Ostatni bastion dyskryminacji
Prawdopodobnie każde dziecko doświadczy zachowań dyskryminujących, przemocowych i uprzedmiotawiających.
W obliczu trzęsącego i kurczącego się w posadach świata, jaki (jeszcze) znamy, coraz lepiej rozumiem młode osoby, które twardo deklarują: „nie chcę żadnych dzieci”. Rozumiem je jako matka, jako osoba, która wie, z czym rodzicielstwo się wiąże, jak rewolucyjną decyzją jest dla tożsamości, roli społecznej, kariery, a także ciała.
Decyzję o dzieciach podejmowałam jeszcze przed ogólnoświatowym wstrząsem ostatnich kilku lat, w których poczet można zaliczyć pandemię, wojnę w Ukrainie oraz kryzys klimatyczny, którego nie da się już bagatelizować. Gdybym miała podejmować ją teraz, w tym właśnie momencie historycznym – naprawdę nie wiem, jaka byłaby moja decyzja.
Nie rozumiem jednak jednego aspektu, który często i mylnie z niedzietnością z wyboru się wiąże – deklaracją, że dzieci się nienawidzi, brzydzi się nimi i uważa, że nie ma dla nich miejsca w sferze publicznej.
Wiadomo, przesada, histeryzujesz, jak to matka. Ale… mimo granitowego cokołu, na którym politycy lubią stawiać Rodzinę przez wielkie R (i umieszczać ją w kontekście Polski przez duże P), mimo radykalnej obrony prawa do życia nascitirusów prawdziwa obecność realnych rodzin z dziećmi stanowi kłopotliwą i niechętnie przyjmowaną okoliczność, której nadalibyśmy status niewidocznej. Zakaz gry w piłkę. Kaszojady, gówniaki, pińcetplusy. Niska wartość ekonomiczna pracy opiekuńczej (zarówno tej sprawowanej przez rodziców/opiekunów, jak i profesjonalistów). Rozpalające internet dyskusje o strefach bez dzieci. „Lubię tylko swoje dziecko, nienawidzę innych”.
Koncepcja, że dzieci są ludźmi i na to samo, co (dorośli) ludzie zasługują, to pomysł historycznie nowy. Pierwszy zorganizowany komitet ds. dzieci powstał przy Lidze Narodów w 1919 roku, zaś poważniejsze ruchy w obrębie tego, co dzisiaj rozumiemy jako prawa dziecka (międzynarodową Konwencję o prawach dziecka ONZ przyjęło w 1989 roku), zaczęły się dopiero po zakończeniu II wojny światowej. Warto również dodać, że trendotwórcza Ameryka (obok Somalii i Południowego Sudanu) do dzisiaj nie ratyfikowała Konwencji, co sprawia, że w jednym z największych i najbardziej rozwiniętych krajów świata nie istnieje jedna, nadrzędna formuła prawna regulująca ochronę podmiotowości (fizycznej, seksualnej, psychologicznej) jej najmłodszych obywateli. Pouczającą lekturę stanowi artykuł Child marriage in the United States – czytamy, że między 2000 a 2018 rokiem małżeństwo przed 18. rokiem życia zawarło ok. 300 000 nieletnich. Przeważająca większość (między 78% a 94% – w zależności od źródła) stanowią związki, w których nieletnia narzeczona poślubia dorosłego mężczyznę, bardzo często z pominięciem (czyli poniżej) regulowanego stanowo wieku zgody (między 16 a 18 r.ż.). W wielu stanach dopuszczających małżeństwa osób nieletnich ci sami nieletni nie mogą sądownie ubiegać się o rozwód czy korzystać ze schronisk przeznaczonych dla ofiar przemocy domowej.
W początkowych scenach filmu Barbie obsadzona w roli Narratorki Helen Mirren oświadcza „dzięki Barbie przestałyśmy potrzebować już feminizmu”. Oglądałyśmy go pierwszy raz w kinie razem z moją ośmioletnią córką, która na padające z ekranu powyższe słowa zareagowała impulsywnym i sarkastycznym: „aha, no jasne… NIEPRAWDA!”. Skoro ośmiolatka świadoma jest tego, że kwestia praw kobiet nadal stanowi realne wyzwanie, to i my – dorośli – również powinniśmy dostrzec, że społeczne przyzwolenie na niechęć do dzieci stanowi ostatni bastion dyskryminacji. Zwłaszcza że na spontaniczną reakcję mojej córki sala (wypełniona zresztą rodzinami z dziećmi) zareagowała niezadowolonym cmokaniem i „niech pani uciszy to dziecko”.
Przykro jest doświadczać na co dzień uprzedmiotowienia i pomijania: jest to tak przykre doświadczenie, że najczęściej wolimy o nim zapomnieć, kiedy z pozycji bycia nie-obywatelem wyrastamy.
Gdyby jakiś (hipotetyczny) właściciel sklepu wywiesił na nim kartkę „nie obsługujemy nie-Polaków”, z pewnością wywołałoby to (słuszne) społeczne oburzenie. Podobnie jak oburzają nas niektóre prywatne anonse, w których właściciel zastrzega, że warunek brzegowy najmu mieszkania stanowi polski paszport. I o ile na ksenofobiczną preferencję nie zdecyduje się wynajmująca swoje lokum liberalna dziennikarka Ewa Wanat, to bez zastanowienia w publicznym poście zastrzeże: „bez zwierząt i dzieci”. Wiadomo, dzieci niszczą, ich matki – nie płacą, zaś fakt zakazu eksmisji na bruk rodzin z małoletnimi na stanie jest „absolutnie oburzający” i uderzający w święte prawo ciężko pra… posiadających.
Przykro jest być wykluczanym, nawet hipotetycznie. Choć jeszcze bardziej przykro jest doświadczać na co dzień uprzedmiotowienia i pomijania: jest to tak przykre doświadczenie, że najczęściej wolimy o nim zapomnieć, kiedy z pozycji bycia nie-obywatelem wyrastamy.
Istnienie przestrzeni „bezpiecznych dla kobiet” – np. siłowni czy klubów fitness wywołuje niegasnące dyskusje obrażonych tym faktem mężczyzn, którzy w tego rodzaju decyzjach biznesowych doszukują się dyskryminacji i seksizmu. Nie widuję ich wielu na zajęciach z pilatesu czy zumby, na które uczęszczam, a jakie najczęściej oferują nieliczne kluby fitness dla pań. Jednak zasada to zasada, wiadomo. Przykro jest być wykluczanym, nawet hipotetycznie. Choć jeszcze bardziej przykro jest doświadczać na co dzień uprzedmiotowienia i pomijania: jest to tak przykre doświadczenie, że najczęściej wolimy o nim zapomnieć, kiedy z pozycji bycia nie-obywatelem wyrastamy.
Nawet najbardziej kochane i wzmacniane w swojej autonomii przez rodziców dziecko prawdopodobnie doświadczy momentu, w którym sama jego obecność wywoła zachowania lub reakcje dyskryminujące, przemocowe i uprzedmiotawiające.
I nie będą to mikroagresje w stylu dyskretnych eyerolls, ale otwarte akty wrogości, szczególnie kiedy rzeczone dziecko przekroczy jakąś trudno definiowalną normę dorosłego świata albo – nie daj boże – stanie w obronie własnych granic, swojego ja, swojego bycia tym, kim jest.
Pół biedy, kiedy owe zachowania odbijają się jedynie na rodzicu czy opiekunie, bo dziecko jest jeszcze nie do końca świadome, jak czytać na bieżąco to, co się wokół niego dzieje. Oczywiście – „pół biedy” rodzica to nadal bieda rodzica. Przykłady? Ojciec z dwójką dzieci w pociągu podmiejskim, starszy maluch z ekscytacją nowicjusza w słowie pisanym odczytuje nazwę każdej z licznych mijanych stacji. „Niech pan uciszy tego bachora. A w ogóle gdzie jest ich matka?!” – znacznie głośniej niż rozweselone dziecko grzmi starsza kobieta, zwracając się do ojca. Potrójne bingo: hałaśliwy bachor, wyrodna (gdyż nieobecna) matka i ojciec – safanduła, który nie umie zrobić z kaszojadem porządku.
Kiedy dzieci zaczynają kumać – co wielu może zaskoczyć, dzieje się to dosyć prędko – problem robi się jeszcze bardziej złożony. Żal, rozgoryczenie i złość dzieciaka, którego mama (tak, to byłam ja) dostaje wulgarny i głośny wykład na temat tego, że sześciolatek idący za rękę z rodzicem nie może prowadzić małego psa na smyczy, bo „pies pociągnie, nasra, ugryzie – i co wtedy” nadal pamiętam i odnotowuję jako jedno z trudniejszych doświadczeń rodzicielskich. „Dlaczego ludzie są dla siebie niemili?” – pyta potem dziecko, które począwszy od grupy motylków w żłobku, uczone jest dobrych manier, bycia miłym i mówienia „dzień dobry”. Nie powiem przecież dziecku prawdy, przynajmniej prawdy z mojej perspektywy: ludzie są na ogół mili dla innych, ale sądzą, że dla dzieci mili być nie muszą. „Czy to znaczy, że dzieci to jakiś inny rodzaj ludzi?”– z pewnością spytałaby moja córka. W pewnym sensie.
Popularna tiktokerka nagrywa zabawny filmik z rodzaju POV, czyli Point of view (w napisach umieszczanych jest kilka słów opisujących sytuację, a twórca lub twórczyni do trendującej na platformie muzyki lub dźwięku odgrywa swoją nań reakcję). Zatem „POV: dziecko drze ryja w autobusie” – twórczyni imituje serię gwałtownych ciosów kapciem w stronę obiektu znajdującego się poza kadrem. Całość wzmacniają głośne dźwięki uderzeń. Teraz podstawmy pod ten format jakiegokolwiek innego przedstawiciela mniejszości, większości, a nawet gatunku (psa, kota). „Psychopatka” – padłoby zapewne w pierwszym komentarzu, a filmik zostałby zdjęty jako propagujący przemoc.
Bardzo często to, co prawo nazywa napaścią (jeśli mowa o innym dorosłym) lub znęcaniem (jeśli mowa o zwierzęciu) w stosunku do dziecka, określane bywa „dyscypliną”.
Zmuszanie do niechcianego dotyku i czułości („pocałuj ciocię”) stanowi sugestię noszącą znamiona nadużycia cielesnego. „No już, już nie boli” w ustach lekarza udzielającego pierwszej pomocy osobie cierpiącej brzmi absurdalnie: przecież ból stanowi istotny dla medyka symptom diagnostyczny. Dlaczego więc „już nie boli, nie płacz” słyszeliśmy jako dzieci i czasem wymyka się nam automatycznie w stosunku do własnych, które przewrócą się lub spadną? Wreszcie mój ulubiony, a zastraszający przykład z obszaru nazewnictwa w prawie rodzinnym: rodzic posiada prawa oraz władzę rodzicielską. Tego rodzaju zapis wybrzmiewa szczególnie boleśnie, kiedy dyskryminacja zmienia się we wrogość, a wrogość – w realne zagrożenie zdrowia lub utratę życia dziecka. Również, a nawet – w szczególności – z rąk tych, którzy dzierżą w rękach rzeczoną władzę.
Mamy do czynienia z dyskryminacją tak rozbudowaną i wklejoną w codzienność, że aż niewidoczną. Okres dzieciństwa i dorastania stanowi zamkniętą cezurę czasową, której ciemne i przerażające obszary wolimy zepchnąć w niepamięć, bo przecież „mnie bili, a wyrosłem”, „musi zrozumieć, że nie wszystko kręci się wokół niej” albo „tak się kończy bezstresowe wychowanie”. Elisabeth Young-Breuhl, zmarła w 2011 biografka i profesorka psychoanalizy, ukuła określenie childism: oznacza ono uprzedzenie wobec dzieci, wyrosłe na gruncie wiary, że stanowią one własność oraz mogą (a czasem wręcz powinny) być kontrolowane, zniewolone lub usuwane z widoku celem spełnienia potrzeb dorosłych.
Dyskryminacja w skali makro to nie tylko „strefa bez dzieci” w restauracji czy zrzędzenie internautów na płaczącego w trakcie lotu niemowlaka.
Dyskryminacja w skali mikro – to pomijanie potrzeb dzieci w obrębie rodziny, zaprzeczanie ich doświadczeniom, wyśmiewanie, zawstydzanie, kontrola, bagatelizowanie albo pragnienie, by bezwarunkowo kochający potomek zaspokajał oczekiwania rodzica. Przemoc to nie tylko siniaki i klapsy czy okazjonalny „wypadek” w postaci brutalnie skatowanego trzyipółletniego Kuby z Garbatki Letnisko czy kilkutygodniowej Rozalii z Lęborka (oraz wielu innych dzieci przed nimi, których tragiczne śmierci na krótko elektryzowały opinię publiczną). Dyskryminacja w skali makro to nie tylko „strefa bez dzieci” w restauracji czy zrzędzenie internautów na płaczącego w trakcie lotu niemowlaka. To systemowe niedostrzeganie człowieka w dziecku, bagatelizowanie pracy opiekuńczej i wychowawczej, brak rozbudowanego systemu działającego w imieniu oraz dla realnego dobra najsłabiej reprezentowanej w debacie publicznej populacji.
Nie, nie jestem całkowicie wolna od childismu, mimo iż od lat jestem rodzicem, a także działam zawodowo w obrębie wspierania rozwoju dzieci i rodziców. Czasem oganiam się od własnych dzieci i bywam przeładowana ich nadobecnością. Zdarza mi się być niemiłą lub podnieść głos. Czasami z lubością przytaczam makabryczne wierszyki z tomu Hoffmanna Złota różdżka, których lejtmotyw stanowią straszliwe i krwawe konsekwencje nieposłuszeństwa najmłodszych. Staram się jednak, by działo się to równie rzadko, jak wrogość, krzyk i złośliwości w stosunku do osób równych mi wiekiem, bo nadal wierzę, że zwyczajnie warto i fajnie jest być dobrym i miłym. Dla każdego.
Przypisy:
[1] Child marriage in the United States – Wikipedia, dostęp: 9.10.2023.
[2] Young-Breuhl, Childism. Confronting Prejudice Against Children, Yale University Press, New Haven 2013, s. 23.
Do zilustrowania tekstu wykorzystaliśmy zdjęcia Calle Lipkin
O autorce:
Natalia Fiedorczuk – redaktorka inicjująca w wydawnictwie Natuli, członkini Rady Fundacji Dziewczyny w Spektrum, pisarka, publicystka i kompozytorka. Jest psychopedagożką i certyfikowaną konsultantką Transkulturowej Psychoterapii Pozytywnej w obszarze spektrum autyzmu. Od najmłodszych lat związana z twórczością – pisze książki, eseje, scenariusze filmowe i teatralne. Za swoją pierwszą powieść „Jak pokochać centra handlowe” otrzymała Paszport Polityki w kategorii Literatura (2017).