COODOtwórczynie współpraca

COODO twórczynie

Rozmowa z Ewą Przedpełską

COODO twórczynie
Kinga Hołub

„Dzięki, Coodo za dostęp do tylu cudownych kobiet!” – mówi Ewa, którą dobrze kojarzycie z tego cyklu. Dziś jednak pojawia się w nim wyjątkowo, bo po drugiej stronie obiektywu. Zamiast fotografować, opowiada o siostrzeństwie.

Mama, siostra i fotografka, w tym autorka wielu zdjęć do odcinków Coodotwórczyń – nareszcie macie okazję poznać lepiej Ewą Przedpełską. Od lat otacza się kobietami, to one – najczęściej matki – zapraszają ją do swoich domów, by w rodzinnych, bliskich, a czasem intymnych warunkach pozwolić uwiecznić cenne momenty. Ewa jest taką zdolną, a przy tym czułą dokumentatorką. Dziś to my łapiemy w kadry ją i dwie z najważniejszych w jej życiu kobiet: córeczkę Hanię i siostrę Olgę. To ważne spotkanie jest też przyczynkiem do tego, by porozmawiać z Ewą o siostrzeństwie – pięknej kobiecej więzi, która rodzi się przed i po naciśnięciu spustu migawki. Bo bycie fotografką to zawsze jakiś rodzaj misji – „Moją misją jest to, żeby każda z mam, które spotykam, miała w ramce na ścianie swój puchar, i po wejściu do domu mogła uśmiechnąć się do siebie w tym lepszym dniu i przypomnieć sobie, po co to wszystko” – mówi nasza Coodotwórczyni.

Jesteś jedną z prekursorek (piękne słowo!) rodzinnej fotografii naturalnej w Polsce. Wspominałaś, że koncept rósł razem z twoim ciążowym brzuchem, gdy spodziewałaś się pierwszego dziecka, i klasycznie – narodził się z własnej potrzeby. Pamiętasz, jak wyglądały te początki?

Te początki są dla mnie nierozerwalnie powiązane z moimi pierwszymi krokami w macierzyństwie. Mimo że minę miałam uśmiechniętą i otaczało mnie wtedy mnóstwo ludzi, to z racji młodego wieku byłam okropnie samotna. Byłam dzieciakiem, miałam dzienne studia, a jedyna mama, jaką znałam, była moją mamą. To jest ewidentnie ten moment, o którym mówią psychoterapeuci – że jak myślę o sobie w tym czasie, to mam ochotę się przytulić. I tu wkroczyły dwa wątki – moje matkowe FOMO i miłość do fotografii. Chciałam pracować i chciałam wetknąć nogę między drzwi do tego świata, który był mi jeszcze wtedy obcy. Zdjęcia robiłam obsesyjnie od młodziaka, więc wiedziałam, że chcę uwiecznić jakoś ten okres w moim życiu. Na polskim rynku nie było jednak wtedy jeszcze fotografii „lifestylowej” – teraz to wydaje się niemożliwe, ale to był 2012 rok. Najbliższy fotograf, który robił takie zdjęcia, jakie mi się podobały, mieszkał w Australii. Wtedy uświadomiłam sobie, że skoro ja nie mogę znaleźć fotografa dla siebie, to na pewno są też inne osoby, które szukają alternatywy dla studia czy łąki. No i tak to się zaczęło – i kręci w szalonym tempie do dziś. W tym roku mija już 10 lat!

Znam ciebie i znam twoją otwartość – domyślam się, że pomaga ci w kontakcie z bohaterami twoich sesji, w tym często z kobietami. I wiem też, że każda historia to ogrom bliskości – te mamy wpuszczają cię do swoich przestrzeni, zapraszają do często intymnych wydarzeń, jak pierwsze chwile po porodzie. Co dają Ci takie kobiece spotkania?

To bardzo miłe, że mówisz o mojej otwartości, bo mówiąc szczerze – przez pół mojego życia bałam się kobiet. Model mojej pracy wymaga jednak ode mnie kosmicznego ekstrawertyzmu, który – o dziwo – wcale nie jest moim najbardziej naturalnym trybem. Pukam do drzwi obcych mi jeszcze wtedy ludzi i od progu muszę sprawić, żeby moje rodziny poczuły się przy mnie bezpiecznie i po ludzku dobrze. Już kiedyś o tym mówiłam: to połowa pracy fotografa, połowa psychologa, szczególnie że w tak intymnych momentach często pojawiają się emocje i historie, które bardzo chcą zostać opowiedziane, a moją rolą jest wtedy słuchać i patrzeć aparatem. Zawsze byłam tą osobą, której nieznajomy w pociągu zwierzał się z historii swojego życia, więc najwyraźniej takie było moje przeznaczenie od samego początku (śmiech).

 

Masz za sobą wiele odcinków cyklu Coodotwórczynie – podczas tych spotkań fotografowałaś mamy i ich dzieci, (nie)zwykłą codzienność, piękne relacje. Czy któraś historia utkwiła ci szczególnie?

Ciężko mi tu jakieś spotkanie wyróżnić, bo każde było dla mnie wyjątkowe i naprawdę trzymam w sercu te historie, które opowiadają mi dziewczyny między kadrami, ale jest na pewno jedna chwila, którą przeżyłyśmy razem z jedną mamą w trakcie sesji i która do tej pory trochę zapiera mi dech w piersiach. Byłyśmy na polu na skraju Puszczy Noteckiej, zaczęło zachodzić słońce, my dwie, dwójka szkrabów, krajobraz rodem z „Króla Lwa” i stado krów. Serio, nie potrafię wytłumaczyć magii tej chwili, ale to był moment z rodzaju „czy to się naprawdę dzieje wokół mnie”? Dzięki Coodo za dostęp do tylu cudownych kobiet!

Zauważasz jakieś przemiany w bohaterkach – na poziomie więzi fotografka-fotografowana i w kontekście relacji kobiecej, siostrzeńskiej? Może twoje podejście też się przez ten czas zmieniło?

Na pewno wielu z nas łatwiej jest otworzyć się przed obiektywem innej kobiety. Ja mam słabość do mam, zawsze patrzę na nie najżyczliwszym okiem. Wiem, że mamy swoje bolączki, niepewności, lęki i nierzeczywiste wyobrażenia. W internecie pojawia się coraz więcej superbohaterek, kobiet z wielką pewnością siebie i samoakceptacją, ale prawda jest taka, że większość z nas nie jest jeszcze w tym miejscu. Bolą nas czasem boczki, czasem serca, a ja zawsze w trakcie sesji staję na głowie, żeby stworzyć zdjęcia, które będą dla tych mam złotym medalem albo chociaż plasterkiem. Codziennie, kiedy wchodzę do domu po długim dniu z dwójką dzieci, piętnastoma torbami, bez snu, makijażu i z listą zadań tak długą, że jak o niej pomyślę, to odruchowo zaciskam oczy, zastanawiam się, gdzie jest mój złoty puchar i czemu nie czeka na mnie na wycieraczce. Moją misją jest więc to, żeby każda z mam, które spotykam, miała go w ramce na ścianie – i po wejściu do domu mogła uśmiechnąć się do siebie w tym lepszym dniu i przypomnieć sobie, po co to wszystko.

„Moją misją jest to, żeby każda z mam, które spotykam, miała w ramce na ścianie puchar – i po wejściu do domu mogła uśmiechnąć się do siebie w tym lepszym dniu i przypomnieć sobie, po co to wszystko”

Siostrzeństwo u ciebie ma wymiar społeczny, ale też biologiczny. Masz siostrę – Olgę. Jaka ona jest? I jaka jest wasza relacja?

Ciężko mi zamknąć Olę w dwudziestu zdaniach, a co dopiero w dwóch. To kobieta-rakieta – dzielna, piękna, kreatywna, dobra i bardzo mi bliska. Mimo że różnica wieku zaczęła nam się zacierać mniej więcej wtedy, kiedy przestałyśmy się lać, to zawsze będzie dla mnie starszą siostrą. To taka relacja nieporównywalna do żadnej innej – zawsze mówię mamom, którym rodzi się druga córeczka, że trafiły bingo. My, mimo że jesteśmy bardzo różne, wskoczyłybyśmy za sobą w ogień, znamy się na wylot i liczę na to, że na starość będziemy sobie popijać winko na jakimś ganku i kłócić się o to, czyje wnuki są fajniejsze.

Myślę, że obie mamy też podobny stosunek do kobiecości i siostrzeństwa, a mianowicie – to dla nas proces. W naszym rodzinnym domu kobiecość nigdy nie była siłą, mimo że kobiety były i są siłaczkami. Okropnie drażniło mnie np. to, jak przy stole ktoś wspominał, że jako dziewczynka nie chodziłam, tylko „radośnie podskakiwałam” – czułam że to obelga w domu, w którym każdy musi być twardy i nikt sobie nie zawraca głowy „babskimi sprawami”. Po tylu latach jako 30-letnia kobieta nadal się czerwienię, jak o tym pomyślę. Układamy się więc z tą swoją kobiecością.

Obie z Olgą jesteście matkami – czy wasza więź zmieniła się po tym, gdy urodziłyście dzieci? Wspieracie się w matczynych tematach?

Tak, na pewno! Przez długi czas żyłyśmy innymi życiami: Ola odkrywała świat, ja siedziałam w pieluchach – domyślasz się, że to nie jest zbyt kompatybilne. Natomiast ani przez sekundę nie zastanawiałam się, do kogo pierwszego zadzwonić – no, może poza moim mężem Adamem (śmiech), kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście. Aż tu nagle po paru latach zsynchronizowałyśmy sobie ciąże! To było super mieć tak blisko kogoś, kto hoduje nowego człowieka razem z tobą. Teraz korzystają z tego też bardzo nasze „bliźniaki z dwóch matek”, czyli Hania i Tadek, których dzielą 3 miesiące, a łączy wielka przyjaźń. Obie jesteśmy też dosyć zarobione, nie oszukujmy się, widziałaś, jak wyglądało nasze zgrywanie grafiku na zdjęcia, ale nawet jeśli nie widujemy się z Olgą non stop, to zawsze jesteśmy dla siebie.

Szalenie ważną kobietą w twoim życiu jest Hania – twoja córka. Za co podziwiasz tę dziewczynkę? I jaką jest siostrą dla starszego od siebie Tymka?

Kiedy dowiedziałam się, że jestem w drugiej ciąży, nie miałam żadnych oczekiwań – wiedziałam, że drugi synek byłby świetnym kompanem dla Tymka, a siostrzyczka oczkiem w głowie całej ekipy. Muszę ci się jednak przyznać zupełnie szczerze – teraz jestem tak szczęśliwa, że trafiła mi się z przydziału Hania, że brakuje mi słów. Dziś mówimy o dziewczynach, więc będzie o nas – Tymek, mam nadzieję że mi wybaczysz (śmiech). Przyglądam się więc Hani codziennie z zachwytem, bo nie przestaje mnie zadziwiać. Jest mądra, ciepła i przy okazji jest niezłym trollem – od kiedy zaczęła chodzić, jajcuje, ma niesamowitą wyobraźnię, tworzy najsłodsze i najbardziej szalone rysunki, które trochę pomagają nam zajrzeć do tej małej główki. Uczymy ją wiary we własne siły i własne zdanie, ale w poradnikach dla rodziców nie piszą, jak sobie radzić, kiedy już nam się uda, więc czasem odbija nam się to czkawką.

Nie mam zielonego pojęcia, kim będzie jak dorośnie, ale już wiem, że serce pęknie mi na milion kawałków, jak tylko zacznie się ode mnie oddalać. Ktoś mnie będzie musiał trzymać z tyłu za koszulkę, żebym pozwoliła jej pójść w swoją stronę. Nie pomaga w tym wszystkim to, że tak bardzo widzę w niej siebie sprzed 25 lat, ale dzięki temu czasem łatwiej mi do niej dotrzeć – pamiętam, czego potrzebowałam i co trafiało do mnie, kiedy byłam takim szkrabem. Na razie mamy więc swoje tajemnice, sprawki, przygody i więź, o którą będę dbać całe życie.

Hania dorasta w czasach, kiedy z jednej strony siostrzeństwo ma coraz większą moc, a z drugiej – dziewczynki wciąż mają pod górkę. Czego jej życzysz?

Pokoju – nie dam rady o tym więcej napisać, bo wszyscy wiemy, w jakich czasach żyjemy, a Hania kończy dziś 5 lat i boi się pszczół, nie bomb. Jedyne, co możemy, to dzielić się dobrem tak jak potrafimy i pozwolić naszym dzieciom przyłożyć do tego rączkę.

Hania ma na sobie ubranka z kolekcji Coodo „Siostrzeństwo”, szyte w Polsce z certyfikowanej, ekologicznej bawełny. Po domu buszuje w koszulce w paski i lekkich niebieskich ogrodniczkach, a w studiu fotograficznym mamy tuli się w waniliowej sukience oversize i ciepłych podkolanówkach w odcieniu mlecznej czekolady.

*

Rozmowy z innymi Coodotwórczyniami znajdziecie w naszym cyklu.

Publikacja powstała przy współpracy z marką Coodo

Coś dla Ciebie

COODO twórczynie

COODO twórczynie

Dodaj komentarz