Jeść uwielbiamy pewnie wszyscy, ale są tacy, którzy jedzenie kochają i poświęcają mu wielką porcję zawodowo-prywatnego życia. No to sprawdźmy, co i jak jada się w rodzince foodies ze słodkim roczniakiem na pokładzie.
Magda Ratajczak i jej mąż Mikołaj to 2/3 dobrze znanego bloga kulinarnego MYTUJEMY – o tym, co zjeść (nie tylko) w Poznaniu. Rok temu zostali rodzicami Różyczki i od tego czasu eksplorują miejską kuchnię z nieco innej perspektywy. Poza tym Magda od 8 lat buduje komunikację online dla rozmaitych marek plus współtworzy kobiecą inicjatywę Local girls movement. Dziś, w ramach cyklu z rodzinną marką Stokke, podpytujemy ją o jedzenie i macierzyństwo z kilku punktów widzenia. Matka, aktywistka i rozkochana w jedzeniu foodie mówi nam: „Jesteśmy mamami, ale jednocześnie kochamy swoich partnerów, chcemy wychodzić z nimi na randki, spotykać się z przyjaciółkami, rozwijać nasze firmy, kariery, dbać o siebie in & out”. Zapraszamy do stołu!
Obie piszemy o kulturze jedzenia, ale ty to dopiero masz oko! Ostatnie kilka lat to dużo zmian w mentalności i na talerzu – jak widzisz tę sferę restauracyjną i street foodową w Polsce?
Przede wszystkim z uciechą przyglądam się rosnącej kulturze brunchingu! Co weekend w ulubionych jeżyckich miejscówkach (Jeżyce – dzielnica Poznania, przyp.red.) rozsiadają się głodne dusze spragnione śniadaniowych smaków. Aromatyczna kawa, kreatywne wariacje na temat jajek, inspiracje ze świata – śniadania na mieście to dla nas świetny początek inspirującego dnia, pomysł na biznesowe spotkanie czy celebrację ważnej okazji.
Jest też bardzo roślinnie i to się nie zmieni. Kuchnia wegetariańska i wegańska to kierunek zgodny z naszą planetą i rosnąca świadomością na temat ekologicznej odpowiedzialności. I nie ma tu nudy… Wegezamienniki serów, wędlin czy koncepty w 100% wegańskie są zaskakujące, pyszne i kreatywne.
Do tego wciąż mocno ciągnie nas w stronę Włoch i Azji – i super, bo to kierunki niezwykle bogate w smaki, struktury, formy podania. Każdy kocha dobrą pizzkę, makaron i raczej szybko się to nie zmieni. Za to świeże są dla mnie inne azjatyckie kierunki – Azja nie tylko ramenem stoi, ze smakiem zajadam się bibimpapem, onigiri czy ryżowymi deserkami mochi.
Bardzo się cieszę, że rośnie rola alkoholi 0%, a czasy, gdy ciężarne i karmiące piersią kobiety mogły zamówić sobie tylko wodę w knajpach, już minęły! Wytrawne mocktajle, piwka czy wina 0% – coraz więcej tego na polskim rynku.
Jak się zmieniło twoje życie foodie po urodzeniu Różyczki? Czego jest więcej, a czego mniej?
Więcej: przygotowań do wyjścia. Mniej: spokoju do jedzenia. Jak wychodzimy z Mikołajem na jedzenie, to rzadko kiedy jemy jednocześnie… Chyba że zdarzy się kącik dla dzieci, co np. w Poznaniu nie jest rozwiązaniem popularnym. Do tego jeszcze dochodzi nasze robienie contentu z jedzeniem, co jest misją impossible z chodzącym roczniakiem! Ale nie poddajemy się. Zbyt mocno to lubimy i wcale nie ograniczamy naszego wyboru do miejsc stricte dzieciowych. Wtedy sprawdza się patent na bułeczkę i boróweczki.
À propos – jakie masz obserwacje dotyczące obecności bąbelków w knajpach i generalnie w życiu towarzyskim? Domyślam się, że to będzie też kawałek o wykluczeniu matek.
Nie wiem, czy to moja wewnętrzna spina, czy generalna presja społeczna, ale nie czuję otwartości na dzieci w życiu towarzyskim, szczególnie tym gastro. I z jednej strony kumam potrzeby dorosłych ludzi, by wyjść spotkać się w miejscu wolnym od chaosu i krzyków, a z drugiej strony – to tylko prowadzi do większej izolacji rodziców z dziećmi. Myślę, że byłoby super, gdyby powstawało więcej cool rodzinnych miejsc, gdzie każdy może miło spędzić czas. Latem jest wspaniale, bo np. w Poznaniu otwiera się masa plenerowych miejscówek, jak nadwarciański Nurt, gdzie naprawdę można spędzić czas całą rodzinką. Za to kiedy jesienią/zimą szukałam z wózkiem jakichś przyjaznych kawiarni dla mam z bobasami, nie znalazłam nic fajnego. I wciąż dźwięczą mi odpowiedzi na Q&A, który przeprowadziłam kiedyś na MYTUJEMY, dotyczący najtrudniejszych klientów w gastro. Najczęściej pojawiająca się odpowiedź? MADKI. Przez słynne „D”. Trudne i smutne to, bo czy naprawdę chcemy te mamy jeszcze bardziej zamknąć w domach?
Macie rodzinne rytuały jedzeniowe, które już „odprawiacie” z córą?
Totalnie. Codziennie rano przygotowujemy placuchy – z tygodnia na tydzień Róża jest w tym procesie coraz bardziej obecna. Mieszanie ciasta, dodawanie składników, a nawet ostatnia nowość, czyli wycieranie i pomaganie mamie w sprzątaniu PO śniadaniu. Dzieje się!
To teraz powiedz co nieco o wyzwaniach w wychowaniu dziecka „przy stole” – co już jest za wami, a na co się jeszcze szykujecie?
Przyznam szczerze: dla osoby mało gotującej i rzadko jedzącej w domu przejście Róży z diety 100% mlecznej na normalną było nie lada wyzwaniem. Potrzebowaliśmy z Mikesem kilku tygodni, by ogarnąć się w nowej rzeczywistości, planować posiłki, zakupy, przygotowywanie przekąsek… Do teraz większość jedzenia dla Róży ogarnia Mikes, jest w tym zdecydowanie bardziej sprawniejszy! Więc to już za nami. Minęły także niezwykle stresujące tygodnie BLW – wizja zadławienia czy zachłyśnięcia była totalnie poza strefą mojego komfortu i bardzo się cieszę, że aktualnie nasza bobaska coraz sprawniej operuje łyżeczką i widelcem. Zatem kolejny etap to może… spożywanie posiłku bez śladów jedzenia na meblach, ścianach, włosach, ubraniach i podłodze? Jak myślicie?
Tego życzymy! (śmiech) Macie kulinarne patenty na karmienie Róży?
Wszystko, co zawiera: pomidory, czosnek i cebulę. Oraz chleb. That’s the magic! Ostatnimi czasy rządzi także serek wiejski – mój top koszmarów, jeśli chodzi o sprzątanie tego piekielnego produktu.
Lubisz, kiedy się dzieje – poza aktywnością wokół jedzenia masz na koncie działania społeczne w ramach Local girls movement. Opowiedz ciut o tej dziewczyńskiej inicjatywie.
LOCAL MOMS – projekt w ramach Local girls movement – jest naszą odpowiedzią na samotność mam w dużych miastach. Same borykałyśmy się z poczuciem braku tożsamości i zagubienia po porodzie. Nagle przestajemy być elementem znanych nam życiowych układanek: w pracy, w relacjach, w przyjaźniach, nawet w domu. I ta chęć odzyskania przynależności jest w młodych mamach ogromna. Dlatego co miesiąc organizujemy spotkania offline, na które zapraszamy mamy. Chcemy, żeby był to czas dla nich, odpoczynek od dziecka i codziennych obowiązków – tu mogą poznać inne dziewczyny, zainspirować się, złapać trochę oddechu. Zobaczyć, że w tej macierzyńskiej przygodzie nie jesteśmy same. Obserwujcie IG @localgirlsmovement po więcej info!
Czym dealują współczesne mamy i co dobrego mogą dać sobie nawzajem?
Tych wyzwań jest masa, bo jesteśmy w momencie macierzyńskiej rewolucji. Jesteśmy mamami, ale jednocześnie kochamy swoich partnerów, chcemy wychodzić z nimi na randki, spotykać się z przyjaciółkami, rozwijać nasze firmy, kariery, dbać o siebie in & out. A presja nakładana na mamy jest wciąż OGROMNA. W tym festiwalu porównań i dyskusji nt. KP czy MM, niania a żłobek itp. zapominamy o tym, co najważniejsze. By nasze dzieci czuły się kochane, a ich rodzice szczęśliwi. I żyjący po swojemu. Nie tak jak inni czy jak nasi rodzice. Myślę, że to budowanie świadomości dotyczące naszych wartości, tego, czego chcemy od życia i własnej sprawczości, może dać nam bardzo dużo. I poczucie więzi – jesteśmy tylko ludźmi. Oddychamy i ładujemy się wspólnotą i relacjami.
Jakie masz ukochane comfort food aka guilty pleasure?
Ha, ha, od czego tu zacząć! Może od tego, że dzień bez drożdżówki to dla mnie dzień stracony? Jestem totalną fanką drożdżowego ciasta, kruszonki i owoców sezonowych. One drożdżówka a day keeps a doctor away! Uwielbiam azjatyckie noodle, dobrą neapolitanę, zimne piwko! A pod wieczór czasem wjeżdżają chipsy ostre chilli…
Przybijam drożdżówkową piątkę! Na deser zdradź nam 3 gastromiejscówki w Poznaniu, do których trzeba się udać!
Wiecie, że to jest absolutnie najtrudniejsze pytanie, jakie można zadać osobie piszącej o smacznych miejscach… jest ich tyle! Ale wybiorę kilka moich ostatnich ulubieńców:
- ŚWIĘTY: śniadanie to mój ukochany element dnia! A w Świętym zjecie moje ulubione: misy śniadaniowe, tosty francuskie, jajka po turecku, do tego świeże słodkości i kolorowy ogródek z fyrtlowym klimatem.
- SANSZAJN: barwne, zaskakujące miejsce urządzone w starej aptece. Rządzi tu food sharing – pyszne, sezonowe talerzyki pełne obłędnych połączeń. Do tego wina naturalne i świetna muzyka w tle. To mój ulubiony adres na rozpoczęcie weekendu.
- SMAŻONE MLEKO: po drodze nad rzekę odwiedźcie małą cukiernię prowadzoną przez panią Jolę na Garbarach. Nikt tak nie piecze jak ona! Cynamonki, brownie, drożdżówki, wszystko domowe, od serca. Kocham!
*
Dobra, ręka w górę, kto zgłodniał? Jako mieszkanka Poznania (a nawet Jeżyc) dołączam do rekomendacji Magdy i zapraszam was na kulinarną podróż do Poznania. Będzie pycha!
Magda do sesji wybrała krzesełka Tripp Trapp, czyli klasyk od Stokke, który rośnie z dzieckiem i idealnie pasuje do wnętrz w klimacie scandi.
Materiał powstał we współpracy z marką Stokke.



























