Astrid Lindgren była idolką mojego dzieciństwa. A właściwie nie ona sama, tylko jej książki i postaci, które stworzyła. Na czele z Pippi Pończoszanką, która imponowała mi odwagą, brawurą i tym, że potrafiła podnieść konia. Lubiłam też dzieci z Bullerbyn, a szczególnie ich sytuację sąsiedzką, czyli – jak by nie patrzeć – desygnat wychowania w duchu idei „potrzebna cała wioska”.
Po dziś dzień, kiedy wyobrażam sobie idealny układ mieszkaniowo-towarzyski, widzę zagrody: Północną, Środkową i Południową, przeniesione w polskie realia dużego miasta. Astrid Lindgren stworzyła światy, w których chce się spędzać czas, i ludzi, z którymi pragnie się go dzielić.
Potem, w dorosłym życiu, poznałam szczegółowo biografię pisarki, jej styl pracy, zaangażowanie społeczne i polityczne. Zrozumiałam, że nie jest to ikona bez skaz, ale człowiek z krwi i kości. Podczas kilkukrotnych wyjazdów do Szwecji zobaczyłam też, jak ważna jest Astrid Lindgren dla Szwedów, a książka „Twoje listy chowam pod materacem” uświadomiła mi, że była dla rodaków kimś w rodzaju księżnej Diany – postacią, do której dzieci i dorośli słali tony listów ze zwierzeniami i z prośbami o pomoc lub radę. Dla wielu była wyrocznią moralną. Nie da się jej porównać z żadną polską pisarką dla dzieci ani nawet osobą publiczną, tak wielki miała wpływ na życie Szwedek i Szwedów.
Kiedy zostałam mamą, a moja córka dorosła do książek Lindgren, z radością powróciłam do tych opowieści. Nadal świetnie się je czyta, choć w wielu fragmentach nie wydają mi się już idylliczne. Cóż, świat się zmienił i książki, które kiedyś wyprzedzały swoje czasy, dziś mogą trącić myszką. Pippi jednak nadal jest mocną feministyczną figurą, która żyje po swojemu, dzieci z Bullerbyn zachwycają zabawami w outdoorze, a pomysły Emila ze Smalandii niezmiennie śmieszą.
Gdy więc odkryłam, że istnieje miejsce roboczo nazywane „wioską Astrid Lindgren” i jest to rzeczywiście miejscowość, w której pisarka przyszła na świat, wiedziałam, że musimy tam pojechać.
Dojazd do Vimmerby
Do Vimmerby wybraliśmy się przy okazji wakacyjnej wyprawy do Norwegii. Promem ze Świnoujścia popłynęliśmy do Malmö. Można wybrać krótszą drogę do Ystad, ale naiwnie założyliśmy, że w ciągu dziewięciu godzin w kajucie wspaniale się wyśpimy. Zarówno z Malmö, jak i z Ystad do Vimmerby jedzie się około czterech godzin. Vimmerby położone jest w południowo-wschodniej Szwecji, w regionie Kalmar. Można też polecieć samolotem do Sztokholmu i tam wynająć auto lub przejechać się komunikacją. Trasa jest piękna i spokojna, bardzo mały ruch, wszystkie auta suną po drodze przepisowo, a zielone pola, burgundowe domy i mijane co chwilę konie i krowy wprowadzają w stan niemalże medytacyjny. Dla pełnego wczucia w klimat książek Astrid Lindgren słuchaliśmy po drodze audiobooków na Storytelu – przy okazji polecam wszystkim wykonanie Edyty Jungowskiej. Śpiewaliśmy więc razem z nią „Nie martwcie się o mnie, ja sobie zawsze dam radę!” i słuchaliśmy historii o Willi Śmiesznotce.
Jak się przygotować do tej przygody?
Do odwiedzin w Vimmerby warto dobrze się przygotować, jeśli chce się przeżyć tę przygodę w pełni. Dlaczego? Bo po przekroczeniu bramy wioski znajdujemy się w świecie książek Astrid Lindgren, z całą infrastrukturą, architekturą i oczywiście aktorami i aktorkami przebranymi za poszczególne postacie i wiarygodnie odgrywającymi swoje role. Dobrze zatem wiedzieć, kto jest kim. A spotkamy Pippi i jej przyjaciół, Emila ze Smalandii, Ronję, córkę zbójnika, Karlssona z dachu i Braci Lwie Serce. Wszyscy w swoich krainach, są więc zamki, jest Willa Śmiesznotka, jest dom Karlssona. Wszędzie można wejść, można dotykać przedmiotów, usiąść w kuchni u Pippi czy zjechać z dachu u Karlsona. Warto również dobrze sprawdzić aktualny program. My trafiliśmy do Vimmerby w weekend i obejrzeliśmy tam cztery przedstawienia! Nie mogłam wyjść z podziwu, jak moja pięcioletnia córka bacznie śledziła występy aktorów w języku, którego nie zna. Zdaje się, że wizyty w Teatrze Lalek Guliwer nie poszły na marne. Czytanie książek Lindgren i słuchanie audiobooków oczywiście też się przydało.
W Vimmerby spokojnie można spędzić cały dzień (od dziesiątej do osiemnastej) i nie nudzić się ani przez chwilę. Podobno są osoby, które dzielą tę moc atrakcji na dwa dni. Nam wystarczył jeden, choć wyjechaliśmy z lekkim niedosytem. Co ciekawe, jest to rozrywka nieprzebodźcowująca, mimo całego bogactwa placów zabaw (prostych i z drewna), zwierząt, piosenek i krain, które odwiedziliśmy. Chyba swoje robi tutaj tzw. skandynawski anturaż, wszystko jest naturalne, w kolorach, które nie męczą oczu, stoiska z kawą i lodami nie są krzykliwe jak nad polskim morzem, a wybór dań w jadłodajniach mile ograniczony (ceny, o dziwo, też da się przełknąć). Wioska jest położona wśród drzew. Wszędzie można rozłożyć koc i urządzić sobie piknik. To rozrywka dla całej rodziny, w przyjemny sposób edukująca i przywołująca miłe wspomnienia z dzieciństwa. Wycierałam nostalgiczną łezkę, gdy Pippi wjechała na koniu na scenę, nie powiem.
Jeśli chodzi o noclegi, polecam Booking – my znaleźliśmy tani domek na obrzeżach Vimmerby, nad samym jeziorem. Można też nocować tuż przy wiosce Astrid Lindgren.
Do Vimmerby najlepiej wybrać się wiosną, latem lub właśnie teraz, podczas szwedzkich jesiennych ferii, które trwają do 3 listopada. Więcej przeczytacie tutaj.





