Zmęczone, ograniczone, nieszczęśliwe, niespełnione – myśleć i mówić tak o sobie, będąc mamą w kraju matki-Polki? Macierzyńskie historie bywają trudne, nawet kontrowersyjne, ale trzeba odkryć ten uwierający je kocyk tabu. Malina Błańska daje matkom głos i pokazuje, że temat #regretting motherhood to także nasza sprawa.
Niektóre z nich mówią, że kochają swoje dzieci, ale nie mają siły, brakuje im czasu i energii na realizację planów zawodowych, inne otwarcie opowiadają o tym, że nie powinny być matkami, jest też taka, która oddała dziecko do rodziny zastępczej. Dziennikarka i mama dwójki Malina Błańska zbiera opowieści kobiet, by zawrzeć je w przygotowywanej właśnie z Krytyką Polityczną książce o żałowaniu macierzyństwa. Nam opowiedziała o historiach bohaterek i tle społecznym, które malują ten temat w Polsce. Mocny i ważny temat.
*
Czy zebrane przez ciebie historie są o braku miłości do dzieci?
Do tej pory nie spotkałam żadnej kobiety – a mam już za sobą dziesiątki rozmów – która by powiedziała, że nie kocha swojego dziecka. To jest ważne, żeby zaznaczyć, że żal macierzyństwa nie jest równoznaczny z nienawiścią do dziecka. A mam nawet doświadczenie rozmowy z babką, która wiele lat temu oddała dziecko. To nie jest tak, że zrobiła to, bo go nie kochała – to były różne okoliczności utrudniające jej życie: przemocowy dom, ojciec alkoholik i matka ofiara przemocy tego ojca – w tym wszystkim była ona: nastolatka z dzieckiem. Zadałam je – jak każdej mojej bohaterce – kluczowe pytanie: żałujesz macierzyństwa? Wtedy zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle może wystąpić w tej książce, bo… czy właściwie jest matką? Tutaj dochodzimy też do tego, że bycie matką jest niezbywalne. Ona śledzi każdy krok tego dziecka na Instagramie, ma przy sobie całą masę jego zdjęć i przyznaje, że miała poczucie jedności z nim, ale w tamtej sytuacji mogła uratować tylko to dziecko – przez oddanie go do adopcji.
Czyli trudna, ale świadoma decyzja o rezygnacji z macierzyństwa. Jest więcej takich przypadków oddania dziecka?
Mam też bohaterkę, która zaczęła rozmawiać ze mną, gdy była w ciąży, relacjonowała kolejne ścieżki rozmów z ośrodkiem adopcyjnym i z potencjalnymi rodzinami zastępczymi. Mimo młodego wieku – była wtedy dziewiętnastolatką – miała to wszystko bardzo świadomie poukładane, była pewna, że chce oddać tego dzieciaczka. I dla mnie to była bardzo dojrzała decyzja. Z kolei jej mama włożyła dużo pracy w to, żeby go nie oddawała. Kiedy wreszcie urodziła, zdecydowała, że maluch zostaje – jej mama chce być rodziną zastępczą. Jest tu też młody tatuś tego dziecka, zapowiadający kawalkadę sądową między rodzicami. A w tym wszystkim ona, która od początku mówiła, że chce robić karierę, miała dużo planów, w których nie mieściło się macierzyństwo. To obraca się przeciwko niej – ojciec dziecka używa tego w sądzie jako argumentu, że jest złą matką – robi karierę zamiast być z dzieckiem przy cycku.
Tutaj rodzinna historia zatacza szersze, społeczne koło. O czym jest ten żal macierzyństwa?
O nierówności rynku pracy, o braku dostępu do aborcji, o braku wsparcia przez partnerów, o braku edukacji, braku wsparcia systemowego, jeżeli chodzi o całą infrastrukturę żłobkowo-przedszkolną. Jedna z moich bohaterek powiedziała, że elementem fundamentalnym jej tożsamości jest jej praca – jej potrzeba pracy, potrzeba społecznego istnienia. Tego się nie da połączyć. Jest samotną matką nastolatków. Dla mnie też jest ważne, żeby pokazać różne twarze tego żalu, że to nie jest tylko czasowe, związane z wyczerpaniem fizycznym mamy niemowlaka. Żal może mieć różne odcienie w różnym momencie życia kobiety. Pewna bohaterka wyznała mi: „Żałuję, bo urodziłam złego człowieka”. Jej syn ma 36 lat i nadal jest na głowie matki – ona widzi to zło, bo człowiek, którego urodziła, krzywdzi kobiety.
Historie matek, które żałują macierzyństwa, są też o kultowej roli matki-Polki i o roli kościoła. Ostatnio trafiła mi się rozmówczyni doskonale umiejąca precyzyjnie rysować swój przypadek. Powiedziała: „Wiem, kto jest winny tej całej sytuacji. Winny jest Pan Bóg”. Bo ona się wychowywała w ultrakonserwatywnym domu ze świętym obrazkiem rodziny. Kiedy miała 17 lat, zakochała się w chłopaku ze wzajemnością. Zaczęli współżycie, będąc świadomi i z duszą na ramieniu, że popełniają grzech, więc uznali, że nie chcą grzeszyć bardziej i… nie używali prezerwatyw.
Dla mnie bardzo ważne było, i nadal jest, żeby przez sekundę nikt czytający tę książkę nie pomyślał, że opisałam pojedyncze przypadki niepowodzeń kilku, kilkunastu kobiet. Chcę pokazać, że ta narracja jest elementem palety naszego wspólnego, uniwersalnego macierzyństwa. I to, co jest dla mnie ważne – ja bronię tych dziewczyn. Ich opowieści to wielka odwaga.
Na grupie FB „Żałuję rodzicielstwa” czytam wpisy kobiet, które są rozczarowane swoim macierzyństwem. Jak Ty trafiłaś na ten temat?
Mam dużo koleżanek, które są matkami, i rozmawiając z nimi zaczęłam zwracać uwagę, że jest taka bliska nam narracja, a my ciągle jej nie widzimy. Przy czym to nie było tak, że ten żal wybrzmiewał, on się czaił. Zresztą, temat żałowania macierzyństwa pojawiał się u mnie zawsze w okolicach Dnia Matki. Jakieś 2 lata temu trafiłam na poświęcony mu reportaż – wtedy też weszłam na grupę „Żałuję rodzicielstwa”, o której wspominasz. Pierwszy raz napisałam do jej administratorki, że chciałabym rozpoznać temat i poprosiłam, żeby podpowiedziała mi rozmówczynię. Była chętna, zaproponowała, że zaangażuje tę społeczność, ale ja zarzuciłam temat na chwilę, po czym lockdown przywitał nas z otwartymi ramionami. Byłam wtedy sama z dwójką dzieci, gdzieś na wygnajewie w Borach Tucholskich. Położyłam to znowu – na rok, ale w międzyczasie robiłam wywiad z Adamem Bodnarem – prawnikiem i działaczem na rzecz praw człowieka. Rozmawialiśmy o przemocy względem kobiet i Adam poruszył temat tego, że przez pandemię wszyscy dostaliśmy w dupę, ale znowu kobiety bardziej. I znowu nikt się o nie nie upomina – wszyscy są przekonani, że przecież matki są właśnie od tego, by wziąć L4 i zająć się domem i dziećmi, i że to normalne, że z przedszkola dzwonią do nich, a nie do ojców.
Co jeszcze osobiście cię poruszyło, by dotknąć tematu?
Miałam w swoim życiu kobietę, którą powinna mieć obok każda matka po porodzie. Przyjaźnię się z prawniczką Moniką Płatek – pamiętam, że gdy urodziłam pierwsze dziecko, wpadła do mnie, żeby sprawdzić, czy jeszcze oddycham. Byłam wykończona i spytałam ją wtedy, kiedy będzie mi łatwiej, na co ona odpowiedziała: „Malina, nie ma innego wyjścia, to trzeba polubić”. Wykręciła mi wtedy numer swojej córki, Marii Pawłowskiej, która jest doktorką po Cambridge, wykładowczynią gender studies. Marysia z rękawa wytrzepała mi masę badań i powiedziała tak: „Malina, przestań czytać Vivę i tym podobne, oni tam wszyscy pierdolą i wpędzają cię tylko w poczucie winy. Naukowo udowodniono, że matka ma rok na nawiązanie więzi emocjonalnej z dzieckiem – dopiero po roku można zacząć się zastanawiać, czy coś jest nie halo”. Po prostu ten człowiek wychodzi z ciebie, wszystkiego potrzebuje, nie jest do ciebie podobny. Sama byłam w depresji poporodowej – przez to, że z aktywnej osoby stałam się przezroczystą matką, która tylko zmienia pieluchy. A przecież za to nikt nikogo nie chwali: „Ojej, wcześniej robiłaś reportaże, gazety o tobie pisały, a teraz jak ładnie zmieniasz te pieluchy”. Byłam po prostu zrozpaczona – nawet nie tym, że praca przestała dzwonić, ale tym, że bezdzietni przyjaciele (byłam pierwsza w naszym towarzystwie, która miała dziecko) uznali, że lepiej mi nie przeszkadzać, bo mam ważne rzeczy na głowie.
Cały świat spisał cię na straty?
Tak – i choć nie obwiniałam moich przyjaciół, bo wiem przecież, że robili to w dobrej wierze, to jednak wpadłam na kretyński pomysł – o którym dziś już wiem, że był efektem tej depresji. Chciałam być dostrzeżona, żeby wrócić do tej narracji: „O jest człowiek, a nie tylko matka”. Moje dziecko miało 4 miesiące, kiedy zapisałam się na… triatlon. Robiłam 9 treningów w tygodniu i gdy ono miało 8 miesięcy, ja startowałam w triatlonie: pływanie, bieganie i rower – całe 56 km. Jest jeszcze jedna rzecz – kiedy świat ciebie w ogóle nie widzi, kiedy zostaje ci tylko macierzyństwo, to też chcesz być w tym najlepsza. My, kobiety, jesteśmy ambitne. Chcemy być w czymś dobre. Każda z nas ma tutaj rację.
Zamiast sobie odpuścić w tym trudnym czasie, ty postanowiłaś sobie dowalić, żeby pokazać światu, że możesz więcej. A przecież bycie matką to jest ogrom trudu, to cały kosmos wyzwań!
Powiem ci więcej – mnie ta praca nad książką tak ciągnęła i tak pochłonęła również przez wielokrotność tego, ile razy słyszałam w ustach bohaterek zdanie: „Nikt mi nie powiedział, że to jest takie trudne, nie miałam bladego pojęcia, co mnie czeka. Gdybym to wiedziała, nie zrobiłabym tego drugi raz”. Jedna dziewczyna powiedziała mi: „O aborcji bez granic wiem od pół roku, a moje dziecko ma półtora roku”.
Mocne. Jaki jest życiowy backgroud twoich bohaterek? Gdzie je znajdujesz?
To cała paleta. To nie jest tak, że miałam 40 bohaterek po zawodówce, a tylko jedną z wyższym wykształceniem. Rozmawiałam z dziewczyną, która dostała ważną nagrodę literacką, i kobietą, która jest aktywistką, teraz walczącą na granicy. Mam też dziennikarki i dziewczyny po zawodówkach, mam prawilne mieszkanki niedużych miast. O moich planach napisania książki opowiadałam publicznie – udzieliłam wywiadu dla portalu Kobieta.pl i dzięki niemu też wysypały się dziewczyny, odzywały się do mnie znajome znajomych. Informacje o poszukiwaniu bohaterek udostępniały też Karolina Korwin-Piotrowska czy Paulina eko Górska. Wieść się rozeszła.
Do części dziewczyn dotarłam dzięki wspomnianej grupie na Facebooku – i tu chcę zaznaczyć, że to bardzo bezpieczne miejsce, że administratorki wykonują wielką i ważną pracę. Jestem też wdzięczna za ich zaufanie, bo wiem też, że głównie przez doświadczenia około publikacji z okazji Dnia Matki, administratorka wyprosiła z grupy wszystkich dziennikarzy. Powiedziała, że za każdym razem daje się nabrać, że ich intencje są dobre, ale na końcu i tak z tych tekstów wynika, że matki są potworami.
Zahaczyłyśmy już nieco o brak czasu dla siebie, niemożność realizowania kariery i o brak więzi z dzieckiem – jakie są najczęstsze źródła frustracji i rozczarowania matek?
Chyba najważniejsze w odpowiedzi na to pytanie jest to, że to jest historia o poczuciu winy. Oczywiście te kobiety żałują, że coś ta okoliczność im zabrała, coś straciły, czegoś nie przeżyją – to było za szybko albo nie z tym partnerem, albo jestem stworzona do tego, żeby biegać po Palestynie i ratować świat. A każdy inny mógłby być po prostu mamą. Moje bohaterki mają w sobie taką refleksje krzywdy, której doświadczają te dzieci na skutek ich żalu. Miałam rozmowę z dziewczyną, która powiedziała: „Malina, ostatnio do mojego synka powiedziałam ty radziecka świnio, on ma 8 miesięcy”. Albo przyznała, że gdy jest tak skrajnie wycieńczona i już chce, żeby jej dzieci po prostu spały, to je przygniata własnym ciałem, żeby się tak pokręciły, pomęczyły i padły. Spytałam ją, co mogłoby odkupić ten żal, który jest w niej względem macierzyństwa. Odpowiedziała, że może pomogłoby, gdyby znalazła sposób na zadośćuczynienie dzieciom tych traum, które już mają i których się im nie wyjmie z głowy. Kiedy z kolei spytałam ją, co chciałaby zrobić tylko dla siebie, nie myśląc o dzieciach, odrzekła, że nic, bo nawet kiedy wyjedzie sama na pół roku w podróż do wymarzonego dalekiego kraju, a bliscy zajmą się dziećmi, to zawsze będzie musiała tutaj wrócić – to zawsze będzie i tak tylko jej historia.
Nie możesz wyjechać poza granicę macierzyństwa – jesteś matką i nawet, kiedy na chwilę pobędziesz tylko sobą, to świat i tak przypomni ci, że masz dzieci i jesteś za nie odpowiedzialna.
Z niemym przyzwoleniem godzimy się, a nawet jest nam to na rękę, by to kobiety były zakładniczkami wychowywania kolejnych pokoleń. Po prostu godzimy się na ich społeczne stracenie. Nie ma znaczenie, jakie książki przeczytałaś, jakie filmy obejrzałaś, jakie szkoły skończyłaś. W momencie, w którym rodzisz, świat wychodzi z założenia: wolimy stracić ciebie i twój cały potencjał, niż dołożyć jakichkolwiek starań, żeby przejąć opiekę nad dziećmi w części na siebie, na system, na partnera, na cokolwiek. Bo to jest trudne, kosztowne, nie chce nam się. A ty musisz, i wszyscy wiemy o tym, że musisz.
Czyżby tu pojawiał się kawałek o mitycznym instynkcie macierzyńskim?
Tak! Rozważam właśnie, czy nie wpleść do książki fragmentu mojego wywiadu ze wspomnianą naukowczynią Marysią Pawłowską, która zaznacza, że instynkt macierzyński to ściema. Nie ma czegoś takiego i naukowcy to potwierdzają. To tylko społeczne narzędzie wrobienia kobiety w samotną opiekę nad dzieckiem. W kraju, w którym żyjemy, istnieje narracja, że kobieta ma obowiązek urodzić oraz być głównym albo jedynym opiekunem tego dziecka – co do tego nie ma wątpliwości. I ten instynkt macierzyński jest używany jako argument służący do manipulacji tą narracją. Przecież to naturalne, że rodzisz się, przeżywasz młodość, jest szkoła, studia, praca, związek, małżeństwo, no i dziecko. Ta przyjęta kolej rzeczy jest tak odarta z jakiejkolwiek refleksyjności, że trudno sobie wyobrazić, jak wiele osób, nawet w dużych miastach, w ogóle nie dopuszcza, że może być inaczej, że można się wybić.
Dzięki tym rozmowom otwiera mi się też taka klapka pt. „Nasze matki”. Moja mama całe życie mówiła – i ja do końca nie wiedziałam, o co jej chodzi – że jak widzi kobietę w ciąży, to chce jej złożyć kondolencje. Pomyślmy, jak bardzo nasze pojawienie się na świecie wpłynęło na życie naszych matek? Ilu rzeczy wypowiedzianych nam w dzieciństwie potem żałowały?
Wiesz, myślę, że i pokolenie naszych matek, i nasze jest obarczone tym samym poczuciem winy. Przyznanie się do tego, że żałuje się macierzyństwa, nie było i nie jest społecznie akceptowane. Może dopiero teraz kobiety w ogóle dopuszczają takie refleksje poza przestrzeń swoich myśli.
Chciałabym, żeby w społeczeństwie wybrzmiała ta myśl, że można żałować macierzyństwa, tak jak każdej innej decyzji w życiu. Szczególnie, że sytuacja polityczna sprawia, że okoliczności do żałowania faktu bycia matką w Polsce jest więcej, niż w innych europejskich krajach. Powinniśmy oswoić społecznie prawo do tego żalu.
Tego nam życzę. Ty odważyłaś się poruszyć publicznie ten trudny temat – możesz być z tego rozliczana jako autorka i jako matka. Obawiasz się tego?
Na szczęście wiem, że moje dzieci wiedzą, że je kocham, i na szczęście wiedzą, że trzeba być w życiu odważnym – odwaga jest w cenie. Nie można dać się zaszczuć. Ja uważam, że ta decyzja jest odważna z punktu widzenia również matki pisarki.
Malina Błańska – dziennikarka zaangażowana w sprawy kobiet, autorka kanału na YouTube, w którym rozmawia na ważne i mocne tematy społeczne. Prowadzi na Instagramie profil zatytułowany „Palec w oko patriarchatowi”. We współpracy z wydawnictwem Krytyka Polityczna pisze książkę o żałowaniu macierzyństwa w Polsce, którą planuje wydać w tym roku. Mama dwójki.
*
W materiale pojawiły się ilustracje autorstwa Kathy de Castro, pierwotnie użyte kilka lat temu w artykule o żałowaniu macierzyństwa na portalu Today’s Parents.

