Na pierwszym planie są zabawki: ułożone w schludnych rządkach lub wręcz przeciwnie – piętrzące się jedna na drugiej. Lalki i żołnierze, samochodziki i misie, kolekcjonerskie figurki oraz tęczowe jednorożce. Nieco dalej, w głębi fotografii, pozują ich bohaterowie – lekko zawstydzeni lub pełni ekspresji i w dynamicznych pozach. Dzieci, które zaprosiły do swojego świata fotografkę Zofię Puszcz, pokazują widzowi bajkowe królestwo – azyl szczęśliwego dzieciństwa.
Polski pedagog i psycholog Stefan Szuman dowodził, że zabawka jest właściwie wymyślona dopiero przez dziecko, a dorosły jest co najwyżej jej dostawcą. W takim ujęciu dziecko staje się twórcą, kreatorem własnego świata zabawek, ożywianych przez ich wyobraźnię. Zofia Puszcz, artystka wizualna, socjolożka, autorka projektu fotograficznego „Pokój” podkreśla, że kilkuletni bohaterowie jej cyklu byli również jego aktywnymi współtwórcami.
Dla Zofii, prywatnie mamy siedmioletniej Michaliny, realizacja tego długoterminowego projektu zaowocowała nie tylko fenomenalnymi zdjęciami dzieciaków w ich naturalnym środowisku, lecz także refleksjami o nadmiarze zabawek, świadomym rodzicielstwie oraz o tym, co składa się na beztroskie dzieciństwo.
Czy mam rację, myśląc, że pomysł na projekt przyszedł Ci do głowy, gdy obserwowałaś swoje dziecko bawiące się zabawkami?
Zdecydowanie! Projekt „Pokój” rozpoczęłam w 2020 roku, gdy Michalina miała pięć lat. Jego korzenie sięgają początków mojego macierzyństwa, gdy zaczęłam kompletować garderobę córki. Później, w okresie przedszkolnym, byłam już na bieżąco z tym, co interesuje jej rówieśników. Michalina zdążyła już wtedy, w swoim krótkim życiu, być fanką świnki Peppy, Elsy i innych księżniczek disnejowskich. Wraz ze zmieniającymi się zainteresowaniami, napędzanymi popkulturą, szły nie tylko nowe ubrania, ale i przedmioty użytku codziennego, które zaczęły wypełniać nasz dom. Gdy byłam w ciąży, przyjęłam pewne założenia, które kompletnie się nie sprawdziły. Jako fance mody zrównoważonej, drewnianych zabawek, edukacji Montessori wydawało mi się, że naturalnie będę mogła iść dalej tą drogą wraz z moim dzieckiem. Natomiast gdy poszłyśmy razem na zajęcia taneczne „mama i bobo”, a trzyletnia Michalina zobaczyła różowe tiule, nie miałam już możliwości dyskusji o jej garderobie i wyraźnie komunikowanym guście. Na szczęście odbywało się to wciąż w ramach jakichś moich standardów – były to na przykład tiule używane, od koleżanek, bo w moim otoczeniu są dwie osoby, które przekazują mi rzeczy po swoich córkach. Dzięki temu nie napędzam za bardzo tego plastikowego kołowrotka.
Rozumiem, co masz na myśli, bo sama mam to szczęście, że otrzymuję sporo ubrań i zabawek po starszych synach mojej przyjaciółki oraz kuzynki.
Właśnie, co ciekawe przekazywane są nie tylko ubrania, ale i zabawki. W każdym razie wtedy zaczęłam krytycznie przyglądać się rzeczom, które otaczały Michalinę. To był moment mojego wypalenia zawodowego, wybuchła też pandemia. Urodziłam dziecko, kończąc studia na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, następnie bardzo szybko rozpoczęłam dużą aktywność zawodową. Założyłam, że dam radę być mamą w pełni karmiącą piersią, wychowującą dziecko w duchu rodzicielstwa bliskości, a równocześnie pracującą. Udawało się to tylko do jakiegoś czasu. Po tych pięciu latach zrobiłam auto art coaching. Zdałam sobie sprawę, że to, czym zajmowałam się zawodowo, nie odpowiadało moim pragnieniom. Brakowało mi zajęć, którym oddawałam się podczas studiów – fotografii konceptualnej, twórczej, projektów długoterminowych. Pomyślałam, że to dobry czas na program mentorski organizowany przez Sputnik Photos. Udało się i przez rok pracowałam z mentorką, Agnieszką Rayss, portretując pokoje dziecięce. Stworzyłam wszystko od A do Z: od koncepcji przez realizację aż do kwestii prawnych i wystawowych. Teraz projekt „Pokój” ma swój finał. W maju będzie wystawa w Warszawie i publikacja, potem fotografie ruszą w podróż po Polsce.
Jak trafiałaś do bohaterów projektu?
Metodą kuli śnieżnej. Z wykształcenia jestem też socjolożką i nigdy nie miałam problemu z badaniami jakościowymi, znalezieniem modeli. Michalina ma dużo kolegów i koleżanek, a w małym mieście, jakim jest Lidzbark Warmiński, dotarcie do innych dzieci w podobnym wieku nie było trudne. W pewnym momencie zorientowałam się, że fotografowane pokoje były do siebie podobne, dlatego zaczęłam różnicować grupy społeczne i wychodzić poza Lidzbark. Finalnie doszłam do stu pokojów. Nie wszystkie pokazuję razem; teraz cykl zaczął funkcjonować w różnych instytucjach kulturalnych i mam możliwość manewrowania różnymi portretami dzieci.
Na zdjęciach można zobaczyć też Twoją córkę Michalinę.
Michalina była pierwszą bohaterką cyklu. Najpierw zabrałam ją do studia wraz ze świnką Peppą. Pomyślałam, że portrety będę dzielić na kategorie – dziecko jest fanem Peppy, to będzie sfotografowane właśnie z taką zabawką. Znalazłam na przykład fankę Harry’ego Pottera, ale ona szybko przeistoczyła się w pasjonatkę Minecrafta. Zorientowałam się, że takie zainteresowania bardzo szybko ewoluują, a zabieranie dzieci z ich naturalnego środowiska i portretowanie w studio nie będzie korzystne dla mojego projektu. Zdecydowałam, że będę robić zdjęcia w pokojach dziecięcych i przy użyciu lampy błyskowej, by podkreślić liczbę zabawek, które się w nich znajdują.
Jeśli chodzi o formalną stronę projektu, warto podkreślić, że Twoja córka wykonała część zdjęć.
Michalina ma Polaroida i robiła nim zdjęcia swoim zabawkom. Jej wizja była zupełnie odmienna od mojej. Sadzała pojedyncze lalki na krześle albo kategoryzowała – oddzielała lalki Barbie od pozostałych i tylko im robiła zdjęcie. Było to u niej bardziej uporządkowane niż u mnie. Jej zdjęcia odzwierciedlały więź, jaką czuła z zabawkami. Dla mnie były to przedmioty. Takie podejście zauważyłam także u innych dzieci. Z niezwykłą dbałością odnosiły się do zabawek, którym nadawały indywidualne cechy.
To właśnie te zabawki na zdjęciach są wyeksponowane na pierwszym planie. Ich mali właściciele są często gdzieś z boku, wtopieni w tło, ale ich twarze i szerokie uśmiechy zwracają na siebie uwagę patrzącego. Widać, że pękają z dumy!
Zdecydowanie! Dzieciaki często wybierały też sobie jedną ulubioną zabawkę i ją przytulały, pozując. A co do tej dumy – teraz mój projekt podróżuje po Polsce i dzieciaki, odwiedzając wystawę i widząc siebie na wielkoformatowym wydruku, są bardzo szczęśliwe, o czym piszą mi ich rodzice.
Czy dzieci same wybierały też strój, w jakim pozowały do zdjęcia?
Dałam im totalną dowolność, jeśli chodzi o ubranie. Jedna dziewczynka chciała być w szlafroku jednorożca. Pewien siedmiolatek – w mundurze, bo akurat fascynował się serialem „Czterej pancerni i pies”. Inny pozuje z flagą Polski i w stroju piłkarza, bo był wówczas na etapie zainteresowania piłką nożną. Niektóre dzieci były ubrane przez rodziców. Zresztą to ubieranie i układanie zabawek czasem trwało naprawdę długo. Pamiętam chłopca, który chciał koniecznie pokazać całą kolekcję figurek Super Zings, a miał ich bardzo dużo… Złapałam się na myśli, że wolałabym, żeby były to wintydżowe żołnierzyki, a nie takie brzydkie figurki – ale wtedy powstałoby zdjęcie opowiadające o mnie, a nie o nim! W innym przypadku ponad godzinę układałam kolejkę z pewnym rodzeństwem i znów to oni zdecydowali, który jej element ma być na pierwszym planie.
Podoba mi się to ukazanie dziecka jako kreatora – zarówno jako twórcy własnego świata zabawek, jak i aktywnego współtwórcy Twoich zdjęć.
Pilnowałam, by mieli w tym zakresie bardzo dużą swobodę i śmiało mogę powiedzieć, że są współautorami tych fotografii.
Dzięki temu Twój projekt ukazuje dwa punkty widzenia: rodziców, oceniających liczbę przedmiotów, i dzieci – dumnie prezentujących należące do nich zabawki. Ten dziecięcy punkt widzenia podkreślają szczególnie zdjęcia autorstwa Michaliny.
Zdecydowałam, że pozwolę dzieciom decydować o tym, jak zabawki mają być ustawione do zdjęcia. Byłam im gotowa pomagać, jeśli będą chciały. Zdarzało się, że przychodziłam do nich, a wszystkie lalki czy figurki były już ustawione. Kiedy indziej dzieci najpierw chciały mi zaprezentować swoje zabawki i dopiero później razem je ustawialiśmy. Miałam dwóch fanów dinozaurów, którzy pragnęli pokazać tylko tego typu zabawki, wtedy myślałam: „Okej, nie ma sprawy, wystawiamy dinozaury!”. Były też sytuacje, kiedy to rodzice decydowali o ułożeniu zabawek – widziałam, że niektóre były celowo pochowane. Byłam gościem w ich domu, więc nie mogłam nic narzucać. Łączył się z tym pewien etyczny problem, bo nie ukrywałam, że mój projekt ma dość krytyczne założenia, a o ile łatwo jest mi podejść krytycznie do siebie, to trudniej mieć taką postawę w stosunku do innych. Miałam więc przygotowany krótki tekst wyjaśniający przyjęte założenia i o dziwo po jego przeczytaniu rodzice chętnie godzili się na udział.
A z jakimi uczuciami rodzice obserwowali przygotowania do zdjęcia i ustawianie zabawek? Komentowali ich liczbę?
Bardzo często. Zdarzały się komentarze usprawiedliwiające, próby tłumaczenia: „To kupiliśmy na OLX-ie, używane” albo: „Dostaliśmy od znajomych”. Dla mnie jednak było to bardzo naturalne, przecież u mnie jest tak samo. Mogę sama ich nie kupować, ale moje dziecko jest posiadaczką naprawdę dużej liczby zabawek. Gdy rozstawałam się z tatą Michaliny, zorientowałam się, że tych przedmiotów jest tak dużo, że spokojnie wystarczy na zapełnienie dwóch pokojów – zarówno u mnie, jak i u jej taty. Z jednej strony jest to pokrzepiające, z drugiej – trochę mnie przeraża.
Ten brak kontroli nad mnożącymi się rzeczami jest, jak widać, uniwersalny.
Tak na marginesie dodam, że moim zdaniem trochę dzieje się to kosztem rodziców – mamy większą skłonność do kupowania rzeczy dzieciom niż do zadbania o własne potrzeby. Łatwiej nam zainwestować w lekcje angielskiego czy pływania dla córki lub syna niż dla nas. Natomiast myślę, że wbrew pozorom w tym chaosie pokoju dziecięcego panuje porządek. Rodzicom zdarzało się komentować: „Och, jaki tu bałagan, nie wiadomo, co gdzie jest”. Ale dzieci doskonale to wiedziały, świetnie się orientowały, gdzie odnajdą daną zabawkę. Widzę to też w pokoju mojej córki, który często irytuje mnie swoim rozgardiaszem, ale Michalina świetnie się w nim czuje. Znów jest to historia o mnie – że ja sama byłam nieuporządkowana, a córkę chciałabym wykreować na osobę, którą pragnę być.
Porozmawiamy o potrzebie dziecięcej przestrzeni. Tę zaspokaja właśnie dziecięcy pokój.
Sfotografowane przeze mnie pokoje łączą się w całość, prezentują pewien uniwersalny obraz – stąd liczba pojedyncza w nazwie całego cyklu. Inspirowałam się „Zapisem socjologicznym” wybitnej fotografki Zofii Rydet, która w latach 1978 – 1990 odwiedzała domy wsi i miast i fotografowała mieszkańców w zamieszkanych przez nich wnętrzach. Początkowo chciałam ukazać zapis naszych czasów – bo zdaję sobie sprawę, że dziecięce pokoje za pięć czy dziesięć lat będą wyglądać zupełnie inaczej. Fajnie byłoby wtedy sportretować kolejne dzieci w tym samym przedszkolnym i wczesnoszkolnym wieku i porównać, jak zmieni się moda na zabawki i co za tym idzie również dziecięca przestrzeń. Myślę też o tym, by tym samym dzieciom, które fotografowałam teraz, zrobić zdjęcia za kilka lat i sprawdzić, jak się zmienią ich zainteresowania.
Zabawki kupujemy, chcąc sprawić dziecku przyjemność lub w nagrodę, czasem też, by pozbyć się wyrzutów sumienia i zatuszować deficyty naszego czasu i uwagi. Czy zasypując dziecko zabawkami, uczymy je, że warto posiadać?
Podczas pracy nad projektem wychodziłam od bardzo krytycznych założeń i one się kompletnie nie sprawdziły. Zaczynałam z myślą, że żyjemy w jakimś plastikowym kołowrotku, który jest z zasady zły, i szukałam potwierdzenia tej tezy. Natomiast spotkałam dzieci, które do swoich zabawek podchodzą z niezwykłą czułością. Było to widoczne szczególnie podczas układania zabawek do zdjęcia – one postrzegały je jako ważne, zindywidualizowane przedmioty, a ja widziałam masowy przemysł. Pokrzepiające jest także, że zabawki podróżują, otrzymując dalsze życie. Gdy dziecko z nich wyrasta, rodzice przekazują je dalej. Wydaje mi się, że coraz powszechniejsze jest świadome podejście do konsumpcjonizmu. Moja córka, obecnie fanka Wednesday Addams, na bal przebierańców poszła przebrana za tę bohaterkę, a specjalnej doczepianej grzywki nie musiałam kupować, bo otrzymałam ją od mojej koleżanki; później grzywka była znów ponownie wykorzystana. Podobnie te ukochane tiule Michaliny miały już wcześniej właścicielki. Dzięki temu jest wilk syty i owca cała – Michalina ma to, czego chce, i zaspokojona jest moja chęć korzystania z drugiego obiegu rzeczy. À propos tiuli – gdy miałam 9 lat, byłam w Disneylandzie i pamiętam, że bardzo chciałam sukienkę Kopciuszka. Tata tłumaczył mi, że z takiego wyjazdu najważniejsze są wspomnienia, i kupił mi, oprócz uszu Myszki Miki oraz bejsbolówki, album fotograficzny. Teraz wciąż go mam i faktycznie zdjęcia z tego wyjazdu to dla mnie piękna pamiątka. Ale marzenie o tiulowej sukience pozostało niespełnione, dlatego dobrze rozumiem Michalinę. Poza tym zobacz – teraz, gdy rozmawiamy, piję kawę z kubka z Małą Mi. Czy to nie jest ciąg dalszy tej historii zabawek i konsumpcjonizmu?
Doskonale cię rozumiem! Spójrz, w czym ja piję herbatę… Kubek z Kubusiem Puchatkiem!
Ja, gdybym mogła sobie na to pozwolić, to całą zastawę miałabym w Muminki…
A czy uważasz, że zabawki mają płeć? Tak wiele mówi się dziś o tym, że chłopcy mogą bawić się wózkiem, a dziewczynki wozem strażackim, ale na Twoich zdjęciach jednak widoczny jest wyraźny podział: tiul, róż i laleczki kontra dinozaury, karabiny i samochodziki.
Odpowiedź na to pytanie bardzo chciałam znaleźć w toku trwania projektu. U dziewczynek szukałam zabawek stereotypowo przypisanych do chłopców, a u chłopców zabawek stereotypowo przypisanych do dziewczynek. I udawało mi się to! Ale pamiętam Stefana, który w pokoju miał zabawkowy odkurzacz. Mówię do niego: „Stefan, ale super odkurzacz. Może być na zdjęciu?”. A Stefan: „Okej, ale ja chcę pozować z mieczami”. Później byłam u Tymona: „Tymon, masz pralkę! Pokażmy ją”. A Tymon: „Dobrze, ale do portretu włożę mój żołnierski hełm”. Z kolei u dziewczynek często znajdowałam miecze, ale one były przypisane do bajek o księżniczkach. Nie udało mi się trafić na pokój, w którym znalazłaby się większość zabawek stereotypowo przypisanych do odmiennej płci. Pojawiały się tylko pojedyncze elementy, a dzieci i tak nie chciały ich podkreślać. Moja córka fascynuje się zabawkami chłopięcymi, może dlatego, że lubi takie mocne postacie jak na przykład Wonder Woman, więc w jej otoczeniu jest tarcza, ale ona i tak łączy ją z tiulową spódniczką. Nawet jak mama Stefana jako fajna świadoma kobieta kupiła mu odkurzacz, to Stefan, mając możliwość wyboru, sięga po miecze – i to też jest w porządku.
A czy po zakończeniu projektu zmieniło się twoje podejście do kupowania nowych zabawek Michalinie?
Na Halloween Michalina marzyła o stroju dyni, którego nie znalazłam w żadnym sklepie z używaną odzieżą, był tylko w normalnym sklepie. Michalina stała się w końcu właścicielką tego stroju, ale miałam spore wyrzuty sumienia. Nagrywałam ją, gdy go otrzymała i tak bardzo się ucieszyła, że stwierdziłam, że bilans nie jest zły. Jednak wystrzegam się nadmiernego kupowania zabawek, szczególnie że, jak wspomniałam wcześniej, jestem uprzywilejowana – mam możliwość otrzymywania wielu rzeczy od znajomych mam. Nie oceniam nikogo, bo wiem, że nie każdy jest w tak szczęśliwej sytuacji. Natomiast moim słabym punktem są urodziny – wtedy urządzam Michalinie wielką fetę, choć zadaję sobie ostatnio pytanie, czy to impreza dla niej, czy bardziej dla mnie.
Na zakończenie chcę wrócić do tego, że jak sama wspomniałaś, w macierzyństwie odnajdujesz siebie, przyglądasz się na nowo swoim rodzicom, odkrywasz nowe znaczenia wspomnień z dzieciństwa – jak w tej historii o sukience Kopciuszka. Gdybyś więc to Ty była kilkuletnią dziewczynką, do której przychodzi pani z aparatem fotograficznym, to jakie zabawki chciałabyś pokazać?
Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, którą zabawkę wyeksponowałabym jako najważniejszą, bo mam ją do dziś. Jak miałam dwa czy trzy lata, moja mama wyjechała na kilka miesięcy do Londynu i po powrocie podarowała mi żółtego królika. Towarzyszył mi przez dekady, a teraz jest w pokoju mojej córki. Zresztą zabawek, które niegdyś były moje, a którymi obecnie bawi się Michalina, jest więcej. Na takiej fotografii pojawiłby się więc królik oraz lalki Barbie, dodatkowo oczywiście widoczne byłyby powieszone na ścianach plakaty różnych muzyków. Myślę też o kolorze, który byłby na takiej fotografii… W moim dziecięcym pokoju była różowa tapeta. Łóżko, które moja mama znalazła na wysypisku złomu, było przemalowane na różowo. Na nim leżało różowe futerko. Nieprzypadkowo w naszej rozmowie ciągle przewijają się różowe tiule…
Czyli Twój pokój nie różniłby się za dużo od tych dzisiejszych, które odwiedziłaś. To pocieszająca myśl o dzieciństwie jako uniwersalnym doświadczeniu. Dziękuję za rozmowę!
*
Wystawa zdjęć Zosi Puszcz z projektu „Pokój” odbędzie się 20 maja w Społecznym Centrum Fotografii CHŁODNA 20
Zofia Anna Puszcz – artystka wizualna urodzona w 1990 roku na Warmii. Ukończyła Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu na kierunku Fotografia oraz Uniwersytet Gdański na kierunku Socjologia. Tematem jej badań podczas studiów socjologicznych była fotografia jako nośnik informacji o współczesnym świecie. W pracy artystycznej Zofia często dotyka zagadnień społecznych oraz kontekstów historycznych. Jest mocno związana z lokalną społecznością Warmii, gdzie angażuje się w organizację projektów społeczno-artystycznych, mających na celu przeniesienie sztuki do przestrzeni publicznej. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego oraz Starosty Lidzbarka Warmińskiego. Wyróżniona w konkursie International Photography Awards w kategorii Fine Art, Portrait za serię pt.: „Więzi”. Mama siedmioletniej Michaliny.
Ewa Cieślik – dziennikarka i redaktorka, koordynatorka redakcji Lubimyczytać. Pasjonatka słowa, wielbicielka obrazu, entuzjastka rozmów z ciekawymi ludźmi. Od niedawna również mama, każdego dnia przeżywająca przygodę życia, towarzysząc synkowi w poznawaniu świata.






















