Pan Tabletka: „Jesteśmy spiętymi rodzicami” - Ładne Bebe

Pan Tabletka: „Jesteśmy spiętymi rodzicami”

Jednym z największych wyzwań początkującego tacierzyństwa jest odnalezienie się w natłoku informacji o tym co „smaczne, zdrowe i wartościowe dla dziecka”. To oczywiście nie tylko problem ojców, ale dla wielu z nich – nieobeznanych z tematyką zdrowej żywności, diet, suplementacji – oznacza wkroczenie na zupełnie nowe terytorium.

Marcin Korczyk to znany w sieci propagator i analityk zdrowego trybu życia – Pan Tabletka. W grudniu udzielił nam ciekawego i poczytnego wywiadu o budowaniu zdrowych nawyków u dzieci w kontekście zalewu słodkościami na święta. Tym razem postanowiłem zajrzeć za kulisy pracy Pana Tabletki oraz dowiedzieć się, jak radzi sobie z propagowaniem zdrowego życia w innej roli – taty 7-letniej Hani i 1,5-rocznego Bruna. Oraz przy okazji zasięgnąć garści praktycznych wskazówek dla ojców, którym od wszystkich „dobrych rad”, które słyszą wokół siebie, czasem puchnie głowa.

Co na śniadanie dał dzisiaj swoim dzieciom Pan Tabletka? Czy to jest jakiś przepis z Twojej książki „Zdrownik”? Macie jakieś rytuały? 

Mamy kilka zestawów śniadaniowych, bo faktycznie pewną logistyką jest zrobić śniadanie dla siedmiolatki, która idzie do szkoły, oraz dla malucha, który jest w trakcie BLW. No i dla dorosłych. Więc mamy parę opcji, które przeplatamy ze sobą dosyć intensywnie, żeby się nie przejadły. Odmieniamy przez wszystkie przypadki, a w zasadzie przez kolejne dni tygodnia – z jednej strony płatki jaglane, gryczane, owsiane, z dodatkiem mrożonych/świeżych owoców i orzechów, z drugiej – nabiał i jajka, kończąc zwyczajnie na kolorowych kanapkach. Dzisiaj była jajecznica z łososiem wędzonym i do tego gofry z mąki gryczanej i orkiszowej z marchewką. Gofry zawsze robią robotę.

Czy dla rodziny też jesteś ekspertem Panem Tabletką? 

Tak, jestem i staram się tworzyć wszystkie treści na bloga i książki z myślą o moich najbliższych – robię to dla nich. Ale „Projekt Pan Tabletka” jest też dużym obciążeniem dla mojej rodziny. Kiedyś może bardziej niż teraz, bo dużo rzeczy sobie poukładaliśmy, ale bywało różnie. Przy pracy w social mediach bardzo dużą sztuką jest mieć fajniejsze życie niż to, które się pokazuje. To wyzwanie dla twórcy, który codziennie się uzewnętrznia i bardzo mocno kusi go, żeby „sprzedawać” również swoje tacierzyństwo. A próbując dorównać do instagramowego obrazka, zaczynasz prowadzić w mediach lepsze życie niż na żywo. To bardzo obciąża i rodzinę, i twórcę. Dlatego, jak może widziałeś u mnie, ja wizerunków swoich dzieci nie publikuję. Nie ukrywam, że je mam, ale jednak idę tą trudniejszą drogą. Nie wartościuję, która jest lepsza, która gorsza. Ale moim zdaniem, kiedy działasz publicznie, nie pokazując swojego prywatnego życia, trudniej o sukces – trudniej się przebić z czystą merytoryką.

Czy ludzie pytają Cię notorycznie o rady? Znajomi na spotkaniach towarzyskich, inni rodzice w szkole?

Zawsze tak było. Jak ktoś pracuje w aptece w sposób zaangażowany i świadomy, to ludzie przychodzą i proszą o rady. Oczywiście, jeśli jesteś na tyle fajnym człowiekiem, że lubią z Tobą rozmawiać. A ja staram się mieć czas dla najbliższych i w ogóle dla ludzi. Więc jeśli ktoś mnie pyta, to traktuję to jako wyraz zaufania. Jestem taki Wujek Dobra Rada i te złote rady się ze mnie trochę wylewają. Więc nie przychodzi mi to trudno, nie traktuję tego jako obciążenie. Najbardziej boli mnie to, że obecnie nie jestem w stanie odpowiadać nawet na część wiadomości, która do mnie spływa w mediach społecznościowych, bo to było dla mnie takie clou mojej pracy. Natomiast jeśli chodzi o pomoc moim bliskim, to staram się ten czas wygospodarować i podchodzić do nich z uważnością. 

Intuicyjnie zakładam, że częściej piszą do Ciebie matki niż ojcowie. Ale czy zauważasz zmiany? Coraz bardziej świadome ojcostwo? Czy może zawsze było podobnie, tylko teraz więcej o tym się mówi? 

Zgadza się – 99% z nich to wiadomości od matek, jednak widzę też ojców, którzy walczą o swoje świadome ojcostwo. To jest trochę tak, jak mówisz, że na pewno są różne kręgi „świadomości rodzicielskiej”, różne potrzeby, jeśli chodzi o spełnianie się w roli rodzica, różne wizje wychowania dzieci – i to się generalnie zmienia na przestrzeni czasu. Co więcej, są różne możliwości wypełniania tej roli, bo różną ludzie mają pracę. Nie zawsze przeskoczysz prozę życia, ale warto znaleźć swoją drogę na spełnianie się jako rodzic. No i nie do końca ojciec jest w stanie zastąpić matkę, szczególnie na tych pierwszych etapach. Trudno tutaj o równouprawnienie, ale liczy się teamwork.

Nawet jakby chciał, to na początku tata we wszystkim mamy nie wyręczy.

Ja nie konkuruję z żoną o to, że mój synek czy córka na etapie kilku-, kilkunastomiesięcznym naturalnie lgnęli do mamy. Natomiast staram się spędzać z dziećmi jak najwięcej czasu i po prostu im towarzyszyć. Nie mamy problemu, żeby dziecko zasnęło raz z jednym, raz z drugim, raz z kimś jeszcze innym. Bardzo świadomie nasze dzieci wychowujemy tak, żeby one od razu szły do ludzi, były otwarte na nich. Mamy tego świadomość, że dzieci nie są naszą własnością i wychowujemy je dla świata. I takim przejawem tego w najmłodszych latach jest to, że nie traktujemy ich z zazdrością dla siebie, tylko jesteśmy otwarci. Bliska jest mi wizja takiej wioski najbliższych ludzi wokół. Od samego początku bardzo się cieszymy, że dzieciaki zostają z dziadkami, z naszym rodzeństwem – zaczęliśmy je do tego przyzwyczajać, gdy tylko były w stanie bez nas zasnąć. No i tutaj już dużo zależy od jakości takich relacji z najbliższym kręgiem osób, bo nie ze wszystkimi oczywiście dziecko zostanie. My mamy dużą pomoc i dużą, zaangażowaną rodzinę, więc eksploatujemy najbliższych, jak to tylko możliwe. 

Ta pomoc się mega przydaje. Czasami się zastanawiam, czy to wszystko byłoby bez niej do udźwignięcia.

Mam taką obserwację, że wielu młodych rodziców żyje w takich złotych klatkach. I sami się często wpędzają – z dobrych intencji – w pułapkę, że samodzielnie muszą wszystko ogarnąć. Bo albo mieszkają w dużym mieście, nie mają pomocy, albo wychodzi na to, że zatrudnienie niani się nie opłaca. I zostaje tylko rodzic, jeden lub drugi. To jest w ogóle paradoksalna sytuacja, nigdy tak w dziejach ludzkości nie było, żeby dzieci wychowywane były przez jedną osobę. Skąd mam mieć pewność, że dziecko dostanie ode mnie wszystko, czego potrzebuje? Skoro tylu mądrych ludzi mam wokół, dlaczego nie ma dostawać najlepszych rzeczy od każdej z tych osób? Mi nie ubędzie, a dziecko będzie bardziej nastawione społecznie. A kompetencje społeczne są czymś kluczowym. Tego maszyny nam nie zastąpią. Wszystkiego innego można się nauczyć. 

Masz teorię, dlaczego taka jest przewaga pytających mam?

W Polsce jakoś tak się przyjęło, że mamy zajmują się zdrowiem. Bardzo często są to mamy, które obwiniają się o rzeczy, które nie zależą od nich, tylko nikt im o tym nie powiedział.

Swoją książkę o odporności napisałem feminatywem do kobiety, odpowiadając na list jednej z moich czytelniczek, która czuła się „oszukana” przez życie, przez los. Że zrobiła dla swojego dziecka wszystko, karmiła piersią, wprowadzała BLW, rodzicielstwo bliskości, NVC, spacery, wszystko. Dziecko poszło do żłobka i zaczęło chorować. I ona praktycznie wpadła w depresję, że jest złą matką, nie jest wystarczająca. To, że dziecko choruje, jest jej winą. A zrobiła naprawdę wszystko, co odpowiedzialny rodzic powinien robić. No i ta moja książka pomaga właśnie takim rodzicom zdjąć odium trochę, że są rzeczy, na które my, rodzice, nie mamy wpływu i nie wszystko jesteśmy w stanie ogarnąć. Rodzice często potrzebują po prostu wsparcia, takiego odciążenia. Zapewnienia, że coś jest normalne. Ale skąd mają wiedzieć, że jest normalne, skoro nie widujesz zbyt często innych dzieci w tym samym wieku. Covid też tutaj nie pomógł. Gdy trwała epidemia, mamy się zamykały w domach. I my się izolowaliśmy, bojąc się o maluchy bardzo, to był trudny czas. Dlatego koncepcja wychowywania dzieci w „wiosce” jest mi bardzo bliska.

Czy Twoja wiedza zawodowa jest dla Ciebie obciążeniem, kiedy widzisz, że Twoje dzieci uwielbiają coś, co nie jest zdrowe, nie jest wartościowe? Masz luz i odpuszczasz czy starasz się reagować? 

Na pewno jest mi trudniej, bo mam większą świadomość tego, jak coś może zaszkodzić. Więc jeśli już robimy coś, co jest teoretycznie szkodliwe, no to mam od razu całą litanię rzeczy, którą to za sobą pociąga.

Natomiast – moje dzieci jedzą niezdrowe rzeczy. I my również jemy niezdrowe rzeczy. To, że dziecko na początku nie je przetworzonych słodyczy, dosalanych potraw, to jest standard. Później przychodzi etap, kiedy idzie do żłobka, do przedszkola i okazuje się, że w ogóle cała nasza praca oparta na zakazach i nakazach idzie na nic. Otoczenie i rówieśnicy wygrywają. Dla dziecka te słodycze, niezdrowe rzeczy stają się zakazanym owocem. I jest w stanie bardzo dużo zrobić, żeby te rzeczy dostać, co jest zjawiskiem gorszym niż same niezdrowe produkty. 

Moja teoria jest taka, że zdrowa dieta to ta, w której jest wszystkiego po troszku. Normalna, zapracowana rodzina, której nie stać na dietę pudełkową, zoptymalizowaną pod masę ciała dla wszystkich domowników, albo rodzina, która nie zatrudnia kilku osób do pomocy (czyli większość polskich rodzin), praktycznie nie jest w stanie spinać diety z kalkulatorem. Moje rozwiązanie na to jest takie, że jemy wszystkiego po trochu, natomiast te niezdrowe rzeczy zawsze gdzieś tam się pojawią – ale nie stanowią więcej niż 10% całości.

I najlepszą rzeczą, jaką ja mogę zrobić moim dzieciom, to wyjaśnić im, co jest zdrowe oraz jaką relację powinny mieć z tym, co niezdrowe. Dla nas punktem przełomowym był moment, kiedy dzieciaki na którejś z domowych imprez ukrywały się ze słodyczami, bo wiedziały, że nie mogą nawet zapytać o to, czy mogą zjeść coś słodkiego, bo zabranialiśmy im „niezdrowego” jedzenia. Podkradały słodycze, ukrywały się i podjadały je w ukryciu. Wtedy odpuściliśmy. I od tej pory zaczęliśmy budować taką relację, że wszystko jest dla ludzi. Najważniejsze, że podstawą naszego jedzenia są zdrowe produkty. I wszystko tłumaczymy. Że jeśli jemy rzodkiewkę, to będziemy mieć zdrowe włosy. Że jeśli jemy ryby, jeśli jemy oleje albo orzechy, no to fajnie się po tym myśli. Że witaminy na odporność, że jeśli ktoś się wyśpi, to jest też dla zdrowia. Słodycze i fast foody są obecne w naszym życiu, ale w taki sposób, żeby nie były bardziej atrakcyjne niż cała reszta. I jednocześnie, żeby nie obrosły w dziecięcej wyobraźni w mitologię niedostępności.

A zdarza Ci się traktować swoje dzieci jako testerów produktów? 

Czasami tak, jeśli wiem, że to im nie zaszkodzi. Myślę, że mam w domu najwięcej termometrów w Polsce spośród osób, które nie prowadzą handlu termometrami. Będę teraz wydawał książkę „Gorączka. Przewodnik dla rodziców”. No i przy okazji zaopatrzyłem się we wszystkie najnowsze urządzenia. Od takich, które mierzą temperaturę z ucha, skroni czy powieki, przez takie, które łącząc się z Bluetoothem, zapisują trend w telefonie, po opaski do ciągłego pomiaru i całą masę różnych innych rzeczy. Mam też chyba z 10 nebulizatorów, różne końcówki i maseczki. Chyba wszystkie aspiratory do smarków, jakie są na rynku. 

Albo kremy ochronne na zimę. Używamy dziecięcych całą rodziną. Więc zamiast kupić 10 takich samych kremów, ja kupuję 10 różnych. I tutaj często pytam jeszcze rodziców, którzy Pana Tabletkę śledzą, które są dla nich najlepsze. Plus fora, grupa dla rodziców na Facebooku… To wszystko daje już taką wiedzę, że te rzeczy łatwo wybrać. Jak kupuję różne syropy np. na gorączkę, to za każdym razem wybieram inny smak. Czasem finalnie musimy wypić go my zamiast dzieci albo się go utylizuje. Natomiast mam wtedy takie poczucie, że przetestowałem wszystkie smaki syropów na gorączkę od pomarańczy, przez truskawkę, jeżyny, nowy bananowy, bezsmakowy, granulki, gumomisie do żucia… I faktycznie łatwiej wtedy się rozmawia z rodzicami, pisze opinie i analizuje.

No właśnie – jak Ty się w ogóle odnajdujesz w tym gąszczu informacji? Pamiętam, kiedy przeglądaliśmy internet, również Twoją stronę, w poszukiwaniu najlepszej dziecięcej witaminy D, to mieliśmy uczucie, że głowa nam pęknie. Tysiące opinii, czasem sprzecznych, każda wydaje się tak samo wiarygodna…

Generalnie rodzicielstwo jest moim zdaniem bardzo trudne. I dużo trudniejsze, niż się mówi. Ten natłok informacji to jeden z aspektów. Im więcej masz danych, tym często jest trudniej podjąć decyzję. Szczególnie, jeśli nie masz nikogo do kogo możesz zadzwonić, zapytać i ufać, że ta opinia nie jest sponsorowana. Przykładam wagę, aby wszystkie analizy produktów na Panu Tabletce były niezależne. Współpracuję z różnymi firmami, ale w innych obszarach. 

Analizy, które wykonuję, są oczywiście obarczone moim błędem poznawczym i ograniczeniami mojego zespołu. One też nie zawsze muszą się sprawdzić, bo każde dziecko jest inne. Na przykład 80% dzieci dobrze zareaguje na każdą witaminę D, ale jedno na dziesięć, jedno na dwadzieścia, akurat będzie miało po witaminie D na danym nośniku problemy z brzuszkiem, które będą przypominały kolkę.

I wtedy wypadałoby odstawić tę witaminę na 4–5 dni i sprawdzić, czy dziecku te problemy przechodzą. I jak przechodzą, to można łączyć fakty. Ale większość tych produktów jest zunifikowana pod taką krzywą Gaussa. Pod rozkład normalny. W przeciwnym razie raczej nie miałyby racji bytu. Czyli większości osób je stosujących one pomogą tak, jak mają pomóc, część osób reaguje na to super, część w ogóle nie reaguje. No ale to odpowiednio się rozkłada w tym rozkładzie normalnym. 

Analizując produkty, bardzo lubię rozmawiać z ludźmi, oni są w mojej pracy najważniejsi. Czuję odpowiedzialność, że tak, jak mówisz, młodzi rodzice korzystają z tych panatabletkowych analiz. Ja sam z nich korzystam, jak komuś coś polecam. Natomiast pracując w aptece, intensywnie rozmawiałem z klientami. Jak porozmawiasz z kilkudziesięcioma rodzicami o tym, jak im coś pasuje, czy ich dziecko ma się po tym dobrze, czy wypiło ten syrop czy inny, to już coś wiesz. Jeśli do tego znasz podstawy tworzenia leków, różnice między nimi a suplementami, wyrobami medycznymi, to już wiesz dużo. Interesuję się też mocno kosmetologią, czytając składy produktów, jestem w stanie dużo powiedzieć na ich temat, któryś polecić, a inny odradzić. 

Mając takie doświadczenie z rynkiem farmaceutyków, potrafię rozpoznać, kiedy opakowanie jest tylko wydmuszką marketingową dla ładnie zapakowanego placebo. Przede wszystkim jestem farmaceutą, a farmaceuci w toku studiów mają dużo chemii, bardzo dużo również nauki o ziołach. O tym się nie mówi, ale farmaceuci są tak naprawdę zielarzami. W toku studiów kilka lat przerabiamy wszystkie zioła i ich działanie pod kątem zarówno przekazów tradycyjnych, jak i nauki. Oprócz tego cała chemia kosmetyków, wyrobów, produktów. No i później przerabianie tego na bieżąco, w realu, rozmawiając z ludźmi. A teraz mam jeszcze tę przyjemność, że pisze do mnie wiele, wiele osób, którzy normalnie by do mnie nie napisali, bo wiadomo, że Pan Tabletka zbiera na sobie te opinie. I podsumowując to wszystko oraz mając krytyczne spojrzenie na marketing produktów, dużo jesteś w stanie wyciągnąć. 

Która kategoria produktów dziecięcych jako całość prezentuje najwyższy poziom? Na zasadzie, że wszystko co weźmiesz, będzie super.

Ciężko wybrać dlatego, że jest tak duża dostępność produktów, wyrobów, urządzeń, że jesteś w stanie wszystko kupić w jakości taniej, marketowej oraz w jakości premium. Mogę za to powiedzieć, która kategoria w kontekście dzieci, jest chyba najgorsza i najbardziej przereklamowana. 

Chętnie.

Najbardziej przereklamowane są multiwitaminy i syropy na odporność. Generalnie suplementy w formie różnych syropków, które mają coś wspierać i wspomagać. A tak naprawdę suplementy z racji tego, że są suplementami, nie mogą mieć takiego działania. Teraz na szczęście zaostrzyło się prawo w kwestii promocji takich produktów, bo zwykle rodzice po prostu kupują obietnice tego, że coś pomoże. Ale nie demonizujmy rodziców, bo w przypadku na przykład seniorów działa to jeszcze silniej.  

Co jest najbardziej poszukiwane na Twojej stronie? Co najczęściej ojcowie u Ciebie sprawdzają?

Wiesz co, przyznam, że pod kątem płci tego nie analizowałem. Strzelam, że domeną mężczyzn jest wybór urządzeń medycznych. Bo chłopaki te techniczne rzeczy po prostu lubią. Umówmy się, że większość z nas jest wyrośniętymi gadżeciarzami. Jeśli możesz wybrać termometr, nebulizator, to chętnie robisz research. I faktycznie mam wrażenie, że znacząco więcej komentarzy ojców jest właśnie w temacie wyboru urządzeń medycznych. Im bardziej skomplikowane i gadżeciarskie, tym więcej pytają.  

A jaki jest nasz najczęstszy błąd żywieniowo-leczniczy? Ojców czy też generalnie rodziców…

Tutaj moim zdaniem nie ma co rozbijać na płeć. Najczęstszym błędem jest poszukiwanie jednego najlepszego składnika, produktu, sposobu… To bardzo zawęża perspektywę i prowadzi do niebezpiecznych skrajności. Obserwowałem to również u siebie, obecnie bardzo aktywnie z tym walczę. Jak ktoś czyta moje książki czy obserwuje mnie w socialach, to cały czas przewijam tam myśl, że najzdrowiej jest wszystkiego po trochu. Grunt, żeby produkty były dobrej jakości i zróżnicowane.  

Jeśli szukasz najlepszego produktu, to zamiast zostać orędownikiem, misjonarzem jednego i męczyć dziecko dowolnym superfoodsem, cebulą, imbirem, olejem z czarnuszki, czarnym czosnkiem lub innym hitem, lepiej zrobić inaczej. Wybieramy cztery najlepsze produkty i stosujemy je na zmianę, robiąc odpowiednie przerwy. To jest zdrowsze, bo nie przegniesz z ilością. 

Po drugie, to bardzo chciałbym, żeby rodzice sami jedli część produktów w takich ilościach, w jakich dają je dzieciom – łatwiej wtedy złapać równowagę. Ja tak robię. Jeśli pijemy szoty z czarnuszki przy katarze, to pijemy je wszyscy albo przynajmniej jedno z rodziców z dzieckiem. Jeśli jemy dowolne naturalne witaminy, to zwykle rodzice też potrzebują tych witamin, na przykład przy przesileniu zimowym, tak jak teraz. Jeśli robimy sobie zdrowe zielone szejki, to nie wciskamy dzieciom, żeby one jadły, a ja robię sobie niezdrowe. Jeśli nie pijemy coli, to nikt nie pije tej coli i na imprezach też jej nie ma. Bo jak później wytłumaczyć dziecku, że na piedestał wchodzą niezdrowe napoje, w czasie kiedy świętujemy. 

No i poza tym staram się gryźć w język, nie moralizować. Czasami wiadomo, że człowiekowi puszczą nerwy i naopowiadasz głupot. Wtedy dziecko asertywne, takie jak chcę wychować, nie powinno Cię w ogóle posłuchać. Bo albo komunikacja nie jest OK, albo opowiadasz głupoty. Więc nie wymagam więcej od dzieci niż od siebie.

Co sądzisz o dietach eliminacyjnych? Chodzi mi konkretnie o wegetarianizm i weganizm.

Ja przeszedłem taką klasyczną polską drogę od chłopaka, który nie wyobrażał sobie obiadu bez mięsa i ziemniaków, po sytuację, w której częściej jemy ryby i owoce morza. Cały czas kupujemy mięso, ale tylko z dobrych źródeł. Generalnie myślę, że diety eliminacyjne są okej dla osób dorosłych, które świadomie podchodzą do żywienia i chcą zrozumieć, jak sobie taką dietę dobrze zbilansować. Bo to niekoniecznie jest proste, nie jest szybkie. Jak już człowiek wpadnie w rutynę i wie, jak te wszystkie cieciorki, strączki, tofu ogarniać, to jest łatwiej. Natomiast jeśli chodzi o rozwój dzieci, to trzeba bardzo uważać, bo trudno jest zbilansować szybko rosnącemu dziecku wegetariańską dietę. Zwłaszcza u takich całkiem maluszków. To już kwestia czasami pracy z dietetykiem. I oczywiście świadomości rodziców. 

Tak jak mówiłem, moją dewizą na zdrową dietę jest wszystkiego po trochu. Patrząc po sobie, trudno byłoby mi utrzymać dzieci na stricte wegańskiej, wegetariańskiej diecie. A z drugiej strony mi jest trudno być wegetarianinem, jeśli muszę gotować dla wszystkich i chcę robić to też w miarę sensownie. Ale tutaj nie jestem specem. Na pewno trzeba do tego dużej rozwagi. I te drogi na skróty nigdy nie są dobre.

Czy Polska to jest zdrowy kraj do życia dla dzieci? Chodzi mi o dostępność produktów, nawyki żywieniowe…

Rozdzieliłbym dwie rzeczy, czyli najpierw kwestie żywienia, opieki medycznej i takich fizycznych rzeczy. I drugą część, czyli sferę psychiczną wychowania. 

Myślę, że tak, lubię Polskę za to, że bardzo duża jest dostępność wysokiej jakości produktów. Nie jest to proste, ale jak ktoś ma już połapane kontakty, to jest w stanie kupić normalne warzywa i mięso nie z chowu przemysłowego. Plus jurajskiego łososia czy ryby hodowane niedaleko nas, praktycznie na dziko. Mamy też naprawdę doskonałych lekarzy, specjalistów, również żywieniowych.

Natomiast wydaje mi się, że Polacy są bardzo spiętymi rodzicami. Ja sam taki się czuję. To nie jest coś, co sprzyja rodzicowi. Obserwując np. w jaki sposób wychowują dzieci Hiszpanie czy Włosi, widzę, że jest to dużo luźniejszy styl. 

Mi najbliżej jest do rodzicielstwa bliskości, NVC, do ukształtowania dziecka na faktycznie niezależną jednostkę, nieuzależnioną ode mnie. A więc osobę, która siłą rzeczy będzie przejawiała takie postawy i zachowania, które w Polsce są często piętnowane.

U nas w kraju dziecko zbyt często ma być grzeczne, posłuszne, ciche. Jak słyszę, że noworodek jest niegrzeczny, bo płacze, to naprawdę otwiera mi się nóż w kieszeni. Ja mam inny cel w wychowaniu. Chciałbym, żeby moje dzieci potrafiły powiedzieć „nie”, czyli zbuntować się. Żeby nie ufały ślepo autorytetom ani dorosłym ludziom jedynie dlatego, że są dorośli, tylko będą umiały upomnieć się o efekty i zweryfikować informacje. Potrafiły asertywnie powiedzieć, czego chcą. Będą miały świadomość swojego ciała, swojej diety i swojej wartości. I takie jednostki nie są proste ani w wychowaniu, ani w obyciu. 

Mam to szczęście, że wyniosłem z domu rodzinnego bardzo dobre wzorce, podobnie moja żona. Zawsze wiedziałam, że będę chciał mieć dzieci. Co nie jest takie oczywiste, wielu moich znajomych w ogóle tego nie czuje. I nikogo nie namawiam, ale sam zawsze chciałem. Idę ścieżką, na której jest mi dobrze, i czuję, że ta moja praca i moje życie mają sens. Nie tylko biologiczny, ja się po prostu w tym wszystkim realizuję. Chociaż czasem jest ciężko, często nie mam czasu dla siebie i nawet noc nie przynosi odpoczynku. 

Czy polecasz jakieś superfood? Optymalny produkt numer jeden, łatwy w przygotowaniu, dostępny w każdej rodzinie? Często chwalisz olej z czarnuszki…  

Każdy produkt, na punkcie którego się zafiksujesz, będzie szkodliwy. Nawet z olejem z czarnuszki, który bardzo lubię, jest tak samo. Rodzice wprowadzają go za szybko, na siłę, dziecko ma po nim problemy z brzuchem, biegunkami, zaparciami, ulewa, wymiotuje. Masakra jakaś. To jest wartościowy, ale bardzo trudny produkt. 

Nie mam jednego najlepszego, cały czas będę powtarzał, że wszystkiego po troszku. Więc jeśli myślę o kategorii zdrowych produktów, to myślę o całej półce. Ja na tej półce mam czosnek, cebulę, imbir, również olej z czarnuszki, ale nie jako lepszy od pozostałych rzeczy. To jest produkt, na który jest teraz hype, który jest faktycznie fajny, wartościowy, jego działanie potwierdzają badania. Natomiast na tej samej półce są jeszcze inne składniki, na przykład szafran, przyprawy korzenne. Sensownie, rozsądnie używane, z czuciem. 

Mam wrażenie, że jak się ktoś zafiksuje na jedynym najlepszym produkcie, to później są historie, że dziecko przez całe życie nie tknie już czosnku, cebuli czy szpinaku. Szpinak to dobry przykład, bo kiedyś był uznawany za najlepszy i odbił się traumą na kilku pokoleniach. I to jeszcze przez błąd poznawczy, bo on wcale nie jest bardziej wartościowy od innych zielonych warzyw.

Chcielibyśmy znać ten jeden najlepszy produkt i to nie jest obce mi uczucie. Ale lubię patrzeć na wychowanie dzieci i na rozwój w perspektywie tych tysięcy lat, kiedy się ludzie rozwijali i dzieci wychowywały się w wioskach w grupkach, ludzie żyli razem i jedli to, co znaleźli. Oczywiście wszystkiego po troszku. Na pewno mniej niż teraz. Teraz skala dostępności produktów jest na tle całej historii człowieka wręcz niewyobrażalna. A z jakiegoś powodu i tak ludzie lubią fast foody i colę. No ale to jest też biologicznie do uzasadnienia, że dążymy do optymalizacji energetycznej. 

W każdym razie ja zmierzam cały czas do tego, że fiksowanie się na jednym produkcie zawsze jest złe, nieważne, co to będzie. Jeśli ktoś mi nie wierzy, to niech sam spróbuje na sobie, zanim zacznie z dzieckiem. To jest też zgodne z całą wiedzą farmaceutyczną, medyczną, lekarską, że wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Jak przesadzisz, to wszystko Ci zaszkodzi.

Brzmi bardzo rozsądnie.

Zdrowy rozsądek to jest drugie imię Pana Tabletki.

*

Marcin Korczyk, magister farmacji, farmaceuta praktyk, w Internecie znany jako Pan Tabletka. Tata 7-letniej Hani i 1,5-rocznego Bruna. Jego bloga odwiedza aktualnie miesięcznie około 1 miliona osób. Autor książek „Zdrownik” oraz „Odporność. Czy Twoje dziecko może nie chorować?”. W swoich mediach społecznościowych udziela odpowiedzi na najczęściej zadawane przez pacjentów pytania i zajmuje się promowaniem szeroko pojętego zdrowego stylu życia. W wolnym czasie uczy tańczyć salsę.

Wojtek Terpiłowski, domowy myśliciel, biegacz, kolekcjoner winyli, miłośnik owsianki. W przeszłości m.in. dziennikarz muzyczny, aktualnie kieruje marketingiem w jednym z klubów sportowych. Hurtowo pochłania wszystko, co da się przeczytać. W niekończącym się procesie tworzenia debiutu pisarskiego. Zafascynowany medytacją i jej okolicami. Tata dzięsięciomiesięcznego Janka.

 

5FCC3231-CA03-453A-A376-0FA622D00A98.jpeg96B9C318-FF11-4B59-86B5-B21E31C40D7E.jpeg7896E9F2-721B-46D6-90E2-8C7F64A0D026-scaled.jpegA1C2532D-6B10-4062-A809-147CC6C66224-scaled.jpegB66AB30D-458E-4AE0-9FD8-ABBE274B9C84-scaled.jpegC63ED796-3FB5-48C8-B839-00D1CCBD9DCB-scaled.jpegD13E8A78-40E9-4217-8D45-8987E4A195B1-scaled.jpegB66AB30D-458E-4AE0-9FD8-ABBE274B9C84-1-scaled.jpeg1-5.png2-3.png4-4.png5.png

Powiązane