Olya Grebennik, ilustratorka z Charkowa, mama czteroletniej Very i dziewięcioletniego Fedora, opowiedziała nam o swoim doświadczeniu wojny w Ukrainie. Pytamy ją, czy w tak ekstremalnej sytuacji da się uchronić dzieci przed strachem. Rozmawiamy też o tym, dlaczego od samego początku rejestrowała to, co działo się wokół nich. A kolorowe, oniryczne ilustracje zamieniła na rysunek ołówkiem.
To właśnie w Charkowie i Kijowie, 24 lutego o piątej rano czasu miejscowego, miały miejsce pierwsze ataki rakietowe. Olya razem z rodziną i sąsiadami przez siedem dni ukrywała się w piwnicy swojego domu. Dziś, z dziećmi i psem Mickey’em, są już bezpieczni w Bułgarii.
Gdzie byłaś, kiedy wybuchła wojna?
W domu. O północy zjedliśmy z mężem pyszne hamburgery i snuliśmy plany na przyszłość. Czasem, kiedy dzieci zasypiają, jemy razem coś smacznego. O piątej rano obudziły mnie niezrozumiałe dźwięki. Na początku myślałam, że to fajerwerki…
Najpierw ukrywaliście się w piwnicy. Jak długo tam byliście?
Spędziliśmy w niej osiem nocy. Nasze mieszkanie znajduje się na dziewiątym, ostatnim piętrze. Bałam się w nim spać z dziećmi. Dziewiątego ranka uznałam, że musimy uciekać, więc spakowałam jeden plecak na trzy osoby. Pojechaliśmy na stację i wsiedliśmy do pierwszego pociągu ewakuacyjnego.
Na jednym z twoich zdjęć na Instagramie dzieci rysują kredami po ścianie. Jak to wyglądało?
Przynieśliśmy kredy do piwnicy. Dzieci musiały być cały czas zajęte i zabawiane, żeby nie miały czasu na strach. Na tym zdjęciu rysują świat. Dzięki zabawom, kreatywności i rozmowom czas spędzony w piwnicy przeżyły jako przygodę. Jednak cała sytuacja i tak wpływała na ich stan psychiczny.
Jak w takiej chwili rozmawiać z dziećmi? Da się sprawić, żeby się nie bały?
Vera i Fedor obudzili się, gdy wojna trwała już cztery godziny. Cały czas słychać było wybuchy. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam, było napisanie na ich rękach: ich imion, nazwisk, dat urodzenia i mojego numeru telefonu. Vera zapytała wtedy:
– Co robisz?
– To jest gra – odpowiedziałam
– Jaka?
– Nazywa się „wojna”.
Myślę, że strach wciąż w nich jest. Szczególnie na początku, w Warszawie, bały się spać przy oknach. Teraz Vera nieustannie mówi, że chce, żeby wojna się skończyła. Że jest przez nią nieszczęśliwa. Fedor od czasu do czasu płacze i pyta, czy go kocham.
W jednym z postów na Instagramie napisałaś, że zmieniło się twoje życie, dlatego zmieniło się też twoje rysowanie. Nie ma w nim aktualnie przestrzeni na aniołki, kwiaty i kolorowe długopisy.
To prawda, bo moje życie zawsze przekłada się na to, co tworzę. W sztuce dzielę się tym, co mam w środku, a warunki życia narzucają technikę, w której tworzę. Kiedy urodził się mój syn, musiałam ograniczyć malarstwo olejne, bo nie miałam na to czasu i miejsca. Przerzuciłam się na długopis żelowy i kredki. Kiedy zaczęła się wojna, nie mogłam już rysować wspaniałych ogrodów. Był we mnie strach i niepokój. Miałam tylko kilka minut na szkic. W torbie zawsze mam miękki, prosty ołówek, którym teraz rysuję. Nie było mnie zresztą stać na inne materiały.
Co więc rysowałaś w pierwszych dniach wojny?
Od razu, jeszcze w piwnicy, zaczęłam rysować swój pamiętnik. Ta praktyka zawsze pomaga mi radzić sobie z emocjami. Cały czas wierzyłam, że za kilka dni ten koszmar się skończy.
Twoje rysunki z dziecięcych, stały się z dnia na dzień „dorosłymi” szkicami, rejestrującymi trudną wojenną rzeczywistość. Rysowanie tego, co się dzieje, pomagało ci oswoić strach?
Strach wciąż we mnie był, ale oczywiście, kiedy rysujesz, możesz wyrzucić z siebie emocje, a następnie spojrzeć na nie z boku.
Twoje konto obserwuje ponad pięćdziesiąt tysięcy osób. Dziś wspierasz na nim osoby, które też chcą przyjechać do Europy.
Staram się wspierać je informacyjnie. Szczegółowo opisuję drogę, którą sama przeszłam: to, jak dotarliśmy na stację, do Warszawy, jak przetransportowałam psa, jakie dokumenty wyrobiłam dla niego w Polsce.
Jak opisałabyś swój świat sprzed wojny?
Miałam cudowne życie! Dzieci uczyły się malować, a ja miałam idealną pracę – ilustrowałam dziecięce książki. W każdy weekend chodziliśmy całą rodziną na spacery. W tę ostatnią niedzielę, przed wojną, pojechaliśmy na narty i krzyczeliśmy w lesie, że życie jest niesamowite.
Co teraz rysujesz w swoim dzienniku?
Uzupełniam w nim brakujące odcinki, wspomnienia z piwnicy i ucieczki, których nie udało mi się od razu narysować. Mój pamiętnik znalazł wydawcę i wkrótce będzie książką.
Który z rysunków najbardziej zapadł ci w pamięć?
Najstraszniejszy z nich, czyli ten, który przedstawia Verę uciekającą przed falą uderzeniową. Poszliśmy na spacer, a raczej stanęliśmy przy wejściu do domu. Vera poszła popatrzeć na kocięta. Nagle usłyszeliśmy gwizdek (sygnał do ataku – przyp. red.). Vera zaczęła biec z powrotem, krzycząc: „mamo!”, i zamiast okrążyć kratę, zaczęła się do niej czołgać. Chwyciliśmy ją za kurtkę i wrzuciliśmy środka. Drugi rysunek dotyczy rozstania z mężem. Rysowałam go już w Bułgarii i cały czas płakałam. Cała strona wypełniona jest łzami.
Dziś jesteś bezpieczna w Sofii z dziećmi i psem. Jak ma się twoja rodzina, która została w Charkowie?
To prawda, jesteśmy bezpieczni. W Sofii jest też mój tata, więc nie jestem już sama. Mąż i mama zostali w Charkowie. Mąż zgłosił się na ochotnika do Czerwonego Krzyża, żeby pomagać, a mama została z rodzicami i bratem. Każdego ranka moje wnętrzności kurczą się na myśl o nich. Łapię za telefon i pytam: „Jak się macie?”. Dopiero po ich odpowiedzi mogę zacząć dzień.
Olya, bardzo dziękujemy, że znalazłaś dla nas czas na rozmowę! Cieszymy się, że jesteście bezpieczni i mamy nadzieje, że wkrótce znowu całą rodziną pójdziecie na niedzielny spacer.
















