fotorelacja wakacje z dzieckiem

Rodzinna wyprawa na Maderę

Fotorelacja z podróży

Rodzinna wyprawa na Maderę
Archiwum prywatne

Na Maderę wyruszyliśmy w połowie stycznia, nasyceni już zimą, łaknący słońca. My, czyli dwoje dorosłych zamierzających na miejscu pracować zdalnie oraz dwoje małych chłopców zamierzających na miejscu dobrze się bawić. Dlaczego Madera?

Założenia były jasne – ma być słońce i morze. Miło, jeśli będzie język, który choć trochę znamy. Miło, jak będzie dobra kuchnia. Madera odpowiadała na wszystkie te potrzeby, a nawet kusiła bardziej – wodospady, góry, gęste, mgliste lasy i słodkie pastéis de nata.

Nasz pobyt trwał dokładnie 6 tygodni. Polecieliśmy z Berlina bezpośrednio do Funchal. Bardzo to wygodne i niedrogie (w styczniu i lutym) połączenie. Prawie 5 godzin na pokładzie początkowo wydawało się nieco straszne, ale podróż minęła wyjątkowo dobrze. Było czytanie, rysowanie, jedna drzemka i cały plecak przekąsek. Dolecieliśmy do Funchal o fajnej godzinie, na tyle wcześnie, by jeszcze tego samego dni rozeznać się na miejscu. Lotnisko nie jest duże, więc dość szybko ruszyliśmy, (korzystając z Bolta) do „naszego” miasteczka, a tam od razu na pierwszą sopa de tomate!

Mieszkania szukaliśmy przez Airbnb. Koniec końców, robiliśmy to na ostatnią chwilę i tak naprawdę dopiero kilka dni przed wylotem zdecydowaliśmy, że nie chcemy mieszkać w dużym Funchal, a w jakimś małym miasteczku, tuż przy wybrzeżu. Okazało się ono nie tylko idealnym dla nas miejscem, ale dodatkowo, z racji szukania mieszkania last minute, dostaliśmy od właścicielki supercenę!

Madera nie jest duża wyspą, ale przez centralną jej cześć przechodzi pasmo gór, mocno wpływając na temperatury i wilgotność powietrza. Północ jest zazwyczaj bardziej mokra, deszczowa i wietrzna, a południe cieplejsze o łagodniejszych temperaturach.

To, na czym nam najbardziej zależało, to to, by nasza „codzienność” na miejscu była łatwa i przyjemna. Bez konieczności jeżdżenia autem czy komunikacją miejską, z dobrym miejscem na spacery, ze sklepami obok itd. Trafiliśmy idealnie! W promieniu jakichś 500 m od mieszkania mieliśmy najlepszą w miasteczku piekarnię, warzywniak NO I MORZE. Tylko 3 minuty zajmowało nam dojście na murek, gdzie z bliska, na kamienistej i nieosłoniętej od wiatru plaży oglądaliśmy surferów, kraby i jaszczurki wylegujące się na kamieniach. Kawałek dalej była druga plaża – tym razem piaszczysta i spokojna, kompletnie osłonięta od wiatru.

ZACHWYTY

Absolutnie trudny wybór! Tam było tyle pięknych miejsc, tyle widoków, tyle zatoczek, tyle błękitów oceanu i tyle różowych chmur nad górami!

Olko mówi, że najlepsza była plaża z czarnym piaskiem w Seixal. I faktycznie, była przepiękna, wracaliśmy tam kilka razy. Miasteczko położone jest na północy wyspy, a w nim szeroka plaża i czarny piasek, który iskrzy się w słońcu. Za plażą zielone wzgórza wpadające do morza i wodospady spływające z samej góry. Do tego klimat – trochę surowy, trochę jakby hawajski. Lokalnie, surfersko i pięknie.

Zachód słońca na Pico do Arieiro? Chmury opływające góry z każdej strony, mroźny wiatr, ale takie widoki, że patrzyliśmy tak ponad godzinę.

Albo stary las wawrzynowy, osnuty mgłą i paprociami, po którym z wolna przechadzały się krowy?

Albo Achadas da Cruz, skaliste wybrzeże, do którego z wysokiego klifu dotarliśmy kolejką linową? Było tuż przed zachodem słońca, na dole słyszeliśmy tylko szum fal i wodospad spływający z góry.

Zachwytem była też nasza codzienność, bo jednak dni od poniedziałku do piątku spędzaliśmy głównie na miejscu. Jedno z nas pracowało, a drugie spędzało czas z dziećmi. Na plaży, na placu zabaw, kupując świeże marakuje w tym samym warzywniaku oraz licząc kraby na skałach. Już po kilku dniach ludzie w miasteczku zaczęli nas kojarzyć, witać się i zagadywać a my szybko poczuliśmy się częścią społeczności.

Bardzo lubimy portugalską kuchnię: świeże ryby z ziemniakami i warzywami, zupy, słodkie portugalskie ciacha. Na Maderze do zestawu, który już znaliśmy z kontynentu, doszła sopa de tomate – zupa pomidorowa, ale przyrządzana w mniej oczywisty sposób: z dużą ilością cebuli oraz jajkiem w koszulce. Madera słynie też z szaszłyków mięsnych espetadas, choć ich akurat nie próbowaliśmy (jemy tylko ryby).

W weekendy czasem wybieraliśmy się do knajpek, najczęściej na peixe de espada (miecznik) albo inne świeżo złowione ryby czy owoce  morza. W tygodniu czasem chodziliśmy na prato do dia (danie dnia) albo na samą zupę – najczęściej na duży talerz kremu z warzyw za 2,5 euro w naszej ulubionej knajpce pod domem.

Na co dzień gotowaliśmy sami, głównie roślinnie, korzystając z pysznych warzyw i owoców (!!!), których smak do teraz trudno zapomnieć.

Cała rodziną zmieściliśmy się w jedną walizkę (plus podręczne plecaki), nie mieliśmy więc jakoś wyjątkowo dużo rzeczy. Na pewno ważne są ubrania – zarówno kostiumy kąpielowe, jak i ciepłe swetry. Kurtki deszczowe i czapki z daszkiem. W styczniu w górach przydały się też grube czapki na uszy, a nawet rękawiczki. W skrócie: po troszku wszystkiego!

Jeśli chodzi o zabawki, mamy stały zestaw, który bierzemy ze sobą, niezależnie czy jedziemy na 5 dni czy 5 tygodni. Kredki (papier i kartony znajdą się wszędzie!), nożyczki, klej, pudełko ciastoliny, kilka małych autek i woreczek strunowy pełen klocków Lego. Na miejscu, z pudełek po jogurtach, szybko skompletowaliśmy zabawki do piasku i wody. Nasze dzieci są bardzo kreatywne, na co dzień całe dnie spędzają w leśnym przedszkolu, bawiąc się przysłowiowym patykiem, raczej nie ma mowy o nudzie w podróży!

Muszę przyznać, że trochę się bałam tego wyjazdu. Pierwszy raz jechaliśmy na dłużej nie z jednym, ale z dwójką małych dzieci. Wiedziałam, że będziemy musieli łączyć pracę z opieką nad bardzo aktywnymi dziećmi, a jeszcze do tego była mapa z zaznaczonymi gęsto punktami i moje ambicje, by pojechać WSZĘDZIE. Wszystko to w momencie, w którym Franio, młodszy syn, właśnie zaadoptował się do przedszkola. Głupota? Może trochę tak, ale utwierdziliśmy się w przekonaniu, że takiej właśnie spontaniczności i szaleństwa nasza rodzina potrzebuje, by dobrze trzymać się razem.

Dodaj komentarz