O presji dzielenia się - Ładne Bebe

O presji dzielenia się

Typowa scena z życia: „Ej, teraz ja się tym bawię. Oddaj, to moje!”, „Mamoo, ale to ja chcę się tym teraz bawić!” (płacz), „Tatoo, on mi zabrał moje autko!” (płacz). Co zrobią rodzice? Scenariuszy jest kilka. Pytanie, który wybrać.

O presji dzielenia się, naruszaniu granic dzieci, prawie do decydowania o sobie i szacunku do własności małego człowieka z psycholożką Gosią Stańczyk, autorką książki „Rodzeństwo. Jak wspierać relacje swoich dzieci”, rozmawia Maja Sitkiewicz.

Czy dziecko zawsze musi się dzielić? To ważne rodzicielskie pytanie. 

Potraktowałabym je nawet bardziej uniwersalnie i sprowadziła do pytania, czy generalnie – jako ludzie – powinniśmy się dzielić, czy nie. A odpowiedziałabym: to zależy czym, to zależy z kim, to zależy, ile w danej chwili mamy i w jakim jesteśmy stanie emocjonalnym. To dlatego, że znacznie łatwiej jest nam się dzielić wtedy, kiedy po pierwsze czujemy się bezpiecznie, a po drugie – kiedy jest to dobrowolne. Wydaje mi się, że odniesienie tego pytania również do świata dorosłych może bardzo pomóc rodzicom zobaczyć, co to za sytuacja. Bo wyobraź sobie, że ktoś do ciebie przychodzi i mówi: „Maju, są ludzie, którzy mają znacznie mniej od ciebie, przyniosłam więc pudełko, do którego włożymy część twoich kosztowności, i im je przekażemy”.

lb_piaskownica-01.png

Właściwie od razu włącza się we mnie sprzeciw. Jeśli sprawa dotyczy własności dorosłych, to w zasadzie nie mamy problemu, by powiedzieć: „Hola, hola, to moje! To ja decyduję, co robić z tym, co należy do mnie”.

Taka reakcja bierze się z potrzeby ochrony własności. Poza tym w ten sposób manifestuje się sprzeciw wobec wywoływania w nas poczucia winy, wynikającego z tego, że ja coś mam, a ktoś inny nie. Oczywiście, nierówności w świecie rzeczywiście są, każdy z nas natomiast sam podejmuje decyzję, jak się do nich odnosi. Jeśli drugi dorosły zwraca nam uwagę w ofensywny sposób, zawstydza nas, to zupełnie naturalnie wykonujemy gest zagarniania wszystkiego, co mamy – do siebie – na znak sprzeciwu, ochrony naszej własności i swoich granic. Myślę, że dzieci doświadczają tego bardzo podobnie.

A jednak często odbieramy im to prawo. Może jeśli spojrzymy na to z takiej perspektywy, łatwiej będzie nam zrozumieć reakcje – często nie takie, jakich byśmy sobie życzyli – naszych dzieci?

Może tak być. Choć chciałabym dodać, skoro już przechodzimy na grunt dziecięcych decyzji, że dodatkowo przed dziećmi w wieku mniej więcej od trzech do pięciu lat stoi pewne zadanie rozwojowe, poprzez które uczą się rozumieć, czym prawo własności w ogóle jest. To bardzo ważny etap w życiu człowieka. Z jednej strony pozwala on dzieciom chronić to, co do nich należy, i nie chodzi tylko o przedmioty, ale też o ochronę własnych granic. Z drugiej – pomaga zrozumieć, że nie każdy przedmiot, który jest w pobliżu i się im podoba, należy do nich; że nie mogą go sobie przywłaszczyć.

Małe dzieci, dwu-, trzyletnie, nie do końca rozumieją, o co chodzi w kwestii własności, dlatego zdarza się, że kiedy wchodzą do pokoju rodzeństwa czy kuzynostwa i widzą coś, co im się podoba, a co nie jest ich, mówią: „To moje!”. Ten komunikat oznacza: „Ja to teraz chcę mieć, chcę się tym bawić, to mi się bardzo spodobało”. Etap, o którym rozmawiamy i na którym dzieci raczej nie są skłonne do tego, żeby się dzielić z innymi tym, co mają, jest fazą uczenia się tego, co w ogóle znaczy posiadać coś na własność. Dowiadują się, że nawet jeśli czegoś bardzo chcą, to nie znaczy, że automatycznie stają się właścicielami tej rzeczy.

Psycholożka Agnieszka Stein napisała na ten temat coś ważnego: „Dla mnie osobiście lekcja na temat »nie zabieramy innym ich własności« jest o wiele ważniejsza niż lekcja »dzielimy się«”. Zgodzisz się z tym?

Tak, właśnie o tym mówimy. Ta nauka biegnie dwutorowo i dotyczy uczenia się tego, co to oznacza, że mam coś na własność, że mogę nie chcieć się czymś podzielić, a także że nie mam czegoś na własność i nie mogę zabrać komuś czegoś, co należy do niego. Tymczasem jeśli przedwcześnie próbujemy nakłaniać dzieci do tego, żeby zaczęły się dzielić, niepotrzebnie mieszamy im w głowach.

Skąd więc w rodzicach bierze się presja, aby ich dzieci chętnie i z radością dzieliły się z innymi, skoro to dość nienaturalne zachowanie na pewnym etapie rozwoju?

Widzę tu dwa zasadnicze powody. Pierwszy jest dość prozaiczny – ta presja wynika po prostu z pewnej troski i niezrozumienia tego, jak przebiega rozwój człowieka. Rodzice, którzy nie mają wiedzy na ten temat, czasem się obawiają, że jeśli nie sprawią, że ich dziecko będzie się dzieliło, gdy ma cztery lata, to wyrośnie na egoistę i będzie samolubne do końca życia. Stresują ich sytuacje konfliktowe, kiedy ono nie chce się czymś podzielić z innym.

Rodzice często mówią wprost, że zależy im na tym, aby kształtować dzieci w konkretny sposób, aby wpoić im pewne postawy. Nie tylko po to, by innym było dobrze w relacji z nimi, ale przede wszystkim by ich dzieciom było dobrze w relacjach z innymi ludźmi – bo przecież nikt nie lubi egoistów. Jednak aby dziecko było gotowe na to, żeby się z kimś świadomie, dobrowolnie podzielić w przyszłości, najpierw musi przejść różne etapy rozwoju. A jednym z nich jest kurczowe trzymanie się tego, co do niego należy, i totalna bezkompromisowość w odmowie dzielenia się. To naturalne, że taki etap się pojawia, i jako rodzice możemy spokojnie się temu przyglądać. Nie musimy się obawiać, że dziecku zostanie tak na zawsze.

Uff, to oddychamy z ulgą! Opowiedz jeszcze o drugim źródle rodzicielskiej presji.

Drugą motywacją bywa strach przed oceną. Generalnie bardzo boimy się tego, że ktoś nas negatywnie oceni jako rodziców. A ci, którzy pozwalają swoim dzieciom dysponować tym, co do nich należy, rzeczywiście z oceną się spotykają. Niektórzy wolą więc tej krytyki uniknąć. Obawiamy się też dyskomfortu, dlatego kiedy któreś z dzieci zaczyna płakać, dość nerwowo szukamy rozwiązania sytuacji. I szybko przychodzi nam do głowy pomysł, by z tym płaczem poradzić sobie poprzez nakłanianie dziecka – bawiącego się pożądaną zabawką i odczuwającego z tej zabawy przyjemność – do tego, aby się nią podzieliło. Chcemy, żeby temu drugiemu maluchowi nie było dłużej przykro. W ten sposób naruszamy jednak granice naszego dziecka, nie dajemy mu prawa do decydowania o sobie i o tym, co do niego należy. Niestety, uszanowanie prawa dziecka do jego własności wcale nie jest proste, bo oczekiwania innych dorosłych – babć, dziadków, rodzeństwa, znajomych – często są komunikowane wprost. Rodzice pozwalający dziecku na niedzielenie się mogą być nierozumiani.

I wtedy ten konflikt przechodzi z dzieci na dorosłych, pertraktujących, które dziecko ma się podzielić i dlaczego, prawda? 

Tak się zdarza. Dużo powietrza do takiej sytuacji wpuszcza przekonanie, że my w ogóle możemy się różnić i mieć inne poglądy na wychowywanie dzieci. Możemy powiedzieć: „Aha, to ty tak wychowujesz swoje dziecko. To ciekawe. Ja natomiast zdecydowałam, że robię tak – i robię to z tego i z tego powodu”. I możemy zaakceptować tę różnicę. Ludzie często uważają, że rozwiązaniem konfliktu jest dojście do jakiegoś wspólnego rozwiązania czy wspólnej opinii. A niekiedy można co najwyżej zobaczyć dwie perspektywy i pozwolić sobie na to, aby się różnić.

Możemy się umówić, że każdy wspiera swoje dziecko tak, jak umie najlepiej. Na przykład moja siostra może wspierać swojego syna, który chce się bawić zabawką mojej córki. Może się zaopiekować jego emocjami, powiedzieć mu: „Chciałabym, żebyś mógł się pobawić tą koparką, ale teraz to niemożliwe”, aby czuł, że mama jest po jego stronie. A ja mogę być przy swoim dziecku i zadbać o jego poczucie bezpieczeństwa, odczytując i nazywając to, co ono czuje, wspierać je w tym, co zdecydowało.

Sprawdzajmy zatem, jak możemy rozwiązać konflikt między dorosłymi bez angażowania dzieci. Nie chodzi przecież o to, aby zadbać o komfort naszego dziecka poprzez wywołanie dyskomfortu u drugiego. Tym bardziej że zadaniem małego człowieka nie jest zaspokajanie potrzeb innych. Zaopiekowanie się jego potrzebami i emocjami to zadanie rodziców. A wsparcie emocjonalne polega również na towarzyszeniu dzieciom w odczuwanym dyskomforcie. Każda emocja czegoś nas uczy. Nie warto zagłuszać emocji, lepiej i zdrowiej jest dać im wybrzmieć.

Właśnie, chodzi również o to, że trudno nam znieść płacz dzieci. A przecież płacz jest kojący – one w ten sposób się uspokajają, to nie jest nic złego.

Uspokajają się, wołają o pomoc, komunikują się ze sobą. Trudne momenty są częścią życia, a płacz jest często naturalną odpowiedzią na te sytuacje. Dzieci nie muszą być jednak w tym same. Jako rodzice możemy im towarzyszyć w przeżywaniu smutku, rozczarowania, złości. Przy czym celem tego towarzyszenia nie jest to, by jak najszybciej przestały płakać. Oparcie daje im sama nasza obecność, nasza bliskość.

Mam wrażenie, że wielu dorosłych boi się trudnych emocji swoich dzieci. Najchętniej wymazaliby je z palety uczuć. Co przeszkadza we właściwym zaopiekowaniu się tymi emocjami?

Na pewno wiele rzeczy. Jedną z nich jest lęk. Dlatego warto pokazywać rodzicom, że emocje nie są czymś niebezpiecznym – że są komunikatem o tym, co ważnego dzieje się u ich dzieci, ale też u nich samych. A także o tym, co dana sytuacja dla nich znaczy i jak jest interpretowana.

Co więc robić, w jaki sposób towarzyszyć dzieciom w emocjach? 

Powiedziałabym: być zaciekawionym tym, co dziecko czuje w danej chwili, i starać się mu pomóc w odczytywaniu tych komunikatów. Czasem po prostu wystarczy być obok i poczekać, aż dana emocja się dopełni i przeminie. Na szczęście emocje to reakcje układu nerwowego, które z natury są przemijające. Jeśli dostrzeżemy emocję, zwrócimy na nią uwagę, to w konsekwencji nawet trudne doświadczenie może być dla dziecka w jakimś sensie dobre – dzięki temu, że nie było w nim samo.

Dlaczego towarzyszenie dzieciom w emocjach bywa dla rodziców takim wyzwaniem?

Ponieważ emocje dzieci kontaktują rodziców z ich własnymi emocjami, do których często nie mają dostępu. To oczywiście dłuższa historia, ale w skrócie – emocje dzieci naciskają na jakieś niezagojone odciski dorosłych, poruszają różne czułe struny. Jeśli w dzieciństwie dostawaliśmy komunikat, że nie można za bardzo się ekscytować, złościć czy płakać, że mamy iść do pokoju i wrócić, gdy już będziemy spokojni, to jako dorośli reagujemy automatycznie w ten sam sposób wobec własnego dziecka. Myślę, że rodzice po prostu czasem czują się bezradni i nie potrafią lub nie wiedzą, jak towarzyszyć dziecku przeżywającemu silne emocje. To jest coś, czego musimy się dopiero nauczyć, czego powinniśmy doświadczyć.

Obserwuję, że rodzicom w poszukiwaniu nowych sposobów reagowania pomaga konkretna wiedza. Kiedy się dowiadują, jak rozwija się małe dziecko, łatwiej im się przekonać do tego, że emocje nie są czymś niebezpiecznym i że można po prostu zrobić im miejsce, wspólnie się im poprzyglądać i pozwolić być. Taka informacja daje rodzicom poczucie ulgi i sprawia, że maleje ich napięcie.

Na koniec zacytuję słowa amerykańskiej pedagożki i edukatorki Edy LeShan, która powiedziała: „Uczenie dzieci hojności zaczyna się od pozwolenia im na bycie egoistami”. 

To ma sens. Jako rodzice w ogóle nie musimy się obawiać tego etapu rozwoju naszych dzieci. Pamiętajmy też, że wrażliwość na drugiego człowieka i skłonność do tego, żeby widzieć potrzeby innych ludzi i na nie odpowiadać, także kosztem własnych potrzeb, to jest coś, czego dzieci się uczą, obserwując dorosłych. One patrzą na nas i widzą, jak odnosimy się do innych osób i do nich samych.

Myślę, że naciskanie na dziecko, by się dzieliło wtedy, kiedy jeszcze nie jest na to gotowe, może sprawić, że jako osoba dorosła nie będzie odczuwać radości z dzielenia się, a więc przyniesie to odwrotny skutek do zamierzonego. Istnieje bowiem ryzyko, że dziecko, które cały czas spełnia oczekiwania dorosłych i przekracza własne granice, w przyszłości nie będzie w stanie zrozumieć, że dzielenie się to dar, który sprawia przyjemność i obdarowanemu, i obdarowującemu. Dzielenie się z ludźmi tym, co mamy, zbliża nas do siebie, jest czymś budującym i przyjemnym. Tę przyjemność z dzielenia się odczuwamy jednak tylko wtedy, kiedy jesteśmy na to gotowi, kiedy możemy sami o tym zadecydować.

***

Gosia Stańczyk

Psycholożka, mama trójki dzieci, autorka książki „Rodzeństwo. Jak wspierać relacje swoich dzieci” i „Moje dziecko się złości”. Rodzicielstwo to najbardziej rozwojowe doświadczenie jej życia.

Powiązane