Szłam do granicy nocą. Dziesięć kilometrów z synem na ręku - Ładne Bebe

Szłam do granicy nocą. Dziesięć kilometrów z synem na ręku

„Myśleliśmy, że tej wojny nie będzie, że Putin tylko tak straszy”. O lęku, trzymaniu się w garści dla dzieci, o płaczu i wdzięczności, opowiada nam na gorąco Ałła Kravchuk, matka dwójki, która kilka dni temu pieszo przekroczyła granicę polsko-ukraińską.

To był zdecydowanie najgorszy dzień w życiu Ałły, ukraińskiej pielęgniarki zamieszkałej 12 km od Tarnopola. Po nocy spędzonej z synami w piwnicy dostała wiadomość. Mąż przebywający we Wrocławiu załatwił im transport do Polski. Miała się spakować w piętnaście minut, ktoś zabierze ją i synów do granicy. Po polskiej stronie czekać będzie znajomy. Ałła była roztrzęsiona. Wzięła coś na uspokojenie, spakowała co popadnie do walizki, jakieś ubrania, jedzenie. Wyszli. We Lwowie jeszcze dało się zrobić zakupy, ale na drodze Lwów-granica w sklepach już były pustki. I korki. Kilometr pokonali przez dziesięć minut. Trasa zajęła im cały dzień, choć przecież nie mieli daleko. W końcu zmienili kierunek – przejście graniczne, do którego zmierzali, było kolejką na kilkadziesiąt kilometrów. „Nie wpuścili nas” – mówi Ałła. Jechali więc, a raczej wlekli się w stronę Uchrynowa, podobno tam miało być trochę mniej ludzi. Nie było. Samochód Ałły stał w ogonku innych aut. Wydawało się, że już widać światła pograniczników. To chyba niedaleko… Wysiadła, wzięła dwuletniego Vadima na ręce, jednocześnie ciągnąc walizkę. Starszy, siedmioletni Światosław szedł o własnych siłach. Szybko okazało się, że do przejścia granicznego mają jednak całe kilometry, nie wiadomo było, ile dokładnie. Ale na powrót było za późno. Czekała ich noc na mrozie, na walizkach, pod gołym niebem.

Po dwóch dobach tułaczki dotarli do Warszawy. Spotykamy się na blokowisku Bródno, gdzie Ałła znalazła schronienie wśród kolegów z pracy męża. Jego tu nie ma, pracuje na Śląsku, gdzie musi zostać przez kolejne dwa tygodnie. Na spotkanie rodzinne po dramatycznych przejściach trzeba będzie więc poczekać. „Najważniejsze, że ma pracę. Musimy przecież za coś przetrwać” – mówi mi Ałła dziarskim tonem, choć widać po oczach, że nie marzy o niczym innym, jak o przytuleniu się do ojca swoich dzieci. Śpi teraz w mieszkaniu z pięcioma obcymi facetami. Dali jej pokój, karimatę, sami ścisnęli się w drugim. Siadłyśmy na ławce przed blokiem. Chłopcy biegają dookoła z plastikowymi pistoletami – chyba nie są świadomi, co właśnie przeszli. „Światosław powtarza tylko, że nie chce wracać, nie chce znowu daleko iść w nocy” – mówi Ałła. Po chwili pyta mnie o lekarza dla syna, Światosław niedawno chorował na Covid, a po tułaczce na granicy się przeziębił i teraz kaszle. Zaczynamy naszą rozmowę. Trochę po rosyjsku, a trochę polsku, jej polski jest całkiem dobry. W zasadzie jednak niewiele potrzeba tu słów. Ałła prawie cały czas smutno się uśmiecha.

Przyjechałaś tu 3 dni temu. Jak się czujesz?

Sama nie wiem, niespokojnie. Niby jestem tu, ale myśli i serce mam tam. W Ukrainie została moja mama, babcia, koleżanki… wszystko tam zostawiliśmy.

Uciekłaś w piątek, zaraz po wybuchu wojny.

Tak, z piątku na sobotę. Mieszkam pod Tarnopolem, na wsi. Tam jako takich działań wojennych w piątek nie było, tylko wielki strach. Wyły syreny, latały nad nami samoloty wojskowe. Wszyscy się bali. Co innego Kijów czy Charków…

Co robiliście w czasie alarmów przeciwlotniczych?

Wszyscy się chowali. Co noc nasi sąsiedzi i znajomi siedzą w schronach. My mieszkamy w domku, więc w nocy, kiedy zawyły syreny i pojawiły się alarmy w Internecie, wzięłam dzieci do piwnicy.

Byłaś wtedy sama?

Tak, tylko ja i chłopcy. Przestraszyli się. Obaj płakali, nie chcieli iść, nie wiedzieli, co się dzieje. Vadim ze stresu zwymiotował. Jakoś doczekaliśmy do rana, nie zmrużyliśmy oka, nawet jak już zagrożenie minęło.

Od razu postanowiłaś uciec do Polski?

Nie myślałam o tym, żeby uciekać. Nie sądziłam, że w ogóle będzie ta wojna! Wszystkim nam się wydawało, że Putin tylko straszy. Pomysł o wyjeździe z Ukrainy był mojego męża. Zadzwonił z Polski, przyjechał tu ledwie tydzień temu do pracy. Powiedział, że z Ukrainy będzie jechał jego kolega z córką, i że ma wolne miejsce dla nas. Spakowałam się szybko, powrzucałam rzeczy do walizki. Doba bez snu, w głowie jakaś mgła… wszystko działo się szybko.

Po tej bezsennej dobie trafiłaś z dziećmi na granicę…

Najpierw dojechaliśmy do przejścia w Szeginie, za Lwowem. Okazało się, że tam nie damy rady, nie wpuścili nas, kolejka miała 30 kilometrów. Od razu było widać, że dużo ludzi idzie piechotą, głównie kobiety z dziećmi i osoby starsze. Pojechaliśmy więc w drugą stronę, na przejście do Uchrynowa. Tam już zostaliśmy. Szybko okazało się, że kolejka samochodów przesuwa się minimalnie albo wcale, i widać było, że tu też wszyscy idą pieszo. Postanowiłam z chłopcami wysiąść i dołączyć do tego pochodu. Było już ciemno. Wydawało nam się, że do granicy nie jest daleko, widziałam jakieś światła. Wyszliśmy dość lekko ubrani, wiadomo – w aucie jest ciepło. Okazało się, że iść trzeba kawał drogi. Połowę przeszłam, niosąc dziecko – mojego Vadima, który jak widzisz, nie ma drobnej budowy – i ciągnąc walizkę. Potem zlitował się ten mężczyzna, który dowiózł nas do granicy, pomógł mi i ciągnął swoją torbę i walizkę.

Jak wyglądał pochód uchodźców w stronę Polski?

Och… (po długim westchnięciu). Prawie same kobiety i dzieci, mężczyźni to tylko ci, którzy prowadzili. To było straszne, co się tam działo.

To był ryk, krzyk. Wyobraź sobie, że jest noc, mróz, a ty się z dziećmi tułasz, idziesz nie wiadomo jak daleko jeszcze. Dzieci były zmęczone, głodne. Pieluchy nie było jak zmienić – mróz, zimno. Światosław szedł sam, ale był zmęczony, też płakał. Dziesięć kilometrów tak szliśmy, aż moje buty się rozwaliły. A byli i tacy, co szli piętnaście albo osiemnaście. Telefon mi się rozładował. Nie było jak go naładować. Marzliśmy, ale rzeczy były w walizce przed nami, u tego faceta, który je ciągnął – nie było za bardzo jak go zatrzymać, wyjmować, przebierać się… Trudno to opisać i wytłumaczyć. Kto tam nie był, ten nie zrozumie.

Przyszło ci do głowy, że może się nie udać przekroczyć granicy? Że idziecie na darmo?

Tak, pomyślałam o tym, kiedy doszliśmy i zobaczyłam, co dzieje się na przejściu granicznym. Tysiące ludzi, tysiące małych dzieci. Myślałam wtedy, że zawrócę. Noc, w okolicy żadnego sklepu… Dotarło jednak do mnie, że mielibyśmy iść do auta z powrotem 10 kilometrów, i powiedziałam, że za nic w świecie. Nie z dzieckiem na rękach i z walizką! (śmiech)

Widzę, że się śmiejesz. To dobrze!

Śmieję się, taka jestem. Ten śmiech trochę przykrywa rozpacz. Tacy już jesteśmy, śmiejemy się, by nie płakać. Prawda jest taka, że nie spodziewaliśmy się, że tak to będzie wyglądało. Nie wiedziałam, że trzeba będzie tyle iść i czekać w takich warunkach. To był przecież piątek, drugi dzień wojny.

Myślisz więc, że to była dobra decyzja, by tu przyjechać?

Teraz tak myślę. Ale wtedy byłam załamana, myślałam, że gdyby mnie ktoś uprzedził, że to będzie tak wyglądać, zostałabym w domu.

Wróćmy do sytuacji na granicy. Co było dalej?

Czekaliśmy, aż wpuszczą nas do Polski. Dziwi mnie, że to po naszej, ukraińskiej stronie była kolejka. Najpierw wpuszczali po 20-30 osób, potem przestali na długo… nie rozumiem tego. Po polskiej stronie przejścia granicznego jakoś sprawniej to szło. Vadim zasnął mi na rękach. Dzieci płakały z zimna, Światosław bardzo się żalił, chciał spać, nie miał gdzie. Vadim miał cienkie rękawiczki, aż mu rączki się odmroziły. Staliśmy tak w nocy parę godzin, kolejka się ani trochę nie ruszyła. Dzieci krzyczały, kaszlały, ludzie się przepychali, przyjechała nawet karetka… Tam na przejściu były różne osoby, niektórzy robili się agresywni. Byli też starsi ludzie, inwalidzi. Ale przede wszystkim kobiety i dzieci. Wyobraź sobie, że dziecko żali się, że mu zimno, że chce jeść, a ty nie masz co zrobić. Zmarznięci, głodni, pozostawieni w tłumie… straszna bezradność. Ludzie nie wiedzieli, co robić – czy zawracać kilometry do samochodu, czy stać i czekać. Kolejka do łazienki, wysadzanie dzieci na tym mrozie… Ja jestem silna, ale tam płakałam przy ludziach. Vadim zobaczył na moich policzkach łzy i powiedział „mamo, nie płacz”. Wiesz, jakie to uczucie, gdy dwulatek mówi ci, że masz nie płakać?

Jak długo tak wytrzymałaś?

Całą tę mroźną noc. Prosiłam naszych ukraińskich pograniczników, by nam dali się ogrzać. Polscy celnicy też ich o to prosili! W końcu to wasza służba celna nam pomogła. Narobiłam krzyku, jakaś kobieta poszła do Polaków, przynieśli nam koce, ciepłą herbatę, pozwolili nam na pół godziny ogrzać się w autokarze. Światosław zasnął na walizce. Tak dotrwaliśmy do świtu.

Co zrobiłaś po dotarciu do Warszawy?

Co zrobiłam? Wykąpałam dzieci, siadłam i popłakałam sobie. Przez dobę jeszcze nie zasnęłam.

Jak myślisz, jak to doświadczenie wpłynie na twoje dzieci?

Vadim sobie poradzi, ma dwa latka i myślę że szybko zapomni. Nie wiem, jak da radę Światosław. Bardzo to przeżył i wszystko zapamięta przecież. Mówi, że nie chce wracać, żeby drugi raz iść w nocy. Wiem, że się cieszy, że zobaczy tatę.

Myślisz o najbliższej przyszłości?

Na razie nie wiem, co będzie, ale czuję, że nie wrócimy chyba zbyt szybko. W Ukrainie pracowałam jako pomoc dentystyczna, wcześniej w szkole jako pielęgniarka. Teraz teoretycznie wzięłam dwutygodniowy urlop, ale nie wiem, co dalej. Jeśli zostaniemy, to chciałabym znaleźć dzieciom szkołę i żłobek, i poszukać jakiejś pracy. Światosław ma wakacje do końca miesiąca, nie ma szkoły, dzieci siedzą w domach. Niektórzy jego koledzy z klasy też powyjeżdżali, kto miał rodzinę za granicą, ten próbował opuścić Ukrainę.

Jesteś w kontakcie z koleżankami z rodzinnych stron?

Tak, jestem. Ale staram się nie wchodzić na Facebooka czy w ogóle do Internetu, bo się rozklejam, zaraz do nich dzwonić. Nie chcę przy chłopcach płakać.

Czytałaś rosyjskie media?

Pewnie. Wiem, jaka jest ich wersja. Że nasz kraj to banderowcy, których trzeba przegonić. Nie wróży to moim zdaniem dobrze na szybkie zakończenie wojny. Cóż ja mogę powiedzieć… To, co piszą o nas w Rosji, to nieprawda. Nie jesteśmy krajem nazistów. Putin wtargnął do nas swoimi wojskami, oto co się stało.

Nie wiem, co dalej będzie. W nocy nie mogę spać, wtedy płaczę, jak już chłopcy śpią.

Dziękuję za rozmowę.

 

IMG_6748-scaled.jpgIMG_6750-scaled.jpgIMG_6744-scaled.jpgIMG_6752-scaled.jpgIMG_6731-scaled.jpg

Powiązane