Mongolia, Chiny i Wietnam w Warszawie. O mamach z planety Azja.
Trójgłos, czyli trzy rozmowy na jeden temat

Picie sfermentowanego kobylego mleka, spanie dzieci z tatą i zupełnie inny niż w Europie połóg – to tylko niektóre ciekawostki, jakie zdradziły nam dzisiejsze bohaterki. Kim są trzy mamy o korzeniach azjatyckich? I jak wygląda ich macierzyństwo w Polsce? Zapraszamy do kolejnej odsłony cyklu #trójgłos.
Zastanawialiście się kiedyś, jakie życie prowadzą rodziny z azjatyckimi korzeniami zamieszkałe w Polsce? Dziś mamy szansę zajrzeć do domów, w których miesza się Europa i Azja, orientalne tradycje ze współczesną polską rzeczywistością. Coraz bardziej zróżnicowana etnicznie i kulturowo społeczność stolicy jest w dużym stopniu związana z narodowościami azjatyckimi, i to jej zawdzięczmy swoisty koloryt Warszawy. Ale jak właściwie azjatyckim rodzinom jest tutaj? Czy dzieci mimo różnic odnajdują się bez problemu? Czy młode Azjatki przypominają kobiety z rodzin od pokoleń osiadłych nad Wisłą? Rozmawiamy z Uyangą, Tracy i Milą, mamami, które wychowują dzieci w Warszawie. Warto poznać ich perspektywę i wyciągnąć lekcję dla siebie.



Na zdjęciach: Mila, Uyanga i Tracy – dzisiejsze bohaterki
Uyanga, dziewczyna o korzeniach mongolskich
Uyanga urodziła się w Mongolii i jest w pewnym sensie księżniczką – daleką potomkinią syna Czyngis-Chana. Przyjechała do Polski z mamą jako 11-latka, od razu trafiła do szkoły, nie znając języka. Już po roku była jedną z najlepszych uczennic. Mimo wielu różnic kulturowych, bariery językowej i azjatyckiego wyglądu, który nie zawsze ułatwiał nawiązywanie relacji, udało jej się wybić z małego miasta, osiągnąć sukces zawodowy, perfekcyjnie nauczyć polskiego. Dziś samodzielnie wychowuje dwójkę dzieci i pracuje jako businesswoman.


Ciężko ci było odnaleźć się w Polsce jako 11-letniej dziewczynce?
Na początku tak, ciężki był pierwszy rok. Czułam się, jakbym przyjechała z innego świata, bywałam odludkiem. Na szczęście znałam angielski, co bardzo mi ułatwiało szkolne funkcjonowanie, i trafiłam na pomocnych nauczycieli. Potem gdy chodziłam już do państwowej szkoły, zaczęłam nawiązywać przyjaźnie i zrobiło się łatwiej.
Teraz jesteś mamą i wiem, że nie zapomniałaś o swoich mongolskich korzeniach.
Kultura i mongolskie tradycje są dla mnie strasznie ważne. Niestety, nie mam możliwości utrzymywać bieżących kontaktów z wieloma znajomymi Mongołami – każdy pozakładał rodziny, wiadomo jak jest, praca, dom. Moje dzieci mają jedynie kontakt z mongolskim wujkiem – moim bratem, bo ich babcia nie mieszka już w Polsce. W Mongolii jak dotąd był tylko starszy syn, który ma teraz osiem lat. Pojechaliśmy tam na dość długo i on szybko wchłonął to, co poznał. Obawiam się jednak, że sporo już zapomniał. Córka nigdy jeszcze nie była w Mongolii, jest mała, poza tym Covid utrudniał wyjazdy. Dzieci jednak czują swoją mongolską tożsamość. Moja córeczka mawia „jestem Mongołką, mam ciemne włosy i skórę”. Słyszę, jak niekiedy tłumaczy to osobom zainteresowanym jej wyglądem. Staram się jak mogę zaszczepić w dzieciach mongolskie tradycje, ale to nie jest łatwe, gdy żyjemy tak daleko od mojego rodzinnego kraju.
Planujesz zabierać tam dzieci częściej?
Tak, taki mam plan, bo ogromnie tęsknię za kulturą, za krajobrazem w Mongolii i stepami. Tam jest zupełnie inaczej, niebo jest inne, powietrze jest inne. Czas płynie powoli, właściwie nikt go nie mierzy, tylko pozycja słońca na niebie daje znać, czy trzeba wstawać, czy się kłaść spać. Zawsze mówię, że z Mongołami nie ma co się umawiać na konkretną porę, na pewno się spóźnią godzinę albo dwie! (śmiech)
Jakie jeszcze różnice kulturowe dotyczą Mongołów? Może powiedz o tych związanych z macierzyństwem.
Jest sporo różnic, tak naprawdę całe podejście do rodzenia dzieci i macierzyństwa jest w Mongolii inne. Wierzymy, że podczas porodu rodzi się nie tylko dziecko, ale też nowa kobieta. Jest więc zwyczaj, że cała rodzina angażuje się, by przyjąć i otoczyć opieką te „dwa noworodki”. Mongolska kobieta w połogu przez minimum trzy miesiące przede wszystkim odpoczywa. Zawsze mnie szokowało, jak Europejki szybko chcą wyjść na spacer, a potem wrócić do formy. W Mongolii kobieta dużo leży, regeneruje się, oczyszcza, a cała rodzina robi wszystko, by jej ułatwić codzienność.
Co na przykład robią?
Dają położnicy ciepłe napary, specjalną zupę z grzybów, która oczyszcza macicę. Ważne jest, by nie dotykać zimnych rzeczy, by ciepło owijać głowę. Ja będąc w Polsce, nie mogłam liczyć na wsparcie mongolskiej rodziny, więc stosowałam te metody samodzielnie, żeby sama o siebie zadbać. Piłam też tradycyjną herbatę mongolską z całych gałązek, nie tylko liści, roślin rosnących na stepie, która jest popularnym napojem, usuwa zmęczenie i doskonale pomaga na laktację. Po jej wypiciu wręcz czułam, jak pojawia się u mnie mleko. Niektórzy próbują ją zastępować herbatą z torebki, ale to nie to samo, to zupełnie inny smak i właściwości. Do tego tradycyjnie dodaje się tłuszcz. W Polsce używam masła klarowanego Ghee, ale w Mongolii częściej dodaje się tłuszcz zwierzęcy, szpik czy wywar z kości. Herbatę miesza się z mlekiem i solą. To taki gęsty, słony, rozgrzewający napój. Piję go często i daję też dzieciom.






Właśnie – jak wasze żywienie różni się od tego praktykowanego przez Polaków? Mongolia to przecież inna kulinarna planeta.
Mongolia to step, zatem je się u nas przede wszystkim mięso. Zwłaszcza baraninę, która jest bardzo zdrowa, nie ma toksyn, a zawarty w niej tłuszcz nie odkłada się w postaci cholesterolu. W Polsce niestety nie ma dobrej baraniny, tu jest inna przyroda i to mięso inaczej smakuje. Raz kupiłam, i nie byłam w stanie go zjeść, po prostu śmierdziało. Dlatego tutaj ulegliśmy polonizacji, to znaczy ja wprowadziłam do diety warzywa i owoce, których w Mongolii nie jada się zbyt wiele. Za to Mongołowie mają dużo mleka i jego przetworów. Najwięcej jest baranów, kóz, bydła i koni. Kobyle mleko często pijemy sfermentowane. To tzw. Ajrak, bardzo popularny u nas napój lekko alkoholowy. Dzieci dostają odrobinkę od czasu do czasu jako naturalny probiotyk, a dorośli normalnie się nim upijają (śmiech).
Co do dzieci, to gotuję im tradycyjne mongolskie potrawy, jak pierogi, ale nie wkładam ich do śniadaniówek, bo to niepraktyczne. Wiem, że kiedyś mój były mąż zapakował mongolskie pierogi synowi do śniadaniówki, wychowawczyni mi o tym powiedziała (śmiech).
Czym jeszcze różni się wychowanie dzieci w Mongolii od wychowywania w Polsce?
Jest inne podejście do spania z dziećmi. Jak zostałam mamą, to korzystałam z polskojęzycznej literatury i próbowałam jak najszybciej przyzwyczaić dziecko do spania we własnym łóżku, walczyłam o to samodzielne spanie. Ale teraz wiem, że to był błąd, i przy córce robiłam już tak jak tradycyjnie jest w Mongolii – dziecko śpi z rodzicami i „wyprowadza się” z ich łóżka gdy już jest na tyle duże, że chce samo dołączyć do starszego rodzeństwa. Tak jest naturalnie i dziś nie wyobrażam sobie, że moje malutkie dziecko śpi w innym łóżku czy wręcz innym pokoju. Dziecku jest dobrze z rodzicami, a nie z zimną kołdrą (śmiech), ale oczywiście trzeba zachowywać ostrożność. Podobnie jest z karmieniem piersią, które w Mongolii jest bardzo popularne, choć oczywiście wpływ Zachodu i medycyna to zmieniają. I jeszcze becikowanie. Wierzymy, że dzieciom dobrze robi zawijanie. W Europie teraz jest trend, by nie opatulać dzieci, ale moim zdaniem skoro dziecko w łonie matki ma ciasno, to po porodzie to zawijanie też daje mu poczucie bezpieczeństwa.
Jak jest z hartowaniem dzieci? Macie jakieś sposoby? W Mongolii jest chyba potwornie zimno.
Powiem ci, że ja nigdy nie wymarzłam tak, jak w Polsce, bo choć teoretycznie jest tu cieplej, to odczuwalna temperatura się różni, bo jest większa wilgotność. W Mongolii przy -30 stopniach zakłada się tak naprawdę 2-3 warstwy. Na spód kaszmir – wspaniała wełna, której w Mongolii się produkuje bardzo dużo. Jest pozyskiwana przez wyczesywanie, więc w etyczny sposób. Kaszmir jest cieplutki i miękki, idealny na spód. Na wierzch używamy filcu. Wełna, kożuchy – to sprawdzone sposoby na chłód. Mongolską tradycją jest dbać o ciepło głowy i stóp – według naszej medycyny ludowej to są bardzo wrażliwe miejsca. U nas zawsze nosi się wiele skarpet, moje dzieci także mają kapcie i grube skarpety. Przyzwyczajanie do zimna zaczyna się dopiero od około 6 miesiąca życia. Mamy różne sposoby na wzmocnienie odporności. Jeden z nich to tzw. siara bydlęca. Mówiłam już, że Mongolia to kraj mlekiem płynący. Siara to produkt bardzo drogi, trudny do pozyskania, bo to pierwsze mleko po porodzie u ssaka. Zawiera samo dobro: hormony wzrostu, substancje odżywcze, mnóstwo witamin. Dajemy je jak probiotyk czy drogocenne lekarstwo małym dzieciom i starszym, schorowanym osobom. I choć na co dzień dba się w Mongolii o ciepło stóp, wiosną i jesienią praktykuje się hartujące spacery boso po porannej rosie.
Planujesz jakoś wykorzystać swoją wiedzę o mongolskiej kulturze poza swoją działalnością blogerską? Słyszałam, że będziesz organizować wyjazdy.
Tak, planuję organizować wyprawy do Mongolii. Ale to nie będą turystyczne wycieczki, bo tam nie ma infrastruktury turystycznej, tam jedzie się po przygodę. Jazda konna po stepie, noc w jurcie, mongolska kuchnia i tradycje – to wszystko jest fantastyczne i wiąże się z prawdziwymi emocjami. Planuję, żeby moje dzieci często mi towarzyszyły w tych wyprawach. Chciałabym, aby czerpały wartość z obu kultur, pokochały Mongolię własnymi zmysłami i nauczyły się szacunku do natury, tradycji i duchowości, jaką niesie mongolskość.
Dziękuję za rozmowę.
Tracy – dziewczyna przybyła z Chin
Dwa lata temu Tracy wraz z mężem przyjechali na stałe do Polski. Najpierw mieszkali w Szczecinie, teraz ich domem jest Warszawa. Na co dzień Tracy zajmuje się wychowywaniem dwóch synów i pomaganiu mężowi w gospodarstwie domowym. Jeszcze nie zna polskiego.


Rozmawiamy po polsku i po chińsku z użyciem elektronicznego translatora. Duża ta bariera językowa, ale chyba twoim dzieciom nieznajomość polskiego nie przeszkadza? Widzę, że bawią się razem doskonale.
Tak, bariera językowa jest dla nas najtrudniejsza, choć muszę przyznać, że moi synowie już mówią lepiej ode mnie po polsku, czasem nie rozumiem, o czym rozmawiają z kolegami (śmiech). Wenxi chodzi do polskiej szkoły i robi duże postępy w nauce polskiego. Młodszy Doudou chodzi do przedszkola i też super dogaduje się z polskimi dziećmi. Mieliśmy oczywiście pewne trudy adaptacyjne, na przykład gdy starszy synek miał opory przed przebieraniem się w strój gimnastyczny przy innych dzieciach. W Chinach przebieranie się przy innych to tabu kulturowe. Ale poradziliśmy sobie z tym, mój mąż pogadał z synem i już nie mamy z tym problemu.
Czy łatwo jest być mamą Azjatką wychowującą dzieci w naszym kraju?
Myślę, że bycie mamą nie różni się tutaj od tego, jak wyglądałoby, gdybym wychowywała dzieci w Chinach – mówię o sprawach pielęgnacji, karmienia itd. Na pewno w Polsce inaczej wygląda edukacja i podejście do wychowania dzieci przez instytucje. W Chinach dzieci mają bardzo dużo lekcji, jest ogromny nacisk na pracę, już sześciolatki mają mnóstwo prac domowych i niewiele czasu na zabawę. Tu podoba mi się nauka przez zabawę przez pierwsze lata.
Wychowujesz dwóch synów. Czy chińskie mamy pełnią u was kulturowo ważną rolę, czy może ważniejszy jest ojciec?
Pierwsze lata to bliskość mamy z dzieckiem, karmienie piersią itd. Rozwój dziecka jest tożsamy z oddalaniem się od mamy. W przypadku chłopców jest to szczególnie ważne. Około 3-letni chłopiec powinien już być przede wszystkim pod wpływem taty, to jest istotne dla jego poczucia tożsamości i samodzielności w życiu. Mój mąż uważa, że u nas w rodzinie ja miałam nieco za duży wpływ na chłopców, i że udziela się im teraz moja niepewność czy liczne obawy. Mąż jest ode mnie sporo starszy, jest dla mnie trochę mentorem. Jego zdaniem jedną z przyczyn nierówności społecznych między kobietami i facetami w Chinach jest taka „kulturowa bezradność” kobiet. Chodzi o to, że kobiety w razie kłopotów zamiast myśleć samodzielnie i działać trzeźwo, raczej panikują, martwią się, głośno mówiąc „Co to będzie?! Co ja teraz zrobię?!” i liczą na pomoc mężczyzn. Nie wiem, czy ja taka jestem, ale na pewno jestem typem, który ma wiele obaw i z trudem dostosowuje się do zmian. Kiedy mój synek Wenxi zagubił się w sklepie, wpadłam w panikę. Wybiegłam szukać go na zewnątrz sklepu, a okazało się, że stał niedaleko, między półkami (śmiech).
Mówisz, że synowie są do ciebie przywiązani. Jak wygląda u was stosunek do rodzicielstwa bliskości i wspólnego spania z dziećmi?
Akurat w naszym domu jest to trochę postawione na głowie, teraz chłopcy śpią z moim mężem, a ja sama w pokoju obok. Przyznam, że nawet czuję ulgę, bo długie karmienie piersią i brak snu były dla mnie bardzo męczące.






Co dajecie dzieciom do jedzenia?
Dzieci polubiły polską kuchnię i tutejsze zwyczaje kulinarne. Niestety, bardzo smakują im słodkie drożdżówki, wypieki i ciastka, których w Chinach się nie je. Ja dopiero uczę się tych smaków, wcześniej nie jadłam nigdy szarlotki, nie znałam też kawy espresso, którą pijesz. Mamy po prostu zupełnie inne zwyczaje i jesteśmy w procesie uczenia się, adaptowania do polskiej kultury. W domu gotuje głównie mój mąż. Śmiejemy się, że jak bierze się za smażenie, to przeciętny Polak wzywałby straż pożarną. Jest dużo płomieni, gorącej pary, wrzącego oleju. Jemy smażone mięso i warzywa. Bardzo często robimy domowe chińskie kluski, bułki na parze i ryż. To taka nasza podstawa w każdym posiłku.
Jaki macie plan na wychowanie dzieci, jeśli chodzi o tożsamość kulturową? Jesteście daleko od ojczyzny, oderwani od chińskiej kultury…
To, co powiem, będzie kontrowersyjne, ale nie mamy z mężem nic przeciwko temu, by nasze dzieci zeuropeizować. Nie wykluczamy w przyszłości przeprowadzki do innego państwa, ale raczej nie azjatyckiego. Wyjechaliśmy z Chin, bo ten kraj kojarzy się nam ze wszystkim, co najgorsze, ze zniewoleniem jednostki, odwróceniem hierarchii wartości, brakiem życia duchowego i podążaniem jedynie za dobrami materialnymi. Chińczycy nie mają żadnej religii, a Komunistyczna Partia Chin dba o to, by społeczeństwo było laickie i skoncentrowane na kulcie pracy i pieniądza. Nie chcemy zaszczepiać elementów tej kultury naszym dzieciom, chcemy, by w przyszłości stały się ludźmi myślącymi samodzielnie i wolnymi. Planujemy się wszyscy ochrzcić i nie żal nam, że chłopcy będą wzrastać w oderwaniu od swoich korzeni. Dla nas sprawy kulturowe, tradycje i folklor stoją niżej, niż kwestie moralności i wolności osobistej.
A polubiliście Polskę i życie tu?
Tak, chociaż jest mi tu trochę zimno (śmiech). Pochodzę z miasta Shenzhen, które leży blisko Hongkongu. Przez tę pogodę ostatnio nie wychodzimy z domu. Ale wierzę, że z czasem się przyzwyczaimy.
To jeszcze ostatnie pytanie: dlaczego przyszliście na spotkanie tak wcześnie? Pojawiliście się 25 minut przed czasem!
W Chinach bycie za wcześnie to oznaka dobrego wychowania. Przepraszam, nie miałam pojęcia, że tutaj jest inaczej (śmiech).
Dziękuję za rozmowę!
Mila – wietnamska Polka
Ma korzenie wietnamskie, a urodziła się w Warszawie, gdzie z rodziną prowadzi tradycyjny biznes gastronomiczny, z naciskiem na promowanie wietnamskiej kultury. Współorganizowała m.in. kulinarne półkolonie dla warszawskich dzieci. Mama dwójki, spodziewająca się trzeciego dziecka.


Urodziłaś się w Polsce, ale masz tu całą rodzinę, wietnamskich rodziców i męża. Czujesz się bardziej Polką czy Wietnamką?
Tak, urodziłam się tu, ale muszę przyznać, że żyjemy bardzo „po wietnamsku”, jeśli można tak powiedzieć. Staramy się z jednej strony zaszczepiać wietnamską kulturę i język naszym dzieciom, czyli robić to, co nie zawsze mieli możliwość robić ludzie z pokolenia moich rodziców. Z drugiej strony wychowuję dzieci tak, jak sama byłam wychowywana – po azjatycku.
Co masz na myśli mówiąc, że żyjecie po wietnamsku?
Na przykład to, że w domu rozmawiamy z dziećmi po wietnamsku, choć do siebie z mężem zwracamy się po polsku. Albo to, że po całym dniu pracy, przedszkola i zajęć dodatkowych nasza rodzina spotyka się minimum co tydzień na wspólnej biesiadzie, gdzie rozmawiamy i jemy tradycyjne wietnamskie potrawy. Jeśli jest jakaś ważna sprawa dla kogokolwiek z rodziny, omawiamy ją wspólnie.
Oczywiście podtrzymanie tradycji nie zawsze jest łatwe – część moich kuzynów wyemigrowała do Wielkiej Brytanii – ale generalnie jesteśmy bardzo rodzinni. W naszym biznesie gastro też staramy się podkreślać wietnamską tradycję, dlatego nie serwujemy street foodu, z którym być może Wietnam się najbardziej kojarzy, tylko stawiamy na kuchnię domową, taką jak podaje się na wietnamskich stołach.
Powiedz coś więcej o wietnamskiej kuchni. Jak karmisz dzieci? Czy naprawdę dajesz im te słynne kurze łapki?
Moje dzieci na co dzień jedzą posiłki w placówkach, więc przywykły do polskiej kuchni. Wieczorami i w weekendy jedzą zaś potrawy wietnamskie. Są więc z jednej strony otwarte na różne smaki, z drugiej – trochę wybredne. Zdarza się, że chłopcy nie zjedzą czegoś w przedszkolu, bo to jest przyrządzone nie tak, jak przywykli. Niedawno syn powiedział mi, że „nie zjadł ryżu, bo był zimny”. Okazało się, że to nie był ryż, tylko kasza, za którą nie przepada. Kasza jest sucha, a wietnamski ryż – wręcz przeciwnie.
Jeśli chodzi o te bardziej „kontrowersyjne” przekąski, jak kurze łapki czy zupa z podrobów, oferuję je dzieciom, daję wybór. Łapki traktujemy jak spieczoną skórkę kurczaka, do chrupania. Dzieciom jest jednak je trudno obgryźć. A kleik z podrobów? Po prostu nie opowiadam im, co jest w środku, nie mówię, że krew jest krwią. Czasami zjedzą, choć tu problemem jest bardziej konsystencja, a nie produkty, z jakich wykonano tę potrawę. Dzieci są nadal małe i nie rozumieją do końca, co takiego jedzą. Kuchnia wietnamska w dużym stopniu opiera się o podejście zero waste, wykorzystuje się prawie wszystkie elementy zwierzęcia, jak również różne części roślin. Wiedziałaś na przykład, że nie tylko liście i nasiona, ale także korzenie kolendry nadają się do gotowania? Niewiele osób o tym wie. Staram się, by moje dzieci poprzez kuchnię nasiąkały wietnamską kulturą. Tak samo postępuję podczas kulinarnych warsztatów, opowiadam ludziom o Wietnamie, o historii czy tradycji pewnych potraw i ziołach.






Kulinarnie na pewno różnicie się od Polaków. A jakie są jeszcze różnice obyczajowe widoczne na co dzień?
Trudno mi mówić o różnicach, bo nie mam punktu odniesienia. Zawsze czułam się w Polsce jak u siebie. Miałam w klasie dwóch Wietnamczyków, którzy mieli mniej szczęścia, byli trochę gnębieni na tle rasistowskim. Ja nie, w tej szkole na warszawskiej Woli miałam wręcz swoich obrońców. Również nauczyciele bardzo mnie wspierali. Moje dzieci też nie odczuwają inności, mimo że mają orientalny wygląd.
A dostrzegasz jakieś różnice dotyczące wychowywania dzieci? Słyszałam, że w Wietnamie jest ogromny nacisk na ciężką pracę i edukację.
Chyba tak jest, choć moja rodzina nigdy nie była wobec mnie surowa, nikt mnie nie zmuszał do nauki. Zawsze się sama dobrze uczyłam – dla siebie, nie dla rodziców. Zachęcali mnie do tego także nauczyciele. Wiem, że panuje stereotyp o wietnamskim kulcie pracy, ale ja go nie doświadczyłam. Co innego kwestia wychowywania małych dzieci. Tutaj jest mnóstwo różnic…
Na przykład?
Cała kwestia ciąży i połogu jest inaczej rozumiana w Wietnamie. Gdy rodziłam, miałam na tym tle różne tarcia z personelem szpitala i lekarzami. W Wietnamie, gdy kobieta urodzi, dostaje pomoc całej rodziny, od A do Z. Nikt nie ciśnie, żeby wcześnie zakończyć połóg. To jest szczególny czas na regenerację i oczyszczenie. Kobieta w tym czasie ma specjalną dietę, w ogóle się nie myje, nie bierze prysznica. Pamiętam, jak urodziłam, i lekarz zaproponował mi prysznic – moja mama była bardzo oburzona tym pomysłem! (śmiech)
Jak to? Po porodzie się nie myje?
W Wietnamie nie, taka jest tradycja, zwłaszcza na wsiach. Kobieta ma unikać wody – jest jedynie przemywana alkoholem z imbirem. Myślę, że chodzi tu o ryzyko przeziębienia i infekcji, która potem może wpłynąć na laktację. Nie tylko w Wietnamie, ale w wielu innych krajach Azji ludzie boją się przeziębienia i bardzo chronią uszy, głowę i stopy. Moja rodzina kazała mi chodzić w nausznikach, czapce i grubych skarpetkach, a rodziłam w lipcu (śmiech). Z drugiej strony w Wietnamie myje się noworodka. Zaś w Polsce w jednym szpitalu powiedziano mi, by do kąpieli noworodka zaczekać dobę. Przy drugim porodzie doradzono, by wręcz nie kąpać dziecka kilka dni. W wietnamskiej tradycji to nie do pomyślenia! (śmiech)
Czy dobrze kojarzę, że w Wietnamie dużo nosi się dzieci w chustach?
Trochę tak, bo tam jest mało samochodów i ludzie rzadko przemieszczają się autem. Gdy więc trzeba gdzieś zabrać dziecko, zabiera się je w nosidle czy chuście. Samochodem malucha wozi się nie w foteliku, a po prostu na kolanach. W domu zaś przyzwyczaja się dzieci do leżenia na podłodze.
Ciekawa ta wietnamska kultura!
Jasne, choć staramy się równolegle pokazywać dzieciom piękno polskiej kultury i tradycji związanych z chrześcijaństwem. Gdy są Święta, ubieramy choinkę, w Wielkanoc bawimy się jajkami. Robię to, by dzieci nie wyrosły zupełnie odklejone od tego, co je otacza, chcę by rozumiały, czemu jest dzień wolny, co to za święto, dlaczego nie idą do przedszkola tego dnia.
Czy twoje dzieci były kiedykolwiek w Wietnamie?
Mają dopiero 3 i 5 lat, od dwóch lat trwa pandemia, zatem nie było okazji. Teraz z kolei jestem w ciąży… Liczę jednak, że już niedługo spełnimy marzenie, by odwiedzić Wietnam wszyscy razem.
Dziękuję za rozmowę.
Te trzy rozmowy i spotkania z azjatycką kulturą zupełnie odmieniły moją macierzyńską perspektywę. Czy waszą też? Dajcie znać w komentarzach!
Ilość komentarzy: 2!
Ciekawy artykuł, choć trochę zawiodła mnie ta część o Chińskiej kulturze. Może dałoby się zrobić drugą część, lub nawet całą serię, z innymi krajami? Myślę, że bardzo ciekawa byłaby Korea. A może dla porównania mamy Polskie mieszkające w Azji? Jak one widzą te długie połogi, specjalne zupki na oczyszczenie etc? Taki wgląd w inne kultury pomaga nam spojrzeć na nasze, Polskie lub ogólnie Europejskie, zwyczaje z innej perspektywy, zachęca do refleksji a nawet ewaluacji na nowo tego, co wydawało się oczywiste. Dziękuję I pozdrawiam.
Mnie jako prowadzącą wywiad też spotkało początkowo rozczarowanie, że moja chińska bohaterka nie zachwyca się dorobkiem kulturowym swojego kraju. Ale to tylko pierwsze wrażenie, bo gdy zastanowimy się z czego wynika jej niechęć, czym musi być dla niej jej kraj, że opuściła go z radością i nie chce wracać… to też daje do myślenia i każe weryfikować nasze wyobrażenie o tym co chińskie.