„Nie jestem zwolenniczką więzi między mamą i córką typu koleżanki, ale zdecydowanie jestem zwolenniczką więzi typu głęboka i prawdziwa przyjaźń – mówi Natalia Miedziak-Skonieczna, czuła fotografka, mama Jany i Coodotwórczyni.
Siostrzeństwo w relacji matki i córki. Siostrzeństwo jako więź łącząca nieznajome kobiety. Siostrzeństwo na co dzień. O jego różnych odcieniach, których wspólnym mianownikiem jest wsparcie, rozmawiamy w ramach cyklu Coodotwórczynie współtworzonym z marką Coodo. Do tego odcinka zaprosiłyśmy Natalię Miedziak-Skonieczną – fotografkę, autorkę wspaniałego cyklu Ciałobrazy ukazującego czuły związek z ciałem i naturą, oraz mamę maleńkiej Jany. Natalia opowiada nam o tym, że długo czuła się chłopczycą: „Nie lubiłam tego, co dziewczyńskie i zawsze mówiłam, że nie jestem jak inne dziewczyny. Natomiast teraz powiem: jestem taka jak inne dziewczyny i jestem z tego dumna. Ta zmiana była u niej procesem, którego częścią są też więzi z bohaterkami jej sesji i wreszcie życiowy kobiecy debiut – macierzyństwo.





Pozwalasz scenariuszom sesji toczyć się spontanicznie, ukazując czasem kilkadziesiąt kobiet, często przytulonych do siebie. Czy kobiety, które fotografujesz, łączą wcześniej bliższe relacje?
Do dziś zaskakuje mnie to zaufanie, które pojawia się dookoła projektu Ciałobrazy. Czasem mam wrażenie, że tym zdjęciom towarzyszy jakaś niezwykła aura, której nie potrafię jeszcze zrozumieć i objąć, ale może wcale nie trzeba jej obejmować.. bo to ona właśnie obejmuje nas w czułym uścisku podczas tych sesji i spotkań. Tak czy inaczej – mam taką tajemniczą grupę na Facebooku, gdzie zbieram zaufane kobiety (chociaż od niedawna również mężczyzn!) i zaufane kobiety tych kobiet, które są w gotowości do „biegania nago po łące”. Kiedy daję tam znak, że planuję nowy projekt – one dają wyraz swojej gotowości i tak się łączymy.
Kobiety, które trafiają na moje zdjęcia często się nie znają, ale mam wrażenie, że od samego początku rodzi się między nimi niezwykły rodzaj relacji, jakby utkanej z niewidzialnych nici. Wiedzą, że jadą wspólnie zrobić coś szalonego i wymieniają porozumiewawcze uśmiechy, wiedzą, że na sygnał: „Zrzucamy ciuchy” zrobią to z radością, w pewien sposób pozbywając się czegoś więcej niż tylko ubrań – wykreowanego wizerunku, który już nie służy i dystansuje od innych, ocen na swój temat, szkodliwych przekonań o nagości. Te kobiety cieszą się swoją obecnością, wolnością i byciem nagim ciałem blisko natury – to wyzwala.
To musi być ogromny ładunek zaufania do kobiet nawzajem i do ciebie jako fotografki!
Tak, to niezwykłe obserwować, jak odmienny rodzaj relacji tworzy się ponad słowami, poza ubraniami, w rzadko spotykanym kontekście nagiego ciała blisko drugiego, często nam nieznanego. Czasem tworzymy całe konstelacje z kobiet, które się obejmują, dotykają i jest w tym coś zupełnie swobodnego i naturalnego. Słyszałam historię o kobietach, które spotykały się przypadkiem na mieście, czuły więź między sobą, nie pamiętając, skąd się znają, a potem odkrywały, że poznały się, biegając razem nago po łące u Miedziak-Skoniecznej w Ciałobrazach. Wzrusza mnie, gdy słucham tych opowieści. Nie potrzebujemy kręgów ani spotkań, żeby się do siebie wcześniej zbliżać. Wspólne fotografowanie bez ubrań to jak krąg, który nie wymaga słów, wystarczy sama obecność i przeżywane wspólnego doświadczenia.





Nie retuszujesz na zdjęciach ciał swoich bohaterek – zdarza się jednak, że widząc rezultat sesji, proszą, by coś usunąć albo poprawić w programie graficznym?
Kobiety, które fotografuję, znają moje zdjęcia i wiedzą, czego się spodziewać, dlatego od dawna już nie zdarza mi się, żeby ktoś prosił mnie o retusz. Natomiast dużo częściej zdarza mi się, że jakaś osoba nie jest gotowa na publikację zdjęcia. Pokazanie światu kadru, na którym nie mam ubrań, to akt dużej odwagi. Z mojej perspektywy jest to też ważny element procesu bycia widzianą, zaakceptowania siebie taką, jaką jestem, niewybierania spośród 1000 zdjęć tego jedynego, na którym wyglądam wspaniale, bo na 999 kadrach też jestem ja.
Ale mija jakiś czas i temat pojawia się na nowo, a wraz z nim odwaga – chyba najbardziej lubię publikować takie zdjęcia, do których osoba fotografowana „dojrzała”, żeby pokazać się światu, kiedy oswoiła jakieś cielesne-trudności i przestała patrzeć na siebie tak krytycznie. To cieszy mnie najbardziej, bo sama doświadczam podobnych procesów ze swoim, teraz pociążowym, więc też nie takim łatwym ciałem.
Fotografujesz z czułością nagie kobiety – czy ty jako sprawczyni, ta, która organizuje plener i naciska spust migawki, też bywasz naga?
Nigdy nie planowałam tego, że sama się rozbiorę – szczególnie robiąc zdjęcia, i z punktu planowania mogłoby nawet to wydawać się nieco dziwnym pomysłem. Co innego jednak przyniosło mi doświadczenie. Kiedy w 2019 roku we wrześniu sfotografowałam nad wodospadem krąg dwunastu obejmujących się nagich kobiet, czułam się bardzo nieswojo w ubraniu, czułam, że jestem oddzielona, że coś mnie omija. One tam stały, patrzyły na siebie z czułością, obejmowały się w talii, śmiały się, a ja byłam z boku i obserwowałam to z perspektywy aparatu. Byłam rozerwana, bo nie wiedziałam, czy mam ochotę zostawić aparat i dołączyć do nich, czy dokumentować dalej ten piękny obraz. Po zrobieniu kilku kolejnych zdjęć odłożyłam aparat na trawie i wykąpałam się z dziewczynami nago w wodospadzie.
Co ci to dało?
Wtedy, nad wodospadem poczułam, że rozpoczyna się jakaś nowa droga i nowy proces dla mnie, zrozumiałam, że nie jestem tylko obserwatorem, ale też w tym uczestniczę. Kolejne sesje przynosiły mi więcej odpowiedzi. Rok później, fotografując dwadzieścia jeden nagich kobiet (tak, te liczby co roku się powiększają!) byłam już tylko w legginsach, ale jedynie z praktycznych względów. Na koniec również się rozebrałam, żeby o 5:30 położyć się wraz z kobietami na mokrej trawie – już poza czułym okiem aparatu. Natomiast w maju tego roku, w 6. miesiącu ciąży – przy wsparciu mojego znajomego, Pawła – udało nam się zrealizować mandalę składającą się z prawie 50 kobiet – ze mną i Janą w moim brzuchu w centrum kadru, do którego przez te kobiety zostałam zaproszona. To dla mnie jedno z symbolicznych, najważniejszych dotychczas zrobionych zdjęć.
Nie lubię oddzielenia, jakie powoduje ubranie i bardzo mi zależy żeby nie stać z boku tego co się wydarza, ja jestem częścią tego projektu i tworzymy go wspólnie – chcę by osoby biorące w nim udział czuły to i wiedziały, że jesteśmy sobie równe. Nie wyobrażam sobie być tylko tą, która podgląda, daję się również podglądać i przechodzę ten proces oswajania ciała razem z nimi, czerpiąc z tego, jak mnie to odmienia.




Usłyszałaś kiedyś od kobiety, którą fotografowałaś, że ta szczególna sesja Ciałobrazów coś w niej otworzyła, ośmieliła, uświadomiła (w temacie cielesności czy samoakceptacji)?
Ja jestem taką kobietą. Każda kolejna sesja otwiera mnie bardziej, uczy mnie więcej, ośmiela, uświadamia, uwalnia. Ten projekt to żywy organizm, który cały czas się zmienia, przepoczwarza, a my razem z nim. Ja dzisiaj i ja sprzed 3 lat to dwie zupełnie różne osoby, w kontekście postrzegania ciała i nagości. Nigdy jednak nie planowałam, by ten projekt miał być czymś więcej, niż tylko pięknymi obrazami ukazującymi połączenie człowieka z naturą. To wszystko trochę wymknęło mi się spod kontroli, stając się przede wszystkim żywym doświadczeniem, które może uzdrawiać naszą cielesność. Pamiętam, jak po jednej z pierwszych sesji czułam, że dzieje się coś ważnego, czego jeszcze wtedy nie potrafiłam zrozumieć, i do dzisiaj tego do końca nie rozumiem. Ale wiem też, że już nie muszę, że wystarczy iść za tym, co pojawia się w mojej głowie, że inni za tym pójdą (co jest dla mnie wspaniałym prezentem) i tworzyć dalej.
Po grupowych sesjach dostaję dużo pięknych wiadomości od kobiet. Zdjęcie ubrań to coś więcej niż odsłonięcie ciała, to gotowość, by pokazać światu swoje słabości, kruchość, blizny, które na sobie nosimy, ale też szansa, by pokazać swoją moc i siłę, które w nas drzemią. Takie doświadczenie może uzmysłowić nam, że nie potrzebujemy ozdabiać swojego ciała błyskotkami i pięknymi ubraniami, przy czym nie oznacza też, że mamy tego nie robić lub tego nie lubić. Raczej pokazuje nam, że nie stanowi to wartości samej w sobie i że ubiór jest elementem dodatkowym, a nasze największe, prawdziwe piękno tkwi w nas i nie potrzebuje upiększeń.
Ubrania są zbroją, maską – ty pokazujesz, że bez nich kobiety są bardziej „sobą”.
To daleko idąca myśl, ale czuję, że gdyby jednego dnia, za pstryknięciem magicznych palców, wszyscy na chwilę stali się nadzy, to na świecie byłoby mniej zła. Premier nagi, prezydent nagi, wszyscy politycy nago! Ksiądz bez sutanny, żołnierz ze strzelbą, prezes banku, pani ekspedientka za kasą. Czujecie to? Ja czuję, że nagość uruchamia w nas jakiś pierwotny rodzaj niewinności, kruchości, bezbronności, nie mamy się pod czym ukryć, tracimy ten starannie pielęgnowany wizerunek, który często staje się tylko maską, która pozwala nam przetrwać w świecie, pod która możemy schować to, kim jesteśmy naprawdę. A ja wierzę, że jesteśmy z natury dobrzy, czuli, współczujący, czasem tylko skrzywdzeni. Ja wiem, że to szalone stwierdzenia, ale czuję, że człowiek bez ubrań miałby większy problem z działaniem w kontrze do swojego wewnętrznego kompasu dobra.




Twoje zdjęcia są pełne siostrzeństwa – ono jest bardzo wyraziste w swojej prostocie. Jak odczuwasz siostrzeństwo poza kadrami, to na co dzień?
W dzieciństwie i wczesnej młodości traktowałam siebie jak chłopczyce, wychowywałam się ze starszymi braćmi, a jako mała dziewczynka mówiłam, że lubię samochody i że w poprzednim życiu byłam chłopcem. Czułam, że ten pierwiastek męski jest we mnie bardzo obecny i trochę podśmiechiwałam się z dziewczyn. Nie lubiłam tego, co dziewczyńskie i zawsze mówiłam, że „nie jestem jak inne dziewczyny”. Natomiast teraz powiem: „jestem taka jak inne dziewczyny i jestem z tego dumna”. Tak naprawdę nie wiem, kiedy zaszła we mnie ta zmiana, bo to przejście było niezwykle subtelne, ale teraz już jako mama Jany czuję się w pełni kobietą i pielęgnuje w sobie tę jakość. Mam wspaniałe relacje z kobietami, które wypełnione są troską, wzajemnym wsparciem i zrozumieniem.
„Nie lubiłam tego, co dziewczyńskie i zawsze mówiłam, że nie jestem jak inne dziewczyny. Natomiast teraz powiem: jestem taka jak inne dziewczyny i jestem z tego dumna”.
Niedawno do twojego kobiecego grona dołączyła maleńka Jana, zostałaś mamą! Jak wspominasz wasz poród domowy?
To doświadczenie jest cały czas we mnie bardzo żywe i jego postrzeganie zmienia się wraz z upływem czasu. Mam wrażenie, że poród był dla mnie inicjacją, by stać się kobietą, która stoi w pełni swojej mocy. Nie znaczy to, że uważam, że koniecznie jest do tego urodzenie dziecka, ale od dawna czułam, że w moim życiu będzie to moment przełomowy i wiążący tę całą układankę mnie. Miałam też nieodparte wrażenie, że dopóki nie pojawi się w naszej relacji z Radkiem dziecko, to nie uda się nam przejść przez kolejne drzwi – nie tylko na płaszczyźnie domowej, ale też naszych projektów i marzeń, które przed sobą roztaczamy. Dziś jestem z nas dumna, że mieliśmy w sobie odwagę, by rodzić w domu. Dla mnie niezwykle ważne jest środowisko i poczucie, że jestem u siebie, na swoich warunkach i zasadach – dokładnie tak też było. Od teraz w naszym mieszkaniu światło świeci jaśniej i nasz salon stał się dla nas miejscem pełnym mocy.
Rodzenie jest jak spotkanie wszystkich żywiołów – wody, która pod postacią porodowych fal zabiera nas pod swoją powierzchnię, palącego ognia w miednicy, powietrza, które przepływa przez nasze ciało razem z przyspieszającym oddechem, i ziemi, która daje nam ukojenie i staje się jedynym, za co możemy się złapać. Rodząc, odkrywamy, że w naszych ciałach mieszkają dzikie zwierzęta, a sam poród pozwala nam wypuścić je na wolność. To rytuał przejścia, pierwotny i święty instynkt, związek miłości z obłąkaniem.
To był bardzo piękny i bardzo intensywny (żeby nie powiedzieć: trudny) poród. Dziś jestem szczęśliwa, że pomimo tego gotowi byliśmy przeżyć go bez strachu, świadomie i z akceptacją. Cieszę się, że urodziliśmy w domu, lotosowo, naturalnie, we własnym tempie, bez niepotrzebnych medycznych procedur, i pierwsze dwa tygodnie spędziliśmy, leżąc na naszym łóżku w sypialni, patrząc w oczy Kosmitki i przyjmując lekcję, którą ze sobą nam przyniosła. To doświadczenie pogłębiło moją relację z Radkiem, umocniło mnie w przekonaniu o swojej sile i sprawiło, że zupełnie inaczej patrzę teraz na moje ciało. Przywróciło mi prawdziwe, pierwotne zaufanie do ciała.
Rodziłaś z mężem – to piękne wspólne doświadczenie, a czy miałaś kobiece wsparcie podczas ciąży i w połogu?
Miałam wielkie szczęście, bo mój poród pomimo, że nie należał do łatwych, obył się bez komplikacji – Jana była okazem zdrowia, nie miałyśmy żadnych problemów z karmieniem, a 6 dni po porodzie zrobiłam jogę. Oczywiście brzmi to wszystko wspaniale, ale potem, gdy opadły pierwsze narkotyczne emocje spowodowane nową sytuacją poczułam się gorzej, ciało przestało tak szybko się regenerować i wracać do formy. Połóg teoretycznie kończy się po 6 tygodniach od urodzenia dziecka, ale myślę, że potrzeba 9 miesięcy – tyle, ile trwa sama ciąża, aby złapać na nowo balans, oswoić się ze zmienionym ciałem, pogodzić się z tym, co stracone, ale też z pełną radością powitać nowe.
Mogłam liczyć na wsparcie kobiet, które były dookoła mnie w ciąży i otaczały mnie troską po porodzie. Robiły śniadanie do łóżka, pomagały posprzątać łazienkę, kuchnię, robiły zakupy, przywoziły własnoręcznie przygotowane jedzenie i wspierające prezenty. Byłam otoczona opieką z wielu stron. Myślę, że właśnie dzięki wsparciu bliskich mi kobiet mój połóg był tak dobrym doświadczeniem. Już w czasie ciąży mogłam liczyć na ich żywą obecność i wsparcie, przez co ani przez chwilę nie czułam się samotna.







Co i od których kobiet czerpiesz w temacie macierzyństwa?
Na tyle, na ile to było możliwe, starałam się od lat czerpać z doświadczeń bliskich mi kobiet, które już rodziły i miały dzieci. To pozwoliło mi pozbyć się złudzeń, że macierzyństwo będzie tylko wspaniałym doświadczeniem jak z telewizyjnej reklamy – wiedziałam, że tak nie będzie, więc decyzja o posiadaniu dziecka była świadomym wejściem w to, co trudne. Przygotowywałam się, że mogę doświadczyć całego spektrum, od najbardziej wzniosłych momentów po nieznaną mi dotychczas niemoc czy złość.
Doświadczenia kobiet, które miałam dookoła siebie były bardzo różne, poczynając od ciąż, które były lekkie, mijały niezauważalnie, po takie, które były najtrudniejszym czasem. Porodów, które kończyły się bolesnymi medycznymi procedurami w szpitalu, po lotosowe, domowe narodziny, oraz dzieci, które były upragnione od lat, i takie, które przychodziły bez zaproszenia. O macierzyństwie, które było cudownym doświadczeniem, ale też takim, które doprowadzało do łez, niemocy i złości. Po tych obserwacjach wiedziałam jedno – jeśli chcę wejść w to doświadczenie w pełni, muszę porzucić wszystkie oczekiwania i być gotowa na śmierć tej osoby, którą byłam do tej pory, i pożegnanie życia, jakie znałam. Wiedziałam, że nadchodzi Nowe i Nieznane.
To Nowe i Nieznane brzmi jak dość groźna prognoza – co się zweryfikowało po kilku miesiącach po przyjściu twojej córki na świat?
Dzisiaj mam tak, że pomimo mojego przygotowania „na najgorsze”, „na koniec życia”, „na to, że nic już nie będzie takie samo”, i, że „wszystko się skończy”, cały czas zaskakuje mnie, jak dobrze nam jest razem z Janą i jak wiele rzeczy przychodzi nam łatwo i naturalnie. Przygotowywałam się na baby bluesa, szaleństwo hormonów, pomarszczony brzuch, brak czasu na trening, brak możliwości na powrót do fotografowania, a udaje mi się bardzo dużo. Chociaż czasem ma to swoje dość trudne konsekwencje, np. aby mieć ten czas dla siebie, ucinam go z możliwości tego, by odespać noc, co w dłuższym rozrachunku – jak każda młoda mama wie – nie wychodzi najlepiej. Dlatego na tej płaszczyźnie cały czas szukam balansu.
Czym fascynuje cię Janeczka?
Fascynuję mnie to, że z tak malutkim człowieczkiem można nawiązać tak głęboką więź pełną wzajemnego porozumienia. Czuję, że pomimo tego, że nie używamy słów, to jesteśmy ponad nimi i nasza komunikacja jest jasna i klarowna. Noszę w sobie uczucie, że moja córka Jana to mała ja, dlatego wszystko, co daję jej – czuję jak sama otrzymuję. Kiedy otaczam ją troską, karmię, przytulam – to napełnia wszystkie moje nieukochane części i jest to w pewien sposób bardzo terapeutyczny proces. Poza tym bycie z dzieckiem daje nam również wielką szansę na pełną obecność, nieuciekanie, osadzenie w tu i teraz. Jana uczy mnie porzucania kontroli, odpuszczania najpilniejszych spraw, bo teraz wszystko, co jest najważniejsze, to ONA. Zanim pojawiła się Jana, miałam ciągłe poczucie uciekającego czasu i czułam, że coś we mnie przemija razem z tym czasem. Teraz mam wrażenie, że przy niej jestem młodsza i jestem na właściwym miejscu. Czas nadal biegnie szybko, ale każdy dzień ma dla mnie głębszy sens.
Od zawsze wiedziałam, że będę mamą i było to dla mnie oczywiste, czułam też, że będzie to jedna z najważniejszych podróży – i już dziś, po czterech miesiącach bycia z nią, mogę powiedzieć, że czuję, że to dopiero czubeczek ogromnej góry lodowej, która przed nami stoi. Wiem, że macierzyństwo ma wiele wyzwań, ale wiem też, że mam w sobie zasoby, by je unieść.




To jeszcze odległy temat, ale czy myślisz już o dorastaniu córki? Czego się obawiasz, biorąc pod uwagę swoje doświadczenia jako kobiety i kontekst – nazwijmy to, generalizując – kulturowy, w którym przyjdzie jej dorastać?
Ja, dzięki mojemu mężowi Radkowi, który nieustannie powtarza (nawet Jance, co w jakiś sposób mnie śmieszy i rozczula): „wszystko będzie dobrze”, żyję bez większych obaw. Uczę się dzięki niemu przyjmować wszystko, co przychodzi, takim, jakie jest, nie wybiegać za bardzo w przyszłość, nie rozpamiętywać przeszłości. Czuję, że towarzyszenie w dorastaniu tej dziewczynce będzie kolejną szansą na spotkanie się ze mną-dorastającą.
Może to zabrzmi nierozsądnie, ale mam w sobie spokój, kiedy myślę o przyszłości. Nie jestem ignorantką i wiem, jak wygląda obecny świat, wiem też, z czym mierzymy się w nim cały czas jako kobiety, ale czuję również, że oprócz tej świadomości warto jest dobrze opowiadać sobie rzeczywistość, której doświadczamy. Wiem, że zaufanie do tego, co przychodzi, ma ogromną moc stwarzania – tego staram się trzymać. Staram się też być tym małym fragmentem w układance świata, który zmienia go na lepsze – i w to miejsce uczę się kierować swoje myśli, tego samego chcę nauczyć Janę. Jest wiele odważnych, walczących kobiet, które podziwiam, ale wiem też, że ja jestem tutaj w innym celu i do czegoś innego stworzona.
A co fascynującego przekażesz i pokażesz Jance?
Przekażę jej, że warto żyć w zgodzie ze sobą i podążać za swoim sercem, spełniać najodważniejsze marzenia i zaufać, że świat szykuje dla nas najlepszy scenariusz. Nauczę ją, że jej ciało jest świątynią i warto o nie dbać, że ono do niej mówi i warto posłuchać sygnałów, które z niego płyną. Powiem jej, że nie musi być grzeczna i posłuszna, aby być dobra, że może być lubiana, otwarta, żyć blisko innych ludzi, a jednocześnie wiedzieć i komunikować jasno światu, gdzie leżą jej granice, i nie pozwalać innym ich przekraczać. Nauczę ją, że wszystkie emocje są dobre i potrzebne, pokażę jej jak mądrze korzystać z ciała, by wyrażać złość, smutek, ale też radość i ekscytację. Pokaże jej, że nie warto tłumić płaczu, że zawsze może być autentyczna w tym, czego doświadcza, i może podążać za swoją prawdą. Powiem jej, że jest wystarczająca, nie musi na nic zasługiwać, a my z Radkiem kochamy ją bezwarunkowo.
Myślisz, że siostrzeństwo mieści się też w ujęciu więzi mama-córka?
Wszystko zależy od tego, w jakich kategoriach postrzega się siostrzeństwo. Nie jestem zwolenniczką więzi między mamą i córką typu „koleżanki”, ale zdecydowanie jestem zwolenniczką więzi typu „głęboka i prawdziwa przyjaźń”. Zresztą moje relację z kobietami jeśli już są, to dużo częściej przechodzą na te drugie tory. Mam poczucie, że razem z Janeczką będziemy mogły wzajemnie się inspirować i uczyć od siebie, chcę być otwarta na nią i na jej rozwój, móc z nią szczerze rozmawiać i dzielić się swoimi przemyśleniami, gdy dorośnie. Myślę, że budując tę relację na solidnych fundamentach od samego początku, od podstaw, mam szansę nie utracić tego kontaktu – nawet w tak burzliwym czasie jak dorastanie. Niech czas pokaże!
*
Jana ma na sobie ubranka z najnowszej kolekcji Coodo „Siostrzeństwo”. Wszystkie ubrania tej marki są szyte w Polsce z certyfikowanej, ekologicznej bawełny. Janeczka tuli się z rodzicami w waniliowej sukience oversize, jasnoróżowym body i pasiastej bluzeczce z długim rękawem. Na pieluszkę ma nałożone prążkowane majtki w kolorze mlecznej czekolady, a plecki grzeje jej zapinany bezrękawnik z kapturem.
*
Rozmowy z innymi Coodotwórczyniami znajdziecie w naszym cyklu.
Publikacja powstała przy współpracy z marką Coodo