COODOtwórczynie

COODO twórczynie

Rozmowa z Wiolettą Stern

COODO twórczynie
Ewa Przedpełska

„Dzieciom tak niewiele trzeba, by gonić za marzeniami, a my, dorośli powinniśmy biec za nimi z uśmiechem, bo tam, gdzie biegną, zawsze jest tęcza” – mówi Wioletta Stern, bohaterka cyklu Coodotwórczynie.

Piękny to był dla nas rok z cyklem Coodotwórczynie. Pełen błota, kolekcji patyków, jedzenia truskawek prosto z krzaka i podglądania niezapomnianych zachodów słońca. Blisko natury, blisko dzieciństwa, blisko prostych prawd. Przy okazji ostatniego odcinka cyklu Coodotwórczynie „Dzieciaki z lasu” do tego zbioru dopisujemy również poezję i klimat niczym z baśni. Bo to, jak Wioletta Stern, mama dwóch chłopców, prowadząca pełne rozmarzonych kadrów konto przestaWIANKI opowiada o życiu na wsi, uderza w najczulsze struny i od razu myślimy o tym, żeby znaleźć swój dom z dziecięcych marzeń. A przynajmniej rozłożyć się z rodziną na kocu gdzieś w ciszy i zieleni, by skupić się na tym, co jest naprawdę ważne. Jak na przykład krowy wędrujące na pastwisko. Albo pochylające się drzewo, zapraszające do wspinaczek. Czy ptasie trele rozpoczynające się wraz ze świtem. Widzicie? Magię można znaleźć wszędzie! Do poszukiwania jej na skraju Puszczy Noteckiej zaprasza Wioletta z dwuletnim Jankiem i ośmioletnim Frankiem. Dołączcie, będzie pięknie! A my widzimy się ponownie już jesienią z Coodotwórczyniami w nowej odsłonie.

Jak znaleźliście się w tym magicznym domu?

Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy stanęłam na tej ziemi. Była zima, a ja stałam w przemokniętych kaloszach, w 8. miesiącu ciąży z Frankiem – szłam w błocie prawie do kolan, żeby znaleźć się wśród naszych brzóz. Bartek, mój partner, mnie tu zabrał, by pokazać wieś, która mogłaby stać się naszą. To tamtego dnia postanowiliśmy, że to miejsce będzie nam domem.

W kuchni nad stołem wisi obraz, który namalował mój dziadek. Jest na nim wiejski dom ze skośnym dachem, a wokół niego kwitną jabłonie. Zapamiętałam ten obraz z dzieciństwa jako zimę, przez tę biel, co na drzewach osiadła. Kiedy w rozmowach z mężem wymyślaliśmy sobie nasz dom, zawsze chciałam, żeby był jak z tego obrazu, jak z dziecięcych rysunków. Kwadrat z trójkątnym dachem, dwa okna na świat po bokach i na środku drzwi, takie co to co chwilę skrzypią radośnie, gdy ktoś przez nie wchodzi. I taki dokładnie jest. Taki, jakim mi go dziadek namalował prosto w marzenia…

Dlaczego ta okolica, ten region? Jesteście z nim związani rodzinnie?

Mamy mieszkanie w małej miejscowości pod Poznaniem. To tam toczy się nasze zwykłe życie. Chcieliśmy mieć odskocznię od codzienności, takie miejsce, do którego można uciec w każdy weekend, by nabrać oddechu po kres duszy. A tu los miał inny wobec nas plan… Najpierw spadł nam z nieba niespodziewanie Jan, młodszy syn. A później nastał czas pandemii, dając nam okazję, by ten dom stał się naszą codziennością.

Dzieciństwo Bartka pełne jest wspomnień z Puszczy Noteckiej. Przyjeżdżał tu na obozy harcerskie i z rodzicami na wakacje. Ja nie znałam tej okolicy. Jednak gdy zrodziło się w nas marzenie o domu na wsi, od początku wiedzieliśmy, że wędrówki w poszukiwaniu kawałka ziemi dla nas będą odbywały się właśnie w tę stronę. Gdybym wtedy wiedziała, jak nas to miejsce rozkocha w sobie, to w tych kaloszach z brzuchem wielkim jak balon biegłabym bez wytchnienia, by stanąć tu jak najszybciej i nie dać się wyrwać ani na krok!

Otaczają was meble i przedmioty z naturalnych materiałów. Czy to tylko kwestia estetyki, czy stoi za tym coś więcej?

Kochamy drewno. Z wiekiem człowiek docenia dużo bardziej rzeczy, które są na zawsze. Przywiązujemy się do tych przedmiotów, bo to one zostaną z nami w pamięci obok ludzi, którzy ten dom tworzyli. Wiele mebli i dodatków mamy z drugiej ręki. Ja bardzo lubię nakrywać do stołu, często śmieję się, że byłaby to praca moich marzeń. Lubimy otaczać się przedmiotami z duszą. Takimi, co to mają już swoją historię, ale chcą jeszcze tyle opowiedzieć o nas. Wiem, że dla chłopców teraz nie ma to znaczenia, że mężczyźni rzadziej przywiązują wagę do przyozdabiania zwykłych chwil. Ale lubię myśl ubraną w matczyną nadzieję, że spamiętają tę naszą zwykłą codzienność jako świętowanie.

Jak wygląda dzieciństwo chłopców?

Moje dzieci tutaj są wolne. Czasem mam wrażenie, że wolne od wszystkiego… Tu żyje się jak dawniej. Bez telewizji, często bez internetu, bo nie ma zasięgu. Zresztą, szkoda czasu na siedzenie w domu, bo tyle wrażeń przynosi otaczający nas świat. Oni jeszcze tego nie wiedzą, ale ta wieś zapisze się w ich sercach obrazami, o których będą chcieli opowiadać, gdy już dorosną. Krótko mówiąc: na bosaka w błocie przez świat. Drogą obok naszego domu chodzą krowy na pastwisko, a my stoimy przy niej, patrząc za nimi. Każdy, kto nas odwiedza, z nami te krowy zobaczyć musi. Każdy, kto nas zna, wie, że gdy mówimy o domu, te krowy w opowieści, jak i w życiu, zawsze idą blisko nas. To nasz cud nie z tego świata!

Czy jest coś, czego sama byś im zazdrościła jako mała dziewczynka?

Właśnie tego bym moim chłopcom pozazdrościła. Tych krów, co znów idą… I myślę sobie, że to właśnie z takich cudów zwyczajnych, a jednak nadzwyczaj rzadko spotykanych, splata się dzieciństwo Franka i Janka.

Kilka dni temu przyszła taka burza, co to przegania upał nagłym zachmurzeniem nieba i ulewą. Trwała krótką chwilkę, a po niej wyszło słońce. Franek spojrzał wtedy w górę i krzyknął: „Będzie tęcza!”, a ja na to: „Kto pierwszy ją znajdzie, dostanie nagrodę!”. Biegłam z Jaśkiem na rękach na bosaka. Długa spódnica oblepiona błotem przyklejała się do nóg. Woda z kałuży chlapała wysoko, a my się tym nic a nic nie przejmowaliśmy. Franek odnalazł ją pierwszy. Staliśmy i patrzyliśmy w niebo razem tak długo, aż tęcza zniknie. Wracając w stronę domu, wielokrotnie uśmiechałam się do tej jednej chwili. Dzieciom tak niewiele trzeba, by gonić za marzeniami, a my, dorośli powinniśmy biec za nimi z uśmiechem, bo tam, gdzie biegną, zawsze jest tęcza.

Czujesz, że dzieciom czegoś brakuje, kiedy żyjecie daleko od miasta? Czy bilans zysków i strat wychodzi na plus?

Kiedy w maju wróciliśmy do mieszkania, by Franek mógł pójść do szkoły, każdego dnia zliczałam w nieskończoność straty i tęsknoty za wsią. Długo odnajdywaliśmy się w dawnej zwyczajności. Dla Jaśka dom to wieś, a mama zawsze w nim jest. Oczywiście są plusy mieszkania w miastach i miasteczkach, ale dużo łatwiej byłoby mi je wyliczać kilka lat temu, niż dziś. Mamy takie wewnętrzne poczucie wynikające z osobistych doświadczeń, ale też z obserwacji, że ze wsi młodym ludziom dużo dalej do wielkiego świata. Że trzeba mieć więcej zacięcia, więcej motywacji, więcej wsparcia od rodziny, by rozwinąć skrzydła i frunąć, gdzie serce poniesie. Dlatego póki co zostawiliśmy sobie tę furtkę z mieszkaniem blisko miasta, by otworzyć dzieciom drzwi na świat tak mocno, jak tylko potrafimy.

Dzieciństwo dzikie, czyli właściwie jakie?

Zwyczajne i szczęśliwe. Bez ścigania się ze światem, a w pogoni za szczęśliwymi chwilami. Tu jest ich tak wiele, gdy się tylko otworzy na nie szeroko oczy. Nieustannie można biegać w cieniu drzew, wspinać się, jeździć na rowerze po pustych drogach, iść z krowami na pastwisko nad rzekę, zbierać maliny w lesie, kolekcjonować kije, zaprzyjaźnić się z kotem, który pojawił się znikąd i został na zawsze, i chodzić brudnym, bo czasu wciąż brak na doprowadzenie się do stanu czystości. Czasem rano robimy kąpiel w ogrodzie. Napuszczamy wody do wanienki i robimy mnóstwo piany, by doczyścić to, co niedomyte z wieczora, gdy sen już głośno wołał, by go śnić. Na wsi można naprawdę pięknie żyć, gdy tylko ma się do niej serce.

Jak wygląda wasza codzienność? Poza bezkresnym lasem, słońcem ogrzewającym ogród i własnymi grządkami jest też praca, szkoła, obowiązki. Jaki jest typowy dzień chłopaków? Co wyznacza jego rytm?

Ostatnie trzy lata z małymi przecinkami spędziliśmy tutaj. Będąc w ciąży, dowiedziałam się, że nie będę mogła wrócić do pracy, która przez dwadzieścia lat była moim drugim domem. Nauczyliśmy się żyć w rytmie słońca. Wstajemy rano. Gdy jest szkoła, Franek często budzi się sam bez budzika. Kiedy słychać głośne szczekanie psów we wsi, wiadomo, że będą szły krowy. Zawsze któreś z nas powtarza te słowa jak mantrę: „idą krowy” i wychodzimy im naprzeciw. Często w piżamach, na bosaka, zawsze z pewnością, że ten widok nas oczaruje. W wakacje po śniadaniu Franek mówi: „idę na wiochę” i znika często na wiele godzin. Z chłopakami nieustannie budują tu bazy. Latem co chwila przybiegają, by schłodzić się w basenie. Ja z Jaśkiem zwykle wędrujemy w poszukiwaniu starszego brata „Flanusia”. Posiłki znikają szybko z talerza, bo za płotem czeka już kolejna przygoda. A gdy śpimy, śnimy tylko dobre sny.

coodotworczynie

Za co kochacie lato?

Za długie dni przeciągane w nieskończoność.
Za mnogość sielskich chwil.
Za słońce na niebie, co długo nie chce spać.
Za to, że można w deszczu stać i mieć uciechę z tego, że się moknie.
Za te podziwiane wielokrotnie pochody krów na pastwisko.
Za to, że wszystko mieści się w piegach nieopodal nosa.
Za jasne pasma w naszych włosach.
Za zboża, co w swych kłosach na wietrze tańczą bez wytchnienia.
Za to, że lato nas odmienia na zawsze.

Kiedy patrzę na moje dzieci, wiem, że jestem bogata w lato i wdzięczna jestem za to nieustannie…

Dziękuję za rozmowę.

coodotworczynie
coodotworczynie

Wioletta Stern – mama Franka i Janka. Swoje życie w słowach i obrazach codzienności pokazuje na Instagramie jako przestaWIANKI. Marzycielka. O sobie mówi tak: „Ufam miłości takiej, co to w skrzydła dmucha i z pokorą słucha drugiego człowieka… Wciąż przymykam oczy na siebie, choć coraz częściej jestem w potrzebie, by frunąć”.

*

Janek ma na sobie ubranka z najnowszej kolekcji Coodo „Dzieciaki z lasu”. Po ogrodzie lubi biegać w letnim rampersie. Gdy przemoknie, wskakuje w wersję z krótkim rękawkiem. Podczas sesji nosi również oversize’owe szorty i koszulkę. Wszystkie ubranka marki Coodo są szyte w Polsce z certyfikowanej, ekologicznej bawełny.

Rozmowy z innymi Coodotwórczyniami znajdziecie w naszym cyklu.

Publikacja powstała przy współpracy z marką Coodo.

Dodaj komentarz