COODOtwórczynie

COODO twórczynie

Rozmowa z Moniką Kraińską

COODO twórczynie
Ewa Przedpełska

„Na wsi natura ma ogromny wpływ na rytm życia, a my, tak jak przyroda, jak ta nasza jabłonka, żyjemy cyklami” – mówi Monika Kraińska, bohaterka kolejnej odsłony cyklu Coodotwórczynie.

Z czym wiąże się ucieczka z miasta? Czy oznacza jedynie drobną modyfikację stylu życia, czy jednak stawia cały rodzinny świat na głowie? Odpowiedź nie może być ani jednoznaczna, ani w pełni obiektywna. Monika Kraińska, kolejna bohaterka naszego cyklu Coodotwórczynie, od zawsze czuła, że potrzebuje bliskości natury w swoim życiu. W pewnym momencie razem z mężem doszli do wniosku, że wakacyjne i weekendowe wyjazdy to za mało. Znaleźli dom, szkołę, zajęcia dodatkowe dla dzieci i nowy tryb działania. A przede wszystkim przyrodę, która zagląda przez okna ich domu, króluje w zagrodzie i za płotem. Trudności? Oczywiście są. Nasza sesja musiała być przełożona ze względu na zerwane przez mróz kable elektryczne i brak prądu w domu. Ale czy to przeważa plusy takie jak kawałek lasu za rogiem, jajka od własnych kur i dodatkowy metraż domu w okresie wiosenno-letnim? Dla Moniki wynik tego równania jest prosty. Po swoim starym domu oprowadza nas razem z Helenką, Jasiem i Ignasiem.

Mieszkacie w domu pod lasem. Blisko Warszawy, ale jakby w innym świecie. Jak tu trafiliście?

Trochę przypadkiem, a trochę z zamiarem. Po dwóch sielskich urlopach spędzonych w Starej Farmie w Beskidzie Niskim zapragnęliśmy odmiany. Odmiany od blokowisk, betonu i czterech ścian, które nas męczyły i ograniczały. Czuliśmy, że w mieście się dusimy. Do tego dochodziło to ciągłe uczucie pędu i pospiechu, jakbyśmy cały czas za czymś biegli, biegli żeby zdążyć. Pobyt w Starej Farmie uświadomił nam, jak bardzo nas taki tryb męczy. Jednocześnie zauważyliśmy, że przez te dwa tygodnie mieszkania w domu z ogrodem nasi synowie funkcjonują całkowicie inaczej. Było dużo mniej frustracji i nerwowych sytuacji, a chłopcy sami znajdowali sobie zajęcie na podwórku i świetnie się przy tym bawili. Do tego biegali na bosaka po trawie, w samych majtkach, uśmiechnięci od ucha do ucha. Wtedy podjęliśmy decyzję, że szukamy dla siebie kawałka ziemi, najlepiej ze starym domem, w który będziemy mogli na nowo tchnąć życie. Ale nie było tak łatwo, poszukiwania naszego azylu trwały dobre dwa lata. Zadanie mieliśmy o tyle utrudnione, że mój mąż nie pracuje zdalnie, a nie chcieliśmy, żeby jego dojazdy do i z pracy zajmował więcej czasu niż dotychczas. Całe szczęście, udało się i teraz cieszymy się ogrodem z pięknymi, starymi drzewkami owocowymi i wymarzonym starym domem z czerwonej cegły.

Czy przy podejmowaniu decyzji o przeprowadzce rozważaliście plusy i minusy ze względu na dzieci? Myślę o „własny kawałek ziemi przy domu” kontra „szkoła i inne atrakcje pod nosem”.

Oczywiście, że tak. Obaw było bardzo dużo, od poziomu nauczania w szkole, poprzez dostępność zajęć dodatkowych czy odległość od atrakcji w postaci kina czy basenu. Jednak gdy się przeprowadziliśmy i zaczęliśmy pytać lokalnych mieszkańców, okazało się, że to wszystko jest dostępne, bo mieszkańcy terenów „wiejskich” mają takie same potrzeby jak mieszkańcy miast. I w ten sposób Ignacy przez dwa lata chodził na fantastyczne zajęcia musicalowe, gdzie były warsztaty aktorskie, taneczne i nauka śpiewu. Obecnie uczęszcza dodatkowo na zajęcia z programowania komputerowego. Młodszy syn chodził na akrobatykę, a teraz drugi rok trenuje piłkę nożną. Obaj mają dodatkowe lekcje języka angielskiego. Helenka chodzi na lekcje baletu, ja na pilates, fitness lub jogę. Co roku zimą nasza gmina organizuje darmowe lodowisko, a latem warsztaty, spektakle oraz Kino Letnie w Gminnym Ośrodku Kultury. Basen i kino mamy 15 km od domu. Dodatkowo okoliczne agroturystyki i stadniny co i rusz organizują dla dzieci przeróżne atrakcje, więc jest w czym wybierać. Jestem miło zaskoczona, bo nie spodziewałam się aż tak dużej oferty.

Przeglądając wpisy na twoim blogu, jeszcze z czasów życia w Warszawie zauważyłam, że często szukałaś ucieczki w naturę. Wyjazdy do Beskidu Niskiego, na Mazury, czy chociaż szukanie zieleni w osiedlowych okolicach. Zawsze czułaś potrzebę bycia blisko przyrody?

Teraz z perspektywy czasu widzę, że instynktownie ciągnęło mnie na łono natury, której potrzebowałam w swoim życiu. Przyroda dawała i nadal daje mi ukojenie, uspokaja myśli i wycisza emocje. Daje poczucie wolności i sprawia, że na wszystko spoglądamy z dystansem. Tę samą wolność czuli też chłopcy, którzy swobodnie, niczym nieskrępowani mogli odkrywać i poznawać świat. W mieście niestety często tej swobody brakuje, bo ulicami pędzą auta, mieszkańcom przeszkadza kopanie piłki (mieszkaliśmy w takiej okolicy, gdzie na każdym bloku wisiała tabliczka „zakaz gry w piłkę”), albo ktoś krzywo patrzy, gdy dziecko wspina się na drzewo czy zrywa kwiatek z klombu. Zupełnie jakbyśmy zapomnieli, jak to jest być ciekawskim dzieckiem. Całe szczęście natura nie reaguje w ten sposób na zrywane kwiatki do bukietu czy na wianek. Wesołe krzyki dzieci znajdujących gniazdo ptaka czy łapiących konika polnego też całkiem dzielnie znosi. Do tego jest najcudowniejszym placem zabaw. Nigdy nie zapomnę lata, kiedy trawa na polu przed naszym domem wyrosła tak duża, że gdy chłopcy w nią wbiegali, to nie byli w stanie się dojrzeć. Wydeptane w trawie labirynty były taką atrakcją, że nasi chłopcy razem z dziećmi z klasy godzinami się w nich ganiali.

Helenka od urodzenia mieszka w waszym domu. Chłopcy jednak pierwsze lata spędzili w Warszawie, wśród bloków, placów zabaw. Tęsknią czasem za miastem?

Tak, czasami tęsknią. Brakuje im takich atrakcji jak przejażdżka metrem czy tramwajem. Trochę się z tego śmieję, bo po tylu latach korzystania z transportu publicznego nie postrzegam metra jako atrakcji, ale wiadomo – dzieci inaczej postrzegają świat, dlatego zawsze uwzględniam ich prośby przy okazji wizyt w Warszawie. Całe szczęście do centrum stolicy mamy niecałe 40 km i bywamy w niej dosyć często. Spotykamy się ze znajomymi i przyjaciółmi, najczęściej na fajnych placach zabaw, chodzimy do teatru, do muzeów, do zoo, a wiosną i latem – na zwykłe spacery po starych dzielnicach Warszawy. Wtedy chłoniemy to miasto i przez ten dzień żyjemy jego tempem.

Przed domem rośnie duża jabłoń, od razu skojarzyła mi się książka „Jabłonka Eli”. Czy twoje dzieci śledzą rytm pór roku, obserwując to, co macie za oknem?

Och tak, ta nasza jabłonka jest cudownym drzewem i wspaniałym miejscem do zabawy dla chłopców. Od kiedy się tu przeprowadziliśmy, owocuje jak szalona, zupełnie jakby czuła, że ma dla kogo znowu dawać owoce. Siedząc wśród jej gałęzi chłopcy, nawet bez specjalnie wnikliwego śledzenia, obserwują zmiany pór roku. Wiosną, kiedy obsypana jest kwiatami, narzekają, że nie ma jeszcze liści. Nie można się w niej dobrze ukryć i podglądać ukradkiem, co się dzieje. Do tego latające pszczoły lubią chłopców wystraszyć – ale to wina os, których użądlenie każdy ma na koncie. Latem, gdy są już liście, jabłonka jest cudownym miejscem do relaksu. W cieniu jej gałęzi rozkładamy koce lub wieszamy huśtawkę, dzięki czemu upały stają się łatwiejsze do zniesienia. Wczesną jesienią, kiedy z jabłonki zaczynają opadać pierwsze pożółkłe liście, nadchodzi pora zrywania jabłek. Każdy w tym uczestniczy. Chłopcy zrywają je, siedząc na jabłonce, my z Helenką układamy jabłka w skrzynkach. Wraz z nadejściem chłodniejszych dni jabłonka traci wszystkie swoje liście i chłopcy wiedzą, że te łyse gałęzie oznaczają, że nadchodzi zima. Znają już ten cykl, obserwują go kolejny rok. W zasadzie to według niego żyją, choć jeszcze nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Ale prawda jest taka, że na wsi natura ma ogromny wpływ na rytm życia, a my, tak jak przyroda, jak ta nasza jabłonka, żyjemy cyklami. Zimą żyjemy wolniej, trochę leniwie, wiosną się wybudzamy i zaczynamy działać, tak jak przyroda. Przygotowujemy ziemię, wysiewamy i sadzimy rośliny, po to, żeby latem cieszyć się ciepłem, owocami i warzywami z własnego ogródka.

Czy masz wrażenie, że bliskość natury wpływa bezpośrednio na dzieci i ich relacje?

Tak, natura mocno wpływa na dzieci, ich tryb życia i relacji. Bardzo dobrze to wdać po zimie, kiedy dni robią się dłuższe i cieplejsze. Życie dzieci przenosi się na dwór, na taras i do ogrodu. Praktycznie wszystkie zabawki w domu idą w tym czasie w odstawkę. Gry planszowe czy puzzle dosłownie pokrywają się kurzem, bo dzieciaki wolą w tym czasie bawić się na dworze. Grzebią w piasku, budują przeróżne bazy i szałasy, wspinają się po drzewach, strugają patyki na podpory dla roślin. Wspólnie obserwują kwitnące rośliny i przylatujące do nich motyle i inne owady. Wiosną zaglądają do dziupli przy swoim domku na drzewie, gdzie co roku rudzik składa jaja. Gdy pisklęta się wykluwają, razem z tatą budują ochronę przed naszymi kotami i pilnują, żeby się nie kręciły w okolicy drzewa. Nasz ogromny jaśmin jest wręcz oblegany przez motyle, wtedy siadają przed nim z atlasem motyli i wyszukują te, które widzą. Jest w nich spokój, ciekawość i uważność.

Z perspektywy doświadczonej mamy – z niemowlakiem łatwiej być w mieście czy blisko natury?

Dopóki niemowlę jest zdrowe – nie ma wielkiej różnicy. Tym bardziej w obecnych czasach, gdy zakupy i posiłki dostarczane są pod drzwi, a my jesteśmy dużo bardziej mobilni. Kiedyś rzeczywiście dostępność produktów w małych miejscowościach była dużo gorsza, ale teraz to się zmieniło. Nadal jednak nie zmieniła się sytuacja z dostępem do specjalistów medycyny. Nie ma co się oszukiwać, najlepsi lekarze pracują w dużych aglomeracjach, gdzie też jest najlepszy sprzęt diagnostyczny, a leczenie chorego dzidziusia na wsi jest związane z dużo większym trudem i nakładem finansowym. Z tego względu duże miasto wygrywa, ale to jeden z nielicznych plusów według mnie.

Wasz dom to nie tylko bliskość lasu, ale własne gospodarstwo ze zwierzętami. Czy starsze dzieci mają przy nich swoje obowiązki?

Chłopcy nie mają jako takich wytypowanych stałych obowiązków przy zwierzętach, bo nie chcemy ich zniechęcać przymusem. Jedyny ich obowiązek to pilnowanie, żeby koty i psy miały karmę i wodę, a przy kurach i kozach pomagają kiedy chcą. I to ma sens, bo dzięki temu Ignaś co drugi dzień sam doi kozy, a Janek codziennie zbiera jajka i sprząta gniazda kur. Dodatkową motywacją dla nich jest to, że pieniądze ze sprzedaży jajek i mleka trafiają do ich wspólnej skarbonki, którą przeznaczają na automaty nad morzem(śmiech). Ale żeby nie było, że motywuje ich tylko zysk. Gdy mamy pisklęta, które wymagają zupełnie innej opieki w pierwszych tygodniach życia, lub któreś zwierzę jest chore, chętnie pomagają. Wspólnie nastawialiśmy i bandażowaliśmy złamaną nogę kurczakowi, zmieniliśmy opatrunki rannej kaczki, którą zaatakował lis, karmiliśmy butelką kózkę, której mama nie miała mleka, uczyliśmy podążania za dzwonkiem kaczuszki, która urodziła się ślepa. Tak na marginesie Zaślepek, bo takie imię otrzymała, ma się świetnie i krok w krok podąża za swoją kaczą przewodniczką, która ma ten dzwonek na szyi.

Bardzo podoba mi się, że nazywasz się „opiekunką zwierząt”. To zupełnie inaczej ustawia optykę niż „hodowca”. Co bliskość zwierząt i dbanie o nie daje tobie, co daje dzieciom?

Piszę o sobie opiekunka, bo łączy nas emocjonalna więź z naszymi zwierzętami i co istotne, my naszych zwierząt nie jemy. Kurki mamy dla jajek, kozy dają nam mleko, które pijemy i z których robimy sery. Żyjemy w symbiozie. Dla dzieci takie obcowanie ze zwierzętami to ważna życiowa lekcja. Uczą się, czym jest opieka nad innymi istotami, które bez nas nie przeżyją zimą, i jakie wiążą się z tym obowiązki. Wiedzą, że o zwierzęta trzeba dbać i że kiedy dajemy im dobre jakościowo ziarno i warzywa, one odwdzięczają się dobrym, zdrowym produktem. Przy okazji dzieci uczą się, że zwierzęta to nie przedmioty, jak przez wiele lat na wsi traktowano zwierzęta, tylko czujące istoty, po których czasami gołym okiem widać, że cierpią i że tego cierpienia nie można ignorować.

Żałujesz czasem decyzji o przeprowadzce i myślisz „na co mi to było”? Czy też w obecnej sytuacji, gdy wszyscy szukamy oddechu, eksplorując przyrodę blisko nas, tym bardziej uznajesz, że zrobiliście dobrze?

Nie, nigdy nie żałowałam wyprowadzki z miasta. W zasadzie dopiero po przeprowadzce poczułam, jak bardzo brakowało mi spokoju, jaki daje przyroda. Okazało się, że zupełnie inaczej mi się wstaje, gdy o świcie budzą mnie trele ptaków, że jestem mniej nerwowa, gdy podczas przygotowywania śniadania i luchboxów patrzę na kojącą zieleń przez okno. Odkąd mieszkamy na wsi, jeszcze bardziej doceniam i szanuję naturę. Codziennie obserwuję zależności między pogodą, roślinami i zwierzętami, jak to wszystko współgra i się dostosowuje. I trochę patrzę ze strachem na to, co dzieje się na świecie, bo widzę, jak bardzo my, ludzie tą równowagę zaburzamy naszą ingerencją.

Dziękuję za rozmowę. Wszystkiego dobrego dla was na koniec zimy!

Monika Kraińska – fotografka, mama dziesięcioletniego Ignasia, ośmioletniego Jasia i trzyletniej Helenki, żona swojej licealnej miłości. Miłośniczka prostych przyjemności, którymi dzieli się na swoim Instagramie: czytania, pieczenia i spędzania czasu na łonie natury. Ta ostatnia pasja przywiodła ją do miejsca, w którym obecnie mieszka – starego domu z czerwonej cegły pod Warszawą. Opiekunka zwierząt – mieszkają z nimi psy, koty, kury, kaczki, gęsi, kozy i owce.

*

Rozmowy z innymi Coodotwórczyniami znajdziecie w naszym cyklu.

*

Helenka ma na sobie ubranka z najnowszej kolekcji Coodo – prążkowany longsleeve w paski, spódnicę z weluru, bluzę frotte, szal z weluru oraz rajstopy. Wszystkie ubranka marki Coodo są szyte w Polsce z certyfikowanej, ekologicznej bawełny.

Publikacja powstała przy współpracy z marką Coodo.

Dodaj komentarz