Dziecko w ogóle nie jest o tym, czy jest ładne, czy brzydkie, to nie są właściwe kategorie. Wygląd przez wiele lat był podstawą naszego funkcjonowania w społeczeństwie. Ty masz brzydkie dziecko, a ty masz ładne… Przy Emilu powoli odklejałam się od tego, w czym zostałam wychowana. Że łyse to nieładne, a odbiegające od normy to tym bardziej – mówi Magda Moskal, pisarka, nauczycielka akademicka, redaktorka, mama trójki dzieci.
I to jest dla mnie jedna z najbardziej wyzwalających myśli – że możemy patrzeć na siebie nawzajem, na ludzi, którzy nas otaczają, ponad wyglądem. Oczywiście, mamy nawyk oceniania, „lubię” i „nie lubię” działa w nas szybciej niż myśl. Ale jednocześnie mamy siłę, która pozwala nam być uważnymi i patrzeć na siebie, próbując widzieć człowieka ponad powierzchownością. Macierzyństwo może nas wesprzeć w nauce takiego patrzenia.
Trzy lata temu na Ładne Bebe ukazała się pierwsza rozmowa z Magdą Moskal. Jej starszy syn, Kuba, miał wówczas 10 lat, Agatka – 7, a najmłodszy, Emil – 4. Emil ma rzadką wadę genetyczną, Zespół Pfeiffera. We wrześniu miała premierę książka Magdy o jej rodzinie. Emil i my. Monolog wielodzietnej matki jest wciągająca, poruszająca i zmieniająca rzeczy w głowie. Szczera, bez prośby o litość jest dla mnie głosem nie tylko matki dziecka z niepełnosprawnością, ale także matki wielodzietnej i po prostu kobiety.
Dziś dzieci Magdy są w szkole, Emil poszedł do pierwszej klasy. Rozmawiamy. Nigdy nie myślałam, że tak zacznę swój wywiad.
Masz fajne CV.
Mam szczęście do wizerunkowych miejsc pracy. CV wygląda dobrze, rzeczywistość różnie. A to byłby fajny pomysł – pisać takie CV, które uwzględnia dziury, w które się wpada z powodów rodzinnych. Więc tak: tu było wydawnictwo Znak, potem urodził się Kuba, potem wyjechaliśmy do Lozanny, potem urodziła się Agata, następnie pojechaliśmy do Berlina, a po Berlinie był Emil, a po Emilu był Bunkier Sztuki i Czarne. I to jest moje właściwe CV, które uwzględnia zarówno pracę zawodową, jak i pracę opiekuńczą. Do tego można dodać przejmujące doświadczenie, że już nigdy nie będę sama, nawet jeśli jestem z dala od dzieci. Że co z tego, że zasnęło, jak zaraz się obudzi i będzie od początku – przewijanie, karmienie, spacerek, usypianie, przewijanie, karmienie, spacerek.
I to, że te pierwsze miesiące wydają się takie długie.
Kiedy Kuba był mały, bardzo się cieszył, jak mój mąż wracał z pracy. Ja przestawałam istnieć. I mój mąż powiedział, że to dlatego, że mama jest jak noga, po prostu jest, jest przedłużeniem ciała dziecka. Moje koleżanki, które są terapeutkami rodzin w nurcie psychoanalitycznym, mówią, że dziecko lokuje w matce frustrację związaną z byciem na świecie. I ono sobie idzie spać, a my jesteśmy wkurzone, bo zarządzamy tym outsourcowanym na nas dziecięcym napięciem. Rodzic jest dla dziecka kontenerem niekomfortowych uczuć, musi zutylizować ten odpad emocjonalny. To tłumaczy, czemu jesteśmy takie zmęczone po pół godziny rozmowy z dzieckiem. Musimy zdecydować: zareagować albo zignorować, kiedy dzieci zostawiają nam decyzje co do różnych spraw, że koleżanka zrobiła coś takiego, a pani zrobiła coś innego.
Jesteś kontenerem dla emocji trojga dzieci w różnym wieku?
Ostatnio mój syn nastolatek powiedział, że po kwadransie rozmowy z nim siada mi „psyche”. No, może właśnie dlatego, że on się ze mną boksuje, jestem dla niego sparing-partnerem. Przepycha się ze mną i im lepiej nam to pójdzie, tym on będzie lepszym człowiekiem kiedyś. U Kuby wisi worek treningowy. Tak sobie myślę – po co worek? Przecież są rodzice.
Wczoraj przykleiłam na szybę auta kartkę z imionami dzieci z Michałowa. Agatka zapytała: „czemu tak musisz robić, skoro inni tego nie robią?”. I to też jest część rodzicielskiej pracy. Zmiana społeczna zawsze zaczyna się od jakiegoś przekroczenia, że właśnie musisz sobie przykleić jakąś kartkę, żeby się coś zmieniło. Staram się uczyć moje dzieci, że z jednej strony trzeba dawkować sobie dyskomfort, który generuje w nas świat, a z drugiej – jeśli nikt tej kartki nie powiesi, to nic się nie zmieni, jeśli nikt nie zaprotestuje w sprawie klimatu, to nikt na pewno nie zmieni dotychczasowych komfortowych procedur. Nawet jeśli na początku jedyną osobą, która odczuje ciężar tego protestu, będziemy my sami. Każdy protest, nawet jeśli widzimy go tylko my i druga osoba, to już zmiana.
Dziś na stacji benzynowej starsza pani zagadnęła mnie, co znaczą imiona tych dzieci. Wytłumaczyłam jej i zdałam sobie sprawę, że to, co w naszym bąbelku jest oczywiste i zrozumiałe, wcale nie musi takie być poza nim.
Zostanie pisarką to wyjście z bąbelka?
Żyję w świecie książek i wiem, że nie jest się pisarzem od pierwszej książki, ale muszę ci powiedzieć, że jest mi bardzo miło, że dostałam głos. Napisanie książki i wydanie jej w ważnym wydawnictwie to jest takie imprimatur, że to, co mówisz, jest ważne. To jest wielka radość. Dużo osób ma uwagi do sposobu działania świata, a nie każdy ma przywilej, żeby o nich napisać, żeby je upublicznić, żeby być słuchaną. To jest ogromny przywilej, z którego skorzystałam.
Jaki miałaś nadrzędny cel?
Swoją terapię załatwiłam u psychoterapeuty, czyli to nie była autoterapia. Przyświecała mi raczej osobista frustracja, że to, co widzę z poziomu matki i z poziomu matki dziecka z niepełnosprawnością, to są niesłychanie istotne rzeczy, które pozostają gdzieś na marginesie. Bo nie są ani lifestyle’owe, ani cierpiętnicze, nie są do telewizji śniadaniowej, ani do „Dużego Formatu”. Te nasze opowieści nie są jak z reportaży Reszki, że po prostu tragedia i kto zawinił, tylko bardziej w stylu: a mogło być tak pięknie, więc czego zabrakło? To gra na niuansach, które sprawiają, że nasze życie w społeczeństwie może być dobre albo nieznośne.
Pomyślałam też, że skoro piszę o rzeczach trudnych i nieoczywistych, to muszę zaprząc cały swój talent do opowieści, że muszę to opowiedzieć tak, żeby każdy zapamiętał Emila, żeby zapamiętał Kubę i Agatkę, żeby zapamiętał nas. Koleżanka, która promuje książkę, powiedziała, że ona skraca dystans. Wpuszcza czytelnika do naszego życia. Myślę, że może działać też w drugą stronę: zaproście Emila i nas do waszego życia, nie bójcie się do Emila uśmiechnąć i powiedzieć „cześć”. Nie mogę zbudować osobistej relacji ze wszystkimi ludźmi, których stosunek do Emila chciałabym zmienić, ale dzięki książce mam większą szansę. Wszyscy jej czytelnicy i czytelniczki mogliby stać się sojusznikami w naszej sprawie.
Emil w tym roku poszedł do szkoły.
Jestem w szczęśliwym momencie, w którym cała trójka jest jednocześnie poza domem. To jest miłe uczucie, bo można sobie coś zaplanować. Mam sporo obowiązków, więc chciałabym, żeby praca była przyjemnością, żeby te 4-6 godzin, które mogę poświęcić na pracę zawodową, dawały mi satysfakcję. Kiedy, jeśli nie teraz, po czterdziestce, zacznę mówić własnym głosem?
Ustabilizował się stan zdrowia Emila. A nic tak nie wpływa na poczucie bezpieczeństwa jak to, że można planować dalej niż do końca tygodnia. Że można zaplanować wakacje. Zaplanowaliśmy, pojechaliśmy, wróciliśmy. Emil poszedł do szkoły Montessori, tam też przeniosłam Agatkę. Czemu? Bo nie mam siły otwierać bitew na wszystkich frontach, nie mam siły walczyć o integrację Emila i jednocześnie dyskutować, jak wygląda katecheza w podstawówce i dlaczego w szkole nie może się odbyć przedstawienie dla dzieci ze słowem „tolerancja” w tytule. Jeśli będę się spalać, walcząc o prawdziwą, nie tylko deklaratywną integrację Emila, to już nie dam rady walczyć o normalną szkolę.
Kuba daje radę w szkole systemowej?
Kuba lubi swoją klasę i jest już na tyle duży, że ten dociskający się pierścień już go tak bardzo nie krzywdzi. On już rozpoznał system, wie, że szkoła nie może być przyjazna, bo ma wyprodukować ludzi posłusznych.
Kiedyś w Dwutygodniku napisałaś: Emil przebiera się za dziewczynkę, ostatnio też pyta zupełnie serio, kiedy zniknie mu siusiak. Niepełnosprawny, z dysmorfiami i trans to może być za dużo jak na jedną Polskę. A może tak sobie radzi z faktem, że już zawsze „będzie na niego patrzone”, i chce sam przejąć nad tym kontrolę.
Kiedy Emil mówi, że chciałby się poprzebierać w sukienki, to wiem, że po pierwsze nie boi się nam tego powiedzieć i że się czuje bezpieczny, a po drugie, że jest już przyzwyczajony do tego, że się wszyscy na niego gapią. Niech więc się gapią na jego warunkach. Każda odmienność atakuje nasze przyzwyczajenia mózgowe, trzeba się określić: czy mi to przeszkadza, czy mi się to podoba? A potem może przejść nad tym do porządku dziennego. Musimy sobie ułożyć to, że Emil jest dzieckiem, które wygląda inaczej i do tego ma długie włosy, ale ubrany jest jak chłopiec albo właśnie jak dziewczynka, nie komentując tego na sto różnych sposobów.
O sobie opowiadasz, że bycie mamą Emila to jeszcze jedna rola. Wcześniej byłaś matką dwójki dzieci, teraz masz jeszcze rolę performerki.
Emil się bawi i zapomina o świecie, tymczasem ja się przyglądam, czy jego pojawienie się w jakiejś grupie, w parku, w zoo budzi czy nie budzi dziwnych reakcji. Czasem nikt na nas nie zwraca uwagi, czasem jest tak, że ktoś się nam przyjrzy i nic z tym nic nie zrobi, nie skomentuje. Matka performerka czuje jednak, że na agresywne komentarze musi jakoś odpowiedzieć, być przygotowana. W szpitalu potrafiłam zrobić tornado, że tak się nie mówi i proszę się tak nie zachowywać. Widziałam niezrozumienie w oczach lekarzy. Ich spojrzenie jest medyczne, więc w tym sensie jest odczłowieczające, skupia się na różnicy, na ocenie, a nie na inkluzji. I tak jak istnieje spojrzenie kolonialne, spojrzenie męskie, pod którym kobiety się płoszą, to tak samo istnieje spojrzenie medyczne. Każde z tych spojrzeń jest krzywdzące i moje marzenie ogólne jest takie, żebyśmy nie patrzyli na innych opresyjnie, z wyższością, z chęcią oceny. Pamiętam, jak Ewa Kaleta napisała na waszych blogach: „zróbcie jej miejsce, bo zaraz nam tu urodzi”, co oznacza: bo nam zrobi kłopot, bo znowu czegoś od nas chce, więc lepiej przepuśćmy ją, wypchnijmy ją z pola widzenia… A ja bym chciała, żeby ludzie po prostu porzucili chęć komentowania i/lub potrzebę wypchnięcia Emila poza kadr.
Ze studiów o niepełnosprawności dowiedziałam się, że reakcją gapia można kierować. Ktoś patrzy na Emila, a potem napotyka mój wzrok, który mówi: jestem tutaj, patrzę, opiekuję się nim, sprawdzam, jak zareagujesz. To dziecko nie jest samo, ja za nim stoję. I wtedy żaden komentarz nie pada. Dzieci z reguły patrzą na Emila na zasadzie: coś mi tu nie pasuje, ale nie wiem co. Wtedy staram się je wzrokiem uspokoić, uśmiechnąć się, kiwnąć głową: ja tu jestem, wszystko jest OK. Wzrok dorosłego po prostu wytrzymuję: chcesz o coś zapytać, to pytaj mnie. To często jest przepychanka na patrzenie. Był już pojedynek na miny, to ja robię pojedynek na spojrzenia.
Kiedy zwiedzasz zoo, to jednocześnie oglądasz zwierzęta, pilnujesz swoich dzieci i jeszcze dodatkowo wykonujesz nieustanny scanning otoczenia. Brzmi męcząco.
Patrzę, jak jest patrzone, dokładnie tak. I jak każda osoba z naszej rodziny odpoczywam, kiedy jestem gdzieś solo. Spotkały mnie też takie sytuacje, że byłam mile widziana w jakimś towarzystwie jako ja, ktoś mnie uznał za wystarczająco ciekawą. Ale już ja z przyległościami, ja z resztą mojej rodziny – niekoniecznie. Więc jeśli wyczuwałam taki typ znajomości, to go po prostu odcinałam. Nie zależy mi na lubieniu mnie bez lubienia Emila. Emil jest częścią mojej rodziny i jest częścią mojego horyzontu poznawczego. Nie można lubić Magdy Moskal, nie lubiąc Emila. Albo nie można nie bać się Magdy Moskal, a bać się Emila.
Ale to jest normalne, że nasi przyjaciele mogą nie polubić naszego partnera albo naszego dziecka, po prostu. Czy chodzi o to, że wasza sytuacja jest w pewnym sensie wysoko wrażliwa?
Myślę, że to jest w ogóle bardzo dobre określenie. Wysoko wrażliwi potrafią powiedzieć: ta sytuacja jest dla mnie za głośna, ta osoba jest dla mnie zbyt atakująca. To ja też mogę powiedzieć, że moja rodzina jest wysoko wrażliwa i mam prawo przygotować dla niej jakieś bufory bezpieczeństwa.
Jak to się stało, że staliście się taką wyjątkową rodziną?
Pamiętam, że byłam zaskoczona, na takim poziomie ludzkim zaskoczona, myślą, że coś może pójść nie tak. Że widać na monitorze USG jakąś wadę. Miałam nadzieję, że do następnego USG wszystko się okaże złym snem. Ale ten zły sen nie mijał, a rokowania były coraz gorsze. Więc na początku przeżyłam szok i niedowierzanie, a potem próbowałam układać się jakoś z tą myślą i funkcjonować z nią przez drugą połowę ciąży. Nie mogłam się sama uspokoić, więc uspokoił mnie los, złamałam kostkę w stopie. Posadzono mnie w gipsie na 6 tygodni. No i nie mogłam już uciekać do sklepów ogrodniczych, nie mogłam gdzieś zgubić myśli, tylko musiałam się z tą rzeczywistością jakoś zaznajomić. Bardzo dużo wtedy czytałam, ale niewiele pamiętam z tych lektur. Nie był to dobry czas. Tylko widzisz: u nas to było dobrowolne. Ludzie są w stanie dużo znieść, jeśli sytuacja, w której się znajdują, wynika z ich woli, ich decyzji. Nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, w której kobieta musi nosić taki ciężar niepokoju, strachu, stresu dlatego, że ktoś tam za nas postanowił, że ma wytrzymać do porodu. To jest bardzo mocna rzecz. Ten dygot naprawdę pamiętam, on chyba już zostanie w moim ciele zapisany na zawsze.
Możesz opowiedzieć o decyzji o zatrzymaniu ciąży?
Wyobraź sobie, że to już jest duża ciąża. Przy trzeciej ciąży brzuch szybko jest duży, już w połowie ciąży się ją mocno czuje. Myślę o kobietach, które podejmują wtedy decyzję o aborcji już nie farmakologicznej, bo na to jest za późno, tylko o aborcji zabiegowej. Nikomu nie życzę tego typu wątpliwości, to zawsze jest obarczone ogromnym ciężarem emocjonalnym, jakiej decyzji by się nie podjęło. Nie potrafię rozłożyć na części mojego ówczesnego myślenia. Wiedziałam, że ciąży nie przerwę. Ale zdanie się na to, że będzie, co będzie, było dla mnie ogromnym wyzwaniem, mimo że to była nasza wspólna rodzinna decyzja i że miałam w tym wsparcie.
Napisałaś, że czułaś ulgę, kiedy po porodzie ciało dziecka było wreszcie odłączone od twojego, że przynajmniej nie byliście już zrośnięci. Znam to uczucie.
O takich odczuciach trzeba mówić. Dopiero kiedy Emil się znalazł poza moim brzuchem, mogłam wejść w jakąś rolę, np. w rolę matki walczącej o Emila. Bo wcześniej, kiedy Emil był w brzuchu, to w zasadzie nie wiadomo było, o kogo walczę, o siebie, o niego, o nas? Wreszcie mogłam przyjąć jakąś funkcję, mogłam też – co było bardzo ważne – na chwilę się od Emila oddalić. Czasem trzeba spojrzeć na sytuację z dystansu, żeby móc w niej się w ogóle poruszać. Ten dystans – to, że mój mąż karmił Emila butelką, był dla mnie wtedy błogosławiony. W pierwsze tygodnie po porodzie spałam ze starszymi dziećmi, a z Emilem spał Łukasz, to on wstawał do Emila w nocy. To było wręcz heroiczne przejęcie mojej roli.
Odzyskiwałam siły po ciąży, która mnie wykończyła. A potem, po miesiącu, byłam w stanie dyskutować z przyszłym operantem Emila o jego operacji. Odzyskałam na nowo jakąś sprawczość. Dwoje pierwszych dzieci karmiłam piersią bardzo długo, ale decyzję, że nie będę karmić Emila – bo nie dam rady utrzymać tej więzi i to się dla nas źle skończy – podjęłam szybko. Kobiety wiedzą, co robią, i mają prawo do własnych decyzji. Po prostu: rodzę/nie rodzę, karmię/nie karmię, wychowuję/nie wychowuję. Więc moja książka nie powstała, by dawać komuś wsparcie. Jeśli ktoś sobie będzie chciał to wsparcie z mojej książki wziąć, to sobie weźmie, ale ja na pewno nie będę nikomu nic na siłę dawać i mówić: moja książka będzie wsparciem w decyzjach, jakie podejmujesz. Chcesz, to zobacz, jak jest u mnie.
Napisałaś, że borykałaś się z pytaniami w rodzaju: gdzie popełniliśmy błąd?
Każdy rodzic w razie wystąpienia jakichś problemów doszukuje się winy w sobie. A społeczeństwo nam w tym nie pomaga. Z koleżankami zebrałyśmy całą kolekcję twierdzeń, które słyszą kobiety: a za wcześnie, a za późno, a zrobić jest łatwo, wychować trudno. I moje ulubione: stara pierworódka. Ile w języku jest przemocy, ile żywego okrucieństwa! Ludzie często próbują sobie wytłumaczyć rzeczy, których się nie da wytłumaczyć – znamy to z religii, znamy i z historii. Wiem, że Zespół Pfeiffera jest mutacją genetyczną, która występuje samoistnie. Ale jak ktoś powie, że to późna ciąża, bo masz 35 lat, zaczynasz wierzyć, że może właśnie było za późno, że nie trzeba było, że to jakaś pycha.
We wspomnianym artykule dla Dwutygodnika napisałaś: może po prostu nie jestem, nigdy nie będę dobrą mamą. Pamiętasz to?
Piałam wtedy o emocjonalnej przepustowości wyznaczającej granice naszych możliwości, poza którymi może i damy radę, ale będzie ciężko i niemiło. W czasie, kiedy pisałam ten tekst, rzeczywiście było ciężko i bywało niemiło. Dlaczego Emil jest taki? – myślałam. Może niepotrzebnie upierałam się przy trzecim dziecku? Może przekroczyłam przepustowość mojego łącza przy poprzednim, może po prostu nie jestem i nigdy nie będę dobrą mamą? Torturowałam się takimi myślami. Dziś wiem, że mam tyle dzieci, ile chciałam. I że mało tego – Emil dał mi coś takiego, co sprawiło, że może wypełniłam do końca swój czas i siebie. Na pewno byłabym kimś innym, gdybym nie była mamą Emila.
Zaczęłaś badać, jak los rodzin z osobami z niepełnosprawnościami kształtował się w przeszłości.
Zastanawiałam się, czy w losach mojej i innych rodzin były przypadki niedziedzicznej niepełnosprawności, i jak sobie z nimi radzono. I oczywiście były i utraty dzieci, i cierpienia przeżywane w ciszy. Przecież „tacy” ludzie zawsze wśród nas byli. Jak sobie z nimi radzono, jak o nich opowiadano, jak zapisali się w naszej pamięci? Napisał do mnie młody chłopak, u którego w rodzinie także funkcjonowało określenie „posiedzieć z kimś”. Ze starą babcią, z osobą z niepełnosprawnością. Grupa najbliższych otaczała te osoby taką troską, na jaką mogli sobie pozwolić, na ich miarę. Nie było tak, że te osoby były zupełnie przeoczone. To nasza nowoczesność późnopowojenna, taka od lat 70., jest zanurzona w kulcie piękna, urody i zdrowia.
Jest materialistyczna, skupia się na ciele, przecząc temu, że jesteśmy czymś więcej.
Jesteśmy duchem, jesteśmy też ciałem i to ciało może być słabsze, schorowane, inne. W latach 60. i 70. pojawiło się wypychanie chorych ciał poza to, co jest widoczne. Okazało się, że niepełnosprawna osoba pełnosprawnej osobie może zepsuć spacer samym swoim widokiem. Trzy lata temu rozmawiałam z Pauliną Filipowicz o tym, że Ładne Bebe, które ma urodę w nazwie, zdecydowało się pokazać dzieci z niepełnosprawnością. Że to dziecko z niepełnosprawnością też może być ładne. Albo może być ładnie sfotografowane, że ta opowieść może być estetyczna w taki sposób, który pasuje do feedu Ładne Bebe.
Uroda nie musi być kategorią wyłącznie estetyczną. Jak w starożytnej Grecji – gdzie jest dobro, tam jest piękno. Nasze wybory czynią coś ładnym. I to nie muszą być wybory konsumenckie.
Nasze wybory i nasze zaangażowanie, nasza relacja z kimś czyni tę osobę albo tę rzecz wartą poznania. To, że Emil kocha nas, a my kochamy Emila, już sprawia, że ta historia jest warta opowiedzenia. A dziecko w ogóle nie jest o tym, czy jest ładne czy brzydkie, to nie są właściwe kategorie. Wygląd przez wiele lat, dekad był podstawą naszego funkcjonowania w społeczeństwie. Oznaczaliśmy naszą istotność dzięki takim komunikatom: ty masz brzydkie dziecko, a ty masz ładne, a ja mam ładniejsze… Przy Emilu ja też się powoli odklejałam od tego, w czym zostałam wychowana. Że łyse to nieładne, a odbiegające od normy to tym bardziej. W tym samym kanonie byłam ja, był mój mąż, były nasze dzieci, byli nasi rodzice.
Agatka mówi, że ona wady Emila w ogóle nie widzi, była mała, kiedy się urodził. Emil też tylko takiego siebie zna. Dostrzega inność kciuków, że ma duże oczy. Jak to opisać inaczej? Jak opisać dysmorfię? Już samo to słowo jest jakieś takie przykre. Moja koleżanka mówi, że Emil z tymi włosami, z tymi wielkimi oczami czasem bywa piękny. Jak elfy, które są piękne, bo mają duże oczy, duże uszy. Ale to nie jest norma, to jest jej przekroczenie. Bajki Disneya oswoiły dla nas te formy: duże oczy są ładne, są dziecięce, budzą empatię. Na zdjęciach z pierwszej naszej sesji Pixeli zobaczyłam, że moja rodzina jest piękna. Piękna nie tylko naszą miłością. Jest też piękna w takim sensie, w jakim się mówi czasem o performansie: że przekracza nasze ramy estetyczne, ale jest piękny, przejmujący, jakiś.
Na koniec zostawiłam sobie pytanie intymne. Twój związek z Łukaszem jest piękny?
Po takim czymś to tylko razem konie kraść. Moja miłość sprawdziła się w boju, po tym wszystkim wiemy, że możemy czuć się ze sobą bezpiecznie. Mój mąż i ja naprawdę się dobrze uzupełniamy, wypełniamy nawzajem swoje deficyty. Dobrze nam z naszym podziałem pracy. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale nadal lubię mojego męża. Uważam go za bystrego, fajnego gościa, który czasem jednym zdaniem puentuje moje rozległe, pełne dygresji wypowiedzi. Dobrze to działa. Udało nam się zbudować bazę, która jest tylko nasza, czasem żartujemy ponad głowami dzieci. Mamy swój kod jeszcze sprzed ich narodzin, z naszych podróży przedślubnych.
Dziękuję ci za rozmowę.
Emil i my. Monolog wielodzietnej matki Magdy Moskal nie jest książką tylko dla osób, których problem opieki nad osobą z niepełnosprawnością dotyka osobiście. I nie jest książką tylko dla kobiet. W jakiś dobry sposób w osobistej opowieści Magdy znalazły się obserwacje, które są uniwersalne, w których rozpozna się każdy czytelnik i każda czytelniczka. To w moim odczuciu książka o kryzysie i wychodzeniu z kryzysu, i o tym, że ścieżka poznania wiedzie przez doświadczanie życia we wszystkich jego przejawach.
Książkę można kupić na przykład tutaj. A ja jestem przekonana, że Magda JEST pisarką i warto czekać na jej kolejną książkę.















