadczonych kempingowców, ale ostatnie wakacje z dziećmi właśnie tak spędzamy, i bardzo to lubimy. Uwielbiamy być cały czas na zewnątrz i jak najbliżej natury.

Czy urlop pod namiotem z małymi dziećmi wymaga jakiegoś specjalnego przygotowania?

W naszym przypadku nie. Jesteśmy spontaniczni, nie musieliśmy się dowiadywać wcześniej „jak to robić”. Po prostu idziemy na żywioł. Może jest nam łatwiej, bo jeździliśmy pod namiot jeszcze przed dziećmi, właściwie to pod namiotem został poczęty nasz Staś… (śmiech). Stawiamy na zdobywanie doświadczenia i wszystkiego uczymy się na bieżąco. Podchodzimy też do tematu minimalistycznie. Nie mamy nawet własnego namiotu, używaliśmy pożyczonego od znajomych. Gdy spaliśmy w przyczepie, wszystko było na miejscu – kuchenka gazowa itd.

Co jest najlepsze w kempingu, czego nie można zaznać śpiąc w hotelu?

Ja po prostu czuję się wolna i odpoczywam, gdy jestem cały czas na świeżym powietrzu. Moja mama czasem pyta mnie: dlaczego nie weźmiemy sobie oferty w resorcie, z podawanymi posiłkami i atrakcjami dla dzieci? Bo nie odpoczywam w pięciogwiazdkowych hotelach, nie potrzebuję all inclusive. Ważniejszy jest dla mnie luz, poczucie, że nie ma presji na nic, że nie trzeba być ładnie ubranym i czystym. Na kempingu można czuć się swobodnie i cały czas być na zewnątrz, blisko natury. I ja, i mój mąż Maciek jesteśmy chyba trochę cygańskimi duszami, i mam wrażenie, że spotykamy w takich miejscach podobnych ludzi, którzy też mają luz i po to samo przyjeżdżają. Poza tym fajnie, że dzieci mają swobodę, dużo biegają, od rana do wieczora są na bosaka.

Czy dzieci lubią kempingowe życie?

Tak, odnalazły się. Lubią podróże, przemieszczanie się, często pytają nas, dokąd teraz pojedziemy. Jak Ida była malutka, wyruszyła na kempingu między namiotami i przyczepami przed siebie. Poszłam dyskretnie za nią, by zobaczyć, dokąd dojdzie, czy oddali się od nas. Przeszła sama przez cały kemping, nie szukała nas, nie wołała… ale ostatecznie wróciła. Czuła się tam totalnie wolna. Od tamtej pory staram się dawać luz i zaufanie dzieciom, odpuszczać ciągłą kontrolę nad tym, gdzie są i co robią. Oczywiście w granicach rozsądku, ale gdy wiem, że są bezpieczne, pozwalam im kręcić się dookoła z innymi dziećmi i być niezależnymi.

Opowiedz mi o wyzwaniach. Ludzie obawiają się na kempingach tłumów, hałasu, uciążliwych sąsiadów… Jak to u was wygląda?

Nie szukamy jakoś specjalnie kempingów pod siebie, wybieramy je raczej intuicyjnie. Oczywiście nie pojechałabym na jakiś szczególnie imprezowy kemping, ale ogólnie kieruję się takim zaufaniem, że cokolwiek się stanie, to to doświadczenie będzie po coś. Gdy przytrafia się coś trudnego, nie walczę z sytuacją, tylko ją przyjmuję. Teraz zdarzyło się, że wyjechaliśmy nad morze, wybraliśmy trochę przypadkowy domek, i okazało się, że obok nas mieszkają… pracownicy budowlani, którzy wykańczają okoliczne inwestycje. Pierwsza myśl – jak my się tu odnajdziemy? Ale pomyślałam: zobaczmy. I wiesz co? Okazało się, że ci panowie są bardzo fajni. Stale zabawiali dzieci, żartowali z nimi, grali w piłkę. Tak samo jest na kempingach – wychodzę z założenia, że w życiu i na wakacjach spotykamy się z różnymi ludźmi, bywamy w różnych sytuacjach. Chcę, by moje dzieci też tego doświadczały. Nie usuwam im sprzed nosa wszystkich przeszkód, nie szukam dla nich warunków idealnych.

No dobrze – a burza i deszcz pod namiotem?

Nad morzem zawsze trafialiśmy na dobrą pogodę. Ale byliśmy raz nad Bugiem pod namiotami i padał deszcz. Dzieci się jednak nie bały. To było dla nich po prostu coś innego, nowego. Gdyby była to jakaś gwałtowna wichura ze spadającymi gałęziami, to pewnie byśmy stamtąd wyjechali. Staramy się oceniać sytuację na bieżąco i dostosowywać, reagować. Nie mieliśmy nigdy złych doświadczeń, więc nie mamy też lęków – raczej przyjmujemy to, co jest. Inna sprawa, że nad polskim morzem pogoda bardzo szybko się zmienia. Już kilka razy prognoza na urlop była dramatyczna, deszczowa, zastanawiałam się, czy w ogóle jechać, a ostatecznie się to nie sprawdzało.

Nie przeszkadza ci na kempingach piasek w łóżku i to, że dzieci latają boso? Jak jest ze sprzątaniem i praniem?

Nie jesteśmy pedantyczni, wręcz przeciwnie. Te sprawy nam nie przeszkadzają, choć oczywiście sprzątamy piasek. Ale czasem dzieci nam padają ze zmęczenia i wtedy tylko wycieram im stopy mokrymi chusteczkami. Mamy tu wielki luz. A pranie – nie zmieniamy bluz każdego dnia, dla mnie nie jest to problem. Natomiast jeśli mam potrzebę coś przeprać, to na kempingach są duże umywalki i pralki, choć z tych nie korzystałam jakoś często. Można to wszystko normalnie rozwiesić na sznurku, nic skomplikowanego.

Co jest niezbędne, gdy jedzie się pierwszy raz pod namiot?

Dobre nastawienie. I muzyka. My lubimy sobie włączyć głośniczek, poruszać się w rytm ulubionych dźwięków (śmiech). Nie mamy żadnego specjalistycznego sprzętu. Bardzo lubimy gotować, szczególnie na zewnątrz, i jeść w plenerze. Zabieramy więc dużo pojemników, by móc wziąć domowe jedzenie na plażę. Staram się brać niewiele i uczę się tego, by na każdy kolejny wyjazd zabierać mniej.

Najwspanialsze wspomnienie z kempingu?

Najlepiej wspominam Portugalię, dzikie plaże, zachody słońca. Jak o tym myślę, to mam ciarki, choć czasem to były wyprawy z jednym dzieckiem w nosidle, a drugim trochę padniętym przy nodze – po to, by dojść w dzikie miejsce… Ale to było wspaniałe. Bardzo dobrze wspominam też wyjazd kamperem w Bieszczady, to, że wstajesz rano, stawiasz bose stopy na trawie, jesteś połączona z naturą. Raz obudziły nas dzwoneczki – to baca szedł obok ze stadkiem owiec. Albo dzieci wybiegające w piżamach na boso… Kontakt z naturą jest na kempingach niezastąpiony.

A jakieś zabawne wspomnienia?

Jak wybuchła nam kawiarka! Wyszliśmy z przyczepy, zostawiając ją na ogniu… Kiedy wróciliśmy, te czarne fusy i plamy były wszędzie. WSZĘDZIE. Byliśmy w szoku, myślałam, że tego nigdy nie wyczyścimy. Trwało to pół dnia, ale udało się – wnętrze przyczepy jest pokryte materiałem, z którego brud łatwo schodzi. Dziś się z tego śmiejemy, nigdy nie zapomnę miny koleżanki, która weszła i zobaczyła ten kawowy armagedon.

Spędzasz wakacje, podróżując kampervanem. Skąd pomysł na vanlife?

Przede wszystkim z potrzeby bycia w pełni niezależnym w naszych wojażach. A ta niezależność daje nam dużą dowolność tego, gdzie, jak i kiedy. Nie uzależniamy się od dostępności miejsc noclegowych, nie planujemy wyjazdów z miesięcznym wyprzedzeniem. Często będąc w drodze, nie mamy nawet szczegółowego planu, czasem tylko jakieś hasło przewodnie, jak „wschodnia ściana Polski”. Mamy mapę, kilka aplikacji na telefonie i jedziemy tam, gdzie poniosą nas koła, zatrzymując się w miejscach, w których czujemy, że będzie nam dobrze.

Czy od razu spodobał się wam taki styl spędzania czasu?

Nasza droga do kampervana była raczej ewolucją niż rewolucją. Z 6-tygodniową Gają wyprowadziliśmy się do Francji, gdzie u podnóża Alp przez półtora roku na wyciągnięcie ręki każde z nas miało wszystko, co kocha. Piesze wędrówki po górach, wspaniałe, czyste alpejskie jezioro blisko domu, mnóstwo bike parków do rowerowych szaleństw i gros totalnie dla nas nowych miejsc do odkrycia. Gaja mając 2,5 miesiąca, przeżyła swoją pierwszą przygodę w namiocie rozbitym na dziko gdzieś we włoskich Alpach.

Spod namiotu, po powrocie do Polski, przenieśliśmy się z naszą rodzinną turystyką do SUV-a, który był dla nas środkiem transportu i sezonowo mikrodomkiem na kółkach, choć daleko mu było do ideału. I tak do czasu aż pojawił się Bruno. Wtedy w sumie nieśmiało zaczęliśmy rozważać opcję vana. Pojechaliśmy na rozeznanie pod Kraków, gdzie akurat na sprzedaż wystawiony był Fiat Ducato Maxi z pełną kamperową wewnętrzną zabudową. I tak się jakoś złożyło, że był to jeden jedyny kampervan, którego obejrzeliśmy. Widać przeznaczony był dla nas, bo towarzyszy nam już czwarty rok.

Taki styl spędzania wolnego czasu praktykowaliśmy od dawna, ale kampervan wydłużył nam te wypady i zintensyfikował je. Logistyka z dwójką dzieci jest o niebo łatwiejsza, więc pakujemy się do tego domku na kółkach niemal co weekend, bez względu na pogodę i porę roku. Dał nam ogrom wolności. Ale wiadomo, jak to w życiu, ta relacja czasami też bywa słodko-gorzka. Co nie zmienia faktu, że ten domek na kółkach jest integralną częścią naszego „sposobu na życie” i nie zamienilibyśmy go na żaden inny.

Gdybyś miała wytłumaczyć, w czym van jest lepszy od kampera i od auta z namiotem (na kempingu), to co byś powiedziała?

My wybraliśmy vana, a w zasadzie kampervana, z kilku powodów. Uznaliśmy, że jest bardziej anonimowy niż charakterystyczny kamper ze swoją szerszą zabudową. Daje nam ten sam poziom wygód co typowy kamper, tylko w trochę mniejszej skali, wciśnie się prawie wszędzie niemal niezauważony (śmiech). Pamiętam, jak przy jednej z naszych podróży przez Dolny Śląsk do Czech, na jakimś mostku granicznym przepychaliśmy kampera, który zablokował się między barierkami mostu. Nasz domek na kółkach przejechał swobodnie, a my byliśmy z niego tacy dumni!

Namiot na kampingu czy na dziko nad brzegiem jeziora to fantastyczna rzecz. W moim odczuciu rodzi jednak trochę ograniczeń, których chcieliśmy się totalnie wyzbyć, i co udało się nam osiągnąć, odkąd przesiedliśmy się do kampervana. Przeszło rok temu, w lutym, kiedy jeszcze niewielu spodziewało się tego, jakie konsekwencje w Polsce będzie miał Covid, my spakowaliśmy się w kampervana i ruszyliśmy na kilka dni w Beskid Niski. Ot tak, żeby sprawdzić, czy da się pożyć w nim na dziko, z dwójką dzieci, bez względu na warunki na zewnątrz. Na wypadek, gdyby pandemia zamknęła nas wszystkich w domach. Udało się i było fantastycznie! Widzieć dzieciaki, które z pagórka przy łemkowskiej kapliczce zrobiły sobie tor saneczkowy, a w drodze do i z kampervana wypatrywały śladów zwierząt na śniegu, starając się rozszyfrować, kim są nasi nocni sąsiedzi – bezcenne. Kampervan daje nam też zdecydowanie większe poczucie bezpieczeństwa.

Skoro wspomniałaś o rozmiarach auta… Van chyba jest zwinniejszy niż kamper?

To są rzeczy z pozoru prozaiczne, a jednak istotne – rozmiar ma znaczenie. Zdarzały nam się sytuacje awaryjne, kiedy musieliśmy zatrzymać się na noc na poboczu jakiejś mniej uczęszczanej drogi, czego szerokim kamperem byśmy nie zrobili. To samo tyczy się przebijania się przez wąskie dróżki, którymi swobodnie przejedzie osobówka, bez problemu zrobi to też nasz van, a kamper utknie.

Ciekawi mnie, czy faktycznie z kampervanem można – tak jak na słynnych zdjęciach z internetu – zaparkować gdzieś w pięknym miejscu i niczym się nie martwić. Jak jest z tym spaniem na dziko?

Mamy w Polsce cudowne i dzikie, nasze „poziomkowe miejsca”, do których wracamy raz po raz. Takie oswojone przestrzenie, gdzie nie ma nic poza ogromem przyrody. Zdarza się, że parkujemy gdzieś na poboczu szutrowej drogi, na leśnym parkingu czy w innym miejscu, któremu może i daleko estetyką do zdjęć vanlife’u z Internetu, tylko, że nam to zupełnie nie przeszkadza. Nie zależy nam na pięknej otoczce i romantycznych zdjęciach z kampervanem w roli głównej, tylko na tych przeżyciach, które towarzyszą nam w drodze. Parkujemy na jakimś klepisku, z którego widok rozpościera się „na nic”, wsiadamy z dzieciakami na rowery i po kilku kilometrach przeprawiamy się przez meandrującą Zawoję, dzieci bawią się godzinę w płytkim strumieniu, a na koniec wspinamy się pod cerkiew w Wołowcu. I to są właśnie te niesamowite przeżycia w drodze, kiedy wspólnie możemy doświadczać przyrody, wręcz się w niej zatapiać, przeżywać historie miejsc, które odwiedzamy, i po prostu być razem.

W tym sensie van pozwala nam na ciągłe obcowanie z przyrodą, w takiej formie, jaką najbardziej lubimy – aktywnej turystyki z dziećmi. Nie zdarzyło nam się jeszcze rozwieszać kolorowych lampek wokół auta, ani rozkładać przed nim plecionego dywaniku. Za to o 5 nad ranem budziły nas przechodzące obok auta dziesiątki owiec, albo zasnąć nie dawały nam jelenie na rykowisku.

Co jeszcze dają wakacje w vanie waszym dzieciom?

Bardzo dużo! Przede wszystkim czas, który spędzamy wspólnie, kiedy jesteśmy tu i teraz. Nie spieszymy się, nigdzie nie gonimy, jesteśmy dla siebie. Do tego kontakt z przyrodą, który dla nas wszystkich jest mocno kojący i wyciszający. Głośno mówi się o zespole deficytu natury – to hasło, które wypromował w swoich książkach Richard Louv. Choć może wydać się to niewiarygodne, to są dookoła dzieciaki, które w swoim już kilkuletnim życiu nigdy nie były w lesie, nie czuły ziemi pod stopami. Nasze dzieci na brak lasu nie narzekają i życzyłabym tego samego wszystkim rodzinom. I nie tylko dlatego, że wierzę głęboko, że takie podejście kształtuje w dzieciach miłość, a w konsekwencji troskę o przyrodę, ale przede wszystkim dlatego, że wartość płynie tu i teraz. Van, kampervan, kamper, namiot, słowem: podróże – rozbudzają ciekawość. Dzieciaki z natury są bardzo ciekawe, ale pytania o to, dlaczego śnieg jest na tej skale tylko z jednej strony, a z drugiej nie, albo o to, dlaczego na tym pagórku stoją tylko drzwi, a nie ma domu, prowokują bardzo ciekawe rozmowy, które możliwe, że nie pojawiłyby się w kanapowych warunkach.

Lubimy być w ruchu, przemieszczać się, taki styl podroży daje dzieciom nie tylko możliwość uczenia się otaczającego ich świata, ale też ogrom okazji do zawierania nowych znajomości. Jeżeli tylko są obok ludzie, dzieciaki zaraz nawiążą z nimi relacje, i nieważne, czy to starsze małżeństwo, czy ich rówieśnicy. Choć w większości przypadków to przyjaźnie na dzień, na dwa, to zdarza się, że wracając w dane miejsce rok później, wpadamy na tych samych ludzi. Wtedy radość jest ogromna. Dzieci uczą się i powitań, i pożegnań.

A czy dzieciaki lubią kampera? Bardzo. Gaja twierdzi, że dlatego, że można nim dojechać nawet do Afryki. Cóż… tam nas jeszcze nie było, ale dowodzi to chyba jednego – z kampervanem można naprawdę wszystko. Jest jeszcze jedna rzecz, którą bardzo cenię w naszych podróżach, które w większości są raczej lokalne. Podróżując po Polsce i my, i dzieci uczymy się zachwytu nad nią. Doceniamy jej piękno. Mamy góry, mamy Mazury, mamy piękne morze, mamy Biebrzę – naszą polską Amazonkę. Zachwyty nad tą różnorodnością krajobrazów i kultur towarzyszą nam przy każdej podróży i uczą dzieci, że świat, w tym Polska, nie jest czarno-biały.

Czy zdecydowałabyś się na nomad life i stałe życie w takim aucie? To dom na kółkach czy raczej po prostu środek transportu?

Instagramowe relacje i zdjęcia z Internetu sprawiają, że ten pomysł jawi się jako bardzo kuszący… ale nie. Na pewno nie w tym momencie, choć kto wie, czy to się nie zmieni. Póki co, jest nam dobrze tak jak jest. A czym jest dla nas kampervan? Choć nazywamy go domkiem na kółkach, to jednak częściej śpimy w Krakowie w mieszkaniu, nie jest też tylko środkiem transportu. Myślę, że przede wszystkim to nasz sposób na życie. I choć nie przywiązuję się do rzeczy, to jednak ciężko mi wyobrazić sobie, że miałoby go zabraknąć.

Ola Czarowska, mama 8-letniej Bibianny i 3-letniego Bruna

Jakie są zalety, a jakie wady życia na kempingu?

Wady i zalety zawsze są uwarunkowane oczekiwaniami. Ponieważ moim jedynym oczekiwaniem w tym czasie jest dobra zabawa, a to sprawdza się zawsze – są same zalety! Hel jest jednym z moich miejsc na ziemi i zawsze będę go bronić (śmiech).

Wiem, że mieszkacie w przyczepie. Opowiedz, jak to wygląda.

Śpimy w przyczepie, w której są dwa łóżka dwuosobowe i leżanka. Rano, gdy dzieci się budzą, jedna osoba zabiera je na poranną toaletę, mycie zębów itd. Codziennie kto inny ma dyżur. Po umyciu się dzieci mają śniadanie, a kiedy zjedzą, to my się ogarniamy. Potem zabieramy je na plażę – jak wieje od zatoki, to idziemy nad morze, bo wtedy jest „tafla”. A jak wieje nad morze, to idziemy nad zatokę. tylko na Helu jest to możliwe. Czasem, gdy któreś dziecko nie ma ochoty się kąpać, to zostaje, bawi się z kolegami i sprzedaje bransoletki przyjaźni. Wtedy dogadujemy się, że ktoś ma na nie oko. Ale ogólnie to dzieci nie ma, zajmują się same sobą. Obiad jemy w barku na początku kempingu. Wieczorem spotykamy się wszyscy razem – albo robimy grilla, albo po prostu siedzimy i gadamy. Gdy dzieci pousypiają, dorośli roznoszą je do swoich przyczep i co 15 minut jedna osoba sprawdza, czy wszystko jest OK, a pozostali dorośli mają czas dla siebie.

Czy twoje dzieci odnajdują się, mieszkając w przyczepie, bez łazienki i z toaletą z dala od „domu”? Czego ich takie życie uczy?

Mam wrażenie, że dzieci dobrze czują się w warunkach, które dają im swobodę bycia. Toaleta „z dala od domu” naprawdę nie rzutuje na jakość spędzonego urlopu. Będąc w parku, na placu zabaw, w hotelowym basenie, na plaży, gdy przemieszczasz się samochodem – toaleta generalnie jest z dala od domu. A że na kempingu jest wspólna? Jeśli jest czysta, to chyba nie ma większego znaczenia. Czasem kolejka pod prysznic jest krótsza niż w domu 4-osobowej rodziny, bo pryszniców jest więcej, a chętnych na nie mniej. Łazienki na kempingach są naprawdę bardzo przyzwoite, czyste. Nie ma tam grzyba, ani żadnych zjaw wychodzących z odpływu. Moim zdaniem współdzielenie łazienki uczy dzieci właśnie utrzymania porządku. Jeśli chcesz zrobić siku do czystej toalety – spuść po sobie wodę. Jeśli chcesz umyć zęby przy czystej umywalce – opłucz ją po sobie. Tak robią wszyscy i dotyczy to też dziecka.

Niedawno czytałam w Newsweeku artykuł o tym, że kiedyś kempingi na Helu były sposobem na tanie wakacje, a dziś „czuje się tu pieniądze”. Czy przyczepy to nadal urlop po taniości, czy raczej coś kosztownego? Podobno w sezonie ceny za noc w przyczepie dochodzą do 1000 zł.

Wiesz, kiedyś wynajęcie pokoju w Jastarni kosztowało 20 zł od osoby, dziś jest to 100/150 zł. Kiedyś chleb kosztował 60 groszy, masło 1,5 zł, a papierosy 5 zł. Średnia pensja 23 lata temu według danych ZUS wynosiła 702 zł brutto miesięcznie, teraz to przeciętnie 4771,86 zł brutto… I tak dalej. Oczywiście, tysiak za noc w przyczepie to bardzo dużo. Ja takiej ceny bym nie zapłaciła. Jadąc na wakacje za granicę, też nie wybieram hoteli ze złotymi klamkami, lecz tańsze Airbnb. Wszystko zależy od potrzeb i oczekiwań. Ja szukam opcji na moją kieszeń i staram się nie zaglądać innym do portfeli. Moim zdaniem dzięki panującej od kilku lat modzie na wakacje w przyczepie, standard na kempingach rośnie. Skoro są ludzie chcący zapłacić za noc w przyczepie tysiąc złotych, to wspólna łazienka musi być czysta i ładna, bo drugi raz nie będą chcieli tego zrobić. I tak, czuć pieniądze – widać, że wiele osób przyjeżdża tam, bo modnie jest być na Helu, ale nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić, więc uciekają w ciągu dnia do Juraty albo przesiadują całe dnie w kempingowych knajpach. Tacy ludzie raczej nie pojawiają się w kolejnym sezonie.

Wiele też zależy od kempingu. Z moją rodziną od lat jeździmy na jeden – na ten, na który jeździłam jako nastolatka z rodzicami, potem studentka ze znajomymi, a teraz jako mama z dziećmi. Mam tu wielu znajomych, pojawiam się ze swoją dużą ekipą i nie oglądam się na to, co robią czy wybierają inni. Wybieram kemping, bo go lubię. Kocham bliskość morza i plaży, płytką wodę od strony zatoki, w której dzieci mogą bawić się godzinami, lubię zupę za 7 zł w pobliskim barze, lubię jeść codziennie rano na śniadanie płatki z zimnym mlekiem, na plaży kajzerkę z serem, a na obiadokolację danie jednogarnkowe. Podoba mi się, że dzieci czują się tu swobodnie, są wśród przyjaciół, jak u siebie. I co najważniejsze – przyczepę można dzielić z bliskimi, co oprócz niższych kosztów daje dużo frajdy nam wszystkim.

Jak jest ze swobodą twoich dzieci na kempingu? Dajesz luz czy raczej trzymasz je blisko siebie?

Nie puszczam dzieci samych na plażę, bo muszą przejść przez ulicę. Pozwalam im chodzić samym do kempingowego sklepu, ale za każdym razem przypominam, jak mają iść. Uczę dzieci zasad bezpieczeństwa, zwracam uwagę, ostrzegam, obserwuję. I nie tylko w odniesieniu do kempingu. A ponieważ to zawsze wakacje z dziećmi, to przede wszystkim spędzam tam z nimi czas. Pilnuję ich bezpieczeństwa, ale daję jednocześnie dużo swobody w postaci niespieszenia się, późnego chodzenia spać i późnego wstawania, spędzania godzin na plaży, dnia brudasa, czy nielimitowanych lodów w trakcie tych tygodniowych wakacji.

Co jeśli pada? Czy w przyczepie nadal jest fajnie?

Jak to nad polskim morzem, jest spora szansa na deszcz i burze, jeśli jest ciepło, można biegać w deszczu. Zawsze też na takie okoliczności ciągniemy ze sobą masę planszówek, bloków rysunkowych, kredek, książek i projektor. Dajemy sobie wtedy czas na nudę, chociaż na Helu super jest to, że jest masa dzieci, a one w grupie chyba nigdy się nie nudzą. Na przykład mają wtedy dużo czasu, żeby przygotować ręcznie robione bransoletki czy lemoniadę, którą później skutecznie sprzedają dalej, wzbogacając się przy tym przeokrutnie (śmiech).

Spanie w przyczepie ludzie często nazywają wolnością, mówią o bliskości natury. Dla ciebie to raczej bliskość przyrody czy bliskość innych ludzi?

Bliskość natury nie wyklucza bliskości ludzi. Ta pierwsza to w moim odczuciu bliskość zieleni, wody, a ludzie też są częścią przyrody. Niekoniecznie musi chodzić o głuszę w środku lasu, bez prądu. W Chałupach nie ma straganów z chińskimi zabawkami co 2 metry, nie ma dziesięciu lodziarni i pizzy na każdym kroku. Na kempingu w „centrum” mamy jedną knajpę, jeden bar, jeden warzywniak, jeden sklepik spożywczy i dwa czy trzy sklepy z ciuchami. Mamy też piasek pod stopami, przyczepy ukryte pod drzewami, 50 metrów do zatoki i 200 metrów nad morze, przez las. To dla mnie dość blisko natury.

*

Dajcie znać w komentarzach, jakie są wasze doświadczenia na kempingach z rodziną. Rozmowa z naszymi bohaterkami zachęciła również mnie, autorkę wpisu, do spróbowania urlopu pod namiotem i w vanie z dziećmi. Już niebawem spodziewajcie się publikacji o wyprawie kamperem. Non fiction!

Dodaj komentarz