Elastyczność pomaga. O książce „Błękitny poród rodzinny” - Ładne Bebe

Elastyczność pomaga. O książce „Błękitny poród rodzinny”

„Poród rodzinny to jest temat-rzeka, trzeba o nim mówić w szerszym kontekście. Oprócz dwójki osób, to także relacja pary ze swoimi rodzicami czy znajomymi, tam również dzieją się różne rzeczy” – mówi autorka książki Beata Jedlińska.

Wiedza czy intuicja? Znajomość procesów fizjologicznych czy bliskość swojemu ciału? Poród rodzinny z partnerem czy z inną osobą? Dwuczęściowa książka „Błękitny Poród rodzinny” – „dla niego” i „dla niej” Beaty Jedlińskiej nie promuje jednej odpowiedzi, bo autorka nie ma takiego zamiaru. Jej wizja jest natomiast pochwałą traktowania porodu jako szerokiego procesu, który zaczyna się długo „przed” i kończy długo „po”. To także koncepcja porodu świadomego, w kontakcie ze sobą. I dotyczy to zarówno rodzącej kobiety, jak i osoby towarzyszącej, najczęściej partnera. O tym wszystkim, a także o idei hipnoporodu, oraz o tym, jak ważna jest elastyczność, rozmawiam z Beatą Jedlińską, hipnodoulą i trenerką okołoporodową. Przy okazji jest to dla mnie okazja przefiltrowania teoretycznych kwestii przez doświadczenia naszego porodu rodzinnego.

Jestem pod wrażeniem kompleksowości książki, która – zarówno w wersji „dla niej” jak i „dla niego” prowadzi od przygotowań do ciąży, przez sam poród, po daleko w połóg. Jest to swego rodzaju kompendium. Czy taka była twoja koncepcja?

W pierwszym zamyśle to kompendium miało być nawet szersze, bo chciałam jeszcze bardziej szczegółowo zająć się samym przygotowaniem do porodu. Nie lubię tego wyrywania porodu z kontekstu, traktowania jako samoistnego wydarzenia. Zwłaszcza w kontekście roli mężczyzn. Moją ideą jest pokazać, że poród nie bierze się z nieba, że działają hormony, że to jest całe 9 miesięcy, które spędzamy razem. Kobieta ma swoje zmiany, mężczyzna swoje. Na szczęście ostatnio coraz więcej mówi się o tym, że ciąża to nie tylko fizyczny rozwój dziecka, ale także dojrzewanie do porodu, zarówno kobiety jak i jej partnera. I na poziomie jednostkowym, i związkowym, rodzinnym, relacyjnym… Aspektów jest mnóstwo. Poród rodzinny to nie tylko literalnie poród. Stąd książka zaczyna się znacznie wcześniej. Chciałam jeszcze więcej, ale nie dano mi (śmiech)

Nie starczyło papieru! (śmiech)

Formuła książki ma swoje ograniczenia. Ale faktycznie poród rodzinny to jest temat-rzeka, trzeba o nim mówić w szerszym kontekście. To przecież jest także relacja pary ze swoimi rodzicami czy znajomymi, tam również dzieją się różne rzeczy. No i kwestia zastanowienia się, czy my w ogóle będziemy rodzić razem, czy będziemy się wspierać w ciąży i połogu, a poród przejmie ktoś inny. O tym wszystkim trzeba rozmawiać.

Utkwiło mi w głowie zdanie, że często rozjeżdżają się nasze wizję tego, jak będzie wyglądać życie już po porodzie. Podajesz przykład twojej dyskusji z partnerem o prasowaniu ubranek. To, co dla jednej osoby jest absolutną podstawą, dla drugiej może być zupełnie nieistotne… O czym pary najczęściej nie rozmawiają?

Myślę, że często pomijana jest ta podstawowa kwestia – czy w ogóle będziemy rodzić razem. Obserwuję to, rozmawiając z kobietami, np. u siebie na kursie: myśli są, ale niewypowiedziane. Kobiety myślą: „no, przecież nie mogę mu odmówić”. Niby jesteśmy w związku, ale czasem boimy się szczerze porozmawiać. Często brakuje też perspektywy widzenia potrzeb drugiej strony. Na przykład kobieta chce jechać rodzić gdzieś dalej, mężczyzna mówi wtedy: to bez sensu, po co? Bez pogłębionego podejścia do tematu.

Mało przegadywane są scenariusze B czy C i D w porodzie. Niby wiemy o tym, jak on wygląda książkowo, ale nie oszukujmy się… rzadko tak wygląda. Nie rozmawiamy o tym, co chcielibyśmy zrobić, jeśli sytuacja potoczy się inaczej. Zwłaszcza w kontekście strony męskiej, która wchodzi na zupełnie dla siebie nieznane terytorium. To są przecież  trudne emocje.

W maju miałam ciekawe doświadczenie porodowe, bo łączyliśmy się z parą czasem przez Messengera. To był akurat jeden z takich porodów, które rozkręcają się bardzo długo, ale intensywnie, bez postępującego rozwarcia. To jest trudne emocjonalnie dla mężczyzny. A dodatkowo partnerka nie czuła się komfortowo, będąc wtedy dotykana. Więc sytuacja z cyklu: patrzę, jak ona cierpi i nie mogę nic zrobić. Tego typu rozmów brakuje: jak ja wtedy mogę się zachować?

A propos: „nie mogę nic zrobić” – wspominasz o „etapie zwierzęcym”, kiedy kobieta przechodzi w „stan niewerbalny”. Mam wrażenie, że tego doświadczyłem właśnie na naszym porodzie. Nie stawiam siebie tutaj w centrum wydarzeń, ale było to dziwne uczucie – jakbym był na sali sam, bez żadnego kontaktu z partnerką, już kompletnie skupioną na swoich odczuciach. Nie wiedziałem nawet, czy ona w ogóle słyszy to, co mówię. Zresztą wcześniej, kiedy skurcze nie były jeszcze aż tak częste, usłyszałem „Nie mów do mnie, jak akurat mnie nie boli” (śmiech). I co wtedy można robić?

Ja bym zaczęła od tego, co powiedziałeś, że nie chodziło o twoje emocje w centrum wydarzeń. Bo nie warto też ich wypierać. OK, kobieta jest w centrum, dziecko jest w centrum, osoba towarzysząca jest tam dla nich. Ale każda osoba towarzysząca przeżywa swoje i to jest też gruby materiał. W zależności od tego, co się dzieje w porodzie, i czy jesteśmy przygotowani emocjonalnie, czy nie.

Z mężczyznami to jest w ogóle trudny temat, bo po męsku nie usiądziemy i nie pogadamy sobie tak, jak z kobietami. Kobiety są jednak bardziej otwarte na takie rozmowy. Jest to oczywiście generalizacja, no ale przeważnie tak jest.

Odpowiadając na twoje pytanie: co robić? Myśle że zdać sobie sprawę – nieważne, czy towarzyszy partner, czy ktoś inny – że to, co kobieta przeżywa podczas porodu i jakkolwiek ona się zachowuje, to nie jest z powodu osoby towarzyszącej. To są przede wszystkim jej emocje i odczucia. Oczywiście zachowanie osoby towarzyszącej będzie wpływać na to, jak ona się będzie czuła: czy będzie się czuć zaopiekowana, bezpieczna itd. Natomiast nawet przy najlepszym wsparciu faktycznie można mieć takie odczucie, że to, co ja robię, jest bez sensu. Albo zadawać sobie pytanie: czy to w ogóle do niej trafia? Bo ona nie odpowiada albo jest nagle zła… I tutaj trzeba zrobić krok do tyłu: przypomnieć sobie, że nie chodzi o mnie. To są w tym momencie jej procesy hormonalne, to jest ta zwierzęcość, która akurat wyszła. I to, że ja tam jestem z boku, jest najcenniejsze, nawet jeśli ona w tym momencie nie powie „dziękuje”.

Oczywiście było tak, że gdy rozmawialiśmy już „po”, to ta moja obecność, okazuje się, miała duże znaczenie…

Podam ci jeszcze inny przykład, sprzed kilku lat. Bardzo fajna, zgrana para. I dziewczyna po porodzie powiedziała mi, że miała w trakcie wrażenie, że jest tam sama. Była tak skupiona na sobie, że czuła, jakby szła przez ciemny las. Z tego porodu mieli robiony reportaż fotograficzny i gdy ona zobaczyła te zdjęcia, to zdała sobie sprawę, że partner był obok niej cały czas, blisko, trzymał ją za rękę. I niemal ją to zszokowało. Ale okazało się, że ta obecność wystarczyła, żeby ona weszła do tego lasu i z niego wyszła. Więc osoba towarzysząca musi się przygotować na to, że gratulacje i fanfary to nie w trakcie, tylko ewentualnie po. Czasem jest wyzywanie, czasem nieodzywanie się, czasem nawet złość. A po porodzie: bez ciebie nie dałabym rady.

Aleksandra Żebrowska po swoim niedawnym porodzie poprosiła dziewczyny obserwujące jej profil na Instagramie o przysłanie najciekawszych kwestii, jakie słyszały na sali od swoich partnerów. Wynotowałem sobie kilka, bo były całkiem zabawne: „Jesteśmy już bliżej czy dalej?”, „Te krakersy to będziesz jadła?”, „Teraz to chyba zabolało, co nie?”, „Ciebie też tak boli głowa?” (śmiech). Jak oceniasz ogólny stan świadomości porodowej mężczyzn? Czy twoim zdaniem to się zmienia? Oraz czy masz nadzieję, że książka będzie jakimś otwarciem oczu w tej kwestii?

Myślę, że kobiety się bardzo zmieniają i zaczynają myśleć, czego chcą. Dzięki temu częściej wychodzą z inicjatywą szczerej rozmowy, kto i w jaki sposób ma im towarzyszyć w porodzie. Moja największa nadzieja odnośnie tej książki, to to, aby dała obu stronom możliwość zatrzymania się i pomyślenia. Jeśli chodzi o mężczyzn, jest to tak inne wydarzenie od ich świata, że jeżeli ktoś nie jest gotowy, to ma bardzo ciężko. Swego czasu prowadziłam warsztaty dla par, świadomość uczestników raczej wyższa od średniej krajowej, a i tak miałam wrażenie, że na dziesięć par statystycznie w jednej facet wiedział, po co tam jest. Nie oceniam tego, po prostu stwierdzam fakt. Więc wydaje mi się, że dużo zależy od inicjowania rozmów przez kobiety. Choć na pewno męski świat też się cały czas będzie zmieniał. Ale nie uważam też, że musimy dojść do momentu, gdzie każdy mężczyzna będzie miał swoje miejsce w porodzie. Zwłaszcza że jest tyle innego ważnego czasu, przed i po, o rodzicielstwie jako całości już nawet nie wspominając.

A jak oceniasz zderzenie takiej intuicyjnej, naturalnej wizji porodu, którą propagujesz, z tą wciąż często biurokratyczną i bezduszną maszyną służby zdrowia? Kiedy kobieta ma już silne skurcze, a jest po raz czwarty badania pod kątem oceny rozwarcia i cofana do poczekalni? Jak wtedy utrzymać tę naturalność?

Zdać sobie sprawę, że poród nie idzie linią, że to nie jest książka. Podobnie nasze emocje, to, czy jesteśmy zrelaksowani, czy nie, to się zmienia. Już samo uświadomienie sobie tego, że nie muszę być superzen przez cały poród, daje pewien oddech. W swojej pracy dużo nawiązuję po prostu do życia. To, jak radzimy sobie z różnymi wyzwaniami w życiu, ujawnia się bardzo często również w porodzie. I u mężczyzn, i u kobiet.

Masz racje, nadal jest to często bezduszna machina. Ale już na etapie przygotowań są pewne opcje wyboru. Rozejrzyj się za specjalistami, którzy są bliscy twojej wizji, macie ten sam flow, mniej więcej się rozumiecie. Jasne, czasem to trochę szukania, zależnie od tego, gdzie kto mieszka. Ale kurczę, wiesz, czasem ludzie miesiącami szukają najlepszych rozwiązań w sytuacjach mniej istotnych niż ta, więc jeśli tylko jest chęć, to tutaj też można.

Kolejna sprawa – miejsce porodu. Oczywiście żadne nie daje gwarancji, tu jest tyle czynników, że nie zapanujemy nad tym. Ale możemy dowiedzieć się, jaka jest polityka szpitala, podejście do poszczególnych kwestii. Mamy niby standardy opieki okołoporodowej, ale w praktyce to cały czas jest głównie wiedza, doświadczenie oraz przekonania danego lekarza i personelu.

Z drugiej strony, widzę po tych kilku latach, że wiedza wiedzą, można być najlepiej oczytanym z teorii porodu, ale jak się nie nastawisz na ten podstawowy luz, że mogę powiedzieć „nie”, że ja podejmuję ostateczne decyzje, mogę odmówić, kiedy jest mi coś proponowane i nie chodzi o zdrowie ani życie… Jeśli tych przekonań się w sobie nie umocni, to system miażdży. Gdy stajemy w obliczu fartucha, to intuicyjnie idziemy za nim posłusznie, nawet najbardziej oczytane kobiety. Odważenie się, aby chociaż zapytać, to już jest duży progres z naszej strony. Również w przypadku osoby towarzyszącej. Z mężczyznami obserwuję, że jest tak, że albo ktoś od razu wchodzi w trybie walki jako obrońca rodzącej: „nikt nie będzie do niej podchodził bez mojej zgody”, albo jest też drugie podejście: „rób to, co pani doktor mówi, bo ona ma na pewno rację”. Czy odpowiedziałam na twoje pytanie?

Najistotniejsze jest dla mnie to, co powiedziałaś na początku – aby być gotowym na zmianę. Chciałbym teraz trochę więcej porozmawiać o samej idei hipnoporodu. Ja na przykład mam wrażenie że moja partnerka „wyafirmowała” sobie poród. Miał on nastąpić po indukowaniu, czego ona bardzo nie chciała, i „głową” sprawiła, że rozwiązanie nastąpiło 3 dni wcześniej, zupełnie naturalnie. A ja chciałem spytać: na ile idea hipnoporodu ze swoją „duchowością”, bliskością siebie, wywodzi się dla ciebie z uważności, medytacji i podobnych praktyk?

To jest nawet jedno (śmiech). Wszystkie te techniki są używane w hipnoporodzie: oddech, medytacja, uważność, afirmacja, wizualizacja, kontakt z ciałem… Natomiast ja lubię to uziemiać. Bo większość ludzi pewnie myśli, że to pomysł tylko dla uduchowionych hippie, ludzi, którzy weszli na wyższy stan świadomości. A kompletnie nie o to chodzi. Hipnoporód nie jest zresztą jakimś nowym wynalazkiem. Zostało to tak nazwane, ale de facto nie różni się mocno od sposobu rodzenia, który towarzyszył kobietom, zanim trafiły w ręce medyczne. To podobny proces. Tylko od momentu medykalizacji pojawiło się sporo elementów utrudniających, blokujących nam poród. Przez myślenie, światło, zapachy, personel medyczny… I tutaj podejście hipnoporodu jest bardzo cenne, bo uczy, jak nie poddać się tym blokadom, tylko dać ciału rodzić.

To wcale nie jest tak odjechane, to są przecież podstawy neurobiologii, funkcjonowania naszego ciała. Myśli i emocje mają realne przełożenie na mój organizm, to co się z nim dzieje, jak on funkcjonuje. Już w ciąży, a nawet przed ciążą, od twojego nastawienia zależy, co dzieje się w twoim ciele, a nawet wokół ciebie. Porody są moim zdaniem zbyt mocno wyrwane z cyklu życia. Często piszą do mnie kobiety, które latami praktykowały medytację, uważność, są nawet instruktorkami, a potem zachodzą w ciążę i zapominają, że przecież mogą użyć tych samych narzędzi. Że to nie jest jakiś eksperyment medyczny, tylko twoje życie i twoje ciało.

Piszesz w książce o tym, że połóg jest bardzo ignorowaną i pomijaną kwestią. Poród dla wielu osób kończy się mentalnie na urodzeniu. Ja też widzę, że to jest ciężki czas. Jak w takim razie dbać o bliskość siebie – nawet nie w związku – tylko o bliskość samemu sobie, autonomię, kiedy dziecko zajmuje nam 24h, a swoje dorzuca jeszcze otoczenie?

Hmm, ciężkie pytanie (śmiech). Jest trudno, zwłaszcza w tych pierwszych tygodniach, ale myślę, że wtedy człowiek uczy się bardzo wiele o sobie. Każdy z nas wychodzi z jakimiś teoriami, jak to będzie wyglądało po powrocie do domu. A zderzenie teorii książkowych z rzeczywistością bywa bolesne (śmiech). Więc na starcie dobrze uświadomić sobie, że może być inaczej niż sobie założyłem/łam. Oczywiście, warto poczytać, dowiedzieć się, bo wtedy nie przeraża nas sporo tych spraw fizjologicznych, które się dzieją.

Natomiast, ostatnio usłyszałam fajne zdanie od jednej z kobiet. Miała mieć poród domowy, zaczęła rodzić w domu, ale skończyło się cesarką w szpitalu. Opowiadała mi o tym jakoś miesiąc po. I to, co mnie uderzyło, to jej niesamowity spokój. Cały czas powtarzała, że bycie w kontakcie ze sobą fenomenalnie jej pomogło przejść przez to wszystko, czego kompletnie nie chciała, również przez połóg, który przez ten rozwój wypadków był znacznie cięższy. To olbrzymia zasługa pracy mentalnej, którą ona i jej partner wykonali. Mało jest w nas akceptacji dla faktu, że życie nie wygląda zawsze identycznie. OK, jestem w połogu, to taki czas, że może ten prysznic nie będzie tak długi, jak bym chciała, może nie będę mogła na siebie patrzeć w lustrze, może pokłócimy się z partnerem nad przewijakiem (śmiech). Hormony działają w obie strony, najgorzej jest upierać się na coś przed połogiem, np. nigdy nie podam smoczka albo: szybko wrócimy do życia towarzyskiego. Elastyczność pomaga. Plus męska rola odseparowania kobiety od całego otoczenia i jego presji.

Skoro połóg to taka zaniedbana tematyka, to może kolejna książka o połogu?

Nie jesteś pierwszą osobą, od której to słyszę! Ale walczę z tym, bo jest to dla mnie tak dziwny okres i tak nieopisany, że nie wiem, czy potrafiłabym powiedzieć coś więcej niż właśnie „Bądź elastyczna, bądź elastyczny”. Oczywiście mogę to wszystko opisać od strony fizjologicznej, ale nie wiem, jak do tego podejść od strony mentalnej. Podobnie jak do rodzicielstwa. Mam wrażenie, że to jest tak bardzo z dnia na dzień… I mówię to po trzech połogach i trójce dzieci. Każdy dzień jest inny i nie wiesz co przyniesie.

Zestaw dwóch książek Beaty Jedlińskiej: „Błękitny poród dla niej” i „Błękitny poród dla niego” oraz zestaw kart z pytaniami pomagającymi przygotować się do porodu kupicie tutaj

 

Beata Jedlińska – jest trenerką okołoporodową, hipnodoulą, autorką metody Błękitnego Porodu. Od 2014 r. wspiera kobiety, a od 2018 r. prowadzi autorski kurs „Błękitny Poród”, w którym do tej pory wzięło udział ponad 700 kobiet. W jej grupie wsparcia na FB jest ponad 15 tys. kobiet! Troje swoich dzieci rodziła w stanie głębokiego relaksu – autohipnozy. W 2022 r., w wydawnictwie Trefl ukazała się jej dwuczęściowa książka: „Błękitny poród rodzinny dla niej” oraz (napisana we współpracy z psychologiem Krzysztofem Minge) „Błękitny poród rodzinny dla niego”.

Wojtek Terpiłowski – domowy myśliciel, biegacz, kolekcjoner winyli, miłośnik owsianki. W przeszłości m.in. dziennikarz muzyczny, aktualnie kieruje marketingiem w jednym z klubów sportowych. Hurtowo pochłania wszystko, co da się przeczytać. W niekończącym się procesie tworzenia debiutu pisarskiego. Zafascynowany medytacją i jej okolicami. Tata Jasia.

 *

Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Trefl

 

Doula-44-scaled.jpgDoula-13-scaled.jpgDoula-15-scaled.jpgDoula-17-scaled.jpgDoula-30-scaled.jpgDoula-65-scaled.jpgBeata-Jedlinska-006.jpgBeata-Jedlinska-001.jpgBeata-Jedlinska-018-1.jpgBeata-Jedlinska-027-1.jpgBeata-Jedlinska-028.jpgBeata-Jedlinska-032.jpgBeata-Jedlinska-020.jpgBeata-Jedlinska-019.jpgBeata-Jedlinska-016.jpg

Powiązane