Tu Matka Natura jest najpotężniejsza. Tu my jesteśmy tylko małą kropką na mapie. Na łasce pogody. Pośród owiec, mgieł i stu odcieni zieleni można zresetować głowy. Rodzinnie!
Wulkaniczny archipelag 18 wysp na Morzu Norweskim – już sam opis na Wikipedii powoduje, że szerzej otwierają mi się źrenice. To destynacja wpisana u wielu w podróżniczej kategorii „magiczne, na kiedyś”. A może nie odkładać marzeń na potem, aż dzieci urosną, aż coś innego się w grafiku odhaczy? Judyta, malarka i scenografka, Marcin, reżyser filmowy, plus mali podróżnicy – Jaśmina i Marcel też mieli taką kartkę w notesie z tytułem „Marzenia i przygody”. Co zrobili? Po prostu je zrealizowali, w opcji samochód plus namiot. Zobaczcie ich relację i wrażenia. Kto też planuje kierunek północ?




DOKĄD? / TRANSPORT
Dlaczego tam? W swoim notesie mam kartkę „marzenia przygody” i tam wśród różnych pomysłów były zapisane Wyspy Owcze!
Zaczęliśmy szukać, jak można się dostać na wyspy. Zaczęliśmy pakować samochód – nie chcieliśmy lecieć samolotem, potrzebowaliśmy wolności. Znaleźliśmy prom z Danii, który w okresie letnim pływa dwa razy w tygodniu. Rejs trwa 36 godzin. Najpierw zatrzymuje się na Wyspach Owczych, a później płynie dalej, na Islandię.
Mieszkanie łączy się z transportem. Naszym drugim domem jest nasz namiot na samochodzie. To tam najczęściej śpimy na wyjazdach i tym razem też postanowiliśmy nic nie zmieniać. Na Wyspach Owczych nie można „spać na dziko”. Jedyną opcją są pola campingowe – początkowo trochę nas to zasmuciło, ale kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że nic nie straciliśmy. Pola campingowe (te, które my wybieraliśmy) są malutkie, nie ma biura, w którym można wynająć miejsce i z góry zapłacić. Wisi wydrukowana kartka z adresem mailowym i numerem konta, na które trzeba wpłacić pieniądze za nocleg. Najczęściej są to boiska piłkarskie z szatniami, w których są prysznice. Są w obłędnych miejscach, mają niesamowite widoki. W nocy jest wiatr, który chciałby porwać namiot – najlepiej z samochodem – i deszcze. I tu ważna porada – nam się to baaaardzo przydało – by zabrać przedsionek (piszę o tym, bo to nie takie oczywiste). Jest idealny do suszenia ubrań przy grzejniczku (jego też warto zabrać), na pierwszą kawkę z rana, czy boską kąpiel w miednicy wieczorem, kiedy nie ma łazienki i ciepłej wody.
Jedną noc spędziliśmy w domu, który wynajęliśmy na Airbnb. Chcieliśmy wyprać i wysuszyć wszystkie ubrania. Pokazało nam to, jak wiele można stracić, śpiąc w domu/hotelu/motelu. Widzieliśmy wszystko przez szybę, wydawało się, że jest dużo zimniej niż było, że pada znacznie bardziej niż w rzeczywistości. Zabierało nam to całą bliskość z naturą, którą mieliśmy, a Wyspy Owcze to sama natura. W domku oczywiście jest duży komfort, ciepło, przyjemnie, ale jednak jest to „coś za coś”.




CO WARTO ZABRAĆ
Byliśmy w podróży samochodem z namiotem, więc mogę powiedzieć o rzeczach przydatnych przy takiej opcji (chyba nic z tych rzeczy nie przyda się w podróży samolotem). Na pewno: wełniane ubrania, malutki grzejnik, nosidło turystyczne – nam zrobiło totalną robotę, jedzenie liofilizowane przywiezione z Polski, przedsionek do namiotu, oczywiście aparat, notatnik do spisywania tego, co w głowie siedzi. A zakupy po drodze? Lepiej zabierać produkty ze sobą, zanim dopłynie się na kolejną wyspę (często nie ma tam sklepów). Wszędzie są cudowne wąskie uliczki, gdzie zmieści się jeden samochód. Jeśli chodzi o ceny, to jak na nasz budżet – jest tam megadrogo! Dlatego warto dobrze spakować się w Polsce przed wyjazdem.




NASZE ZACHWYTY
Na Wyspach Owczych wszystko jest zachwycające. Zachwytem jest to, że jedno miejsce w słoneczną pogodę wygląda zupełnie inaczej, niż kiedy osłania je mgła. I to też jest niesamowite. Jak dla nas, lepiej jeździć i eksplorować samemu – wyspy są małe, spędziliśmy tam 10 dni i nauczyliśmy się, że nie ma co planować, trzeba słuchać pogody. Gdybym miała wymienić trzy top miejsca, to polecam:
Kalsoy. Malutka, przepiękna wysepka, na którą można dopłynąć tylko promem. Jej strome wybrzeże kryje wiele jaskini. W Mikladalur, gdzie jest też pole campingowe (na boisku do piłki nożnej), znajduje się zejście do morza i do pomnika kobiety-foki. To bardzo malownicze miejsce z niesamowitym wodospadem.
Saksun. Niesamowite miejsce, w którym wszystkie dachy domów są porośnięte trawami, a morze wpływa do rzeki. Tu można poczuć moc natury!
Latarnia morska Kallur. Prowadzi do małej latarenki na samym szczycie klifów. Miejsce, w którym oszaleliśmy z zachwytu! Z jednej strony nie widać końca morza, a z drugiej są wyspy, które zapierają dech w piersiach. I silny wiatr, który oczyszcza głowę.
Nasze inne zachwyty? Zachwytem było zabrać Jaśminę do Tuli na plecy, żeby zasnęła na drzemkę, i pójść małą dróżką za miasteczko, żeby odkryć, że jest to najpiękniejsza droga, jaką mogłam sobie wyobrazić, poprowadziła mnie na klify. Do tego każda podróż samochodem przez wąską uliczkę. Każda wycieczka z dzieciakami na plecach to była wdzięczność, że mogę to widzieć. Poranki z kawą i dziećmi, które biegały wszędzie, gdzie tylko chciały.
Byłam przygotowana na to, że to będzie podróż z kategorii tych cięższych – pogoda, zimno, wiatr, ciągły ruch, a okazało się, że była bardzo lekka. Byliśmy ciągle razem, był czas na wszystko. Nie mieliśmy telefonów (Marcin swój utopił, a ja miałam wyłączony), nie było reklam, nie było gwaru – był spokój, uważność, wdzięczność, wolność i potęga natury, która mnie zachwycała na każdym kroku.











CZEGO NAS WYJAZD NAUCZYŁ?
Dostałam tam wszystko, co sobie mogłam tylko zamarzyć – wróciłam do siebie, usłyszałam siebie, i dzięki temu byłam tu i teraz. Przypomniałam sobie, że tak serio, to Matką jest Natura, i to ona jest najpotężniejsza. Od Farejczyków dostałam spokój. Farejczycy mają co najmniej trójkę dzieci, spokój w sobie, radość, nie są tym spięci, dzieci są wolne (nie ma tam płotów, jest bezpiecznie, dlatego maluchy mają tam raj). Mają w sobie lekkość, za którą tak tęskniłam, i szczerość oraz olbrzymie poczucie humoru, które kocham. I kiedy tak gadaliśmy, usłyszałam, że „jasne, że ciężko mieć piątkę dzieci, szczególnie, kiedy były małe. Ale dzieci to życie”.

*
To musi być prawdziwy detoks od miasta, cywilizacji, mediów i innych zagłuszaczy codzienności. Dać się prowadzić zmiennej pogodzie, poddać się naturze, poczuć się tu tylko i aż gościem. Macie takie swoje destynacje w notesie marzeń?
Ilość komentarzy: 2!
Hej też mam w planie Wyspy Owcze. Jaki jest koszt campingów? Jaki koszt transportu? Którą linią promów płynęliście? Jakie ceny na miejscu? Ja co prawda podróżuję z przyczepą ale macie jeszcze jakieś praktyczne uwagi?
Niesamowite zdjęcia, fantastyczne wrażenia, doznania ale przeraża mnie koszt takiej wyprawy z trójką nie małych dzieci. Ale niezwykłe miejsce na ziemii 🙂