Jak nauczyć dziecko spać we własnym łóżku? - Ładne Bebe

Jak nauczyć dziecko spać we własnym łóżku?

Nauka samodzielności to czekanie na gotowość dziecka, a następnie odpowiednie pokierowanie nim. To nie pozwalanie dziecku na podejmowanie decyzji – raczej przewodnictwo, z pewną dozą elastyczności i cierpliwości. Dobry przewodnik sam ocenia możliwości swojego podopiecznego i wskazuje mu kolejne kroki. Podobnie powinni działać rodzice – przekonuje Aga Nuckowski, autorka nowej rewelacyjnej książki „Niuniuś śpi bez mamy”.

Wokół nauki samodzielnego zasypiania dzieci narosło wiele mitów. Najpierw całe pokolenie rodziców funkcjonowało w przekonaniu, że to wręcz punkt honoru przyzwyczaić niemowlaka jak najszybciej do spania „u siebie”, bez względu na koszty emocjonalne. Potem pojawiło się rodzicielstwo bliskości i idea tzw. co-sleeping, które u wielu rodzin przerodziło się w stawianie spraw na głowie: dominację dziecka w obszarze wypoczynku rodziny, wyrzucanie taty z sypialni na kanapę, stawianie dziecięcej wygody i komfortu ponad podstawowe potrzeby rodziców. Temat jest wciąż niezaopiekowany – dzieci śpią przez lata z rodzicami (co powoduje często nagminne niewysypianie się i frustrację), lub odwrotnie, są na siłę przymuszane do spania samodzielnie. Żadne z tych rozwiązań nie jest dobre!

Specjaliści od treningu snu wciąż zarabiają na całym świecie krocie, bo zdesperowani rodzice są gotowi oddać wiele, by wreszcie móc odpocząć. Po drugiej stronie czyha poczucie winy – czy małe dziecko wypchnięte do własnej sypialni nie przeżyje traumy? Chcąc uporządkować ten – jakby nie patrzeć, pełen skrajnych przekonań temat – Aga Nuckowski, z portalu Dzieci Są Ważne i wydawnictwa Natuli, stworzyła prostą historię o śwince Niuniusiu. Książkę, która jest syntezą jej poglądów wychowawczych. Sekretem nauki samodzielności, w szczególności – zasypiania bez mamy – ma być obserwowanie dziecka i jego gotowości do bycia samodzielnym. A także – co jest równie istotne – podejmowanie zdecydowanych, mądrych decyzji za dziecko i opakowywanie ich w opowieść o czymś przyjemnym. Nie możemy czekać, aż dziecko samo wyjdzie z naszego łóżka. To my, rodzice, mamy być przewodnikami i zapraszać je do samodzielności, w momencie gdy jest na to gotowe rozwojowo.

Aga, u ciebie ósma rano, u mnie wieczór. Mieszkasz na Hawajach, od lat nie byłaś w Polsce, a jednak napisałaś książkę, która jest bardzo o nas, o polskich rodzicach i dzieciach. Czy te tematy są aż tak uniwersalne?

Są. Dzieci wszędzie są dziećmi, a rodzice są wszędzie rodzicami. Tym co różni poszczególne rodziny, są wpływy kulturowe, które determinują w jaki sposób się zachowujemy, jak reagujemy na zachowania dzieci, czego od nich oczekujemy. Kultura może kształtować relacje, ale w sferze uczuć, emocji i potrzeb jesteśmy tacy sami – na Hawajach, w Japonii i w Polsce. Prawda jest taka, że mimo rozwoju wiedzy o dziecku, z powodów kulturowych w na przykład USA dzieci nadal są trenowane do samodzielnego spania, od kiedy mają mniej więcej tydzień. Zamykanie w zaciemnionym pokoju, wypłakiwanie się dzieci, niereagowanie na płacz dziecka cały czas są praktykowane przez rodziców. Takie postępowanie jest bardzo dalekie od tego, co ja czuję i wyznaję jako rodzic.

Czy z tego powodu chciałaś wydać książkę „Niuniuś śpi bez mamy”? Chciałaś zmienić mainstreamowe myślenie o nauce zasypiania?

Nie, nie myślałam o tym w ten sposób. Ta książka to jest po prostu nasze życie. Mieliśmy kilkuletni etap, że nasz syn był bardzo wyspany, a my… tak sobie. Myślę, że to o czym jest „Niuniuś” – szukanie momentu w którym dziecko jest gotowe, by przenieść się do własnego łóżka – to po prostu historia bliska wielu rodzicom, których znam. To historia o potrzebach dziecka, ale też rodzica, i o wzajemnym znalezieniu się w tych potrzebach.

Czytałam ją i zastanawiałam się jak odpowiesz na takie pytanie – jak wyczuć, czy nasze dziecko jest gotowe na samodzielność? 

Jak we wszystkim w rodzicielstwie, musimy szukać, sprawdzać i błądzić po omacku. To naturalne, że jesteśmy skazani na nieudane próby. Jednego dnia dziecko prześpi noc u siebie, a drugiego przyjdzie odwiedzić rodziców. Dwa kroki do przodu, jeden krok do tyłu – tak właśnie wygląda naturalny rozwój małego dziecka, aż do momentu, kiedy jego mózg rozwinie się na tyle, by umieć pomieścić w sobie dwa skrajne uczucia: po pierwsze chcę, żeby mama przy mnie była, ale jest zmęczona więc nie może tu ze mną siedzieć, po drugie wczuwam się w perspektywę drugiego człowieka, w tym wypadku rodzica. Dlatego Mama Niuniusia usypia go, potem bezszelestnie wymyka się z łóżka i wychodzi na palcach, by nie wydać żadnego dźwięku… Gdy tylko dojdzie do drzwi, Niuniuś się budzi i pyta jej dokąd idzie. Takie sytuacje są typowe i na pewno część rodziców w podobnych chwilach chce przyspieszać samodzielność dzieci, bo jest to zwyczajnie męczące. Nie wytrzymują tego dzielenia się łóżkiem z dzieckiem, budzenia w nocy. Ale do tego dochodzi druga perspektywa – dziecięca.

Mówię o korze przedczołowej, która rozwija się u dzieci w okolicy siódmego roku życia. Dopiero wtedy dzieci są w stanie pomieścić myślenie o kimś innym, nie tylko o sobie. Dopiero starsze, kilkuletnie dzieci uczą się godzić w sobie sprzeczne emocje – np. zaakceptować silną potrzebę, żeby mama była obok, i jednocześnie zrozumienie, że jest zmęczona, że też chce się wyspać w swoim łóżku. Takie pogodzenie dwóch sprzecznych kwestii jest możliwe dopiero na pewnym etapie rozwoju dziecka. A w międzyczasie, my-rodzice możemy jedynie obserwować i szukać obszarów wspierania samodzielności dzieci, ale zdecydowanie z takim założeniem, że z każdym krokiem do przodu mogą nastąpić dwa kroki w tył. Należy się tego spodziewać i przyjąć postawę elastyczności. Ten, kto zakłada, że będzie inaczej, sam skazuje się na jeszcze większą frustrację

Czy przygotowanie jest ważne? Sporo poświęciłaś miejsca na opisanie przygotowań do samodzielnego spania.

W książce jest fragment, kiedy mama pokazuje Niuniusiowi zdjęcie z czasu, gdy był dzidziusiem. Ta retrospekcja ma ważną funkcję. Dzieci są bardzo ciekawe czasu, kiedy były niemowlakami. Nie pamiętają tego okresu i pokazanie im, jakie były maleńkie i bezradne , jak wówczas my byliśmy blisko – mama karmiła piersią, tata nosił w chuście, jak dzieci były przytulane, jak spały z nami itd. – pokazujemy im drogę którą przeszły. Tak naprawdę nie musimy uczyć nikogo samodzielności. Dzieci same idą w jej stronę. Pułapka tkwi w tym, że jeśli my będziemy naciskać na tą samodzielność, przyniesie to odwrotny skutek. Jeśli za bardzo naciskamy na dzieci – stawiają opór. Jeśli odsuwamy je na siłę od siebie – lgną do nas jeszcze bardziej, głodne naszej bliskości i poczucia bezpieczeństwa. W kontekście samodzielności oznacza to, że jeśli oczekujemy, że dziecko w wieku np. 3 lat będzie się samo ubierało, samo spało w łóżku, a potem obudzi się bez marudzenia do przedszkola, zje wszystko co mu damy bez wybrzydzania i jeszcze zostanie samo w przedszkolu bez okazywania żadnych trudnych lub gwałtownych emocji, to…kto jest tu niedojrzały?

Skąd ten lęk w rodzicach, że jeśli nie będziemy dziecka popychać do samodzielności, to dziecko nas wykorzysta? Mam wrażenie, że często byłam straszona, że jak nie nauczę w porę samodzielnego zasypiania, dziecko zniszczy moje małżeństwo, a ze mnie zrobi zombie.

Jako mama 12-latka powiem ci po pierwsze, że jest to nieprawda. Dziecko z pewnością pewnego dnia wyjdzie z łóżka rodziców, i to na zawsze! A skąd się bierze ten lęk, o który pytasz? To jest to co pisał Korczak – trudno nam uwierzyć w dobre intencje dzieci. Kulturowo nosimy jakieś irracjonalne przekonanie o pasożytniczej naturze dziecka. Z jednej strony to nasze skarby, a jednak trudno nam widzieć w ich zachowaniu dziecięcą niedojrzałość, dopatrujemy się wyrachowania. Dziecko działa w jedyny dostępny mu sposób, który jest niedoskonały i niedojrzały, bo dopiero uczy się regulowania impulsów i emocji, empatii czy funkcjonowania w społeczności.

Czy twoja książka jest zatem pomocą dydaktyczną, która ma pomóc dzieciom i rodzicom przejść łagodnie przez naukę zasypiania?

Mam pewną obawę, że „Niuniuś śpi bez mamy” może zostać potraktowany jak instrukcja obsługi dziecka. Nie chciałabym żeby była tak traktowana, bo nie jest powiedziane, że ktoś zrobi tak jak w książce o Niuniusiu, to jego dziecko podobnie przejdzie przez proces nauki samodzielnego zasypiania. Może tak być, ale przecież nie musi. Możliwe, że będzie to długi proces.

„Niuniuś” nie jest instrukcją, jest historyjką, w której pokazane są emocje dziecka, które znajduje się na przełomie. Ma około trzech lat, nie jest już dzidziusiem, potrafi wiele rzeczy robić samo, a mama zaprasza je do kolejnego kroku na drodze do samodzielności. Książka ma pokazać, że nie jest to żadna męczarnia czy przykry proces, a naturalny krok rozwojowy, dlatego mama robi wokół tematu pewną celebrację. Łóżko przychodzi pocztą jako prezent – niespodzianka. Skręcają je razem, jest mięciutki materac, przyjemna kołderka i miła poduszka… to wszystko składa się na celebrację, która ma być sygnałem, że wchodzimy na nowy etap. Przyjemny etap! Niuniuś ma jednak różne emocje związane z sytuacją – z jednej strony zadowolony, że będzie miał swoje łóżeczko, z drugiej – sam w łóżku czuje się niepewnie – więc woła mamę, co jest bardzo naturalne. Małe dzieci radzą sobie z trudnymi emocjami poprzez bycie blisko nas. Nie ma w tym żadnej nieprawidłowości ani zaburzenia, to jest po prostu instynkt więzi. W trudnej czy zagrażającej sytuacji instynkt nakazuje dzieciom – zresztą dorosłym również – być blisko tych, z którymi czują się związane.

Czemu dokładnie służy ten motyw celebracji nowego rytuału, nowego łóżeczka?

To łagodne, przyjemne i spokojne zaproszenie dziecka, by spróbowało wejść na kolejny etap samodzielności. Nie oczekiwanie, że będzie spało samo tu i teraz, ale zaproszenie. To jest tak jak z przewodzeniem dziecku na co dzień. My jesteśmy przecież ich przewodnikami we wszystkim. Orientujemy dzieci w codziennym życiu, dbamy o ich potrzeby i otaczamy je opieką: „teraz jest czas, by zjeść śniadanie”, „teraz jest czas, by iść do przedszkola i do pracy”, „teraz jest czas by pójść spać, potrzebujemy odpocząć” – to są jasne i zrozumiałe dla dziecka komunikaty i jeśli tylko dziecko nie ma powodów by nie ufać rodzicowi, będzie przyjmowało je jako zaproszenie i podążało za rodzicem. Celebracją – gestami, zamawianiem łóżeczka, skręcaniem go – mama bez użycia słów mówi Niuniusiowi: “teraz zapraszam cię do samodzielnego spania. Od tej pory to będzie twoje łóżko i twoje miejsce odpoczynku”, a Niuniuś to zaproszenie przyjmuje, bo po pierwsze rozwojowo jest gotowy, a po drugie podąża za mamą i ufa jej opiece. To znów nic innego, jak instynkt więzi. Dzieci naturalnie podążają za dorosłymi, z którymi czują się związane.

Czy dobrze rozumiem, że ważny jest tu wolny wybór dziecka?  W książce Niuniuś zasypia w swoim łóżku bo tego chce, ale potem decyduje się wrócić do rodziców.

Nie powiedziałabym, że tu chodzi o wybór, który dają dziecku rodzice. Wybór oznaczałby zrzucenie odpowiedzialności za nocny odpoczynek całej rodziny na Niuniusia, a Niuniuś jest za mały na decydowanie o swoim czy rodziców spaniu. Gdyby on miał decydować – prawdopodobnie jeszcze długo wybrałby zasypianie z rodzicami. Powiedziałabym raczej, że jest to danie Niuniusiowi elastyczności w procesie przechodzenia do następnego etapu samodzielności.

Przewodnictwo nie polega na oddawaniu dzieciom decyzyjności i wolnego wyboru w kwestiach funkcjonowania rodziny, czy zaspokajania potrzeb. Dzieci nie są w stanie udźwignąć takiej odpowiedzialności, nie mają wystarczającego doświadczenia, zrozumienia sytuacji i relacji międzyludzkich, możliwości przewidzenia konsekwencji swoich wyborów. To dorośli  podejmują decyzje z uwzględnieniem potrzeb i dobra wszystkich w rodzinie, a przede wszystkim biorą na siebie odpowiedzialności za te decyzje, konsekwencje tych decyzji, naprawianie ewentualnych błędów po to, by dzieci mogły całą swoją energię skupić na własnym rozwoju.

W książce to Mama Niuniusia podejmuje decyzję o samodzielnym spaniu, jednocześnie dając Niuniusiowi niewerbalny sygnał, że nie zaprasza go już więcej do łóżka rodziców. Robi to bardzo delikatnie i z wyczuciem, tak by Niuniuś nie poczuł się odrzucony, ale właśnie zachęcony do kolejnego samodzielnego kroku. Niuniuś może przyjść w nocy do rodziców jeśli potrzebuje wsparcia, bliskości. Może zawołać mamę w nocy do siebie, rodzice nadal są dla niego. Ale nie jest już zachęcany do spania z rodzicami, a oczekiwanie rodziców jest jasne: żeby spał u siebie. To ważna różnica, bo trzyletnie dzieci nie są gotowe na podejmowanie takich decyzji. Decyzję – z wyczuciem – podejmują rodzice-przewodnicy.

Gdy Niuniuś wraca do rodziców w nocy, mama “przewraca oczami”, ale nie zabrania mu wejść do swojego łóżka.

Tak, bo rodzice Niuniusia nie są źli, rozczarowani czy niezadowoleni. Rozumieją, że trwa jakiś proces przyzwyczajania się dziecka do nowej sytuacji. Ba! Oni nawet spodziewają się takiego obrotu sprawy, dzięki czemu łatwiej im przyjąć ten czas ze spokojem.

Jaką rolę pełni motyw przyjemności? W oczy rzuciło mi się, że Niuniuś wraca do swojego łóżka od chrapiących rodziców, by zaznać komfortu i ciszy.

Ten wątek pojawił się w książce bardzo świadomie. Znów wchodzimy w sferę przewodnictwa, tym razem chodzi o pokazanie dziecku, że własne łóżko, a tym samym samodzielność, są przyjemne. Rodzice pokazują Niuniusiowi co jest dyskomfortem, a co jest miłe i relaksujące. Niuniuś nie wiedziałby jak miło i cicho jest w jego własnym łóżku w porównaniu z łóżkiem rodziców, gdyby nie doświadczył spania samodzielnie i nie zrobił porównania. Ważne też jest podkreślenie, że co należy do Niuniusia. To jego poduszka, kołderka, jego łóżko. Ten aspekt także może pomóc dziecku ucieszyć się z nowego etapu – zaznać radości z posiadania czegoś własnego, bycia we własnej przestrzeni. To dlatego tata przychodzi do niego, ale nie mieści się na materacu i spada. Ta symboliczna scena podkreśla, że mówimy o łóżku które nie jest przeznaczone do współdzielenia z rodzicami– jest wyłącznie dla dziecka. Poczucie bycia sobą w swojej własnej przestrzeni, to w zasadzie sedno samodzielności.

Zawsze miałaś taką intuicję w macierzyństwie? Czy doszłaś do tych wniosków po latach?

Akurat intuicja towarzyszyła mi zawsze. I mimo, że kiedyś musiałam odpierać wszystkie te ataki – mówienie, że noszenie przyzwyczai dziecko, że niech dziecko trochę popłacze, nic mu nie będzie, niech już śpi w swoim łóżku, itd. – działałam słuchając swojego głosu, bo czułam, że jest to dobre dla mnie i dla dziecka. Bo jesteśmy oboje spokojniejsi, bo bliskość matki i dziecka są naturalne. Im więcej miałam sytuacji „wymuszonych kulturowo” takich jak np. zostawianie nieco przedwcześnie dziecka w przedszkolu, tym mocniej czułam, że to nie jest naturalne, że natura nie mogła tego tak wymyślić. Dziecko, które zanosi się płaczem i kurczowo trzyma się mnie w drzwiach przedszkola, a ja mam je zostawić w imię jego rozwoju  – to nie może być prawda – myślałam.

Czy pisząc Niuniusia myślałaś zatem bardziej o rodzicach? 

Nie, raczej myślałam o dziecku i jego emocjach. Chciałam je pokazać w takim świetle, by były zrozumiałe dla dorosłych, ale przede wszystkim, by dzieci miały szansę się w nich odnaleźć. Samodzielność jest uniwersalnym ludzkim doświadczeniem, każde dziecko przechodzi ten proces. Ważne by wspierał potencjał rozwojowy dziecka, a nie hamował jego rozkwit. Duża jest w tym rola nas, rodziców – czy damy dzieciom czas na rozwój samodzielności, czy niecierpliwie będziemy ciągnąć przysłowiową trawę, żeby szybciej rosła.

 

Portal Natuli, które reprezentujesz, zrobił wiele dla popularyzacji rodzicielstwa bliskości. Dlatego muszę cię o to zapytać: czy nie uważasz, że w ostatnim czasie następuje jakaś rewizja tego pojęcia? Czy nie doszło do jakiegoś wypaczonego postrzegania rodzicielstwa bliskości? To zagadnienie jest u nas ostatnio mocno analizowane na łamach Ładne Bebe…

Rodzicielstwo bliskości ma wspaniałe założenia. Mam taką refleksję, że jedno z nich – podążanie za dzieckiem – został opacznie zrozumiane, jako oddanie dziecku kierownictwa, co mogło doprowadzić do pomieszania ról w relacji dziecko-rodzic. Nagle małe dziecko zostało postawione w roli decydenta: chcesz chodzić do przedszkola? O której chcesz wrócić do domu? Wolisz jechać nad morze czy w góry? Zdecydowanie chcę powiedzieć, że rodzicielstwo bliskości nie polega na przejęciu przez dziecko kontroli, przewodnictwa czy odpowiedzialności za relację. Tak, jak mówiłam wcześniej, dzieci nie są gotowe na podejmowanie decyzji. To jakby posadzić dziecko za kierownicą samochodu, samemu usadowić się na siedzeniu pasażera i oczekiwać, że dziecko bezwypadkowo dowiezie nas w wybranym przez siebie kierunku. Nikt rozsądny nie podjąłby nawet takiej próby! W trosce o bezpieczeństwo nie tylko własne, ale przede wszystkim dziecka, a także z przewidzeniem psychicznych kosztów takiej eskapady. W podążaniu za dzieckiem chodzi o takie zarządzanie codziennym życiem, które uwzględnia etapy rozwojowe, możliwości, emocje i potrzeby dziecka. To rodzic ma być przewodnikiem, a dzieci podążają za nim – jadą z nim, komunikują co im się podoba a co nie, czego by chciały a czym nie są zainteresowane, co lubią czego nie lubią, przeżywają, obserwują uczą się i doświadczają świata z bezpiecznej pozycji pasażera.

Oddawanie dziecku decyzyjności w kluczowych kwestiach, jak na przykład jak śpimy, co jemy, gdzie wyjeżdżamy na wakacje, kogo odwiedzamy, z kim się przyjaźnimy, wcale nie wspiera jego rozwoju – a wręcz przeciwnie  – zabiera mu poczucie stabilności, bezpieczeństwa, obciąża nadmierną odpowiedzialnością i jest dezorientujące. Zamiast pytać: „Czy chcesz dzisiaj spać w swoim łóżku?”, bardziej wspierająco dla rozwoju  samodzielności będzie podjąć decyzję:  „Chodźmy do twojego łóżka, ja ci teraz poczytam, przytulę cię, a ty sobie smacznie zaśniesz”. Czule, ale zdecydowanie, jeśli tego właśnie sobie życzymy dla dobra nas wszystkich. I tyle. Oczywiście następnie może wydarzyć się wiele rzeczy – dziecko może się bać, wołać nas, nie chcieć zasnąć… ale najważniejszy jest początek – to rodzic decyduje o tym co się teraz będzie działo i to komunikuje. Nie chodzi o władczość czy wykorzystywanie przewagi – po prostu dziecko jest za małe, by sobie przewodzić, by samemu zaspokajać własne potrzeby rozwojowe, by decydować jak ma wyglądać nasza codzienność, a już na pewno nie jest przygotowane na to, by rodzic podążał za nim. A niestety tak zaczęliśmy w pewnym momencie rozumieć rodzicielstwo bliskości.

 

Dziękuję, że to mówisz. Cieszę się, że te słowa padają w portalu, który przyłożył się do promocji rodzicielstwa bliskości. Ja też mam w tym swój udział, a jednocześnie wiem, że u wielu osób, mylnie interpretujących podążanie za dzieckiem, skutkowało to wypaleniem i frustracją.

Tu chodzi o dobrze rozumianą władzę rodzicielską, która niestety w języku polskim ma nieprzyjemny wydźwięk ze względów historycznych. A przecież władza sama w sobie nie jest czymś złym – zakłada opiekuńczość i odpowiedzialność za tych, którzy są od nas zależni. Może oczywiście zostać sprzeniewierzona, nadużywana, krzywdzić i wykorzystywać naturalną zależność dzieci od nas – na szczęście większość rodziców jest daleka od takiego sprawowania władzy rodzicielskiej. Żeby jednak nie brzmiało to tak jak się kojarzy, proponuję używać słowa przewodnictwo. W nim zawiera się wszystko – opiekuńczość, odpowiedzialność, wsparcie, decyzyjność, pokazywanie możliwości i wskazywanie rozwiązań.

Dziękuję za rozmowę.

*

Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Natuli. 

 

358775485_585374236844429_1383574373835581978_n.jpg358781522_1319655885648200_5924794411549636965_n.jpg358831837_582742454050443_8279579781916549828_n.jpg358444361_1423952021722743_2992545929335456268_n.jpg358790336_265372442820384_260682309604548337_n.jpg358512346_1132294654826885_2797628901917289454_n.jpg358502066_5896082710495823_6952473759612513599_n.jpg

Powiązane