Rozmowa o macierzyństwie z Pauliną Górską - Ładne Bebe

Rozmowa o macierzyństwie z Pauliną Górską

Jak połączyć przepojoną pasją pracę, wieczny remont i macierzyństwo? Czy taki miks może stać się pierwszym krokiem do zrozumienia, czym jest ten sławetny i tak jednocześnie nieuchwytny dobrostan? Tę rozmowę z Pauliną Górską, edukatorką, aktywistką klimatyczną i ekologiczną oraz mamą dwóch córek, odbywamy niemal w przededniu jej czterdziestych urodzin i ma to swój wymiar symboliczny.

Jeżeli niepokój można przekuć w pasję i w misję, to warto zrobić to tak, jak Paulina Górska. To, że ta mama 7-letniej Apolonii i 3,5-letniej Gai, zostanie ekoaktywistką i autorką świetnych podcastów, nie było wcale oczywiste na początku jej drogi zawodowej. Wręcz przeciwnie, ta historia ma mocny punkt zwrotny, w którym macierzyństwo odcisnęło swój wyraźny stempel.

Zasobami – także tymi matczynymi – trzeba zarządzać z uwagą. Jak to robi Paulina i jak ku temu poprowadziło ją życie?

Udzielając wywiadów, zazwyczaj występuję w roli ekspertki. Lubię się przed nimi przygotować. Przypomnieć sobie dane. Dziś będzie inaczej…

…bo trudno być ekspertką w temacie macierzyństwa, żadna z nas nią jest. Ale to macierzyństwo zaprowadziło cię do miejsca zawodowego, w którym jesteś.

Wcześniej pracowałam w mediach, zarządzałam jedną ze spółek w ramach dużego koncernu mediowego. Wysokie stanowisko, duża odpowiedzialność, dynamika. To był czas, w którym myślałam, że moją drogą będzie dążenie do kolejnych awansów. Praca była wymagająca i w dużej mierze rezygnowałam wtedy z życia prywatnego. Po czym pojawiła się moja pierwsza córka, Apolonia. W ciąży pracowałam prawie do końca, jeszcze ostatniego dnia, z wielkim brzuchem, broniłam jakiejś strategii na zarządzie. No, a potem bardzo dużo się we mnie zmieniło.

Apolonia zaraz skończy 7 lat. Ona idzie do szkoły, ty jesteś w kompletnie innym miejscu rozwoju zawodowego.

Brałam pod uwagę powrót do pracy 3 miesiące po jej narodzinach, ale szybko się zorientowałam, że już tego nie chcę. Że wolę wykorzystać czas na bycie z córką. I właśnie wtedy zaczęły się ze mną dziać nowe rzeczy. Zaczęłam zauważać, że można funkcjonować inaczej, inaczej żyć. Bardziej uważnie. A kiedy Apolonia miała kilka miesięcy, poważnie podeszłam do tematu rozszerzania diety. Czym ją będę karmić, skoro przez ostatnie lata byłam głównie na diecie pudełkowej? Nie interesowało mnie robienie sobie jedzenia, ale przecież nie będę zamawiać cateringu dla niemowlaka. Zacznę sama gotować w domu. Ale co? Z czego? Podeszłam do tego jak do projektu, zaczęłam się edukować: że mięso to może niekoniecznie, że dużo warzyw, dużo owoców, mało przetworzone produkty. Temat żywności mnie zainteresował, zaczęłam się uczyć gotowania, i to z dużą przyjemnością. To był początek drogi ku pasji i aktywizmowi, które są związane z ekologią.

W twoim podcaście ekologia to nie tylko segregacja śmieci i przedmioty z drugiego obiegu. To styl życia, pewien rodzaj odpowiedzialności społecznej.

To też przyszło z macierzyństwem. Małą Apolonię usypiało właściwie tylko noszenie w chuście. Więc stawałam pod ścianą i lekko się bujając, godzinami czytałam książki z dzieckiem w chuście. I jedna z nich, „Dziecko z bliska” Agnieszki Stein, była dla mnie głębokim odkryciem. Nie tylko proponowała zupełnie dla mnie nowe podejście do dzieci, ale sprawiła również, że zaczęłam sobie myśleć też o sobie jako o dziecku. Jak mnie wychowano? Co wyniosłam z dzieciństwa i z czym idę w rodzicielstwo? Wcześniej tych pytań nie zadawałam, tylko te relacje z rodzicami brałam na klatę takie, jakie przez lata były. Wraz z pojawieniem się Apolonii na świecie znowu zaczęłam odczuwać siebie jako dziecko swoich rodziców. To jest poruszające. Skłania do przemyśleń. Jakim chcę być rodzicem, jak chcę się komunikować z moim dzieckiem? Kolejne lektury, o self-reg czy na przykład „Twoje kompetentne dziecko”, dużo we mnie uruchomiły, zaczęłam odczytywać schematy, w których funkcjonowałam. Postanowiłam pójść na terapię. Wtedy mało kto z mojego otoczenia decydował się na terapię i otwarcie o tym mówił.

Duży krok.

Dzięki terapii wiele rzeczy mi się poukładało: zaczęłam stawiać granice, myśleć, czego chcę, a czego nie, w czym chcę uczestniczyć. To była trudna droga, ale bardzo korzystna. Moja relacja z mamą się zmieniła na taką, która stała się dla mnie bardziej wspierająca. Ale w zeszłym roku, w styczniu, mama miała udar. Bardzo długo wychodziła z naprawdę złej sytuacji fizycznej. Dzisiaj nie jest w stanie mi pomagać, ma afazję, sama wymaga pomocy i opieki. W roli opiekuna mamy jest mój ojciec. A ja? Życie wydaje się przewidywalne, mamy swoje rytuały, nawyki, a potem nagle dzieje się coś, co wszystko zmienia, czasem nieodwracalnie. I wiesz, macierzyństwo dużo mi dało w obszarze budowania świadomości i samoświadomości. Myślenie o klimacie i o ekologii, czyli to, czym się dzisiaj zajmuję, jest tego częścią. Poszłam na studia podyplomowe ze zrównoważonego rozwoju i zaczęłam inaczej patrzeć na firmę, w której pracowałam, a także na swoją rolę w niej. Po drugiej ciąży już nie wróciłam do pracy.

Zaczęła się pandemia, miałaś dwoje małych dzieci i rozkręcający się profil w mediach społecznościowych. Nie bałaś się zostawić dotychczasowego życia zawodowego za sobą?

Już wiedziałam, że to, co robię tutaj, daje mi o wiele więcej radości i że zaczyna przynosić przychody. Oczywiście, wiele razy myślałam w panice, że co ja robię, że to jest ryzykowne. Przepłakałam trochę to, co będzie w przyszłości. Jeszcze przez jakiś czas po odejściu z pracy, kiedy czytałam o sukcesach zawodowych znajomych, o tym, że dostają nagrody i jakieś funkcje w zarządzie, że są super menagerami, miałam takie ukłucie: a może to, co oni robią, ma większy sens? Ich praca i sukcesy to jest przecież takie wow, jest poważane społecznie. I czy na pewno to, co robię ja dzisiaj, ma jakiś impakt, ma sens?

To jest paradoks: wiem, co potrafię, wiem, co jest moją mocną stroną, ale w społeczeństwie, i we mnie też, jest głęboko zakorzenione poczucie, że praca dla kogoś, najlepiej na wysokim stanowisku menadżerskim, jest ważna po prostu sama z siebie. Trzeba wejść w jakieś inne miejsce w tym wszechświecie, żeby spojrzeć na to przekonanie krytycznie.

Dziękuję, że o tym mówisz. Pójść na swoje, za pasją, za przekonaniem, wymaga olbrzymiej odwagi. Często czyta się o tym jak o historii Kopciuszka, pomijając, że to jest jednocześnie mocny proces z własnym lękiem. Czy tobie w tym towarzyszyła duża zmiana w stylu życia? Wyszłaś z konsumpcyjnego stylu życia pracowniczki korporacji mediowej do sadzenia pomidorów?

Zmiana się budowała wraz z moją stopniową edukacją. Dowiedziałam się o różnych rzeczach, przemyślałam je sobie. Moje wcześniejsze wybory były proste i niepoprzedzone pytaniami, które warto sobie zadać. Kupowałam nowe rzeczy w sieciówce czy codziennie jadłam mięso, bo byłam nauczona, że bez niego posiłek nie jest pełnowartościowy. Dzisiaj przyjemność mi sprawia to, że w naszym mazurskim domu większość rzeczy jest z drugiego obiegu. Mój Przemek przywozi stare meble i je odnawia. To daje poczucie satysfakcji, którego wcześniej nie znałam. Adrenalina, którą mi wtedy dawało kupowanie nowych rzeczy, trzymała krótko, już następnego dnia nie było po niej śladu. A teraz patrzę na te stare meble, które mają u nas nowe życie, i myślę sobie: kurczę, to ma głębszy sens.

Przemek od początku był z tobą w tej zmianie?

On zawsze był bardziej minimalistyczny niż ja. Kupował ubrania tylko wtedy, kiedy musiał. W naszym domu to on szuka starych mebli i odbiera je od poprzednich właścicieli. To on najbardziej dba o niewyrzucanie jedzenia. Ja także wywodzę się z domu, w którym nie marnowano jedzenia i kupowano ubrania przede wszystkim w lumpeksach, nie wydawano pieniędzy na coś, co nie było potrzebne. A musisz wiedzieć, że kupowanie w lumpeksach jest fajne, jeśli masz wybór, jeśli stać cię na wybór. Ja wtedy, jako nastolatka, miałam wewnętrzne poczucie wstydu… Na przykład: dzieciaki z mojego liceum miały martensy, ja też chciałam. To było dobre liceum w Toruniu, mało kto wierzył, że się do niego dostanę. Część uczniów wywodziła się z bardziej zamożnych domów. Stąd te oryginalne martensy, o których marzyłam. Więc mama mi kupiła podróbki, które prawie wyglądały jak martensy, ale nimi nie były, i wszyscy o tym wiedzieli.

Dzisiaj kupuję w drugim obiegu, chociaż stać mnie na pierwszy. Nie od razu tak było. Kiedy zaczęłam zarabiać większe pieniądze, bardzo szybko je wydawałam. Cały świat stanął wtedy przede mną otworem, mogłam wydać 2 tysiące i kupić sobie mnóstwo ciuchów. Dopiero po jakimś czasie udało mi się przepracować tę energię pieniądza. A kiedy pojawiła się Apolonia, kiedy zaczął mnie interesować temat ekologii, zobaczyłam, że nie tędy droga. Że mogę wyglądać spoko i mieć fajne rzeczy, ale niekoniecznie muszą być z sieciówki ani nie muszą być nowe. Ale wiem, że są takie osoby, które kupują w drugim obiegu, a chciałyby mieć nowe rzeczy.

Kto zna twój profil na IG, ten zna historię Starej Szkoły.

Kupiliśmy to miejsce dwa lata temu. Do tej właśnie szkoły Przemek chodził jako dziecko i zna dużo ludzi stamtąd. To jest wspaniały plus, że wiele osób znamy, nie musieliśmy wchodzić w tę społeczność jako obcy, nie jesteśmy tam oderwani.

Spędzamy w Starej Szkole większą część wakacji, przyjeżdżamy w maju, w czerwcu. To dom, który wymaga jeszcze bardzo dużo inwestycji i remontu, żeby móc nas przyjąć w zimie. Planujemy założyć panele słoneczne, czeka nas naprawa dachu… Dzisiaj traktujemy go jako dom wakacyjny, gdzie możemy być blisko natury, gdzie mamy duży ogród, gdzie dzieci spędzają cały dzień na zewnątrz. Apolonia powiedziała, że chciałaby tutaj zamieszkać, że to jest jej dom. I ja wreszcie czuję, że to jest mój dom.

Apolonia się cieszy, że idzie do szkoły?

Mało o tym mówi, ale wiem, że myśli o tym. Dla niej bardzo ważne są relacje z innymi dziećmi i zależało jej, żeby do szkoły poszedł z nią ktoś, kogo zna. Ale tak niestety raczej nie będzie. Nie obawiam się tego, czy się w szkole odnajdzie, bo jej wspaniałym talentem jest szybkie nawiązywanie relacji, wchodzenie w rozmowę. To jest dziecko, które potrzebuje relacji z innymi dziećmi do… po prostu do codzienności. Powoli się szykujemy na wrzesień, szukam na Vinted ubrań, które będzie mogła założyć na początek roku szkolnego. Kupujemy tylko to, czego nie mamy. Nikt nie powiedział, że kredki do szkoły muszą być nowe. Nie zakładam też, że w pierwszej klasie trzeba mieć nowy plecak. Apolonia ma plecak. Nie tworzę opowieści wokół kompletowania tzw. wyprawki. Apolonia też nie poświęca temu uwagi. Teraz ma fazę na pokemony. Zamarzyła o albumie, bo część dzieci z przedszkola ma i się wymieniają kartami. Zamówiłam album i kupiłam karty, które chciała. Potraktowałam to jako kolejną rzecz do odhaczenia w codzienności matki. Przez chwilę nawet szukałam albumu używanego, ale kiedy widzę, że coś mi zajmie za dużo czasu, to czasami z tego rezygnuję.

Rozumiem, czemu mi to opowiadasz. Żeby podkreślić, że mamy ograniczone zasoby i to też kształtuje część naszych decyzji konsumenckich.

Dokładnie. Chodzi o zasoby nie tylko finansowe, ale też: na co mam siłę. Mam drugie dziecko, które ma 3,5 roku, które ostatnio co najmniej raz w miesiącu było chore. I bardzo często mi brakowało zasobów, też często chorowałam. Nauczyłam się robić tyle, na ile mam siłę. Na tyle wprowadzam różne ekologiczne rozwiązania, na tyle kupuję rzeczy z drugiego obiegu, na ile teraz mam energii. Dużo pracuję, lubię pracować i jest to dla mnie ważne. I jeśli mam teraz szukać przez dwie godziny czegoś, żeby to było koniecznie z drugiego obiegu, to patrzę na swoją siłę i na czas, którego potrzebuję, żeby to zrobić. I czasami odpuszczam, a czasami nie. Zabawki, które mamy w Starej Szkole, są z drugiego obiegu. Kupiliśmy na Vinted całe zestawy figurek zwierząt, które dziewczynki uwielbiają. Mam satysfakcję, że wydałam mniej i że nie kupowałam nowych rzeczy. I to jest ważne. Ale jeszcze ważniejsze jest dla mnie to, żeby działać jako aktywistka, żeby znaleźć na to czas.

Działasz w Centrum Aktywizmu Klimatycznego na Kruczej w Warszawie.

To miejsce spotkań aktywistów i aktywistek, którzy mogą tam przyjść, wypocząć, zaplanować pracę i działania. Jest to też miejsce edukacji dla wszystkich warszawiaków. Staram się uczestniczyć w współtworzeniu Centrum, w pozyskiwaniu finansów tak, żeby to miejsce mogło działać. Wciągnęła mnie w to Marzena z Rodziców dla Klimatu.

Skoro mówimy o Rodzicach dla Klimatu, to powiedz mi jedną rzecz. Czy przeżywasz taki właściwy matkom lęk? Że co będzie, kiedy nasze dzieci będą duże, w jakim świecie będą żyły?

Właśnie ten lęk mnie doprowadził do miejsca, w którym jestem dzisiaj. To był mój punkt wyjścia. Przeczytałam książkę Marcina Popkiewicza „Świat na rozdrożu” i przeraziłam się. Kilka lat temu informacje o zmianach klimatycznych nie dochodziły do opinii publicznej tak szeroko jak dziś, mnie też omijały, i to mimo że pracowałam w mediach. Strach, który we mnie wzbudziły, towarzyszył mi i w zmianie pracy, i w tym, czym się zajęłam. Dzisiaj moja praca ma charakter przede wszystkim dziennikarski: robię research, analizuję dane, sprawdzam źródła, wymyślam formę przekazania komunikatów do odbiorców. Prowadzę podcast, w którym rozmawiam z ekspertami. Mam poczucie, że robię to też dla moich dzieci. Może to brzmi patetycznie, ale chciałabym, żeby kiedyś miały poczucie, że ich mama coś robiła. Kiedyś będą mnie oceniały jako człowieka, który podjął taką, a nie inną pracę. I chcę móc powiedzieć sobie samej na koniec dnia, że podejmowałam konkretne działania, że po swojemu wpływałam pozytywnie na walkę z kryzysem klimatu. Chociaż wciąż mam też poczucie, że robię za mało.

Jak o tym rozmawiać się dziećmi? Można je jakoś przygotować na nadchodzącą przyszłość, która nie rysuje się różowo?

Wiem, że kiedy moje córki będą nastolatkami, też będą czuły ten lęk. Więc chciałabym je uzbroić w poczucie sprawczości, w wiarę, że to, co się robi, ma znaczenie. Chciałabym je nauczyć podejmowania działań na rzecz innych, na rzecz Ziemi. Chciałabym, żeby były wrażliwe, żeby były empatyczne. To są wartości, które są dla mnie ważne w codziennym życiu, w wychowaniu. Chociaż nie lubię słowa „wychowanie”, jest w nim założenie, że mądry jest rodzic, a dziecko trzeba dopiero wszystkiego nauczyć. A dzieci przecież w naturalny sposób same wiele wiedzą i czują różne rzeczy. Więc bardziej lubię słowa „przewodzenie”, „pokazywanie świata”, „towarzyszenie”. Przecież ja też się wielu rzeczy od moich dzieci uczę. Są wrażliwe na naturę, są uważne, obserwują świat i go interpretują, wciąż zadają pytania. Póki co daję im płaszczyk ochronny, nie straszę ich, nie opowiadam szczegółowo o tym, co się dzieje z klimatem. Są na to jeszcze za małe. Słyszą oczywiście z moich ust „kryzys klimatu” albo „zmiana klimatu” i wyzwaniem jest opowiedzieć wszystko tak, żeby to było zrozumiałe i nie dawało poczucia, że świat się kończy. Kiedy pytają, czemu jest tak sucho, staram się coś przemycić z wiedzy o klimacie, ale nie tak, że mamy kryzys i nie wiem, czy za 10–20 lat ten świat będzie jeszcze istniał. Ostatnio czytam dziewczynom książki Asi Kowalczyk-Bednarczyk, która opisuje życie zwierząt – bobrów, rysi… – i wspomina też, jak zmiana klimatu wpływa na ich życie. To jest opowiedziane w przystępny, niestraszący sposób. Ale wiesz, najważniejsze jest, żeby w naszym rodzicielstwie było dużo radości, fajnego bycia razem, oglądania świata i uczestniczenia w nim.

Jak organizujecie z Przemkiem czas, by łączyć rodzicielstwo, pracę i remont Szkoły?

Wcześniej dużo pomagała moja mama, przyjeżdżała do moich dzieci, jeśli tylko ją o to poprosiłam. Mimo że pracowała, to i tak zawsze mogłam na nią liczyć. Teraz jest tak, że Przemek chciałby móc pracować więcej, realizować swoje pomysły zawodowe, więcej grać, bo w żyłach płynie mu muzyka. Mocno wspiera mnie w mojej pracy i remontuje dom, w dużej mierze sam. Gaja miała rok, kiedy kupiliśmy szkołę i zaczęłam zostawać z dziećmi sama od czwartku do niedzieli. To było dla mnie obciążające i trudne. Teraz dzieci chodzą do placówek, mamy też znajomą, która jest od czasu do czasu w stanie się nimi zająć. Ale nie mamy wokół siebie tej symbolicznej, wspierającej wioski. Kiedy rozmawialiśmy o tym z Przemkiem, powiedzieliśmy sobie: jesteśmy sami w naszym rodzicielstwie. I to jest trudne.

 

Zaczęłyśmy naszą rozmowę od tego, że w temacie macierzyństwa trzeba zapomnieć o byciu ekspertką. Co jest dla ciebie jeszcze w rodzicielstwie do nauczenia się, do przepracowania?

Mam w sobie dużo lęku, w szczególności kiedy mówimy o chorobach dzieci. Podejście lękowe wyniosłam z domu i staram się walczyć z tym schematem. Kiedy moje dziecko źle się czuje, boli je brzuch… – zaczynam czuć dyskomfort. Co może oznaczać ten ból? Może to jest coś poważnego? Zaczynam tworzyć scenariusze i to jest dla mnie jeszcze do przepracowania, czuję, że mnie to męczy. Nie chcę, żeby mój lęk przechodził na dzieci, nie chcę przekazywać schematów, w których mnie samej nie jest dobrze. I jeszcze jedno: już się dużo nauczyłam, naczytałam mądrych książek, ale nie zawsze umiem dobrze reagować, gdy dziecko się złości. W szczególności, kiedy sama czuję się chujowo, za przeproszeniem. Kiedy przeżywam duży stres, a właśnie dopada mnie dziesiąta trudna sytuacja tego dnia i już po prostu totalnie nie mam siły. Moja przestrzeń do pracy to lepsze zadbanie o siebie, kiedy brakuje mi zasobów.

Kiedy jesteś po prostu człowiekiem.

Czasem mi się nie udaje i nie jestem taką mamą, jaką bym chciała być. I wtedy drugim wyzwaniem jest, żeby się nie pałować i nie mieć totalnego, obezwładniającego poczucia winy. Co zrobić, żeby sobie jeszcze nie dowalać, nie czuć się jeszcze gorzej? Żeby wyciągnąć z tej sytuacji jakąś naukę? Dla mnie wyzwaniem jest dbać o swój dobrostan. Przez wiele lat w ogóle nie wiedziałam, o co z koncepcją dobrostanu chodzi. A dzisiaj? Spójrz, tam stoi mój rower. Zrobiłam na nim w lipcu 250 km na Mazurach. To jest mój dobrostan. Jadę, układam sobie różne rzeczy w głowie, czasem śpiewam. Czuję, że jestem wolna. Zjeżdżając z górki, cieszę się jak dziecko.

I w dodatku dajesz dobry przykład dzieciom.

Dobry przykład polega na tym, żeby znajdować sobie przestrzeń poza pracą. Dzieci widzą, że mama robi coś, co jej sprawia radość, i wraca totalnie uśmiechnięta. Jestem w ciągłym procesie, jeszcze kilka miesięcy temu nie miałam tego roweru. Czasem mi się wydaje, że jestem za stara na nowe rzeczy w życiu, ale tak nie jest. Właśnie kończę 40 lat i znowu znalazłam dla siebie coś fajnego.

Dziękuję ci za tę rozmowę.

 

Apo_morze.jpgCiaza_z_Gajka.jpgDziewczyny-scaled.jpgGaja.jpgja-scaled.jpgJaidziewczyny-scaled.jpgjoga.jpgPrzemek_z_Gajka-scaled.jpgStaraSzkola.jpgStaraSzkola2-scaled.jpgJaplusdziewczyny2-scaled.jpgmorze-scaled.jpgDziewczyny2-scaled.jpgJaidziewczyny-1-scaled.jpgJAplusGajka-scaled.jpgJaplusGajka2-scaled.jpgPrzemekidziewczyny2-scaled.jpg

Powiązane