Tata na rodzicielskim
Trójgłos, czyli trzy rozmowy na jeden temat

Widok taty spacerującego z nowonarodzonym dzieckiem w wózku lub chuście nikogo już nie dziwi. A tata na urlopie rodzicielskim? To nadal rzadkość, bo według dostępnych danych, z tego prawa korzysta niecały 1% ojców.
Na początek trochę formalnego wprowadzenia. Według obowiązujących przepisów mamom przysługuje 20-tygodniowy urlop macierzyński, z którego pierwsze 14 tygodni są obowiązkowe i niezbywalne. Dalej możliwy jest 32-tygodniowy urlop rodzicielski, który jest elastyczny. Przysługuje i mamie, i tacie, można go też dzielić – postawić na opiekę naprzemienną lub być na nim w tym samym czasie. Można go też wziąć w częściach. Dane z ZUS-u mówiące o niecałym 1% dotyczą tylko ojców, którzy pobierają zasiłek macierzyński. Nie zawsze podział opieki odbywa się na zasadach formalnych, bywają indywidualnie wypracowane rozwiązania. W praktyce ojców, którzy opiekują się swoimi małymi dziećmi, jest nieco więcej.
Przez kraje Unii Europejskiej stopniowo przetacza się rewolucja w tym temacie, ponieważ wszystkie państwa zostały zobowiązane dyrektywą nazywaną work-life balance (a dokładnie dyrektywą ws równowagi między życiem zawodowym i prywatnym rodziców i opiekunów), do wprowadzenia 2-miesięcznego urlopu tylko dla ojców. Polska ma to uczynić do sierpnia 2022 roku. Zalety podziału opieki nad małymi dziećmi promuje fundacja Share the Care. A jest ich wiele! Partnerski model rodziny, budowanie bliskich relacji z dzieckiem od początku przez obydwoje rodziców, zwiększenie aktywności zawodowej kobiet, czy realizacja mężczyzn na polu innym niż związane z pracą. Tyle w teorii, a jak jest w praktyce?
Zapytałam trzech ojców o to, jakie są ich doświadczenia związane z urlopem rodzicielskim i co przyniosło im to przeżycie. O wyjątkowym czasie, który pozwala na wiele tematów spojrzeć inaczej, opowiedzieli mi Paweł Piotrowski, który jest na urlopie teraz – tata Gustawa i Jeremiego, zawodowo zajmujący się zarządzaniem zespołami programistów, Paweł Galiński – tata Zosi, Jadzi i Gromka, związany z agencją digitalową WebTalk, oraz Jarek Bębenek – tata Klary i Wandy, specjalista od marketingu internetowego. Przeczytajcie kolejną rozmowę z naszego cyklu: trójgłos.



Jesteś tatą, który na urlopie rodzicielskim jest teraz. Twój młodszy syn pod koniec października skończy pół roku. Jak wyglądały początki?
Pierwsze tygodnie urlopu macierzyńskiego należą tylko do mamy, nie można się ich zrzec lub przekazać tacie, dlatego początkowo korzystałem ze zgromadzonych urlopów – wypoczynkowego odłożonego przez rok pandemii, dwóch tygodni ojcowskiego i dwóch dni na opiekę nad dzieckiem. Zebrałem wszystko, co mi przysługiwało, i poczyniłem z tego użytek (śmiech). Jeremi urodził się 30 kwietnia, a urlop rodzicielski rozpocząłem formalnie w połowie sierpnia.
Jaki był proces podejmowania decyzji o podziale opieki nad Jeremim?
Kluczowe było ustalenie, że bez podziału opieki nie będziemy mieć drugiego dziecka. Zanim pojawił się Jeremi, dużo o tym rozmawialiśmy. Wspólnie uznaliśmy, że w tym czasie po narodzinach dziecka nie chce się być samemu. I to żaden rodzic nie chce być sam z dzieckiem. Te rozważania zakończone decyzją o podziale urlopu to był klucz, zwłaszcza dla mojej żony, do myślenia o drugim dziecku. A kiedy te plany wcieliliśmy w życie i zobaczyłem pozytywny test ciążowy, moją pierwszą reakcją była myśl, że pół roku temu wymieniłem auto i ono nie będzie nam teraz pasować (śmiech).
Czy towarzyszyły ci jakieś dylematy związane z tą decyzją?
Rozważałem swoją gotowość na przyjęcie wyzwania. Czułem też, że jest to coś za coś. Rozwój zawodowy a bycie z dzieckiem. Ten dylemat pewnie towarzyszy wielu kobietom. Nasza sytuacja jest o tyle łatwiejsza od tej, w której obydwoje rodzice są zatrudnieni na etatach, że Tola jest freelancerką i jej praca jest dość elastyczna. Podejmuje się zleceń na miarę swoich aktualnych możliwości, czyli zazwyczaj jest to wyjście na maksymalnie 3 godziny. A to wcale nie znaczy, że nie jest jej trudno. Godzenie pracy i macierzyństwa, zwłaszcza w tym pierwszym okresie życia dziecka, to wyzwanie. Natomiast na pewno jest to coś innego niż zostawienie dziecka z tatą i powrót do pracy w biurze od 9 do 17. Pracując w ten tradycyjny sposób, zapewne łatwiej jest wypaść z rynku i „straty” zawodowe mogą być bardziej dotkliwe. Po sobie widzę, jak to działa. Od 6 miesięcy jestem poza pracą i w tym czasie na pewno mogłem zrobić dużo rzeczy dla swojego rozwoju. Nie zrobiłem tego. Aktualnie jestem tu i teraz, dzielę swój czas pomiędzy pieluchy, kąpiele, noszenie i spanie Jeremiego na mnie (śmiech). Zdecydowanie największy dowcip polega na nazywaniu tego czasu „urlopem”.



Wróćmy na chwilę do tematu pracy. Jak poradziłeś sobie z zawodowymi rozterkami?
To nie była łatwa decyzja z zawodowego punktu widzenia. Pojawiły się pytania o to, co będzie, jak już wrócę do pracy. Czy będzie dla mnie miejsce? Tutaj miałem pewność, że będzie, ponieważ jestem w grupie pożądanych specjalistów. To mnie uspokoiło. Czy się wyrobimy finansowo? Tu też odpowiedź była na szczęście uspokajająca. Mamy oszczędności. Wiadomo, że mam takie myśli, że przez pewien czas pieniędzy będzie trochę mniej, ale staram się tym nie martwić. Musiałem się też uporać z poczuciem odpowiedzialności za innych. Za zespoły, które tworzę i którymi zarządzam. Zastanawiałem się, czy mogę sobie pozwolić na zniknięcie. Wiedziałem jednak, że nie zniknę nagle, że mogę wszystkich, w tym siebie, do tego przygotować.
Udało ci się?
Wygrało poczucie odpowiedzialności. Wcieliłem w życie szalony pomysł połączenia pracy z opieką nad Jeremim. Plan był dopracowany – tylko dwa dni w tygodniu, godziny rozłożone tak, aby złapać się z ludźmi z Singapuru, zahaczyć o Kalifornię i przekazać tematy do zrobienia w Polsce. Wyobrażałem sobie siebie jako konsultanta, który trzyma rękę na pulsie. Po dwóch tygodniach zrezygnowałem. Zgodnie z przewidywaniami koleżanki z HR-u (śmiech).
Czy praca w międzynarodowym środowisku ułatwiła ci podjęcie decyzji?
Zawodowo mam przykłady skrajnych podejść do rodzicielstwa. Poza polską rzeczywistością, która znam i w której funkcjonuję teraz, poznałem dwa podejścia do tematu – duńskie i amerykańskie. W Danii urlop dla ojców jest obowiązkowy. Założenie jest takie, że masz w ogóle nie myśleć o pracy i skupić się na rodzinie. Teraz pracuję w firmie amerykańskiej, która znajduje się na drugim biegunie w podejściu do urlopów rodzicielskich. Kobieta po krótkim czasie, dwóch czy trzech miesiącach, wraca do pracy i ani jej, ani ojcu nie przysługują jakieś specjalne prawa związane z narodzinami dziecka (w USA urlop macierzyński trwa w większości stanów 12 tygodni i jest bezpłatny, do tego trzeba spełnić określone warunki, nie ma natomiast regulacji dotyczącej ojców – przyp. red.).
W niektórych branżach, gdzie jest mocny nacisk na talent i pracowników z konkretnymi umiejętnościami, zachodzą zmiany. Firmy same z siebie oferują na przykład nielimitowany urlop wakacyjny, rok urlopu macierzyńskiego, czy jakiś zakres urlopu dla ojców. Jest to jednak rzadkość, która pojawia się jako element walki o pracownika, a nie norma. Przywileje są efektem kalkulacji, wynikają z interesów danej firmy.




„Jeśli masz wielkie plany, chcesz zarobić milion dolarów, czy zbudować imperium, zdążysz to zrobić. Nie w tym, to w innym momencie. A teraz przeżywasz unikalny czas w życiu swoim i dziecka. Nie da się go powtórzyć”.
Jak wygląda teraz wasza rzeczywistość?
Szczerze mówiąc, nawet nie do końca zdaję sobie sprawę z tego, jaki mamy dzień tygodnia (śmiech). Przeszedłem na działanie day-to-day, w którym jest sporo improwizacji. Chyba każdy rodzic tak ma, że plan może być najlepszy, a finalnie dobrze jest, jak uda się cokolwiek z niego odhaczyć. Reszta wychodzi w praniu. Skupiam się na tu i teraz, nie myślę o jutrze. Oczywiście trzeba wstawić pranie, kiedy brakuje spodni, ale nie chcę teraz myśleć o tym, co czeka mnie za kilka miesięcy.
Łatwo było ci się przestawić na takie myślenie?
Przed narodzinami Gustawa miałem koszmarny sen. To był czas, kiedy byliśmy w ciąży, wiedzieliśmy już, że czekamy konkretnie na Gustawa. Pamiętam, jakie to było dla mnie fajne. A tu nagle ten sen. Obudziłem się spocony, prawie z krzykiem. Śniło mi się, że Gustaw już się urodził, a ja nie mogłem w tym uczestniczyć. Jakby kilka dni tuż po jego narodzinach mi zupełnie uciekło i miałem takie przeświadczenie, że już nigdy tego czasu nie odrobię. Teraz myślę sobie: „Jupi! Jestem obecny!”. Jeśli masz wielkie plany, chcesz zarobić milion dolarów, czy zbudować imperium, zdążysz to zrobić. Nie w tym, to w innym momencie. A teraz przeżywasz unikalny czas w życiu swoim i dziecka. Nie da się go powtórzyć.
Jakie emocje i myśli towarzyszyły ci najbardziej?
Dwa elementy wysuwają się na pierwszy plan – strach i doświadczenie. Strach o swoje własne zasoby i o to, czy dam radę, oraz doświadczenie rodzicielskie, które już mam za sobą. Wciąż doskonale pamiętam deprywację snu i jej efekty z czasu, gdy urodził się Gustaw. Jeśli śpię nawet 12 godzin, ale co godzinę jestem budzony, to nie potrafię funkcjonować. Do regeneracji potrzeba mi 6-7 godzin nieprzerwanego snu, co przy małym dziecku się przecież nie zdarza. Pamiętam też, jak trudno było na początku. Drugie dziecko nie jest już taką rewolucją, ale nadal ma się pewne obawy. Przypomniałem sobie niedawno żarty opowiadane, kiedy urodził się Gustaw. O tym, że chodzę do pracy, aby odpocząć. W końcu je zrozumiałem (śmiech).
Teraz mam ogromne poczucie unikalności przeżywanych chwil. Kiedy zostaje się rodzicem po raz pierwszy, bardzo często nie można się już doczekać momentu, gdy dziecko będzie starsze. Zwłaszcza, jeśli ma większe potrzeby. Chcemy wtedy przyspieszyć czas. Pamiętam, jak czekaliśmy, aż Gustaw usiądzie, zacznie się przemieszczać, osiągnie pewną niezależność, która sprawi, że nie będzie musiał być cały czas na rękach. Chyba wszyscy świeżo upieczeni rodzice liczą, że w końcu będzie nieco łatwiej! Kiedyś myślałem, że będę miał piątkę dzieci – drużynę koszykarską. Po narodzinach pierworodnego przez jakiś czas miałem myśl, że będzie jedynakiem. Teraz mam poczucie, że Jeremi jest naszym ostatnim dzieckiem, dlatego tak intensywnie doświadczam tego czasu. To jest takie myślenie, że on teraz jest 5-miesięcznym bobasem i już nigdy takiego 5-miesięcznego dziecka mieć nie będę. Prawdopodobnie, bo nigdy nie mów nigdy (śmiech).

Czy zdarza ci się myśleć o pracy?
Po tej dwutygodniowej próbie uświadomiłem sobie, że nie chcę dzielić tego czasu między pracę i dom. Urlop wydarzył się w idealnym momencie, bo potrzebowałem zawodowej przerwy. Po ponad roku pandemii, zamknięcia i pracy zdalnej z domu, byłem na skraju wytrzymałości. Tutaj też tkwi źródło zazdrości wielu moich kolegów, którzy wiedzieli, że choć na pewno nie będę miał łatwo, to nie będę też siedział przez 12 godzin przed monitorem każdego pracującego dnia. Potrzebowałem zadbać o siebie. To był ważny element terapii, którą rozpocząłem za sprawą Toli. Ona zawsze mnie widzi i ratuje z opresji. W pewnym momencie skumulowało się w moim życiu bardzo wiele małych i dużych rzeczy, i potrzebowałem od nich odpocząć. Traktuję ten urlop jak oddech.
Czy szukasz kontaktu z innymi ojcami?
Tego obecnie najbardziej mi brakuje. Kontaktu z ludźmi. To zabrała nam pandemia. No i nie ukrywam, że teraz wyjście na piwko ma inny charakter. Wiesz, że rano po prostu musisz wstać, i to bardzo zmienia sytuację (śmiech). Dzięki Toli wpadłem na to, że mam kolegów z dziećmi w podobnym wieku, te dzieci się znają i może dobrym pomysłem byłoby zrobić coś razem. W lipcu udało się nam z Gustawem wyjechać na męski wypad na Mazury z „naszymi kumplami” (śmiech). Kiedy wieczorem dzieci wreszcie padły, my, dorośli staliśmy na swoich balkonach i rozmawialiśmy. Temat dzieci łączy mężczyzn. Zauważyłem to na firmowych przyjęciach. Nie ma wdzięczniejszego tematu niż dzieci, nieważne, czy mają miesiąc, czy są nastolatkami. Konfrontacja perspektyw, uniwersalność problemów rodzicielskich pod wszystkimi szerokościami geograficznymi. Gdy pada pytanie, czy masz dzieci, nagle mężczyznom rozwiązują się języki! Staram się teraz wyszukiwać rzeczy, które sprawiają radość zarówno mi, jak i Gustawowi. Dzięki temu, że jestem na urlopie, możemy wiele rzeczy robić razem. Teraz trwa faza na górkę spotterską i samoloty. A dla siebie odkryłem profil Who’s Your Daddy na Instagramie. Z jednej strony to czysta rozrywka, z drugiej poczucie, że wkurzenie, bezsilność i myśli o wystrzeleniu rodziny w kosmos są nie tylko moim udziałem. Że to naturalna część ojcostwa. I to jest bardzo uwalniające.
Kiedy wracasz do pracy?
Termin jest wyliczony na 28 kwietnia, ale opcje są otwarte. Trochę nie myślę o tym, trochę chcę poczekać, co się będzie działo. Może po prostu rzucę monetą i podejmę decyzję (śmiech).
PAWEŁ GALIŃSKI, TATA ZOSI, JADZI I GROMKA, DYREKTOR W AGENCJI DIGITALOWEJ WEBTALK

Byłeś trochę pionierem, jeśli chodzi o urlop rodzicielski po narodzinach dziecka, prawda? Opowiedz mi, jak do tego doszło.
Faktycznie, byłem na urlopie z córką Zosią, która ma już 5,5 roku. Nie spotykałem wtedy ojców, którzy także się na to zdecydowali. Moja żona Ewa była na urlopie przez 9 miesięcy, ja przez pół roku. Przez trzy miesiące byliśmy razem z Zosią, potem przez trzy miesiące ja byłem z nią sam. Mój urlop nie był finansowany z ZUS-u. Powodów tej decyzji było kilka. Przede wszystkim od początku chciałem to zrobić. W momencie, kiedy urodziła się Zosia, pracowałem w domu produkcyjnym. To była praca angażująca czasowo i emocjonalnie, wiązała się z dużym stresem. Producentem byłem już od kilku lat, w sumie pracowałem ponad dziesięć i czułem, że przydałaby mi się przerwa. Będąc kluczowym pracownikiem, wynegocjowałem wtedy zapis w umowie, a pracowałem na B2B, że jeśli urodzi mi się dziecko, będę mógł pójść na półroczny urlop. Moja żona zaszła w ciążę tuż po podpisaniu umowy (śmiech).
Kolejny powód to relacje z moim ojcem, których w dzieciństwie w zasadzie nie miałem. Tata był wycofany, mieliśmy ze sobą bardzo słaby kontakt. Zaczęło się to zmieniać, kiedy byłem już dorosły. To doświadczenie sprawiło, że chciałem być tatą, który ma ze swoimi dziećmi relacje od początku. A żeby je mieć, trzeba po prostu spędzać razem czas. Nie ma innego sposobu. I nie ma co czekać do momentu, aż dzieci osiągną jakiś poziom komunikatywności. Bycie w relacji z dzieckiem zaczyna się od samego początku. Relacje tworzy się od narodzin.
I ostatni powód. Mam za sobą rozwód rodziców spowodowany brakiem równowagi w związku. Dlatego zależało mi na tym, aby w moim małżeństwie było pełne partnerstwo. Abyśmy obydwoje pełnili dwie role – opiekuńczą oraz ekonomiczną, dzięki czemu będziemy się lepiej rozumieć. Nie chciałem, żeby w naszym domu był taki obszar, w którym czułbym się niepewnie. Potrafię ugotować obiad, zarobić, zająć się dziećmi, prowadzić samochód. W pokoleniu naszych rodziców często dostrzega się taką nieporadność na jakimś życiowym polu. Wynika ona z tego, że oni nigdy nie próbowali tego czegoś robić, nigdy nie wzięli za to odpowiedzialności.
Czy w którymkolwiek momencie mieliście z żoną wątpliwości?
Nie pamiętam dyskusji na ten temat. Wydaje mi się, że od początku obydwoje tego chcieliśmy. Ta decyzja była naturalną konsekwencją naszego podejścia do związku, w którym jesteśmy partnerami. Nie uznajemy tego, że są jakieś „święte” role przypisane którejś ze stron. To, że kobieta zawsze wie, jak zająć się dzieckiem, to mit. Musi się przecież tego nauczyć. Umiejętność jest funkcją robienia czegoś. Kiedy Zosia pojawiła się na świecie i Ewa się nią zajmowała, karmiła ją, wiadomo, że wytworzyła się między nimi więź, która prowokowała pytania o to, jak to będzie. Nie będę ukrywał, że tego nie było. Byliśmy świadomi, że nadejdzie czas rozstania, kiedy Ewa będzie musiała wrócić do pracy i nie będzie mogła już tyle czasu spędzać z Zosią. Wątpliwości są naturalne. Kochamy nasze dziecko, spędzamy z nim dużo czasu i nie jest łatwo się rozstać. Ewę cieszył fakt, że to ja przejmę dalszą opiekę nad córką, a nie niania albo żłobek. Czas na żłobek przyszedł nieco później i pod koniec urlopu ogarniałem temat adaptacji.
Poza tym, przecież ja też jestem rodzicem i zajmowałem się Zosią od urodzenia. Wstawałem do niej w nocy. Nie było tak, że po tych 9 miesiącach pierwszy raz wziąłem ją na ręce (śmiech). Nie było też tak, że wracałem zmęczony z pracy i to zwalniało mnie z opieki nad dzieckiem. Wracałem do domu, w którym była moja, zmęczona całym dniem opieki, żona.
Czyli opieka nad Zosią była dla ciebie całkiem naturalna?
Nie do końca. Wywalczyłem to sobie. Na samym początku rodzicielskiej drogi jest mnóstwo pierwszych razów. Takich momentów, kiedy trzeba dziecko wziąć na ręce czy wykąpać je. W szpitalu położne zwracają się do mam. To wtedy poczułem, że muszę powalczyć o swoje. Chciałem mieć inicjatywę. Pamiętam, że miałem w głowie taki imperatyw mówiący, żebym nie dał się wypchnąć. Rodzi się dziecko i każdy z nas ma obawy, jak je podnieść, czy ono się nie zepsuje. Mówiłem sobie – musisz to zrobić, nauczyć się tego. Przecież nie tylko kobiety mają umiejętność opieki nad dziećmi. Po prostu trzeba to dziecko wziąć i wszystko samemu sprawdzić.





„Żeby mieć relacje z dzieckiem, trzeba po prostu spędzać razem czas. Nie ma innego sposobu. I nie ma co czekać do momentu, aż dzieci osiągną jakiś poziom komunikatywności. Bycie w relacji z dzieckiem zaczyna się od samego początku. Relacje tworzy się od narodzin”.
Z jakimi reakcjami najbliższych się spotkaliście?
Naszym mamom i babciom nie mieściło się w głowach, że mężczyzna sam może opiekować się dzieckiem. Moja żona buntuje się przeciwko przekonaniom często reprezentowanym przez starsze pokolenie. Chyba nawet z satysfakcją mówiła wtedy: „Paweł potrafi się zająć Zosią, nie musicie się martwić”. My się nie baliśmy. One zasiewały strach. Pytały, jak to będzie, jak dam sobie radę. Nasza odpowiedź była prosta – jestem ojcem i dam sobie radę, bo… jestem ojcem. Tak samo kompetentnym rodzicem.
A jaka była reakcja innych ojców?
Wydaje mi się, że byłem jedną z pierwszych osób w swoim środowisku, które się na to zdecydowały. Mam naturę buntownika i nie oglądam się na to, co uważają inni. Zawsze staram się sięgać po to, co sobie założę. Jak opowiadałem o tym, że będę na urlopie rodzicielskim, to inni mężczyźni mi zazdrościli. Często były to głosy mówiące, że sami też chętnie by to zrobili, ale na przeszkodzie stoją obawy o utratę pracy. To były głównie tego typu komunikaty. Nie przypominam sobie żadnego głosu dezaprobaty ze strony mężczyzn.
A ty nie miałeś wtedy takich zawodowych obaw?
Pół roku to jest nic, jeśli chodzi o przerwę zawodową. Oczywiście zależy, czym się zajmujesz, ale jeśli jesteś specjalistą, będziesz potrafił się obronić. W CV ta przerwa jest wyjaśniona, mam zapisane, że zajmowałem się dzieckiem. To nie jest negatywnie oceniane, wręcz mam wrażenie, że jest to coś interesującego dla pracodawcy. W moim przypadku okazało się, że straciłem pozycję, którą miałem w firmie, ale finalnie otworzyło mnie to na nowe. Zmieniłem pracę z takiej, która uniemożliwiała życie rodzinne i była bardzo stresująca, na inną. Teraz pracuję w agencji reklamowej. Jestem zadowolony z tej zmiany, ale z drugiej strony oznaczała ona, że przy kolejnych dzieciach nie zdecydowaliśmy się na to, abym ponownie wziął na siebie część urlopu. Ani z Jadzią, ani z Gromkiem. W tamtym momencie życia byłem otwarty na zmiany, teraz tego nie mam. Chcę się rozwijać tu, gdzie jestem.
Co dał ci ten wspólny czas z Zosią?
Zawodowo otworzył mnie na rozmowy z kobietami, które przeżyły to samo, czyli po urlopie straciły pracę. Obecnie zajmuję się sprzedażą i zyskałem wspólną perspektywę z potencjalnymi klientami. W marketingu pracują głównie kobiety, a ja jestem mężczyzną z takimi samymi doświadczeniami jak one. To bardzo cenne. Umożliwiło mi to też pracę dla marek dziecięcych. Nie tylko wiem, jak obsługuje się dzieci, ale także znam wszystkie produkty i bliskie mi są bolączki matek. Potrafię z nimi rozmawiać jak równy z równym. Insighty ojca są też bardzo interesujące dla project managerek, które nie mają dzieci.
Niezawodowe zyski są jednak większe i cenniejsze. Praca jest ważna, bywa też fajna, ale to życie rodzinne i relacje z żoną są dla mnie ważniejsze. To doświadczenie je wzbogaciło.
A czy była jakaś przestrzeń konfliktu między tobą a Ewą, jeśli chodzi o podział obowiązków?
Kiedy Ewa zajmowała się Zosią, a ja pracowałem, to zarzewiem konfliktu były moje późne powroty do domu. Ona liczyła, że o 17:30 będę z powrotem, a ja miałam tak wiele spraw, że często dopiero o 18 wychodziłem z biura. Kiedy wracałem do domu, trochę wkurzało mnie to, że „nic nie jest zrobione” – nie ma obiadu, jest bałagan. A na dodatek to ja jestem tym złym, bo Ewa na mnie czekała. A potem role się odwróciły – to ja zostałem w domu i okazało się, że Ewa czuje się zobowiązana i zostaje po godzinach, a ja po całym dniu z dzieckiem bardzo potrzebuję kontaktu z innym dorosłym i czekam na nią. Kiedy wracała z pracy, to ona była zła, że siedziałem cały dzień w domu i „nic nie zrobiłem” (śmiech). Tylko, że wtedy oboje mieliśmy już te dwie perspektywy. Sprawdziliśmy, jak to jest być po każdej stronie. Myślę, że to superważne doświadczenie dla związku, które sprawia, że tego typu konfliktów jest finalnie znacznie mniej.



Jak wyglądał twój czas z córką?
Patrząc z perspektywy na ten okres i mając już troje dzieci, mam wrażenie, że z Zosią było nam na początku najtrudniej. Była nerwowa, zwłaszcza położenie jej spać kosztowało nas wiele wysiłku. Przy pierwszym dziecku, kiedy jesteś niedoświadczonym rodzicem, każdy taki temat jest tragedią, przy drugim – niepokojem, a przy trzecim już nawet tego nie zauważasz (śmiech). Miałem swoje sposoby, aby ją uśpić. Nosiłem i szumiałem w odpowiedni sposób. Ten czas razem był bardzo naturalny, bo zajmowałem się Zosią, kiedy pracowałem, i sporo rzeczy miałem ogarniętych. Ewa chciała mi przekazać swoją rutynę, ale ja znów się zbuntowałem i chciałem to zrobić po swojemu. Okazało się jednak, że wiele rzeczy się pokrywa (śmiech). Zaskoczyło mnie, że ten czas z dzieckiem tak mocno opiera się właśnie na rutynie. Że ciągle robisz to samo. Doświadczyłem też tego, jak trudno się wyrwać z domu. Wydaje się, że masz tak dużo czasu i bez problemu możesz się z kimś umówić, a jednak ta codzienna powtarzalność jest tak przytłaczająca, że finalnie tkwisz w domu. To było zaskoczenie i coś, co bardzo przeżywałem.
Jakie emocje towarzyszyły ci podczas urlopu?
Duma. Myślałem: „wow, robię to!”. To było trochę takie uczucie, jakie masz, kiedy nauczysz się jeździć samochodem. Czujesz się taki dorosły. Albo jak zarobisz pierwsze pieniądze. Poczułem, że jestem rodzicem. Jestem w stanie to ogarnąć, daję radę. To duża satysfakcja.
Z twojej perspektywy – dlaczego podział opieki nad dzieckiem jest tak ważny dla rodziny?
Wszyscy, i dzieci, i matki, i ojcowie, potrzebujemy, aby to doświadczenie stało się normalne. Dopóki tak nie będzie, pójście przez ojca na urlop rodzicielski to będzie heroizm. Tymczasem każdy kolejny mężczyzna, który to zrobi, będzie przecierał szlak i sprawiał, że pracodawcy będą musieli się do tego dostosować. Fakt, że mężczyzna też może zniknąć na pół roku, stanie się normalny. Ta przerwa powinna być całkowicie naturalna bez względu na płeć.
Moim zdaniem największa bariera to dysproporcja w zarobkach, która wynika w dużej mierze właśnie z tego, że faceci nie mają przerw i są pewni, że nie znikną na ten urlop. To wszystko napędza. Tak też było i w naszym przypadku za drugim razem i jest teraz, za trzecim. Nie chcieliśmy ryzykować moją pensją, która stanowi dużą część naszych przychodów. Gdyby systemowo i mama, i tata mieli po pół roku urlopu, byłoby świetnie. W obecnym systemie – ja mam pół roku, a Ewa dwa lata przerwy w pracy, i to na pewno jakoś wpływa na nierówność naszych zarobków.
JAREK BĘBENEK, TATA KLARY I WANDY, ZAJMUJE SIĘ MARKETINGIEM INTERNETOWYM

Jak to się stało, że zostałeś tatą na urlopie rodzicielskim?
Od samego początku rozmawialiśmy z żoną o tym, że podzielimy się urlopem po narodzinach dziecka. Byłem chętny, aby to zrobić. Zanim pojawiła się Klara, mieliśmy taki plan, że Kasia weźmie na siebie pierwsze sześć miesięcy, potem ja cztery i dwa zostaną nam na później. Takie były założenia. Udało się nam dokładnie tak wprowadzić je w życie.
Jaki był główny powód podjęcia tej decyzji?
Obydwoje jesteśmy aktywni zawodowo. To było dla mnie naturalne, że moja żona też chce się rozwijać, ma swoje aspiracje. Dlatego przy pierwszym dziecku postanowiliśmy, że się podzielimy i że część urlopu zostawimy na zaś, na drugie dziecko, które planowaliśmy. Wanda urodziła się w sierpniu i wykorzystamy ten zapas teraz.
Czy to była dla ciebie łatwa decyzja?
Przejęcie części urlopu po urodzeniu Klary, aby moja żona mogła wrócić do pracy, nie było dla mnie trudne. Natomiast Kasia po wszystkim doszła do wniosku, że ten powrót odbył się jednak za wcześnie i trochę żałowała tej decyzji. Bardzo brakowało jej kontaktu z dzieckiem. Myślę, że chciałaby mieć ten bliski kontakt z Klarą nieco dłużej.
Czy przy drugim dziecku, teraz, zdecydujesz się na powtórny podział urlopu z Kasią?
Tym razem nie. Z jednej strony zmieniła się nasza sytuacja, z drugiej Kasia chce w pełni wykorzystać ten czas. Po Klarze miała pewien niedosyt, więc będzie w domu przez cały rok i wykorzysta także to, co zostało nam z poprzedniego urlopu. Przy Klarze skróciliśmy jego wymiar, bo na ostatnie miesiące włączyliśmy w opiekę babcię.



„Urlop dał mi obycie, doświadczenia, które trudno porównać z czymkolwiek innym. (...) Taka kilkumiesięczna przerwa w pracy dobrze na nas wpływa. Dobrze robi głowie. Można skupić się na innych rzeczach, a potem wrócić do pracy z nową energią”.
Jak przebiegał twój urlop?
Sytuacja była dość trudna, bo początek mojego urlopu zbiegł się z początkiem pandemii. To był luty 2020 roku. W marcu wprowadzono twardy lockdown. Oczekiwania były takie, że przejmę pełną opiekę nad Klarą. Sytuacja jednak sprawiła, że Kasia musiała pracować z domu. To było bardzo trudne. Klara odczuwała obecność mamy, która była w pokoju obok, ale nie mogła się nią zajmować. To było duże wyzwanie i pierwsze dwa miesiące były naprawdę wymagające. Kiedy pojawiła się taka możliwość i Kasia wróciła do biura, sytuacja uległa zmianie. Klara musiała się skupić na jedynym domowniku, który był z nią w domu (śmiech). Miałem wielkie plany, a sytuacja znów mnie zaskoczyła. Córka wpadła w tryb spania niemal przez całe dnie i zdarzało się, że spała 7 godzin z krótkimi przerwami – na moich rękach. Nadrobiłem w tym czasie sporo seriali (śmiech).
Co robiliście razem w dni, kiedy drzemka nie była taka długa?
Nasz wspólny czas był bardzo fajny. To był moment rozszerzania diety, kiedy dziecko uczy się jeść. Towarzyszył temu ciągły bałagan, bo zdecydowaliśmy się na BLW. Zachęcając Klarę do samodzielnego jedzenia, liczyliśmy się z tym, ale chyba żadne z nas nie spodziewało się, że to oznacza takie zamieszanie (śmiech). To jednak nic w porównaniu z frajdą, jaką to sprawiało i jej, i mnie. I to właśnie doskonale pamiętam z tego okresu. Dzięki temu, że Klara dość szybko zaliczała kolejne kamienie milowe w swoim rozwoju, mogłem zobaczyć, jak pierwszy raz stanęła sama. Byłem też świadkiem jej pierwszych kroków. To był bardzo pozytywny czas i coś, co zostanie ze mną chyba na zawsze.
Co dał ci urlop rodzicielski?
Rozwój! Obycie, doświadczenia, które trudno porównać z czymkolwiek innym. Wydaje mi się też, że taka kilkumiesięczna przerwa w pracy dobrze na nas wpływa. Dobrze robi głowie. Można skupić się na innych rzeczach, a potem wrócić do pracy z nową energią. Nie wiem, czy powiedziałbym, że można odpocząć, bo odkąd zyskałem perspektywę pobytu z dzieckiem przez cały dzień, nie nazwałbym tego czasu urlopem (śmiech). Bycie z dzieckiem, czy bardziej aktywne, czy domowe, jest po prostu wymagające.




Czy miałeś okazję spotkać innych ojców, którzy także są lub byli na urlopie rodzicielskim?
W moim środowisku spotkałem się z różnymi sytuacjami. Mężczyźni nie pracowali w pełnym wymiarze godzin, a ich żony tak, więc zdarzało się, że to oni przejmowali opiekę nad dzieckiem. Jeden z moich kolegów sprzedał swój biznes, bo jego żona chciała pracować. Przyznam, że częściej słyszę takie historie, w których jest partnerstwo i wsparcie, niż takie, że czyjaś żona lub partnerka chciała realizować się zawodowo, a nie mogła, bo opieka nad dzieckiem spadła na nią. Ten tradycyjny podział ról – kobieta odpowiedzialna za dom, a mężczyzna za jego utrzymanie, odchodzi do lamusa. Jest nawet szkodliwy, bo nie tylko kobiety powinny przerywać karierę zawodową, każdy z nas ma aspiracje i powinien mieć możliwość ich realizacji. Mówię to ze świadomością, że takie przekonanie staje się udziałem coraz większej liczby osób, ale nie jest tak wszędzie. Gdyby ta rozmowa była przeprowadzona z ojcami mieszkającymi w mieście poniżej 20 000 mieszkańców, przebiegłaby prawdopodobnie zupełnie inaczej.
Jak wyglądał twój powrót do pracy?
Moja sytuacja na tym polu była bardzo komfortowa, bo moje stanowisko było mocno wyspecjalizowane i nawet na czas mojej nieobecności nie było możliwości znalezienia kogoś, kto mógłby mnie zastąpić. Wdrożenie tej osoby zajęłoby zbyt dużo czasu. Przyznaję, że moje podejście było takie, że chcę skorzystać z moich praw pracowniczych, a firma musi sobie jakoś z tym poradzić. Rozumiem jednak obawy innych o to, że przerwa może skutkować utratą pozycji na rynku pracy. Są branże, w których panuje wyścig, i ta nieobecność może wiele utrudnić. Wszystko zależy od rodzaju wykonywanej pracy, stanowiska, branży. Zauważyłem, że wiele się zmienia w tym temacie, bo przez to, że pracownicy chcą korzystać ze swoich praw, pracodawcy stają się na to bardziej otwarci. Jeśli ktoś ma bardzo duże ambicje związane ze swoją karierą, te 4 czy 6 miesięcy przerwy mogą źle na niego wpłynąć, ale wydaje mi się, że dla większości taka przerwa nie będzie długa.

Jak radziłeś sobie z pełną dyspozycyjnością rodzica-opiekuna?
Jest to obciążające. Jeśli nie chcesz żyć w kompletnym chaosie i bałaganie, to nieustannie jest coś do zrobienia. Na przykład przygotowanie jedzenia, a potem sprzątanie, bo każdy posiłek kończył się tym, że jedzenie było wszędzie. Skoro moja żona wróciła do pracy, ja starałem się ogarniać nasze poranki. Klara budziła się o szóstej, wstawałem, aby się nią zająć i przygotować jej posiłek. Często zdarzało się, że po 15-20 minutach ona wracała do spania, a ja już zaczynałem dzień, bo nie byłem w stanie zasnąć ponownie. To było dla mnie trudne, bo należę do osób, które nie potrafią położyć się wcześniej spać. Tak 2-3 razy w tygodniu zdarzało się, że prosiłem żonę o pomoc i przejęcie poranków.
Pamiętam też, że jak Kasia pracowała w drugim pokoju, to w momencie, w którym kończyła pracę, ja przekazywałem jej dziecko, aby móc odpocząć, zwłaszcza psychicznie. Nie uważam, że ten czas to sielanka. Brak mobilności spowodowany zamknięciem w domu, potem przesypianiem dni przez córkę dodatkowo wszystko utrudniał. Mimo pozytywnych wspomnień z tego okresu, jestem świadomy, że bycie z dzieckiem w domu i sprawowanie opieki nad nim to ciężka i wymagająca praca. Może tu też leży powód niepodejmowania przez ojców tej decyzji o podziale opieki nad małymi dziećmi. Kiedy dziecko jest starsze, bardziej samodzielne, wymaga mniej atencji. W końcu przecież przychodzi taki moment w rodzicielstwie, kiedy wszystko się zmienia i jest dużo łatwiej.
Czy szukałeś wokół siebie wsparcia w dzieleniu tego doświadczenia?
Nie jestem osobą, która szuka punktów odniesienia w sytuacji, gdy coś się ze mną lub u mnie dzieje. To było tak, że zacząłem dzielić doświadczenie, które było udziałem mojej żony, więc naturalnie to ona stała się dla mnie partnerem rozmów i wymiany myśli. Była teżm nieocenionym źródłem wiedzy, bo miała jej znacznie więcej (śmiech). Nasza relacja zyskała przez podział opieki. Mając ze sobą dobry kontakt, możemy śmiało rozmawiać o wszystkim. Dzięki temu nie potrzebowałem niczego z zewnątrz. I o ile te relacje z osobami w podobnej sytuacji mi się zdarzały, a tematy dziecięce były poruszane, to swój wolny czas starałem się spędzać w oderwaniu od nich (śmiech). To było dbanie o work-life balance, ponieważ opieka była moją „pracą”, poranną zmianą, a popołudniami starałem się oczyścić z niej głowę.
Co najlepszego dał ci ten okres?
Dużo większe poczucie samodzielności i pewności w zajmowaniu się dzieckiem. Nawet jeśli przez pół roku były dni, kiedy to ja zajmowałem się córką, to było nic w porównaniu z ciągłą opieką nad dzieckiem. Taki czas przynosi pewność wynikającą z doświadczenia. Pozwala poczuć się pełnoprawnym rodzicem, tak samo kompetentnym jak ten drugi. To była dla mnie największa wartość, bo nigdy nie czułem się do końca pewnie w zajmowaniu się Klarą. Już po, tę pewność zyskałem. Oczywiście był to też czas budowania więzi, która staje się bardzo głęboka i zupełnie innego rodzaju.
Czy nie jest ci trochę żal, że tym razem nie będziesz dzielił urlopu?
Nie, ponieważ aktualnie pracuję z domu. Nawet jeśli zamykam się w pokoju na 8-10 godzin, to jakiś czas w ciągu dnia jestem obecny. Córka ma teraz też świetną opiekę, bo pomaga nam babcia.
Dziękuję bardzo za rozmowy! Czy mamy tutaj także innych ojców, którzy podzielili się opieką z partnerkami po narodzinach dziecka? A może mamy, których partnerzy to zrobili? Chętnie posłuchamy waszych historii!
*
Zdjęcia od fotografek: Tola Piotrowska i Piżmak Studio.