Jaki jest pierwszy filmy, który obejrzeliście i zapamiętaliście? I dla kogo z Was był to film Disneya? Produkcje z tej wytwórni dla bardzo wielu z nas – jeśli nie dla większości – wiążą się ze wspomnieniem swoistej magii i nic dziwnego – to oni stworzyli „Króla Lwa” i są autorami najsłynniejszych ekranizacji takich opowieści jak „Mała syrenka” czy „Kubuś Puchatek”.
W tym roku słynna wytwórnia świętuje 100-lecie istnienia i z tej okazji wiele marek oddaje hołd kultowym postaciom, przede wszystkim Myszce Mickey. Do celebrowania dołączyła też skandynawska Stokke, wypuszczając specjalną kolekcję The Magical Everyday, nawiązującą do ikonicznych wzorów Disneya. Jednym z elementów tej kolekcji jest poduszka do Nomi Chair. Oba produkty zobaczycie w naszej sesji.
A o fenomenie Disneya, opowieści i bohaterów rozmawiamy z Angeliką Rewers, która jest wielbicielką Myszki Mickey, prowadzi z mężem portal moviesroom.pl i zgodziła nam się opowiedzieć o tym, jak zaczęła się jej fascynacja filmami wytwórni i dlaczego trwa do dziś.
Pamiętasz swój pierwszy film Disneya?
Nie wiem, czy będę oryginalna, ale pierwszy film Disneya, który obejrzałam to „101 dalmatyńczyków”. To jeszcze były czasy, kiedy filmy się wypożyczało na kasetach VHS i ta cotygodniowa wycieczka z rodzicami do wypożyczalni była czymś w rodzaju święta. Wyczekiwałam tego dnia i wciąż pamiętam emocje, które mi wtedy towarzyszyły. Natychmiast dostałam bzika na punkcie tego filmu – i wszystko, co mogłam mieć z ich wizerunkiem, to miałam. Piżama, śniadaniówka, plecak, zabawki, lampkę nocną… No i oczywiście chciałam mieć prawdziwego psa dalmatyńczyka! Tego marzenia do dzisiaj nie spełniłam, ale myślę, że rodzice podjęli dobrą decyzję: dalmatyńczyk jest bardzo wymagającą rasą, trudno więc wyobrazić sobie sześciolatkę chodząca z takim psem na spacery… (śmiech)
Sama wspomniałaś, że to nie był jeszcze czas przesytu merchandisingiem disnejowskim, zwłaszcza w kraju postdemoludów. Skąd taka potrzeba?
Nie jestem tego pewna, ale rodzice na pewno podsycali tę fascynację – gdy znajdowali coś z dalmatyńczykami i mogli mi to sprezentować, to tak właśnie postępowali. To nie był czas nadmiaru rzeczy, ale przedmioty te budziły pozytywne skojarzenia (Zachód, postęp!), a zarazem były owocem długich poszukiwań albo przypadkowych znalezisk.
Czy „101 dalmatyńczyków” to nadal Twoja ulubiona bajka?
Na pewno wzbudza we mnie duże emocje i dużo wspomnień, przenosi mnie do czasów dzieciństwa. Ale gdybym miała wybrać tylko jeden film to niezwykle trudno byłoby mi się zdecydować, bo uważam, że każdy niesie ważne przesłanie. Po dalmatyńczykach lawina ruszyła. Bardzo lubiłam „Toy Story”, to kolejna opowieść, do której chętnie wracam. Udało mi się już obejrzeć ten film z moim synem – zresztą pierwszą zabawką, jaką sobie wybrał w Disneylandzie, był Rex. No i „Król lew”…
To było wręcz doświadczenie pokoleniowe – prześcigałam się z kolegami i koleżankami w tym, ile razy kto był w kinie, kto pierwszy miał kasetę. Wtedy też już merchandising był bardziej agresywny.
Dzisiaj już patrzę na to inaczej, bo Maks też już widział „Króla lwa” i żywo przeżywał tę historię – ponieważ, jak wiesz, jednym z ważniejszych wątków jest relacja z ojcem, Maks ewidentnie utożsamiał się z Simbą. Oczywiście wyciągnął z filmu własne wnioski, czyli to, że trzeba słuchać taty, ale tu tkwi magia tych filmów: możemy do nich wracać w różnym wieku i zawsze wyciągniemy z nich coś na miarę naszych doświadczeń i przeżyć.
Więc te opowieści rosną razem z nami?
Tak, i większość z tych tytułów się nie starzeje.
Moim ukochanym filmem, do dzisiaj zresztą, jest „Pocahontas”, ale jeszcze długo go nie obejrzę z moimi córkami, bo nawet nie wiem, jak miałabym się zabrać za tłumaczenie tych problemów, zwłaszcza w nowym świetle. Mamy za to za sobą fascynację „Krainą lodu”, a moja córka ma dopiero pięć lat.
Mój mąż często mnie pyta, skąd ta Myszka Miki, przecież dziewczynki zwykle lubiły te opowieści z księżniczkami: Pocahontas albo Ariel z „Małej syrenki”… U mnie nie – postać, która ze mną została, to Myszka Miki. Co prawda od dłuższego czasu nowe animacje z tym bohaterem już się nie ukazują, ale kolekcja jest pokaźna.
Masz jakiś etap, który jest ci szczególnie bliski? Bo ta i postać przeszła ewolucję. Zmieniały się też opowieści, których była bohaterem – na przykład jeden z odcinków „Cudownej zimy Myszki Miki” jest wręcz mroczny, kreska jest surowa, a całość wydaje się w ogóle nie być skierowana do dzieci.
Zgadzam się, są takie odcinki tej kreskówki, których nie lubię i nie wracam do nich. Nie zapominajmy, że i sam schemat adresowanych do dzieci opowieści bardzo się zmieniał, od kiedy wytwórnia Walta Disneya produkuje filmy.
Podobnie jak bajek czy baśni, które kiedyś miały znacznie brutalniejszą wymowę i przekaz, bo stanowiły rozrywkę dla osób w różnym wieku. Ten schemat i teraz ulega zmianie, ale do tego wrócimy później.
Nie będę oryginalna – moja ulubiona Myszka Miki to ta wesoła i cukierkowa, ta, którą pewnie też pamiętasz z telewizyjnych kreskówek z lat 90.
Jak myślisz, dlaczego ta postać tak ci towarzyszy? Skąd ta zażyłość?
Naprawdę nie wiem, ale może znowu odpowiedź znajdę gdzieś w dzieciństwie – lubiłam zanurzać się w tamten świat i lubiłam, żeby on przy mnie był. Nadal lubię, ale dzisiaj mogę mieć rzeczy absolutnie topowych marek z uszatym wizerunkiem i mało kogo to dziwi. Wyobraź sobie, że gdy chodziłam do gimnazjum, to też lubiłam się tak ubierać – jak się domyślasz, nie przysparzało mi to popularności… Pamiętam też, jak w sklepach marek House czy Cropp pojawiały się jakieś pojedyncze egzemplarze ubrań z Myszką Miki – ale wiązało się to z intensywnymi poszukiwaniami, ewentualnie ze ściąganiem rzeczy spoza kraju.
Ale wytwórnia Disneya nadal wypuszcza nowe filmy, robi też remaki tych starych. Wiem, że oglądanie filmów to spora część Twojej pracy, ale domyślam się, że nadal lubisz zanurzać się w ten świat.
Opowieści Disneya są coraz bardziej skomplikowane, bez dwóch zdań, narracyjnie odchodzą od schematów, zło ma inną postać – zamiast być konkretną, zwyczajnie „złą” osobą, jest na przykład siłą albo wręcz historią – jak przekłamana rodzinna opowieść w „Krainie lodu 2” albo trauma pokoleniowa w „Magicznym Encanto”.
W „Dziwnym świecie” z kolei mamy w zasadzie dwie równoległe opowieści, każda z innej perspektywy.
Dokładnie, ale też my patrzymy na to inaczej, bo jesteśmy dorosłe.
Zetknęłam się z opiniami, że druga część „Krainy lodu” jest bez sensu.
Na pewno można tak na to spojrzeć, zwłaszcza jeśli się oczekuje prostej historii, z której należy wyciągnąć morał. I myślę, że dzieci nadal tak na to patrzą – ciekawi mnie, jak będzie ewoluował odbiór tych piętrowych historii i jak będzie się rozwijał odbiór filmów przez te dorastające dzieci.
Wracając do „Małej syrenki” – moja córka nie może zrozumieć, dlaczego Arielka nie chce być syrenką. I dlaczego robi to dla „jakiegoś chłopaka”.
No widzisz, dziecięca logika zaskakuje!
Ja bym na to nie wpadła jako pięciolatka… I uważam, że to jest możliwe dzięki takim bajkom jak „Frozen”, gdzie miłość romantyczna w hierarchii emocji jest postawiona zupełnie gdzieś indziej niż relacja rodzinna z siostrą.
Rzeczywiście, to może dzisiejszego dorosłego odbiorcę w pewnym stopniu szokować: wplatanie wątków rasowych albo wątków dotyczących orientacji seksualnej. Ale wartości rodzinne, przyjaźń, dojrzewanie czy walka dobra ze złem – jakie by ono nie było – to wciąż jest motyw przewodni produkcji Disneya, to jest i będzie ponadczasowe. Tak naprawdę wystarczy przesunąć akcent albo zmienić płeć któregoś z bohaterów i z jednej strony to zmienia wszystko. A z drugiej – wcale nie, bo te wartości dotyczą każdego, kto chce żyć w zgodzie z nimi.
Jak myślisz, dlaczego tak kochamy to, co czytaliśmy i oglądaliśmy w dzieciństwie?
Dla mnie dorosłość wiąże się z wielką odpowiedzialnością, z obowiązkami. Dla mnie Disney jest odskocznią, a czas z ulubionym postaciami powrotem do okresu, w którym tych obowiązków i związanych z nimi stresów nie było. Odtwarzam to z synem i natychmiast tam wracam: do wieczorów filmowych z rodzeństwem, do emocji i wspomnień. Czas, który spędzam z synem, oglądając bajki czy odtwarzając wspólnie te bajki w zabawie, jest dla mnie równie wyczekany, jak tamte wieczory czy dni, kiedy wypożyczaliśmy filmy. Dzisiaj cały mój dom jest w Disneyu – i może to jest infantylne, ale ja po prostu kocham ten motyw.
Jaki jest ulubiony bohater twojego syna?
Zdecydowanie Zygzak McQueen.
I też jest wszędzie czy udaje wam się coś odpuścić?
Tu już nie ma co odpuszczać! Zygzak króluje, ale wchodzimy też w etap zainteresowania dinozaurami – zobaczymy, czy to też się tak rozwinie. (śmiech) Zresztą bardzo ważną zabawką jest wspomniany Rex przywieziony z Disneylandu.
U nas etap „Krainy lodu” już przeminął, po nim była Vaiana, która – przez to, że nie była tak popularna – trochę utemperowała te zachcianki i udało nam się (przynajmniej na razie) nie wejść tak mocno w inne bohaterki. Poza tym mogłam choć trochę pokazać córce, czym te opowieści były dla mnie. Bo jej trudno jest pojąć, że ja musiałam rok po zobaczeniu filmu czekać na wydanie kasety, żeby znowu móc obejrzeć mój ukochany film.
Merch to jest jedno – ja byłam w Disneylandzie pierwszy raz już jako osoba pełnoletnia, miała dziewiętnaście lat. Nie wyobrażasz sobie mojego wzruszenia – ja jestem idealną odbiorczynią ich estetyki… A mój syn był w Disneylandzie już trzy razy, ma trzy i pół roku. No i jasne, podróżowanie w ogóle jest znacznie łatwiejsze i tańsze niż kiedyś, ja też jeżdżę do Disneylandu w związku z pracą, ale dla niego to jest po prostu fajne miejsce, do którego jak na razie jeździ regularnie. Nie sądzę, aby w nim to kiedykolwiek wywołało takie emocje. Druga sprawa to platformy streamingowe, dzięki którym dziecko może w każdej chwili obejrzeć nawet fragment tego ulubionego filmu.




































