dziecko recenzja

Inny znaczy wyjątkowy

Historia transpłciowego dziecka

Inny znaczy wyjątkowy
Lidia Dzwolak

Lubić różowy kolor i przebierać się w kostium syrenki może każdy, bo liczy się to, co mamy w środku. Dzieci nie mają wpływu na tożsamość płciową, która nie przystaje do tego, jak kształtuje się ich ciało. Ale my, dorośli mamy wpływ na akceptację takiego stanu rzeczy. Zresztą, Jazz wam zaraz wszystko wyjaśni.

Tytułowa bohaterka książki „Mam na imię Jazz” wydanej przez Krytykę Polityczną jest inspirowana historią Jazz Jennings, aktualnie osiemnastoletniej rzeczniczki transdzieciaków na całym świecie. Od drugiego roku życia Jazz wiedziała, że jest dziewczynką w chłopięcym ciele. Na szczęście i ona, i jej bliskie otoczenie dowiedli, że z biologią można solidnie podyskutować. A tę dyskusję jasno i konkretnie opisano na kartach biograficznej opowiastki z – uwaga, uwaga, spoiler – happy endem.

O, jakże potrzebne są takie książki. Niech was nie zwiedzie niewiele mówiący tytuł i kilka pierwszych, słodkich rozkładów, bo pod tą uroczą zasłonką kryje się temat ważki, niewygodny, ba! – uwierający i tabuizowany. Dysforia płciowa. Termin brzmi jak choroba, dysfunkcja, coś już z fonetycznego punktu widzenia dziwacznego i złowrogiego, ale nie. To znaczy – nie musi tak być, i ta niepozorna publikacja jest społecznym tupnięciem, żeby tematu transpłciowości u dzieci nie traktować jak wybryku natury. Jazz mówi o swoich odczuciach w pierwszej osobie, bez ogródek, z dziecięcym uporem, ciekawością i naturalną niezgodą. Bo jak przyznaje: „Udawanie, że jestem chłopcem, było jak kłamanie”. A z kłamstwem, wiadomo, każdemu żyje się niewygodnie.

 

Jazz wcześnie uświadomiła sobie, że czuje się dziewczynką, jej mózg jest dziewczęcy, choć ciało sygnalizowało coś innego. Rodzice dziewczynki w ciele chłopca pozwalali jej na wkładanie sukienek siostry, ale tylko w domu. Bliscy byli zdezorientowani, bo zachowanie Jazz wymykało się przyjętym normom. Na szczęście rodzice zareagowali błyskawicznie – to u doktora bohaterka po raz pierwszy usłyszała słowo „transpłciowa”. W ogóle ta książka powstała dzięki odważnemu dziecku i empatycznym dorosłym. W jej napisaniu Jazz pomogła Jessica Herthel – konsultantka w szkołach LGBTQ-inkluzywnych i dyrektorka lokalnego oddziału PFLAG, czyli największej w USA organizacji zrzeszającej rodziców osób LGBTQ.

 

Mimo że w „Mam na imię Jazz” nie ma nachalnego moralizowania, to treść przemawia prosto w głowoserce, jak nazywam miks mentalno-emocjonalny. I jest pięknym ukłonem w stronę rodziców i nauczycieli, o politykach i aktywistach nie wspominając. Naprawdę ważne jest, by jak najwcześniej wyłapać dyskomfort tożsamości u dzieci, żeby mogły być sobą pod każdym – psychicznym i fizycznym – względem.

I jeszcze ten happy end ze spoilera – urodzona jako chłopiec Jazz Jennings jest piękną i zdrową transkobietą, gwiazdą YouTube’a, modelką, aktywistką i edukatorką, a książkę okrasiła dedykacją dla rodziny za jej bezwarunkową miłość. No bo o nią, do licha, tutaj chodzi.

 

„MAM NA IMIĘ JAZZ”, JAZZ JENNINGS I JESSICA HERTHEL, ILUSTRACJE: SHELAGH MCNICHOLS, PRZEKŁAD: ANTON AMBROZIAK, WYDAWNICTWO KRYTYKA POLITYCZNA